{23} Upadek
Nie znalazłam go rano na kanapie, ale przez to, że salon wychodził na kuchnie, znalazłam go chwile później.
– Robię śniadanie, a raczej sałatkę, bo wszystko było w jednym miejscu. Skoro teraz będę w domu, postaram się na coś przydać.
– Jesteś pewny, co do pracy?
– Nie mam nogi.
– Swoją drogą, dzień dobry – chcę, w końcu pocałować jego policzek z blizną. Poznać na nowo mojego męża i jego ciało, ale on ponownie nadstawia drugi policzek.
– Dzień dobry – mówi oschło.
– Czy jeszcze kiedyś...
– Patrzcie kto wstał! – mówi ze zdrową częścią ciała skierowaną w stronę Cole'a.
– Tatuś! – mały jest podekscytowany, ale i zaspany, przeciera piąstkami swoje oczka. Luke nie pokazuje mu drugiej strony twarzy. Robi wszystko, żeby Cole na nią nie patrzył. Blizna na czole jest dużo mniejsza i chyba tak bardzo mu nie przeszkadza.
– Zjesz sałatkę taty? Zrobiłem jeszcze tosty, ale mogą już być zimne.
Idę po tosty gdy Cole wspina się na krzesło po prawej stronie Luke'a, co tylko go uspokaja, chociaż on teraz nigdy nie jest spokojny. Luke chce wstać, pewnie po tosty.
– Zrobię to.
– Potrafię to zrobić – warczy na mniej
– Zawsze dzieliliśmy się pracą w kuchni. Daj mi wyjąć cholerne tosty – siada na krześle. Musi wygodnie ułożyć nogę i widzę jak źle się z tym czuje.
Widzę, a nie czuję.
Nigdy nie poczuję i nigdy nie zrozumiem tego jak on się czuje.
– Tato – kładę przed małym tosty – A zagramy jeszcze w piłkę? – Lukowi wypada z ręki nóż. Patrzy na Cole'a, a potem spuszcza wzrok – Obiecałeś, że nauczysz mnie rzucać i odbijać! – raz piłka, raz bejsbol.
– Nie mogę, synu – nie patrzy na niego gdy to mówi – Nie mogę... – zaczyna pośpiesznie wstawać, widzę łzy, zbierające się w jego oczach i wtedy dzieje się jedna z najgorszych możliwych rzeczy dla mężczyzny, który nie jest w pełni sprawny.
Upada.
Nie utrzymuje swojego ciężaru i upada.
Muszę powstrzymać łzy gdy mój ukochany ląduje na płytkach w kuchni. Cole rzuca się do taty i nie potrafi, przestać płakać. Zabieram bez słowa Cole'a.
– Proszę, Cole czy możesz iść po pluszaka? Tego ulubionego, co mówiliśmy, że pomoże tacie? – on z przerażeniem kiwa głową. Całuję go w czoło i wycieram łzy. Luke stara się podnieść, ale to nie jest proste. Cole wybiega, żeby jak najszybciej wrócić.
– Nic nie mów – warczy Luke – Straszę własnego syna, wiem.
– Czy mogę ci pomóc? – jestem ostrożna. Zawsze miał wielką dumę i był facetem ponad wszystko, a teraz? Wiem, że się nim nie czuje.
– Nie mam jebanego wyjścia! – kucam przy nim, to najgorsza okazja z możliwych, żeby przyjrzeć się jego twarzy, ale on odwraca twarz.
Muszę podnieść go na tyle, żeby mógł oprzeć się o stół i podam mu jego kule. Luke podnosi się na swoich przedramionach, podnosi zdrową nogę, a ja biorę go za ręce, żeby pomóc mu ustabilizować ciężar. Nie patrzy na mnie, ja patrzę gdzieś za niego. Może powinnam być nieustępliwa, ale boję się taka być. Robimy to w milczeniu, patrzymy na kafelki, byleby nie patrzeć na siebie.
– Masz teraz dwójkę dzieci do opieki. Życie to suka. Nie dało nam drugiego dziecka, ale zamiast tego odebrało mi nogę, robiąc ze mnie równie potrzebującego. Chociaż nie, Cole jest bardziej samodzielny ode mnie. Kto zamontował uchwyty pod prysznicem? Liam? Dziwne, że nie zapytałaś mnie czy nie potrzebuję pomocy. Nie lubisz o tym rozmawiać, co? Wolisz mi to ułatwiać. Nawet po mnie nie przyjechałaś!
– Nie uda ci się mnie sprowokować. Kocham cię i tak chciałam ci to ułatwić, żebyś to ty nie czuł się tak bardzo potrzebujący. Mogłabym ci tyłek podcierać i kochałabym cię tak samo! – to ja wychodzę pierwsza z kuchni, tylko po to, żeby wbiec na poddasze i się rozbeczeć.
Jestem bezsilna.
– Nawet, kurwa, nie mogę tam do ciebie wejść, po tych jebanie stromych schodach! – wrzeszczy, chyba zapominając, że na dole jest też jego syn.
– Cześć, brachu – słyszę głos jego brata – Dlaczego jesteś taki wściekły? – pyra Luke'a.
– Bo jestem pieprzoną kaleką!
- Wujek! – krzyczy Cole.
– Nie mogę nawet wziąć syna na ręce! Mogłem zginąć w tym wybuchu! – wybucham głośnym płaczem – Wtedy wszystko byłoby prostsze.
– Ty samolubny gnoju! – wrzeszczę z góry – Nie chcę, żyć bez ciebie!
– To już nie jest życie, Jenny!
– Brachu, spokojnie.. Mogłeś stracić obie nogi, a jedną masz dalej.
– Wolałbym nie mieć obu! Przynajmniej nie musiałbym codziennie patrzeć na połowę faceta! A potem przychodzi ty i... kurwa, nawet nie mogę stąd wyjść, bo sam zbyt się zmęczę! A ty możesz wszystko!
– Proszę, przestań – nawet nie wiem kiedy zeszłam na dół i przytuliłam się do jego pleców.
– Puść mnie! Puść! Zaraz, kurwa, upadnę – puszczam, a on od razu kieruje się do kanapy, żeby usiąść. Jeszcze zapominam, że to dla niego męczące. Jak mogę być taką idiotką? – No dalej, powiedzcie jaki jestem okropny i że chcecie starego mnie.
– Nie rozumiesz, że cieszę się, że żyjesz?! W tym pieprzonym wybuchu, zginął też kawałek mnie! – z tą myślą, jeszcze w piżamie, wybiegam z domu i odjeżdżam moim samochodem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro