Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 ♦ ćma na twarzy

Czasem dobrze jest być kłamcą.

Gabriel początkowo nie mówi zbyt wiele i Lila nawet nie próbuje go zachęcać, chociaż w głębi musi przyznać, że chętnie znów usłyszałaby jego głos. Chociażby po to by przekonać się czy całe podobieństwo jest tylko jej urojeniem; pomyłką zrodzoną ze zbyt dużego hałasu czy może jednak prawdą.

Adrien próbuje rozpocząć rozmowę; pierw mamrocze coś o słowach ojca, później niezgrabnie zmienia temat i skupia się na mało ważnych, szkolnych i pozaszkolnych sprawach. Rzecz w tym, że Lila go nie słucha. Jej wzrok wciąż spoczywa na ojcu chłopaka, śledzi jego drobne ruchy, a mózg zawzięcie odtwarza wydarzenia związane z Władcą Ciem.

Mając w swoim naszyjniku akumę, nigdy nie mogła zobaczyć go z całkowitą dokładnością, przez jej umysł przelatywały zaledwie strzępki informacji o nim: na pewno był wysoki, dobrze zbudowany, ukrywał włosy, ale z pewnością nie miał żadnej nie wiadomo jak bujnej fryzury. Mógł być każdym.

— Interesujące.

Podskakuje. Niewysoko, niecelowo, ale jest pewna, że od jego głosu i nagłej, głośnej i pewnej odpowiedzi jej nogi na moment odrywają się od ziemi. Nie jest pewna wielu rzeczy, które rozgrywają się za jej plecami i przed nią, ale z całą pewnością może stwierdzić, że się trzęsie. Wciąż nie do końca ufa własnym uszom, ale podobieństwa są tak uderzające, że Lila nie potrafi powstrzymać tych wszystkich uczuć, które nagle ją atakują.

Jest wściekła, bo Władca Ciem nie jest zainteresowany jej cierpieniem. Jest wypełniona nadzieją, bo oto słyszy tak podobny głos. Jest przerażona, bo oto ten podobny głos wydobywa się z gardła ojca Adriena. Jest zmęczona, bo nagle wszystkie hałasy, nawet szepty, wywołują coraz mocniejszy ból głowy. I w końcu, po wielkiej, panującej w jej ciele, burzy, wyłania się nagły, zakłamany spokój, bo oto kolejne słowa Gabriela Agreste'a są kierowane w jej stronę.

— Włochy — odpowiada od razu i bez zająknięcia. Jej usta wyginają się w uśmiechu, a ciało natychmiast dostosowuje do nowej sytuacji i planów. — W zasadzie to było to dość niedawno. Po prostu teraz z... — gryzie na moment dolną wargę, nim pozwala sobie na kontynuacje —...pewnych powodów raczej trzymam się domu. Prawdopodobnie dlatego nigdy wcześniej nie widział mnie pan w obecności Adriena.

Uczucie, jakby tysiące gwoździ wbijało się w jej kolana pojawia się nagle i prawie pozbawia idealnej miny idealnej dziewczyny. Chwieje się.

— Wszystko w porządku? — Adrien wyciąga do niej dłoń, a ona łapie go za nadgarstek i odtrąca.

— Jestem odrobinę zmęczona, ale to w zasadzie wszystko.

Zgrabnie wymija wzrokiem jego ojca i kieruje twarz w stronę rozgadanej grupki chłopaków. Z pewnością są od niej starsi, a wśród nich siedzi Luka. Siedzi i patrzy na nią... Nie. Wróć. Nie na nią. Na Adriena. Na nią jedynie zerka z pewnym zamyśleniem, a wyłapując jej wzrok, uśmiecha się i macha.

Gabriel marszczy brwi i mówi o całkowitym zrozumieniu jej stanu; o później porze i tym, że Adrien nie powinien zmuszać jej do błąkania się po koncertach.

— J-ja wcale jej do niczego nie zmusiłem! — Jego poliki pokrywają się czerwienią.

— Racja, w końcu pytanie o przyjście zadałaś mi tylko pięćdziesiąt razy, a w domu napastowałeś raz! — Lila ponownie włącza się do dyskusji i jej ton jest tak swobodny, że dziwi nim samą siebie. Przystępuje z nogi na nogi i kiedy znów wędruje wzrokiem do Luki, uświadamia sobie, że ten gdzieś zniknął.

— Czterdzieści dziewięć — poprawia ją żartobliwie Adrien i oboje wybuchają śmiechem, a gardło dziewczyny eksploduje nagłym bólem przez ten gwałtowny i nieprzemyślany ruch.

Lila milknie, a jej mózg zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Kolejne kłamstwa wytwarzają się coraz szybciej, szybciej, szybciej i szybciej. Przeplatają z poprzednimi i z prawdami, których aż tak się nie wstydzi. Do pamięci wracają uśpione wspomnienia o luźnych komentarzach na facebooku oraz zdjęcia, które wrzucała na inne portale, kilka minut przed wyjściem. Wszystko spina się w jedną całość i z jej ust, tym razem dużo wolniej i ciszej, wydobywa się potok najprostszych słów:

— Właściwie to czterdzieści osiem, bo ten jeden raz, gdy wstawiłeś gif z kotem i podpisem ❝proszę, proszę, proszę❞ mogę ci odpuścić. To było urocze. — Ostrożnie nawija kosmki włosów na palec i w końcu patrzy mu w oczy. — W poważniejszym tonie jednak muszę powiedzieć, tak by nie było wątpliwości, że nie jestem tu z nakazu i naprawdę świetnie się bawiłam. Właściwie myślę, że chciałabym to powtórzyć, więc jeśli macie w planach kolejny występ — mów albo dzwoń. — Bierze głęboki oddech. Gardło płonie. — W każdym razie, faktem jest też to, że jestem zmęczona.

— Zamierzasz już iść? — Adrien wierci się.

— Tak. Myślę, że to będzie najrozsądniejszym wyjściem. Nie chciałabym tu paść i narobić zamieszania... czy coś w tym stylu.

Nie, w zasadzie to mogłoby być zabawne.

— A jeśli zrobisz sobie krzywdę po drodze? Potrzebujesz podwózki albo...

— Nie, nie! Spokojnie! Zaraz napiszę do ojca.

— Na pewno będzie mógł cię odebrać?

— Tak.

— Bo wiesz, i tak będziemy przejeżdżać obok twojej ulicy, więc to nie byłby problem, gdybyśmy mieli cię podwieźć, prawda tato?

— Prawda. — Gabriel uśmiecha się, prawdopodobnie zachęcająco, ale Lila dzięki temu jedynie walczy z samą sobie próbując zdusić dwie kompletnie przeciwne sobie chęci odsunięcia się albo przysunięcia do niego. — Skoro, jak twierdzisz, przejeżdżamy obok, to nawet rozsądniejszym i mniej czasochłonnym wydaje się twojej przyjaciółki.

Lila zdusza ciężkie westchnienie i ponownie zmusza się do zabrania głosu:

— Nie, nie, nie. Ja naprawdę nie jestem obłożnie chora, bym mogła robić wam za dodatkowy balast, dziecko do opieki... czy coś w tym stylu. To naprawdę jedynie zmęczenie, a mój ojciec nawet nie przebywa jeszcze w domu. Powinien być dosłownie ulicę dalej.

Ostatecznie nie dzwoni. Jej ojciec nawet nie dowiaduje się o tym, że już wyszła. Ani matka. Nikt oprócz Adriena, jego ojca i ewentualnie Luki, nie wie, że już jej tam nie ma.

W drodze powrotnej jest w niej wyjątkowa zgodność; nie ma tysiąca sprzecznych uczuć i — o dziwo — nie ma całego bólu. Są tylko dwie myśli przepełnione frustracją, bo oto jej ciało i umysł działały, jak zardzewiały mechanizm. Wypowiedziane do Adrian słowa są dla niej za proste, zbyt podstawowe, takie... typowe dla każdego kłamcy. Dla każdej głupiej nastolatki z filmów. Niektóre komentarze nawet nie są poważne za to stworzone do natychmiastowego przejrzenia i śmiechu, inne zaś przesadnie napełnione prawdą. Są paskudne. Takie nie jej. Tak, tak, kompletnie zardzewiała, a ból niczego nie ułatwił.

Drugą frustrację napędzał Gabriel Agreste i zagubienie związane z jego postawą, głosem. Po wyjściu na zewnątrz; po opuszczeniu jego towarzystwa, uświadomiła sobie, że praktycznie dusi się przy nim. Jednocześnie stawianie kroków bez jego obecności wydało się dziwne, wręcz niemożliwe, jakby z odejściem wypompował z niej resztki energii. Nawet teraz, gdy jest już w połowie drogi, ciągnie ją do powrotu, do dziwnej mocy wokół mężczyzny. Chce z nim rozmawiać, sprawdzać go aż ustali czy to ten. A jednocześnie chce zacząć biec i znaleźć się w domu. Jak najdalej.

Rzucenie się na łóżko wcale nie przynosi ulgi.

Stopy, odzwyczajone od noszenia butów i od kamienistych, nierównych ścieżek, płoną i Lila jest pewna, że miejscami są trochę czerwone, obdarte, może nawet gdzieniegdzie schodzi z nich skóra. Gardło ma wysuszone, kompletnie zniszczone i nawet wypicie dwóch mniejszych butelek z wodą, soku oraz zażycie leków nie przynosi żadnej ulgi.

W głowie huczy; chociaż w całym domu panuje absolutna cisza i nawet sąsiedzi poszli już spać, ona słyszy szepty. Przepełniają jej pokój, irytują, drażnią, wprowadzają w absolutny dyskomfort. Muzyka przelewa się między nimi; cicha i niezrozumiała jest jeszcze gorsza.

Lila chowa twarz pod poduszką, ale to też niewiele zmienia, więc odrzuca ją w kąt i wlepia wzrok w sufit. Zdeformowane cienie przemykają po nim, tworzą jej przedziwne przedstawienie pozbawione ładu i składu. Uspokajają i w końcu doprowadzają ją do zamknięcia oczu.

Ale senny spokój i ignorowanie hałasów nie trwa zbyt długo; po zaledwie pięciu minutach malutkie i ledwie wyczuwalne coś przysiada na jej twarzy i wymusza paniczne otwarcie oczu.

Ćmie skrzydła — czarne, fioletowe i lśniące — poruszają się powoli i przed wzniesieniem się w powietrze, muskają jej policzki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro