Two
-Dlaczego opowiadasz tę historię w trzeciej osobie? Przecież to twoje własne przeżycia, nie kogoś z twoich przyjaciół czy znajomych.
-Bo dzięki temu nie angażuję się w to wszystko po raz kolejny. Jeszcze bardziej, jeszcze mocniej, jeszcze więcej bólu i cierpienia. A z tego, co wiem, to jestem tutaj, żeby w końcu wrócić w jakimś stopniu do normalności, prawda? — pokiwałam powoli głową, wracając wzrokiem do idealnie białego sufitu. Bielszego niż moja dusza. — Gdzie to ja skończyłam? Aha, już wiem.
Po wyjściu z lekcji, na której jedyne co robił, to rozmawiał z kolegami o zbliżającej się piątkowej imprezie i obdarzał wszystkich swoim zniewalającym uśmiechem z dołeczkami, Aaron postanowił odszukać Ruth. Swój nowy cel.
Młody Rawley to był najbardziej uparty człowiek, którego byście kiedykolwiek spotkali. Jeśli coś sobie postanowił bądź ubzdurał nikt ani nic nie byłoby w stanie go od tego odciągnąć. A jeśli chodziło o dziewczyny, to prędzej by nastąpił koniec świata, niż Aaron przerwałby swój plan w połowie.
Najpierw podszedł do tablicy z planami lekcji wszystkich klas. Dzięki internetowi wiedział już, w której klasie jest Ruth, a także, z czego jest dobra i w jakich konkursach osiąga sukcesy.
-3a, matematyka z Russo, sala 17 — wyszeptał sam do siebie i uśmiechnął się delikatnie. Bez powodu. Jego samego zadziwił ten niepozorny gest. Nie mógł również doczekać się spotkania z ową dziewczyną. To również było u niego niespotykane. Przed poznaniem każdego ze swoich celów był spokojny, całkowicie racjonalnie myślący, a w tym przypadku coś sprawiało, że stawał się inną wersją siebie. Potrząsnął delikatnie głową, aby odzyskać jasność umysłu i ułożyć plan, krok po kroku.
Ruth zauważył od razu, mimo jej przeciętności. Jako jedyna nie była głośno, z nikim nie rozmawiała i miała książkę w ręku, co było naprawdę rzadko spotykane na tym korytarzu.
Po cichu usiadł obok dziewczyny, przyglądając się tekstowi w książce, choć nieszczególnie go interesował.
-Co czytasz? — zapytał. Ruth podskoczyła nieznacznie w miejscu, wydając cichy okrzyk przerażenia. Aaron spojrzał na dziewczynę z udawanym zaskoczeniem. — Przestraszyłem cię?
Szatynka machnęła jedną ręką, drugą wyciągając słuchawki z uszu.
-Nie, skądże. Po prostu zaczytałam się za bardzo. Nic takiego się nie stało, nie martw się.
-To dobrze, bo gdybyś nagle dostała zawału musiałbym zmagać się z wyrzutami sumienia do końca życia. Aaron jestem.
Ruth uśmiechnęła się delikatnie, a jej niebieskie oczy nabrały większej intensywności. Kiedy się uśmiechała była naprawdę piękna. Można było się w niej zakochać.
Niestety, powodów do tego gestu wiele nie miała, przez co tylko niektórzy mogli poznać jej piękno. Była jak dopiero rozwijający się kwiat — jeszcze nie idealny, ale już niebrzydki.
Jednak Ruth nie wiedziała tego bądź wiedzieć nie chciała. Wolała widzieć siebie jako kogoś przeciętnego, ponieważ tak było jej wygodniej — poużalać się czasem nad sobą, niż popracować nad swoją samooceną i psychiką.
Na widok oczu Ruth serce Aarona zatrzymało się na pół sekundy. Zanim poznał dziewczynę, był przekonany, że jest równie przeciętna, jak pozostałe. A przecież tak nie było. Tylko on nie chciał w to uwierzyć i postanowił dalej siebie okłamywać.
-Ruth — brązowowłosa podała chłopakowi rękę, którą on delikatnie uścisnął, aby nie sprawić dziewczynie bólu. Wtedy jeszcze zwracał na to uwagę i się tym przejmował.
-Co więc czytasz, Ruth?
Koffsky zamknęła książkę, uprzednio kładąc zakładkę w odpowiednim miejscu i podała swojemu towarzyszowi przedmiot. Rawley przebiegł szybko wzrokiem po opisie, który niezbyt go interesował, jednak udawał, że jest kompletnie odwrotnie. Chciał przecież zdobyć sympatię Ruth, a nie na odwrót.
-Lubisz kryminały?
-Wręcz uwielbiam. O ile jest dobry. Jednak ty nie wyglądasz mi na takiego, co to lubi książki.
-Może jeszcze nie znalazła się odpowiednia osoba, aby mnie do nich przekonać — uśmiechnął się szeroko, ukazując tym samym rząd białych, prostych zębów.
Ruth mimowolnie wstrzymała oddech. Był piękny. Wiedziała o tym, kiedy patrzyła na niego z dala na korytarzu, jednak z bliska zabijał swoją urodą.
Szatynka była zachwycona i wręcz oniemiała. On z nią rozmawiał. I to nie był jeden z wielu snów. To była prawda, najprawdziwsza prawda. Chciała się uszczypnąć, aby jeszcze bardziej utwierdzić się w tym przekonaniu, jednak nie chciała robić z siebie przed nim idiotki.
-Pewnie jeszcze kogoś takiego znajdziesz — odpowiedziała cicho. - Życie nie kończy się jutro.
-Być może już kogoś takiego znalazłem, jednak potrzebuję jeszcze zgody tej osoby — niebieskie oczy Aarona świdrowały Ruth, jej ciało, duszę i całe wnętrze. Dziewczyna ostatkiem sił utrzymywała się na powierzchni, próbując nie utonąć w błękicie jego spojrzenia. Z letargu wyrwał ją nagły dźwięk dzwonka na lekcje. Otrząsnęła się, patrząc na szkolny korytarz kompletnie inaczej. Miała wrażenie, jakby urodziła się na nowo, a jej dusza i umysł zostały zastąpione nowszą wersją. Czuła się udoskonaloną wersją samej siebie.
Siedemnastolatek nie dał po sobie poznać, jak bardzo ten dźwięk zepsuł jego plan, choć spowodował on pewne uszkodzenia. Jednak nie były one nie do naprawienia. Należało postępować ostrożnie, nie naciskać i być delikatnym — te same zasady co zawsze. Jedyne, jakich się trzymał i jedyne, czego się pilnował.
-Może spotkamy się na następnej przerwie? W bibliotece na przykład? Porozmawialibyśmy o książkach.
-W bibliotece nie można rozmawiać — wyszeptała Ruth. Mimo że wstępnie otrząsnęła się z tego wszystkiego, trochę nadal ją trzymało. Czuła się, jakby dopiero wyszła z wodu i łapała oddech.
Szatyn uśmiechnął się zawadiacko.
-Zatem będziemy chyba musieli złamać tę zasadę.
Szatynka z drżącym sercem weszła do sali od matematyki, mocno przyciskając do siebie czytaną wcześniej książkę i płytko oddychając. Szła jak zombie, o mało nie wpadając na ludzi, a nawet i na samego nauczyciela, który spojrzał na nią karcąco.
-Przepraszam — wyszeptała tylko i usiadła na swoim miejscu. W jednej chwili dostała nagłego przypływu energii i poczęła szybko wyciągać z plecaka potrzebne jej na lekcje rzeczy. Szturchnięty z nieuwagą piórnik spadł na ziemię, powodując rozsypanie jego wnętrza. Ruth rozejrzała się nerwowo po klasie, jednak nikt nie zwrócił uwagi na zachowanie dziewczyny. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, a także głośnymi rozmowami.
Koffsky przykucnęła w celu pozbierania rozsypanych rzeczy, kiedy obok niej pojawiła się kolejna para rąk.
-Nie wiedziałem, że jesteś aż tak niezdarna. Ale to urocze — powiedział jej towarzysz, w którego głosie słychać było wesołość. Podniosła swój wzrok, aby ujrzeć twarz Aarona. Otworzyła mimowolnie usta w niemym zdziwieniu, jednak po chwili je zamknęła, świadoma tego, jak dziwnie musiało to wyglądać. Zamknęła oczy i potrząsnęła kilka razy głową. To było przywidzenie, tylko przywidzenie. Niemożliwe było, aby on tutaj był. Chodził przecież do innej klasy.
I tak było rzeczywiście. Kiedy ponownie otworzyła oczy, ujrzała Matta, jej klasowego kumpla, z którym bardzo lubiła rozmawiać, a który skrycie się w niej podkochiwał, o czym sama Ruth nie wiedziała.
-Co mówiłeś? — zapytała, będąc pewną, że również się przesłyszała.
-Mówiłem, że twoja niezdarność bywa urocza — odpowiedział, podając już kompletny piórnik.
Policzki szatynki pokryły się delikatnym rumieńcem.
-Dziękuję — nastolatka podniosła się z przykucnięcia i usiadła na swoim miejscu. Matt posłał jej śliczny uśmiech, wtedy jeszcze nie wiedząc, że traci swój obiekt westchnień bezpowrotnie. Być może nigdy się o tym nie dowiedział.
Myśli Ruth były całkowicie zaprzątnięte tym, co teoretycznie mogło się wydarzyć w najbliższym czasie. Uważała, że skoro Aaron do niej zagadał, to spotkanie sam na sam zbliżało się nieubłaganie. Bo w jakim innym celu mógł do niej zagadać? Nie wyczuwała w jego słowach bądź gestach drwiny czy innych negatywnych emocji. Chciała wierzyć, musiała, że kierowały nim same pozytywne pobudki. Innej wersji by nie zniosła.
Otworzyła podręcznik na odpowiedniej stronie w celu zrobienia wskazanych przez nauczyciela zadań, jednak nawet czytając ich treść, nie mogła się skupić. W połowie tekstu odpływała myślami hen daleko. Nigdy by się nie spodziewała, że zakocha się w kimś od pierwszego wejrzenia. Mimo że w wiele rzeczy wierzyła, a także była człowiekiem umysłu to pewne rzeczy po prostu nie mogły przejść jej przez myśl. Po prostu nie.
A mimo to takie coś się wydarzyło. I Ruth pluła sobie w brodę za wcześniejszą niewiarę, przypominając sobie słowa mamy, która mówiła "nigdy nie mów nigdy".
Aaron, choć przyznać się do tego nie chciał, również mimowolnie myślał o Ruth. W jego głowie nadal istniał obraz jej intensywnie niebieskich oczu. Był gotowy przysiąc, że takiego koloru jeszcze w całym swoim siedemnastoletnim życiu nie widział. Kiedy w nie patrzył, od razu przypominało mu się Lazurowe Morze, nad którym spędził ostatnie wakacje.
Choć jeszcze sam nie był tego świadomy, gotowy był pokochać Ruth tak samo, jak ten odcinek Morza Śródziemnego we Francji.
Przed swoimi kolegami udawał (bądź też i nie udawał, może sam również w to wierzył), że to tylko plan, a on po prostu idealnie wczuwa się w swoją rolę. Jednak gdzieś w dalekich zakamarkach duszy jego ciało i umysł wiedziały, że jest inaczej. Po prostu sygnał jeszcze nie doszedł całkowicie do mózgu.
Zarówno Ruth, jak i Aaron z niecierpliwieniem czekali na dzwonek kończący lekcję. Co chwila ich wzrok tkwił w zegarku, które wskazówki przesuwały się tak niemiłosiernie wolno. Mimo że właściwie spędzili zaledwie pięć minut przerwy razem, już pragnęli swojego towarzystwa.
Wszystko to szło strasznie szybko.
-Musiało się to skończyć destrukcją, nie było innej opcji — powiedziałam, przerywając swoje opowiadanie na moment.
-Dlaczego tak uważasz? — zadał spokojnie pytanie doktor Bender.
Wzruszyłam ramionami, jednak zanim odpowiedziałam, musiało minąć kilka sekund zastanowienia.
-Dlaczego? Ponieważ całe to uczucie nie zaczynało płonąć powolutku, spotkanie po spotkaniu, gest po geście. Już przy pierwszym zejściu się zaczęło żarzyć się ogromnym, gorącym płomieniem, który z każdym rokiem związku gasnął. To była miłość od pierwszego wejrzenia, temu zaprzeczyć się nie da. I właśnie przez to potem wszystko zaczęło szybko blednąć. Bo zakochaliśmy się w swoim wyglądzie, a nie w charakterze. Obiektem naszych westchnień były wyimaginowane, nigdy nieistniejące postacie. A przecież byliśmy prawdziwymi ludźmi, a nie lalkami z teatru czy postaciami na ekranie. Nie byliśmy też snami, które tak często nas nawiedzały i których tak bardzo pragnęliśmy. To nie człowiek zakochał się w człowieku. To mara senna zakochała się w innej marze sennej. A takie związki nigdy nie mają prawa się udać, choćby nie wiadomo jak bardzo obie strony tego pragnęły.
Mam nadzieję, że jak zdam prawko (albo chociaż część teoretyczną) to będę miała więcej czasu na pisanie tego opowiadania, bo naprawdę chcę je napisać do końca
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro