Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIX

Rozpadał się śnieg. Sypał tak mocno że utrudniał widoczność na drodze. Wycieraczki nie nadążały nad czyszczeniem szyby. Jechali w kierunku domu Gorge Smith'a. Lydia, Malia i Derek siedzieli w samochodach pod domem mężczyzny i pilnowali go. Eve powiadomiła ich o tym co się wydarzyło w klubie, że Cindy zniknęła, a to oznaczało że Gorge będzie następny. Czarnowłosa wysłała sms z zapytaniem czy wszystko u nich w porządku, ale zasięg był tak słaby że wiadomość nie została wysłana.

– Mam złe przeczucie.– odezwała się Eve. Spojrzała w prawo. Śnieg lepił się do szyby przez co prawie nic nie widziała. Ulice były niemalże opustoszałe. Nie było w tym nic dziwnego. Śnieg tak się rozszalał, że strach było jeździć samochodami. Miasto nie było przygotowane do takiego załamania pogody. Ulice były śliskie przez co łatwo mogło dojść do wypadku.

– Eve... – Theo spojrzał na dziewczynę na moment odrywając wzrok od jezdni.

– Uważaj!

Coś wielkiego, włochatego, czarnego i z kopytami przebiegło przez jezdnie. Prawie walnął w ich samochód. Theo zaczął hamować. Powierzchnia była mokra i pokryta cienkim lodem przez co pojazd wpadł w poślizg. Jednak chłopakowi udało się bezpiecznie zatrzymać samochód.

Eve ciężko oddychała. Spojrzała na Raeken'a, który wpatrywał się w przednią szybę i podobnie jak ona był wstrząśnięty. Siedzieli przez chwilę w ciszy, którą zagłuszały przednie wycieraczki wydając z siebie cichy dźwięk ocierania się gumy o szkło.

– Co to do cholery było?!– zielonooki podniósł głos przez co dziewczyna się wzdrygnęła. Chłopak nerwowo przeczesał włosy dłonią. Odetchnął, a później spojrzał na Eve.– Jesteś cała?

– Tak.– mruknęła cicho. Cokolwiek to było, dziewczyna wystraszyła się. Przez gwałtowny skok emocji z trudem przychodziło jej oddychanie. Musiała złapać świeżego powietrza. Odpięła pasy po czym wysiadła z samochodu. Chłodne powietrze uderzyło w jej rozgrzaną twarz. Śnieg przestał nagle padać. Czarnowłosa oparła się plecami o auto. Próbowała uspokoić szaleńczo bijące serce. Przez jakiegoś potwora prawie mieli wypadek.

Theo wysiadł. Obszedł auto po czym pojawił się obok Eve.

– Oddychaj.– powiedział spokojnie. Dotknął ramienia dziewczyny, a widząc że go nie odpycha, położył drugą rękę na jej drugim ramieniu tym samym stając na przeciwko niej.

Eve spojrzała mu w oczy. Był tak blisko niej, jego dotyk sprawiał że jej skóra przyjemnie mrowiła. Sam jego widok wystarczał by się uspokoiła. W jego oczach zobaczyła blask, nie była pewna jak to odebrać, ale poddała się swoim uczuciom. Przysunęła twarz do jego po czym złączyła ich wargi. Nie miała pojęcia skąd wzięła w sobie tyle odwagi by to zrobić, ale tak duży miał na nią wpływ że nie potrafiła się oprzeć. Czuła jak zielonooki odwzajemnia pocałunek. Położyła dłonie na jego karku, a on swoje na jej biodrach. Lekko docisnął ją do samochodu przez co dziewczyna jęknęła. Zielonooki wykorzystał to i pogłębił ich pocałunek. Otępiający gorąc, który wzrastał w czarnowłosej, nie pozwalał jej oderwać się od niego. Pocałunki zielonookiego stały się szybsze i bardziej pragnące. Sprawdzał na ile może sobie pozwolić. Czarnowłosa poczuła jak jedna z jego dłoni zjeżdża na niższą partię jej ciała. Ścisnął lekko jej pośladek przez co dziewczyna jęknęła. Czuła jak uśmiecha się przez pocałunek. Jego działania stały się bardziej nachalne. Racjonalna część jej umysłu dała o sobie znać. Przeniosła dłonie na klatkę piersiową chłopaka chcąc go odepchnąć od siebie. Uśmiechnęła się lekko czując jak pieką ją policzki gdy przerwali pocałunek. Nie powinna była go całować. Odsunął się od niej na krok. Nie mogła nic odczytać z jego twarzy. Czy był zły, urażony albo obojętny? Atmosfera zrobiła się napięta. Nagle zadzwonił telefon. Eve w myślach dziękowała tej osobie za ratunek. Wyjęła telefon z kieszeni jeansowej kurtki. To była Lydia. Czarnowłosa odebrała. Martin spanikowanym głosem powiedziała że coś zabrało Gorge, a Malia i Derek zostali ranni. Eve powiedziała że zaraz tam będzie, ale rudowłosa oznajmiła by spotkać się w lecznicy u Deaton'a.

– Musimy jechać.– mruknęła Eve gdy skończyła rozmowę. Theo nawet na nią nie spojrzał. Obszedł auto po czym usiadł na miejscu kierowcy. Czarnowłosa również wsiadła do auta. Dziewczyna powiedziała zielonookiemu gdzie ma jechać. Theo bez słowa ruszył. Całą drogę spędzili w nieprzyjemniej ciszy. Czarnowłosa widziała jak zielonooki zaciska nerwowo dłonie na kierownicy, jak zaciska mocno szczękę. Z wyrazu jego twarzy niewiele mogła wyczytać, ale czuła jego zdenerwowanie. Sama również nie była spokojna.

Eve pierwsza weszła do lecznicy, a za nią poszedł Theo. Przeszła do tylnego pomieszczenia. Bolesny krzyk zmieszany z warknięciem rozniósł się po pomieszczeniu gdy czarnowłosa weszła do środka. Na początku nikt nie zwrócił na nią uwagi. Malia leżała brzuchem na stole. Scott i Stiles przytrzymywali ją, a Deaton smarował jej głęboką ranę jakąś szaro-zieloną mazią. Obrażenia na plecach szatynki przypominały ślad po trzech długich szponach. Krew dziewczyny zmieszana była z czymś czarny, a z ran unosił się czarny mglisty opar.

W pomieszczeniu można było poczuć podrażniający nos zapach siarki.

Jones spojrzała na Lydie, która stała pod ścianą, na twarzy dziewczyny malowało się zmartwienie zmieszane z strachem. Eve przeniosła spojrzenie na Derek'a, który siedział na krześle pod ścianą. Miał bladą twarz, a jego szara koszulka z przodu była przesiąknięta krwią oraz czarną mazią. Przez rozdarcia w ubraniu Eve zauważyła że z jego rany również unosi się ten sam ciemny opar, co u Malii.

Malia stęknęła, a później odetchnęła z ulgą. Deaton posmarował każdy centymetr jej ran dzięki czemu czarny opar przestał się z nich wydostawać. Deaton założył biały opatrunek na obrażenia szatynki po czym Scott i Stiles pomogli dziewczynie zejść z stołu. Eve dostrzegła na koszulce McCall'a ślad krwi oraz pojedyncze rozdarcie po dźgnięciu nożem.

– Jesteś w końcu.– powiedziała Lydia gdy zauważyła Eve. Rudowłosa podeszła do niej po czym ją przytuliła. Jones odwzajemniła uścisk. Czarnowłosą bolał widok jej rannych przyjaciół, ale przynajmniej żyli.– Jesteś cała? Wyglądasz blado.

– Trochę źle się czuje. Co się stało?– czarnowłosa zwróciła się do pozostałych. Z zmartwieniem przyglądała się im.

– Coś nas zaatakowało.– odezwała się Malia. Dziewczyna usiadła na blacie szafki.

– Było wielkie, czarne i włochate. A jego pysk wyglądał jak zwierzęca biała czaszka. Miał kręte grube rogi, chodził na kopytach, a jego szpony były bardzo długie.– opowiedziała Lydia. Dziewczyna zadrżała na samo wspomnienie tej bestii.

– Coś podobnego wyskoczyło nam przed samochód.– odezwał się Theo.

– Prawdopodobnie był to demon.– powiedział Deaton. Ciemnoskóry opatrywał teraz obrażenia Derek'a.– Rany Malii i Derek'a na to sugerują. Szpony demona pozostawiają unoszący się ciemny opar, który śmierdzi siarką.

– Cindy i Gorge przepadli.– oznajmił Scott. Brunet skrzywił się i dotknął swojego brzucha.

– Co z tobą? Ktoś podobno dźgnął cię.– powiedziała Eve.

– To prawda. Deaton opatrzył mi ranę i wypalił truciznę, ale nadal jestem osłabiony.– wyjaśnił McCall.– Nie wiem kto to był. Było za dużo ludzi i zapachów.

Eve przyjrzała się Stiles'owi. Dopiero teraz dostrzegła na jego skroni średni wielkości opatrunek, który trochę przesiąknął krwią. Dziewczyna podeszła do przyjaciela po czym po prostu go przytuliła. Nie powinna była iść za tamtym nieznajomym. Tak łatwo dali się zaskoczyć. Ktoś z nich mógł zginąć, nie mówiąc już o dwóch porwanych osobach, które niebawem zostaną znalezione martwe.

– Nic mi nie jest.– mruknął Stiles odwzajemniając uścisk.– Lepiej powiedz co z tobą. Zniknęłaś.

– Widziałam kogoś w klubie. Ta osoba była ubrana na czarno, miała kaptur na głowie, a twarz przysłaniała maska zwierzęcej czaszki. Jego spojrzenie przyciągnęło mnie i kazało za nim pójść. Później sypnął mi fioletowym proszkiem w twarz i straciłam przytomność. Theo mnie znalazł.

– Fioletowy proszek.– powtórzył w zadumie Deaton. Smarował rany Hale'a maścią. Czarnowłosy zaciskał wargi by nie wydobył się z jego ust jakiekolwiek niepożądany dźwięk. Grał twardziela, ale po jego twarzy było widać że cierpi. Jednak w przeciwieństwie do Malii, obrażenia Derek'a były trochę poważniejsze.– Zapewne była to jedna z odmian tojadu. Szkodzi istotom takim jak ty. Ktoś wie co robi.– oznajmił mężczyzna nie odrywając wzroku od swojego pacjenta.

– I co teraz?– Stiles podszedł do przezroczystej lodówki i wyjął z niej mały woreczek z lodem. Przyłożył sobie do głowy. Miał lekki wstrząs mózgu, ale nie chciał jechać do szpitala.– Dostaliśmy niezłe lanie. W takim stanie nic nie zrobimy, a to oznacza że kolejne osoby zginą.

Zapadła nieprzyjemna cisza. Czuli że przegrywają. Wiedzieli że sytuacja ich przerasta.

– Mogłabym spróbować ich poszukać. Mi się dostało najmniej.– odezwała się Eve.

– Nie rozśmieszaj mnie. We dwoje nie daliśmy rady z tą bestią. Tym bardziej sama sobie nie poradzisz.– powiedział Derek. Deaton skończył go opatrywać. On i Malia walczyli z tym demonem razem, a mimo liczebnej przewagi przegrali.

– Racja. Ostatnim razem prawie zginęłaś gdy walczyłaś z vetalami.– oznajmił Stiles. Eve spojrzała na niego znacząco. Dopiero po chwili chłopak zrozumiał co powiedział. Wygadał się.– Cholera.

– Że co?– zapytał Scott.– Mówiłeś że bezpiecznie wydostaliście się z rezerwatu. Okłamałeś nas.

– Pominąłem jedynie mały szczegół. Oboje przeżyliśmy więc nie było sensu was martwić.– usprawiedliwiał się się piwnooki. Scott jedynie pokręcił głową. Nie podobało mu się że przyjaciele go okłamali, ale nie było czasu by robić o to awanturę.

– Z iloma walczyłaś?– zapytał Derek.

– Z dwoma na raz.– mruknęła Eve. Nie wspominała tego najlepiej, ale gdyby musiała, postąpiłaby drugi raz tak samo. Nie zostawiłaby przyjaciela, nawet jeśli ryzykowałaby życiem. Miała dość bycia słabą i strachliwą.

– Jedną zabiła sama.– odezwał się Theo.– Nie jest tak słaba za jaką ją uważasz.– zwrócił się ofensywnie do Derek'a, posyłając Hale'owi zuchwały uśmieszek.

Eve zerknęła ukradkiem na Raeken'a. Nie musiał stanąć w jej obronie, a jednak to zrobił. Uśmiechnęła się w duchu. Jednak słowa jakie od niego usłyszała trzy dni temu ponownie rozbrzmiały w jej głowie. Serce zabolało ją, przez co skuliła się w sobie i spuściła wzrok.

– To nie istotne. Bezpieczniej będzie zaczekać aż dojdziemy do siebie. Ciało Randy'ego znaleziono po dwóch dniach od jego zaginięcia. Odczekamy dobę by zregenerować siły.– oznajmił Scott.– Niech nikt nie działa na własną rękę.– dodał chcąc podkreślić że powinni działać wspólnie. Nie chciał by ktoś zginął, ale nie mógł też głupio narażać życia przyjaciół.

***

Eve wyszła z budynku. Jej przyjaciele rozjeżdżali się. Dziewczyna zerknęła na niebieski jeep. Stiles wsiadł do swojego auta. Spojrzał na nią i skinął głową niemo pytając czy chce się zabrać z nim.

– Podwieźć cię?

Eve obróciła się słysząc za sobą głos Raeken'a. Chłopak skinął głową na swój samochód. Czarnowłosa zamyśliła się chwilę.

– Okay.– mruknęła po czym razem z zielonookim podeszła do jego auta.

Jechali w ciszy.

Eve zerknęła na chłopaka. Zamierzała z nim porozmawiać.

– Co do tamtego pocałunku... przepraszam. Więcej tego nie zrobię.– wydusiła z siebie. Oczywiście że chciała zrobić to jeszcze raz, a do tego fakt że Theo odwzajemnił pocałunek mocno mieszało jej w głowie. To ona musiała go od siebie odepchnąć gdy zrozumiała że niewłaściwie zrobiła. Jego zachowanie było sprzeczne z sobą. Raz jej pomagał, raz odrzucał, innym razem pozwalał jej się zbliżyć, a później łamał jej serce. Nie miało to większego sensu. Przez co część jej zaczęła go nienawidzić. Bawił się jej uczuciami albo był na tyle zagubiony że sam nie wiedział co robić. Raczej obstawiała pierwszą opcję, to bardziej do niego pasowało. Choć może nie znała go aż tak dobrze. Pod maską kłamcy i manipulanta mógł ukrywać swoje drugie oblicze, te wrażliwsze i dobre.

Theo nijak zareagował na jej słowa. Skupiony był na drodze, a jego mowa ciała niczego nie zdradzała.

– Gdy Lydia dotknęła kukiełki, przeczuła że jako jedyna ocalejesz.– odezwał się po paru minutach ciszy.

– Że co? Skąd to wiesz?

– Od Martin. I nie, nie powiedziała mi tego dobrowolnie. Uznała że lepiej było zachować to dla siebie. Ja uważam inaczej. Wiesz coś na ten temat?– zapytał tonem, w którym można było wyczuć pretensje oraz złość.

– Nie. I z pewnością nie przyzwałam żadnego potwora przez przypadek, ani nic z tych rzeczy. Nie mam pojęcia co się dzieje.– dziewczyna trochę się oburzyła. Miał czelność posądzać ją że miała coś wspólnego z tymi tragediami. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i spojrzała za szybę. Obrazy mijały dość szybko. Niektóre domy były już przyozdobione świątecznymi dekoracjami. Poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Nie chciała spędzać świąt sama, zwłaszcza bez taty. Zamrugała szybko by odpędzić niechciane łzy i mocniej objęła się ramionami. Nagle poczuła dotyk na swoim udzie. Zerknęła w dół. Zielonooki położył dłoń na jej nodze. Jego dotyk był kojący, ale mimo to zepchnęła jego rękę z siebie.– Nie dotykaj mnie.– burknęła wpatrując się w widok za szybą.

– Wcześniej nie miałaś nic przeciwko.– jego słowa zabrzmiały zuchwale, co wywołało w czarnowłosej złość.

– Przestań.

– Co mam przestać?

– Być takim dupkiem. Jeśli jest w tobie choć odrobina dobra, proszę, przestań bawić się moimi uczuciami.– czuła jak pod koniec głos jej zadrżał. Wpatrywała się w obraz za szybą próbując zapanować na emocjami. Nie miała odwagi spojrzeć mu w twarz.

Nic nie odpowiedział. Cisza z jego strony wydała się jej jeszcze bardziej bolesna. Nawet nie próbował udawać skruchy albo choćby dać jej maleńkiej nadziei, która pomogłaby złagodzić jej cierpienie. Tym razem gdy chciała by skłamał, mówiąc słodkie słówka że będzie dobrze, że więcej jej nie zrani, nie zrobił tego.

– Nie umiem być inny.

***

Eve snuła się niczym cień po szkolnym korytarzu. Gdzieniegdzie były rozwieszone ozdoby świąteczne, podobnie jak w klasach. Wydawało się to być tylko na pokaz jakby miało przykryć psujące się wnętrze wszystkich dookoła. Kłótnie, sprzeczki, a nawet bójki. Mieszkańcy Beacon Hills zachowywali się jakby coraz bardziej tracili ducha świąt. Nadzieja gasła, a zło rozciągało swą łapę chcąc pochłonąć ich wszystkich. Dobrość zanikała, ponurość górowała nad radością. Te święta będą inne niż pozostałe. Czuło się to w powietrzu.

Nie ważne jak bardzo się starali, ile czasu poświęcili. Nie udało im się znaleźć Cindy ani Gorge. Miasto było zbyt duże, a ich zbyt mało. Nie byli wstanie przeszukać każdego zakamarka Beacon Hills nawet z pomocą całego posterunku policji. Starali się jednak nie tracić nadziei, która w ostatnim czasie była na wagę złota.

Czarnowłosa przechodziła obok męskiej łazienki gdy poczuła słaby zapach krwi. Zatrzymała się przy drzwiach. Rozejrzała się chcąc sprawdzić czy ktoś na nią patrzy, ale wszyscy byli zajęci własnymi sprawami jakby nie obchodził ich drugi człowiek. Eve pchnęła drzwi po czym weszła do środka. Przy jednej z umywalek stał Luke. Pochylał się do przodu opierając się jedną ręką o umywalkę, a drugą przykładał papier do nosa. Materiał przesiąkał krwią. Dziewczyna zmartwiona podeszła do niego.

– Co się stało?

Luke spojrzał na nią zaniepokojony, ale gdy zdał sobie sprawę że to tylko Eve, trochę się rozluźnił. Jego twarz była blada, a pod oczami miał duże cienie. Wyglądał kiepsko.

– Nic takiego. Dostałem małego krwotoku.

– Ktoś ci to zrobił?– zapytała zaniepokojona.

– Nie. To przez tabletki antydepresyjne, rozrzedzają mi krew.

Kłamał. Eve słyszała nierówne bicie jego serca.

– Nie okłamuj mnie. Chociaż ty.– powiedziała z prośbą. Chłopak odwrócił wzrok.

– Chcę zostać sam.

– Luke...

– Zostaw mnie!– podniósł głos na co dziewczyna wzdrygnęła się. Uniosła dłoń by dotknąć jego ramienia w pociesznym geście, ale darowała sobie. Przygaszona opuściła łazienkę.– To niebawem się skończy.– powiedział patrząc na swoje odbicie w lustrze. Cichutki dźwięk dzwonków doszedł do jego uszu.– To jest warte swojej ceny.

Eve weszła do klasy gdzie miała kolejne zajęcia. Większość uczniów zajmowała już swoje miejsca. Teraz miała wspólne zajęcia z przyjaciółmi. Zajęła swoje miejsce trzymając spuszczoną głowę by nie kusiło jej aby spojrzeć na Theo. Nie chciała również pokazać swojego przybicia, które nie opuszczało jej na krok. Ciemne chmury unosiły się nad nią nie pozwalając by choć odrobinę światła padło na jej osobę. Znowu widziała świat w tylko ponurych barwach.

Jones poczuła gęsią skórkę. Spojrzała na okna. Na zewnątrz zaczął szaleć śnieg. Sypał mocno. Silny wiatr uderzał w szyby jakby zaraz miał je rozbić. Czarnowłosa miała wrażenie że słyszała dźwięk dzwonków. Jednak gdy wyostrzyła słuch, nie słyszała już ich ponownie przez co stwierdziła że tylko jej się wydawało.

Lydia nagle wstała z ławki. Dzwonek na lekcję rozbrzmiał na korytarzu. W tym samym czasie nauczycielka weszła do klasy.

– Proszę usiąść panno Martin. Zaczynamy zajęcia.– oznajmiła kobieta, ale rudowłosa ruszyła ku wyjściu.– Panno Martin?

Stiles zerwał się z swojego miejsca. Scott ruszył za nim, tak jak Malia. Eve również się podniosła i poszła za przyjaciółmi mimo że nauczycielka kazała im zostać. Theo także do nich dołączył.

Lydia szła przed siebie nie odzywając się. Była jak zahipnotyzowana. Cierpliwie podążali za dziewczyną. Szybko znaleźli się na korytarzu prowadzącym do sali gimnastycznej. Grupka uczniów przebranych w sportowe ubrania z swoim nauczycielem na czele weszli jako pierwsi do sali. Nagle krzyki strachu i paniki rozbrzmiały pod drugiej stronie dwuczęściowych drzwi. Nastolatkowie w panice zaczęli wybiegać z środka. Ich podeszwy butów były pobrudzone krwią. Roznosili czerwone ślady po całej podłodze.

Weszli do sali gimnastycznej. Ich oczom ukazało się zmasakrowane ciało dziewczyny zawieszone na tablicy do koszykówki. Jej blond włosy odznaczały się na tle czerwieni pokrywającej jej całe ciało. Krew skapywała na podłogę. Wuefista klęczał przy jednej z dziewczyn, która zemdlała. Mężczyzna dzwonił na numer alarmowy.

Lydia stanęła przed zawieszonym ciałem.

– To Cindy.– odezwał się Scott. Mimo że twarz zmarłej było pokryte krwią, nastolatkowie domyślali się kto to. Na ścianie pod tablicą napisane było krwią "Morderczyni".

Stiles odwrócił wzrok. Zaczął machać dłońmi chcąc schłodzić twarz aby nie zemdleć. Eve podbiło od przytłaczającego zapachu krwi. Odwróciła się by nie patrzeć dłużej na zmarłą nastolatkę. Ciało było jeszcze bardziej zmasakrowane niż ciało Randy'ego. Wnętrzności wychodziły na zewnątrz. Można było zobaczyć żebra, a nawet serce blondynki. Każdy fragment jej ciała, za wyjątkiem twarzy, pokrywały głębokie cięcia jak po długich grubych szponach.

Eve ruszyła ku wyjściu z sali gimnastycznej. Ten widok był zbyt drastyczny dla niej. Musiała odetchnąć świeżym powietrzem. Nie zwróciła uwagi że Theo poszedł za nią. Dziewczyna wyszła na tyły szkoły. Na parkingu stały autobusy. Nikogo nie było na zewnątrz. Tak mocno padał śnieg i było zimno że wszyscy woleli pozostać w środku. Czarnowłosa nie zastanawiała się gdzie idzie. Ruszyła między autobusy. Mimo że była panterołakiem, zaczęła powoli odczuwać jak bardzo było zimno na zewnątrz. Zatrzymała się. Uniosła wzrok gdy gęsia skórka pokryła jej ciało. Zamarła widząc jak duża czarna włochata istota stoi przy jednym z autobusów. Stał na dwóch kopytach i miał dwa grube kręte rogi. Eve od razu pomyślała że przypomina demona, którego opisała Lydia gdy ten pojawił się pod domem Gorge aby go porwać. Istota stała do niej tyłem i rysowała zakrwawionym szponem coś po autobusie. Nagle czyjaś dłoń zakryła jej usta, a później została pociągnięta do tyłu za autobus.

– Bądź cicho.– szepnął Theo gdy dziewczyna zaczęła się szamotać.

Eve słysząc znajomy głos przestała próbować się wyrwać. Obojgu szaleńczo biły serca gdy usłyszeli stukot kopyt zbliżających się powoli w ich kierunku kopyt. Byli pewni że potwór ich wyczuł. Demon położył swą dużą szponiastą łapę na dach autobusu. Nastolatkowie spojrzeli w górę. Widzieli końcówki szponów. Theo pociągnął Eve w dół i wskazał ręką by weszła pod autobus. Wślizgnęli się pod pojazd w momencie gdy demon przeskoczył na drugą stronę. Widzieli jego kopyta. Demon oddychał ciężko. Eve czuła jak łzy spływają po jej policzkach. Spojrzała na Theo, który ramieniem trzymają ją przy sobie. Widziała strach w jego oczach przez co była pewna że za raz zginą. Znowu pojawiła się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Jej pech nie znał granic, a tym razem mógł być jej zgubą. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność gdy czekali. Jednak nic nie nadeszło. Demon zniknął.

Nastolatkowie spojrzeli na siebie. Theo puścił czarnowłosą i zaczął wyczołgiwać się spod autobusu.

– Nie idź.– szepnęła błagalnie. Próbowała go złapać aby go zatrzymać, ale zielonooki wyszedł spod pojazdu. Eve nie czekając poszła w jego ślady.

– Wracaj tam.– pchnął ją lekko nie chcąc by szła za nim. Jednak dziewczyna złapała go za rękę i spojrzała na niego stanowczo.

– Idę z tobą.

Raeken pokręcił głową poddając się. Siłą i tak by jej nie zmusił. Ruszył jako pierwszy. Wyszedł zza autobusu, osłaniając sobą Eve. Śnieg przestał sypać. Demona nigdzie nie było widać. Do ich nozdrzy dostał się mocny i mdlący zapach krwi. Theo przysłonił sobą cały widok by czarnowłosa nie zobaczyła zmasakrowanego ciała Gorge, które spoczywało na masce autobusu. Z boku na pojeździe widniał krwawy napis "Zwyrodnialec".

– Nie patrz.

Mimo zakazu, dziewczyna wychyliła się zza zielonookiego. Od razu pożałowała tej decyzji. Zaczęło ją mdlić. Ciało mężczyzny było pozbawione głowy, która spoczywała na siedzeniu kierowcy w autobusie. Zwłoki były tak mocno poharatane że kończyny ledwo trzymały się ciała. Widać było kości. Spływająca po masce krew kapała na śnieg. Biel mocno kontrastowała z bordową cieczą.

Krótko późnej pojawiła się Lydia oraz pozostali.

W tle słychać było zbliżające się policyjne syreny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro