{43} Powrót do pracy
Jenny tuliła się do mnie w łóżku. Dzisiaj był pierwszy dzień mojego powrotu do pracy. Miałem nadzorować jakiś nowy budynek. Szef miał mnie we wszystko wdrożyć. Gdy tylko się poruszyłem, Jenny mocniej do mnie przywierała.
– Hej, aniele, muszę za chwile wstać.
– Jeszcze chwile – myślę, że się boi, że gdy wyjdę do pracy, coś znowu może się wydarzyć. Też się tego boję, ale muszę utrzymać rodzine.
Jestem przerażony.
Cholernie przerażony.
Wiem, że nie mogę tego po sobie pokazać.
– Kochanie, wrócę za kilka godzin.
– Trochę się boję, nie miej mnie za wariatkę, ale boję się... – czuję na piersi jej łzy.
– A co ty na to, żebyś pojechała ze mną? – wiem, że to nieco samolubne – Nic się nie wydarzy, obiecuję – a ja będę miał kogo trzymać za rękę i będę miał powód, żeby nie trząść się ze strachu.
– Chcesz, żebym pojechała z tobą?
– Będziesz się denerwować w domu, a tak będziesz miała pewność, że wszystko jest w porządku.
– Nigdy nie zapomnę tamtego telefonu – szepcze – Chyba już zawsze będę się bała, Luke.
– A ja już zawsze będę sprawdzał wszystko kilka razy. Chcę wrócić do pracy, muszę wrócić do pracy.
– Pójdę z tobą – mówi odważnie – Będę tam z tobą – oplata mnie ciaśniej nogą – Ale za chwile, dobrze?
– To nie są nasze ostatnie chwile, Jenny. Mamy całe życie przed sobą.
– Wierzę ci.. – czuję jej galopujące serce – tylko... nie, koniec, wstawajmy.
– Najpierw daj mi buziaka – moja żona uśmiecha się do mnie – Kilka buziaków – chcę rozproszyć jej uwagę – Mogę jako mąż, trochę ich dostać?
– Kiedyś ci nie wierzyłam, wiesz? Nie myślałam, że naprawdę weźmiemy ślub i będziemy mieli dzieci – nerwowo chichocze w moją pierś.
– A ja zawsze wiedziałem – mówię z uśmiechem.
– Wiem, kiedyś mnie to przerażało. Ale nie mogłabym być szczęśliwsza – o to zawsze mi chodziło.
– Chodźmy, poradzimy sobie.
Tak jak mówiłem, najpierw przyciągam ją do miliona pocałunków.
Odwozimy Cole'a do przedszkola i tym razem to ja zachowuję się, jakby to był ostatni raz. Trzymam go na rękach, ostatnio to jego ulubione miejsce.
– Kocham cię, mój mały chłopczyku. Chociaż jesteś już duży i dzielny, co?
Cole wyciąga dłoń i dotyka policzka z moją blizną.
– Kocham cię, tatuś – nawet on już się nauczył, jak wiele znaczy dla mnie, gdy przypominają mi, że kochają mnie takiego.
Ktoś nam się przygląda. Mam długie spodnie, teraz raczej szybko nie pochwalę się nogami.
– Baw się dobrze – całuję go w czoło. Przytulam go mocno do siebie, a Jenny w końcu na mnie trąbie. Cole jej macha – Odbierzemy cię.
– Ty, tatuś?
– Ja, synku – łaskoczę go przez chwile, a potem w końcu stawiam na ziemi.
– Pa! Kocham cię!
Zawsze będę zdania, że warto marzyć i dążyć do tych celów. Moja rodzina to moja największy duma.
Dojeżdżamy na miejsce.
– Zaczekać tutaj?
– Pójdę pogadać z szefem, a potem po ciebie przyjdę, okej?
Musimy jeszcze dojechać na miejsce budowy, wtedy dopiero będzie stresująco. Szef pokazuje mi wszystko i wprowadza na nowo w prace.
– Nie każdy by wrócił, Luke.
– Poniosłem duże straty, ale nie straciłem najważniejszego – zawsze będę tego zdania – Te blizny? – wskazuję na twarz – Ta, nie jestem już piękny, ale chyba właśnie dlatego pracuje na budowie, prawda?
– To nie tak działa, Luke.
– Wiem. Próbuję żartować. Muszę utrzymać żonę i dwójkę dzieci. Jenny jest w ciąży...
– Córka czy syn?
– Córka – mówię dumnie.
– Gdyby nie oni...
– Możliwe, że nawet nie wstałbym z łóżka, szefie. Tak robię to dla nich, ale przez to moja praca będzie jeszcze lepsza.
– Zawsze byłeś dobrym pracownikiem. Nie daj się pokonać, Luke.
– Czy mogę zabrać żonę? Tylko, żeby ja uspokoić.
– Kaski, strój i możesz wprowadzić żonę.
Nie pytam go jak idzie rozmowa z ubezpieczalnią, najważniejsze jest to, że mam te prace i mogę ich utrzymać. Może kiedyś uzbieram pieniądze na dom.
Ta proteza... nie na nią zbieraliśmy pieniądze, ale bez niej.. nie wiem, czy odzyskałam pewność siebie.
– I jak? – pyta Jenny, gdy wracam.
– Podam ci adres i pojedziesz? – kiwa głową. Oboje się denerwujemy, pamiętam wybuch. Zaczynam nerwowo się trząść. Jenny kładzie dłoń na moim kolanie i próbuje mnie uspokoić.
– Może to była ostatnia próba naszej miłości, jaką będziemy musieli przeżyć i teraz zostaniemy milionerami.
– Nie potrzebuję milionów, ale chociaż nieco większego domu – ona też o tym marzy.
Zatrzymujemy się pod miejscem budowy. Praca jeszcze się nie rozpoczęła, dlatego Jenny jeszcze może tu wejść.
– Jesteśmy w tym razem – ściska moją dłoń – Zróbmy to.
Płakałem już za dużo, żeby zrobić to znowu. Ściskam jej dłoń.
– Wiesz, że jeśli nie dasz rady to znajdziesz inną prace?
– Kochałem to robić – mówię – Dalej kocham – przyśpieszam kroku – Nic się nie wydarzy, nic tu jeszcze nie ma.
Ubieram Jenny w kask i strój robotniczy. Mocno ściskam jej dłoń i otwieram bramę.
Robię jeden krok, a Jenny robi to za mną. Idziemy przed siebie. Jestem przerażony, cholernie przerażony. Wykopali dół na fundamenty... co się może stać? Stoi żuraw. Jestem kierownikiem tej budowy..
Jenny staje przede mną, wyciąga szyje, żeby spojrzeć mi w oczy.
Opieram czoło o jej czoło.
– Żyję, prawda?
Jenny oplata mnie ramionami wokół talii.
– Kocham cię, mój dzielny mężu.
– Dziękuję, Jenny – przyciągam ją jak najbliżej siebie.
To koniec tego koszmaru.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro