Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

{32} Na zewnątrz

Luke

Wsiadanie na wózek to było coś, czego nienawidziłem od pierwszej chwili. Czułem się bezsilny i w jakiś sposób samotny. Nikt nie jest w stanie tego zrozumieć, a właściwie są to w stanie zrozumieć ludzie, którzy także jeżdżą na wózku.

Cierpiałem o wiele bardziej na wózku, niż z kulami wbijającym się pod moje pachy. Ból kul sprawia, że czuję moją prace, a nie bezczynne siedzenie na wózku i branie litości od innych ludzi.

Nienawidzę tego.

Ja robię z tego coś wielkiego, a Jenny za wszelką cenę nie chce robić z tego czegoś wielkiego. Dlatego w ogóle o tym nie rozmawiamy.

Siedzę w łazience. Poprosiłem Liama, żeby kupił mi do niej krzesło, a on po prostu to zrobił, bez żadnego słowa. Nie rozmawiamy o tym, że nie jestem tak samo samodzielny jak byłem.

Przeglądam się w lustrze i dotykam moich blizn.

Dzisiaj pokażę je światu.

Będę siedział na wózku i ludzie będą się na mnie gapić.

Zaciskam dłonie na blacie.

Nie przekręciłem zamka dlatego nie dziwi mnie, że drzwi się otwierają.

Jenny niepewnie wchodzi do środka. W tej chwili nie wiem czego chcę. Przez większość czasu chcę cofnąć te noc i dać jej święty spokój, a potem widzę jej uśmiech i zdaję sobie sprawę, że dalej potrafię ja uszczęśliwić.

Nienawidzę braku samodzielności.

Jenny zamyka drzwi i powoli zbliża się do mnie.
Zamiast mnie przytulić siada przede mną na blacie, zasłaniając mi widok siebie w lustrze. Ona też nie skomentowała krzesła w łazience.

– Nie chcę o tym rozmawiać – mówię.

– Ja tylko podziwiam mojego przystojnego męża – chcę jej wierzyć, ale to nie jest proste.

O tyle ile mogę przesuwam się na krześle. Opieram głowę o jej udo. Wyglądamy dziwnie, ale u nas wszystko ostatnie takie jest. Jenny wplata palce w moje włosy i nieustannie je przeczesuje.

– Nie czuję się atrakcyjny – mówię cicho – Gdy leżałem w szpitalu, myślałem o tym, jaki zawsze byłem pewien nas i tego, co się z nami stanie. I wtedy zdałem sobie sprawę, że byłem o tym przekonany, po części ze względu na mój wygląd. Wiesz, ludzie mówią, że wygląd to nie serce i że kochają tak samo, nawet twoje niedoskonałości i jestem, w stanie w to uwierzyć. Tylko, że ja sam jestem przez to mniej pewniejszy samego siebie. Wygląd czynił mnie kimś lepszym. Nie dosłownie. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Chodzi mi o to, że.. to byłem ja, czułem się sobą, a teraz się nie czuję.

– Możesz być kimkolwiek chcesz, Luke. To nie odebrało ci wiedzy czy marzeń.

– Zadzwoniłem do lekarza tego, co polecili mi w szpitalu.. udało mi się jutro umówić wizytę. Zawieziesz mnie?

– A mogę pojechać z tobą? – jest różnica i ona o tym wie. Naprawdę ułatwia mi to wszystko i przychodzi jej to tak naturalnie.

– Tak, chyba tak.

– Zaczekam na zewnątrz. Liam już jest i bawi się z Cole'm. Będziesz zaraz?

– Za dłuższą chwile – zeskakuje z blatu, ale nie wychodzi odrazu.

Pochyla się do mnie, patrzy mi w oczy i całuje prosto w usta. Nie widziałem, żeby krzywiła się gdy jej usta dotykały blizny, ale czasem mam koszmary, że któregoś dnia obudzę się szczęśliwy, a ona powie, że się mnie wstydzi. Chciałem oszczędzić sobie tego.

Niczego w życiu nie można być pewnym.

Nie powiem jej tego, ale dalej nie jestem.

Jeśli nie będę wystarczająco silny.. nie mogę być słabym.

– Kocham cię – szepcze.

– Ja też, Jenny – cmoka mnie w usta i wychodzi.

To moja rodzina.

O kulach dochodzę do salonu.

– Cześć, brat – mówię pierwszy.

– Cześć – Cole jest u niego na rękach, ja nie mogę wziąć go na ręce.

Jestem wściekły.

Teraz czuję wściekłość.

Ja będę jechał na wózku, a Cole..

– Zróbmy to, brachu – nie podoba mi się, że robią z tego wielkie wydarzenie.

Znowu to zrobili. Schowali wózek do samochodu, zanim przyszedłem. Nienawidzę na niego patrzeć. Jenny postanawia prowadzić, a Cole i Liam siadają z tylu. Liam nawet nie próbował usiąść obok Jenny.

Kurwa, denerwuję się. Okropnie się denerwuje. Nie byłem jeszcze publicznie wśród ludzi z tym.. a raczej bez tego.

No to jesteśmy na miejscu,

No to trzeba wysiąść.

Nikomu się nie śpieszy. Nikt nie wie, co zrobić. Wysiadam o kulach pierwszy, a potem idę do bagażnika.

– No co tak czekacie? Wyjmujcie ten wózek. Chcę się trochę opalić.

Liam.

Brat bliźniak.

Ciągle przypomnienie, o tym kim byłem.

On wyjmuje wózek, ale to ja muszę na niego usiąść.

Zamykam oczy, żeby się nie rozpłakać.

Nienawidzę być tym słabym.

Patrzę na brata.

Wiem, że on to widzi. Ściska moje ramie. Szukam wzrokiem żony i syna, ale oni już odeszli i Jenny go goni.

Nie chce iść obok mnie?

Wcale bym się nie dziwił.

Potem słyszę ich śmiech, a potem do mnie wracają.

– Mogę do taty na kolana? – pyta Cole – Proszę?

– Daj mi najpierw samemu przetestować te maszynę – dobra mina do złej gry. Czochram mu włosy, teraz jesteśmy na podobnej wysokości. Teraz, naprawdę jestem kaleką.

Ruszam do przodu.

Na szczęście nikt nie musi mnie prowadzić.

Wybraliśmy park, do którego kiedyś chodziliśmy razem. Jenny idzie obok mnie, a ja żałuję, że nie mogę tulić jej do swojego boku. Ona zasługuje na coś więcej. Cole kopie piłkę, a ja nie mogę pokopać jej z nim. Liam opowiada o pracy i wszystko teoretycznie wygląda normalnie. Czuję łzy pod powiekami.

Wtedy mijają nas też ludzie, rzucający zarówno ciekawskie jak i współczujące spojrzenia.

Czuję się jak dzieciak, nie jak mężczyzna z rodziną.

– Hej – mówi Jenny z tym swoim promiennym uśmiechem – Mam pomysł – nim zdążę zaprotestować siedzi na moich kolanach. Cole siedzi na barkach mojego brata – Myślisz, że jesteś w stanie jechać z dodatkowym obciążeniem, kochanie?

– Co?

– Wiesz, jak mają się gapić to niech chociaż mają na co. Jesteś zniewalająco przystojny, ale jesteś mój, więc cóż, potrzebowałeś mnie do tego obrazka – nie przestaje się uśmiechać — To jak? – przykłada usta do moich – Przewieziesz mnie?

– Jenny..

– Nie chcę słyszeć sprzeciwu, Luke – całuje mnie w policzek z blizną.

– A mamusia może! – krzyczy Cole – Ja też chcę! – nie mogę przewieźć Cole'a, to nie jest bezpieczne. Jenny też powinna zejść...

– Chodź, Cole, niech rodzice się pobawią – Liam zabiera go na trawę.

– Trzymasz się?

– Ufam ci.

No więc zaczynamy.

Nie jestem fanem wózka, a Jenny ogranicza mi widoczność. W szczególności gdy zaczyna krzyczeć i cieszyć się. Piszczy i wydaje, że dobrze się bawi. Puszcza mnie i rozwiera ramiona.

– To nie zabawa! – krzyczy jakiś przechodzień.

– Szybciej, Luke! – Jenny pokazuje mu język, a ja nawet się uśmiecham. Gdy obraca się, żeby mnie pocałować...

Tracę równowagę, tracimy. Wózek się przewraca, my lądujemy na ziemi..

Jenny wybucha śmiechem.

Śmieje się tak głośno i szczerze, że dołączam do niej.

Przyciągam ją do swojego boku, ona śmieje się w moją pierś. Trzymam ją i nie chcę spuścić. Śmieję się razem z nią.

Leżąc na środku chodnika bez nogi.

Zero powodów do radości, ale ona to sprawia.

– Kocham cię, Jenny.

Patrzy na mnie z wielkim uśmiechem.

– Kocham cię, mój bohaterze.

– Co tu się stało? – Liam i Cole dołączają do nas.

– Ostra jazda – mówię.

– Powtórzmy to! – mówi Jenny.

– Jesteście szaleni – mówi Liam.

Cole wskakuje na mój brzuch.

– W porządku, tatusiu? – nawet mój syn się o mnie martwi. Nie boi się mnie, tylko kocha.

– Miejmy nadzieję, że będzie lepiej niż w porządku.

Jenny cmoka mnie w usta.

Liam musi mi pomóc wstać. Tej części nienawidzę.

Zawsze są wady i zalety.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro