{28} Nie chcę cię
Moi faceci jeżdżą samochodzikami po macie, którą niemal zakopali pod piaskiem. Jest niedziela, powinnam nieco popracować, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
– Chcesz piwo? Mam ochotę na coś mocniejszego – patrzy na mnie dziwnie – Co?
– Proponujesz kalece piwo?
– Nawet nie będę tego komentować, zaraz wracam – całuję go w zdrowy policzek. Przecież to nie tak, że go upiję. Chociaż może wtedy wyznałby mi wszystkie swoje myśli, czego nie robi teraz.
Wracam z piwem dla niego i dla siebie i siadam po stronie gdzie mam idealny widok na jego blizny.
– Możesz się przesiąść? – przynajmniej już na mnie nie warczy.
– Mogę cię pocałować? Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek?
— Jak mógłbym zapomnieć? – dotykam jego szyi, wyczuwam pod palcami jego przyśpieszony puls – Musisz przestać.
– Tatuś! – Cole macha mu przed twarzą samochodzikiem – Wyścig!
– Jaki samochód mi zaproponujesz? – Cole ogląda swoje samochodziki i podaje mu jeden z największych – No to co? Ścigamy się?
– Tak! Do startu! Start! – pomija część, ale gdy zaczyna przesuwać szybko swoją dłonią po macie, żeby jego samochód był szybszy i wydaje z siebie odgłosy silnika, wiem, że za często oglądam z nim Auta. Nie chce spać w innej piżamie niż tej z Zygzakiem McQueenem.
Luke daje mu wygrać. Chociaż to się w nim nie zmieniło. Boże, pierwszy raz dopadła mnie taka myśl.
Co jeśli nagle zacząłby pokazywać Colowi jaki świat jest nieidealny? Niszczyłby jego niewinność i marzenia.. nie, w ogóle nie mogę tak myśleć. Mimo, że to ukrywa, wiem, że kocha nas najbardziej na świecie.
– Brawo, kierowco rajdowy – w pierwszym czułym geście wyciąga dłoń i czochra mu włosy.
– Przybij mamie piątkę – wyciągam dłoń i czekam, a Cole energicznie w nią uderza – Zabierzemy go jak podrośnie na gokarty? Albo na coś.. nie znam się na tym, ale żeby było bezpiecznie
– Skończyłem z wybieganiem w przyszłość.
– Okej – biorę jego ramie i sama się nim obejmuje. Opieram głowę o jego ramie – Jesteś tutaj, więc okej.
– Nie ja o tym decyduję do cholery.
– Masz racje. Nie ty zadecydowałeś o wybuchu, nie ty zadecydowałeś o tym, że żyjesz, ale ty decydujesz o tym, co dalej.
– Powiedziałem...
– Nie chcę tego słyszeć, kochanie – ma zaciśniętą dłoń. Mimowolnie rozdzielam jego palce i splatam z jego dłonią. On chce mi ją zabrać, ale ściskam ją tak mocno, że nie jest w stanie.
– Będę jeździł na wózku, Jenny.
– Nie długo, obiecuję – to go nie przekonuje.
– Nie ruszysz pieniędzy na dom. Wybiłem już ten pomysł Liamowi z głowy. Nie zrobisz tego.
– Ale to...
– To jest na dom, Jenny – i co nam po domu, w którym byłby nieszczęśliwy? W tym jest nam dobrze. Cole podzieli się pokojem z rodzeństwem. Boże, rodzeństwo.. Luke też w nas wierzył, teraz się tym odpłacę.
– Cześć, ludzie. Wybaczycie mi, że sam sobie otworzyłem? – kocham Liama, ale przyszedł w złym momencie.
– Wujek, Liam! – Liam chce usiąść obok Cole'a, ale wtedy Luke krzyczy coś, co nas wszystkich ostudza.
– Ona nie rozumie, że już jej nie chcę, kurwa! – nie rozumiem, nic nie rozumiem. Jestem upokorzona. W jednej chwili podrywam się na równe nogi i już niemal wychodzę – Nie chcę cię!
– Straciłeś nogę, a nie pieprzone serce! – łzy zaczynają mi lecieć. Wybiegam stamtąd, bo nie wiem, co innego mogę zrobić.
– Jenny – gdyby nie ich różne głosy, udawałabym, że to Luke po mnie przybiegł. Jednak wraz z tym imieniem znika cała magia.
To mnie nie powstrzymuje wpaść w objęcia Liama i szlochać w jego koszulkę.
– On wcale tak nie myśli – nie mam siły nawet unieś na niego oczu – Kocha cię i nienawidzi tego, że nie może być twoim bohaterem.
– Nie patrzę na niego jak na faceta bez nogi czy z bliznami, ale on patrzy na mnie inaczej, nie mogę tego znieść, naprawdę nie mogę... – Liam mocniej mnie do siebie przytula. Obejmuję go ciasno i samolubnie cieszę się tym, że w końcu mogę poczuć czyjeś ciepło, że nie płaczę sama w kącie.
– Chcesz stąd wyjść, upić się?
– Nie mogę, Liam.
– Przestań. On świetnie sobie poradzi. Jest w tej chwili za dużym samolubem, żeby to widzieć. Jebana noga nie zniszczyła mu życia. Zostawmy go z Cole'm i wyjdźmy.
– Co jeśli...
– Teraz robisz to, czego on nie chce. Traktujesz go jak dziecko zamiast mężczyznę.
– Myślisz, że to mu pomoże?
– Nie wiem, co mu pomoże, ale w tej chwili ty też potrzebujesz pomocy – ociera mi łzę – To nie ty mu to zrobiłaś.
– Nie obwiniam go, tylko...
– Nie potrafisz zrozumieć. Wiem, ja też. On najpierw musi zrozumieć siebie. Czasem myślę, że sam rozetnę sobie policzek i poparzę, byleby tylko zrozumiał, że nie jestem od niego lepszy. Obciąłbym sobie nawet nogę, jeśli to by mu pomogło.
– Naprawdę?
– Wiesz, że tak – mówi z lekkim uśmiechem – Myślę jednak, że na razie nie stać nas na dwie protezy.
– On nie chce ruszyć kasy na dom.
– Wymyślimy coś innego, a on będzie musiał się z tym pogodzić.
– Zostawmy go tu. Zabierz mnie na piwo, chcę się upić – Liam całuje mnie w czoło.
– Idź i go pocałuj przed wyjściem.
– Nie musisz mi mówić takich rzeczy. Nawet zapytam go o zgodę. Na litość boską jest moim mężem! – wtedy coś mnie zatrzymuje – Ale on powiedział..
– Trudno zachowywać się obiektywnie gdy nie wiesz czy on robi to naprawdę, nie? – kiwam głową.
– Pożegnam się z Cole'm. Dzięki, Liam.
– Jeszcze nie masz za co – wiem, że to nie ja nie mam nogi. Ale tak strasznie boję się, że przestaje chodzić tylko o to.
Co jeśli teraz to kim jestem mu nie odpowiada?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro