{38} Spojrzenia
Często zdarzało mi się siedzieć i gapić się na swoją twarz. Ostatnio mama zrobiła mi i Liamowi nowe zdjęcie. Byliśmy jej ukochanymi synami, rozumiałem to. Jednak to było trudne. Wiedziałam kim jestem, a raczej kim już nie jestem.
Bałem się tego, jak moja córka zareaguje na kogoś kto nie jest idealny, a pod nosem będzie miała idealnego wujka. To było stresujące. Blizny na zawsze pozostaną ze mną, nogi także nie odzyskam, a Liam będzie wujkiem, z którym będzie można się pokazać.
Te obawy się nasiliły, bo dzisiaj mieliśmy iść do przedszkola Cole'a na przedstawienie. To było niemożliwe, żebym doszedł tak na własnej nodze. Jenny o tym nie mówiła, ja też o tym nie mówiłem, ale wiedzieliśmy, że będę musiał wziąć wózek. Sam zadzwoniłem do przedszkola z pytaniem czy to w ogóle możliwe. W jakiś sposób miałem nadzieję, że powiedzą 'nie', bo miałbym wymówkę. Jednak to był mój syn, który tylko chciał, żebym był z niego dumny. Zasługiwał na to.
Musiałem zakopać własny wstyd głęboko w sobie, odrzucić spojrzenia i być tam dla syna. Nie chciałem tylko skupić na sobie uwagi. Sprawiać, że mój syn musiałby się mnie wstydzić. Kiedyś byłem tam częstym gościem, a teraz? Nie chciałem ich podziwu. Chciałem dalej być mężczyzną, nie kaleką.
– Gotowy? – Jenny wchodzi do łazienki. Nie zapytała mnie czy może nie chcę iść, ani nie zadała innego dziwnego pytania, które powinno sugerować, że mnie tam nie chcę. Sądzę, że raczej zaciągnęłaby mnie tam siłą.
– Przygotujesz wózek?
– Jest już w samochodzie, mój bohaterze – całuje mnie w policzek z blizną.
– Wiesz, czasem chciałbym być facetem z dużym kutasem i to by było jedyne, co się liczyło.
– Gdzie dzisiaj pędzi twój umysł, kochanie? – chichocze w moją szyje – Z resztą z tego, co się orientuję, a orientuję się bardzo dobrze, twoja męskość jest przyzwoitych rozmiarów – buziak w kącik ust.
– Chcę tylko być mężczyzną.
– Pobawimy się potem w mężczyznę.
– Boże, Jenny.
Uśmiecha się do mnie w lustrze.
– Czym sobie na ciebie zasłużyłem?
– To zabawne, ale zadaję sobie to samo pytanie względem ciebie. Chodźmy, mamy przedstawienie syna do obejrzenia.
– Nie wstydzisz się?
– Udowodnię ci to na miejscu, dobrze?
Obracam głowę w jej stronę, a ona wykorzystuje to, żeby dać mi szybkiego buziaka. Łapię ją za kark i przyciągam bliżej, a drugą ręką wciągam ją na swoje kolana.
– Kochanie! Nie mamy na to czasu! – chichocze w moje usta – Musimy się pośpieszyć!
– Mamo! Tato! – Cole wpada w swoim przebraniu do łazienki.
– Już, Cole – Jenny bierze go na ręce i zostawia mnie samego, nie robiąc z mojego wyjścia nic wielkiego.
Nie jestem już tak przystojny. Nawet w białej koszuli i z cieniem zarostu, nie jestem już tym facetem.
Mogę być mężczyzną.
Chcę nim być.
Zataczam się do samochodu. To naprawdę męczące, skakać na jednej nodze, z nierównym obciążeniem. Zawsze ciągnie mnie na jedną stronę.
Jeszcze trochę.
Odliczam dni do protezy.
– Jesteś podekscytowany, Cole? – obracam się do mojego syna siedzącego w foteliku.
– Tak, tatusiu! – uśmiecha się do mnie. To piękny uśmiech. Mój syn jest piękny, nie mogę nawet pojąć jak piękne będą kolejne nasze dzieci.
Gdy dojeżdżamy do szkoły nie robimy sceny. Jednak, gdy już do niej wchodzimy, a ja raczej do niej wjeżdżam, przykrywamy uwagę. Inni rodzice dzieciaków nie widzieli mnie jeszcze na wózku. Ale przede wszystkim ja po raz pierwszy widziałem ich spojrzenia.
Cole biegnie do innych dzieciaków. A Jenny wita się z innymi rodzicami. Robię to samo, ale dostaję tylko współczujące spojrzenia.
– Słyszałem, co się stało – mówi jeden z ojców – Nie wiem, jak sobie z tym radzisz..
– To już nie potrwa długo – nie czuję potrzeby mówienia czegoś więcej – Nie trzeba mnie żałować.
Jenny oplata mnie od tyłu ramionami.
– Jesteś najprzystojniejszym tatuśkiem na sali. Co z tego, że nie masz nogi? Przede wszystkim nie masz piwnego brzucha – całuje mnie w policzek – Wolę brak nogi niż piwny brzuch.
– Cholera, jak ja cię kocham.
To wywołuje uśmiech mojej żony.
– Cholera, ja ciebie też.
Cole macha nam z przodu sali. Odmachujemy ze szczerym uśmiechem.
Ludzie mi się przyglądają. Rzucają współczujące spojrzenia, szepczą, ale nie na tyle cicho, żebym ich nie słyszał. Ściskają moje ramiona w ramach pocieszenia, a niektórzy odwracają wzrok od mojej twarzy.
Wtedy Jenny robi coś, czego nie powinna robić przy grupie czterolatków. Ani w przedszkolu syna.
– Skro się gapią to niech mają na co – mówiąc to wskakuje na moje kolana i macha do syna – Możemy być inni, ale jesteśmy rodziną.
To coś czego chcę nauczyć moje dzieci.
Gdyby nie Jenny..
Byłbym na dnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro