{20} Rzeczywistość
Wiek 25 lat
To był zwyczajny dzień. Nad Edynburgiem świeciło słońce, co o tej porze roku nie zdarzało się często. Pamiętam wszystko z tego dnia. Starałam się pamiętać jak najwiecej z każdego wspólnego dnia.
– Daj buzi tacie – Luke nadstawia policzek i klepie po nim palcem – Cole! – Cole ma prawie cztery lata i robimy wszystko, żeby czuł się kochanym i szczęśliwym.
– Tatusiu, pobawimy się gdy wrócisz? – Luke dalej stuka palcem w policzek.
– Czy to warunek mojego buziaka na do widzenia? – Cole rzuca mu się na szyje. Luke wycałowuje całą jego małą twarzyczkę – Idę budować nowy biurowiec, a raczej sprawdzać czy wszystko zrobili okej.
– Pa, tato – Luke bierze go na ręce i podchodzi do mnie.
– A my jedziemy do przedszkola, mój mały facecie – Luke mi go podaje, ale on się buntuje i chce stać o własnych nogach. Nasz trzylatek stale się buntuje. Nasi rodzice się śmieją, że uważamy na niego bardziej, niż oni na nas. Na dowód tego, Luke pokazał im bliznę na kolanie, przyznając im racje.
– Kocham cię – łapie mnie za kark i przyciąga do siebie – Jedźcie bezpiecznie, bawcie się dobrze, myślcie o mnie – przesuwam ustami po jego ustach, a on od razu się uśmiecha. Rozchylam je, a on całuje mnie dokładnie tak jak przez ostatnie dziesięć lat.
– Kocham cię – trącam nosem jego nos – Wszyscy się śmieją, że żegnamy się jakby to był ostatni raz.
– Widzimy się popołudniu – przyciąga mnie do ostatniego pocałunku.
– Co byś zjadł na obiad?
– Cokolwiek, będę głodny jak wilk – muska moje usta po raz kolejny i gdzieś zatracamy ostatni raz.
Może gdybym przetrzymała go dłużej.
Może gdybym zaspała.
Może gdyby na drodze był korek.
Może gdyby czegoś zapomniał...
Dlaczego my?
Dlaczego on?
Jest już przy drzwiach, otwiera je.
– Kocham cię! – krzyczę za nim.
– Bo nigdy nie wyjdę – skradam mu szybkiego buziaka. Powinnam całować go dłużej. Powinnam poprosić go o odwiezienie Cole'a.
Wychodzi.
– Jedziemy do przedszkola? – pytam bawiącego się na dywanie Cole'a.
– Tak! – mały podnosi się na równe nogi i już biegnie do drzwi.
– Hej, hej. Buty i kurteczka, kolego – siada na wyznaczonym do tego miejscu i wymachuje nóżkami – No ładne, panie wygodnicki, to ja mam to zrobić? – kiwa głową – Nie możesz być maminsynkiem – marszczy brwi, nie rozumiejąc, co mówię – Ten ostatni raz – Luke zawsze mnie za to karci.
Zwyczajny dzień gdy Luke nie patrzy, pomagam Cole'owi bardziej niż powinnam i ukrywamy to przed jego tatą. Jednak to był ostatni z tych zwyczajnych dni. Pamiętam śmiech z synem w samochodzie. Pamiętam ilość lekcji jaką przeprowadziłam.
Jedyne czego nie pamiętam to telefonu ze szpitala, ani tego jak dzwoniłam w panice do Liama, to on zajął się wszystkim. Zadzwonieniem do rodziców, zorganizowaniem jego taty do zajęcia się Cole'm, odebrania mnie z pracy i zawiezienia do szpitala.
Szpital.
Nienawidzę tego słowa.
Stoję przytulona do Liama, czekając, aż lekarz cokolwiek nam powie.
Wybuch.
Wybuch na pieprzonej budowie.
– Wszystko będzie dobrze – szepcze do mnie Liam.
– Wierzysz w to? – nie szlochałam tego dnia. Beczałam jak małe dziecko, krzyczałam, wyklinałam. Nie miałam głosu. Liam trzymał mnie cały czas. Nie puścił mnie nawet na minutę. To był jego brat bliźniak, a zachował się jak bohater. Liam zawsze będzie moim trzecim najważniejszym bohaterem.
Wybuch mógł go zabić. Wszyscy tutaj zdawaliśmy sobie sprawę, że wszystko zależy od odległości, w której stał. Chciałabym móc obwiniać Liama, ale nie mogę. Mimo, że pracują w jednej firmie, robią inne projekty.
– Liam, co jeśli...
– Nawet tak nie myśl – ściska mnie niemal boleśnie, ale ból fizyczny wydaje się milion razy lepszy od tego w środku. A co on musi czuć? Boże...
Gdy lekarz wychodzi i tłumaczy wszystko, co się stało.. teraz płacze też jego mama, Liam próbuje otrzeć mi łzy, ja robię to samo z jego.
Stał niemal przy miejscu wybuchu.
Odrzuciło go.
Na pieprzonym miejscu budowy.
Coś na niego spadło.
Spadło na niego cholernie ciężkie gówno.
Szkło wbiło mu się w czoło.
Płaczę i nie przestaję.
Nie wiem czy kiedykolwiek przestanę.
Najbardziej płaczę za jego nogą.
Obcięli mu pieprzoną nogę, przebitą w trzech miejscach na wylot. Nie ma nogi od kolana w dół.
– Czy możemy go zobaczyć? – pyta Liam – Czy przynajmniej jego żona może go zobaczyć?
– Wprowadziliśmy go w śpiączkę. Zaprowadzę panią do sali – biorę Liama za rękę.
– Proszę czy możesz iść ze mną? – nie poradzę sobie sama. Nigdy nie twierdziłam, że jestem silna, nigdy nie musiałam się o tym przekonywać. Nie pamiętam już czasu gdy Luke'a nie było obok mnie, a teraz.. teraz to ja muszę być obok niego i nie wiem czy poradzę sobie z tym.
Zatrzymuję się przed wejściem do sali. Obracam się do Liama i mocniej ściskam jego dłoń.
– On nie będzie miał nogi – szepczę, żeby w końcu to zrozumieć – Nogi, połowy, lewej nogi – kiwa głową.
– Ale żyje, Jenny – unoszę na niego wzrok -
– Nie obchodzi mnie jego noga, znaczy obchodzi, ale nie obchodzi mnie tak jak go..
– To mój brat, jest silny, poradzimy sobie z tym – muszę w to wierzyć.
To jest moment, kiedy zewnętrzna perfekcja znika, a ludzie zaczynają patrzeć na ciebie krzywo. Trudno do tego przywyknąć gdy przez dwadzieścia osiem lat zachwycano się twoim wyglądem.
Wchodzimy do środka.
Od razu zaczynam płakać.
Patrzę na mojego męża, przykutego do łóżka, patrzę na jego nogi, a raczej na nogę i jedną drugą nogi, patrzę na jego twarz, widzę, że jest cała zabandażowana. Płaczę w ramie jego brata, bo wiem, że chociaż Luke żyje. Teraz wszystko się zmieni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro