Thirteen
Aaron chwycił Ruth za nadgarstek, po czym mocno przycisnął ją do ściany. Zaczął agresywnie całować jej szyję, mocno przyciskając swoje ciało do ciała nastolatki.
Ruth wyczuwała jego podniecenie, co sprawiało, że strach paraliżował ją jeszcze bardziej. Czuła, jak rozlewa się po jej żyłach, zimny, nieprzyjemny i porażający.
Szatyn przejechał ręką po jej szyi, aby następnie ją ścisnąć. Dziewczyna czuła, jak jej dostęp do powietrza zmniejsza się. Otwierała i zamykała usta, jak ryba wyrzucona na brzeg, z nadzieją, że odzyska zbawienny tlen. Przed oczami zaczęły pojawiać się czarne mroczki, z każdą sekundą było ich coraz więcej. Była pewna, że jej chłopak zadusi ją na śmierć.
Podniosła się gwałtownie na łóżku, oddychając ciężko. Po jej bladej skórze płynęły słone krople potu, a pierś unosiła się mocno w górę. Dziewczyna odgarnęła włosy ze spotniałego czoła. Od razu w oczy rzuciły jej zarówno świeże, jak i nieco starsze siniaki, zrobione przez jej chłopaka. Oczywiście wszystkie jej później wynagradzał jakże szczerymi przeprosinami i niespodzianką. Mogły to być kwiaty, biżuteria, bądź romantyczna randka.
Ruth nie chciała się do tego przyznać, okłamywała nawet samą siebie, ale zaczynała się bać swojego chłopaka. I potwierdzeniem tego był jej sen. Dziewczyna czytała kiedyś, że wszelkie fantazje i koszmary są nam podsyłane przez naszą podświadomość i pokazują zarówno to, czego pragniemy, jak i to, czego się boimy. Wtedy myślała, że to bujda na resorach i nie zastanawiała się nad prawdziwością tego stwierdzenia, jednak w tym momencie coraz bardziej przyznawała rację naukowcowi, który stwierdził ten fakt.
Po cichu opuściła nogi na dywan i wstała z łóżka w celu otworzenia okna na oścież. Miała wrażenie, że ściany się zbliżają, a tym samym zmniejsza się ilość dostępnego powietrza.
Zimny wiatr uderzył ją prosto w twarz, jednak przyjęła to z ulgą, tak samo, jak gęsią skórkę na ramionach. Czuła, że wraca jej kontrola i opanowanie, a także czystość umysłu. To była ona, a nie ta przestraszona dziewczyna. Wzięła jeszcze kilka głębszych oddechów. Bicie serca unormowało się, a tętno zwolniło.
Zamknęła okno, lecz nie była gotowa wrócić do łóżka. Bała się, że koszmar zaatakuje ją na nowo. Zapaliła lampkę stojącą na szafce nocnej, aby czuć się pewniej, po czym chwyciła za telefon. W pierwszym odruchu chciała napisać do Aarona, jednak nie mogła. Gdyby mu powiedziała, że miała koszmar z nim w roli głównej, na początku by ją wyśmiał i nazwał „głuptaskiem", delikatnie całując w skroń, żeby potem, w napadzie złości i agresji uderzyć w twarz. A potem, gdy już by się uspokoił, przeprosiłby solennie i zaczął wykład, że jej problemy są dla niego najważniejsze i może powiedzieć mu wszystko.
Sęk w tym, że nie mogła. Pewne rzeczy wolała przemilczeć, choć on i tak się o wszystkim dowiadywał. Mimo to Ruth nadal nieustannie miała nadzieję, że pewne rzeczy zostaną przemilczane i nieujawnione.
Gdy odblokowała telefon, uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie miała do kogo napisać i komu się zwierzyć. Jej życie towarzyskie ograniczało się tylko i wyłącznie do młodego Rawly'ego. Nie miała żadnych przyjaciółek, bliższych znajomych. Sfrustrowana rzuciła urządzenie na łóżko i potarła twarz. Czuła się wyzuta ze wszystkich emocji, a na dodatek z każdą minutą miała coraz mniej czasu na sen. Była świadoma tego, że za kilka godzin będzie musiała wstać do szkoły i nie będzie żadnego „zmiłuj się".
Czuła się, jakby to wszystko, co się działo, było jej winą. Ostrożnie dotknęła fioletowych śladów na swoim przedramieniu. Pokazywały one momenty, kiedy zachowywała się źle i uświadamiały, że powinna się poprawić. Jeśli tego nie zrobi, Aaron zostawi ją załamaną na pastwę losu.
Każdego dnia starała się być lepsza dla niego. Nie była pewna, czy to coś daje, ale pewnego dnia na pewno się sprawdzi. I wtedy będzie jeszcze szczęśliwsza niż wcześniej.
Spojrzała na zegarek. Wskazówki pokazywały godzinę piątą trzydzieści. Szatynka stwierdziła, że nie było już sensu się kłaść, skoro za godzinę musiałaby wstawać. Postanowiła przeznaczyć ten czas na dopracowany makijaż, który, miała nadzieję, zachwyci jej chłopaka i sprawi, że on doceni jej wysiłek. W dalekich otchłaniach duszy miała cichą nadzieję, że zobaczy on, jak piękną ma dziewczynę i zaprzestanie robić kolejne ślady na jej ciele. Jednak było to tak wątpliwe, że szybko odrzuciła tą opcję. Najszybciej, jak tylko mogła. Nie chciała robić sobie zbędnych szans.
-Wcześnie dziś wstała — zauważyła pani Koffsky, nakładając jajecznicę na trzy białe talerze. Próbowała ukryć swój zaniepokojony wzrok, co nawet jej się udało, gdyż córka była zbyt niewyspana i rozkojarzona, by cokolwiek zauważyć.
-Nie spałam zbyt dobrze — odparła krótko, siadając na swoim stałym miejscu.
-Masz problemy ze snem?
Szatynka pokręciła głową.
-Jednorazowa sytuacja. Jednym z plusów jest to, że udało mi się zrobić ładny makijaż — dodała.
-Prześliczny, masz rację.
-Kto jest prześliczny? Moje dwie kobiety? — na dół zszedł tata Ruth, ubrany już odpowiednio do pracy, czyli w białą koszulę i czarne spodnie. Zanim usiadł, przewiesił marynarkę przez oparcie krzesła, co od razu spotkało się z dezaprobatą jego żony. Kobieta wstała z siedzenia, wzięła ubranie w rękę i wstrząsnęła nim kilka razy, aby się rozprostowało.
-Czy ty chcesz iść do pracy w pogniecionej marynarce? — zadała pytanie mężczyźnie, wieszając żakiet na jednym z wieszaków w korytarzu.
-Oczywiście, że nie — odpowiedział, nabierając jedzenie na widelec.
-No właśnie.
-Ruth, może odwiozę cię do szkoły? — zaproponował ojciec nastolatki. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
-Nie musisz, przejdę się — odrzekła. Nie chciała, żeby tata poznał Aarona, co było więcej niż prawdopodobne, że się wydarzy, jeśli mężczyzna podwiezie ją do szkoły.
-Nie dasz mi choć raz w życiu zawieźć mojej córki pierworodnej do szkoły?
Szatynka uśmiechnęła się, próbując ukryć zdenerwowanie.
-Skoro tak nalegasz, to zgoda.
Atmosfera w samochodzie była przyjemna, choć Ruth czuła podenerwowanie. Co rusz spoglądała, czy nie podwinął jej się rękaw swetra i zręcznie omijała niezręczne tematy. Zaczynała nabierać wprawy w niemówieniu tego, co powinno być powiedziane, a także w kłamaniu. Tak jak wcześniej mówiła kłamstwa, uciekając wzrokiem i niemiłosiernie się rumieniąc, tak teraz oszukiwanie przychodziło jej równie łatwo, jak kiedyś mówienie prawdy.
Mimowolnie odetchnęła z ulgą, gdy samochód zatrzymał się przed budynkiem szkoły.
-Może odbiorę cię później? Dzisiaj pracuję krócej.
Ruth nonszalancko machnęła ręką.
-Nie trzeba. Pewnie Aaron mnie odprowadzi.
-I chyba już właśnie na ciebie czeka.
Dziewczyna nawet nie zdążyła zaprotestować, gdy jej tata otworzył okno od strony nastolatki i krzyknął z powitaniem w stronę jej chłopaka. Nastolatek z grzeczności odmachał mężczyźnie. Szatynka z zażenowaniem schowała twarz w dłoniach.
-Tato, proszę cię — wymamrotała.
-No co? Może zaprosiłabyś go do nas na obiad? Wspaniale byłoby poznać w końcu twojego chłopaka.
Dziewczyna westchnęła.
-Pogadam z nim, ale nic nie obiecuję — zagroziła. Ucałowała ojca w policzek w geście pożegnania i wyszła z samochodu, prawie trzaskając drzwiami.
Ruth powolnym krokiem ruszyła w stronę swojego chłopaka, w międzyczasie nakładając na twarz fałszywie radosny uśmiech.
-Cześć kochanie — przywitała się i już miała pocałować chłopaka, jednak widząc jego minę szybko odeszła od tego pomysłu.
Aaron spojrzał ponad ramię, aby upewnić się, że ojciec nastolatki już odjechał. Jego mina zapowiadała burzę, i to nie tylko z deszczem i wiatrem, ale i z gradem.
-Co ty masz na twarzy? — zapytał z pozoru spokojnie, jednak wypowiedział te słowa, zaciskając zęby. Wiedział, że robienie afery przed wejściem do szkoły, gdzie zbierała się połowa uczniów, to najgorszy pomysł z możliwych.
-Makijaż — odparła zaskoczona Ruth. Spodziewała się zgoła innej reakcji. Była pewna, że jej chłopak będzie zachwycony, a tutaj działo się wręcz na odwrót. Czuła w kościach jego gniew.
Nastolatek złapał jej przedramię z całej siły i zaczął ciągnąć na tyły szkoły, gdzie spotykali się tylko palacze i szkolni narkomani.
-Dlaczego go sobie zrobiłaś? — zapytał, przestając ukrywać swój gniew. Nikt ich nie widział i praktycznie niemożliwe było, aby stało się inaczej. — Chcesz poderwać kogoś oprócz mnie, mam rację? Oczywiście, że mam rację! Przecież ja ci nie wystarczam, potrzebujesz aprobaty całego świata. Chcesz być jak pierdolone Słońce, żeby każdy kręcił się wokół ciebie!
-T-to nie tak... — zaczęła, jednak nie dane było jej dokończyć. Dłoń Aarona spotkała się z policzkiem Ruth.
-Nie pierdol głupot, bo i tak ci nie uwierzę — wysyczał. — Jesteś dziwką, której nie wystarcza jeden chłopak. Musi mieć wszystkich.
Złapał ją za szyję i przycisnął do ściany.
-Masz mi to od razu zmyć, rozumiesz? Gówno mnie obchodzi, jak to zrobisz, abyś tylko nie robiła sensacji i szukała atencji, chodząc cała w tych mazidłach.
W momencie, gdy zauważył, że nastolatce zaczyna brakować powietrza, poluźnił dotyk, ostatecznie puszczając jej zaczerwienioną szyję. W oczach dziewczyny pojawiły się łzy, zamazujące krajobraz. Z całych sił starała się ich nie wypuszczać. Oznaczałoby to ukazanie słabości, a tego na pewno nie mogła zrobić. A przynajmniej nie na jego oczach.
Nastolatek od razu po tym uciekł szybkim krokiem, prawie biegiem, do szkoły. Nie chciał patrzeć na siebie, swoje zachowanie, a na swoją dziewczynę tym bardziej.
Ruth jeszcze przez chwilę stała w miejscu, lekko zszokowana. Wstyd było jej się przyznać, ale zaczynała się przyzwyczajać do takiego zachowania.
Gdy już otrząsnęła się z szoku, wyciągnęła małe poręczne lusterko. Na jej szyi nadal widniały czerwone ślady rąk jej chłopaka, które postanowiła zakryć bordową apaszką, znalezioną w czeluściach torby. Upewniła się, czy wszystko w porządku, zarówno z makijażem, jak i z wyrazem jej twarzy, po czym powolnym krokiem ruszyła w stronę wejścia szkoły.
-Czy ktoś zauważył ślady na twojej szyi? — zapytał Bender. Pokręciłam przecząco głową.
-Nie ścisnął na tyle mocno albo nie trzymał tak długo, żeby powstały bardzo widoczne siniaki — odparłam, bawiąc się nitką w moich szarych dresach. — To był pierwszy raz, kiedy to w ogóle zrobił. Pewnie nie wiedział, jak daleko może się posunąć. Tak to jest przy pierwszych raz — nigdy nie wiemy, jak daleko możemy zajść, aby nie przeholować.
-Przeprosił cię później za to?
Tym razem pokiwałam głową i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Jeden z ostatnich razów, gdy usłyszałam „przepraszam". Kupił moje ulubione kwiaty, białe róże i praktycznie błagał o wybaczenie, tłumacząc się tak, jak zwykle. Mówił, że był zazdrosny, bał się i powinnam go zrozumieć. Nie miałam innego wyboru, jak to właśnie zrobić i najzwyczajniej w świecie wybaczyć. Bo co innego mi wtedy zostało? Nie mogłam, nie chciałam go zostawić. Obiecałam przecież!
-Nie jestem zwolennikiem łamania obietnic, jednak wtedy lepiej by było dla ciebie, gdybyś to właśnie zrobiła — stwierdził doktor.
Prychnęłam.
-Co też pan nie powie? — sarknęłam. — Zrozumiałam to długo po czasie. Bardzo długo po czasie, w którym mogłabym zrobić tak wiele i naprawić tak wiele.
-Masz wyrzuty sumienia?
Zawahałam się.
-Wiem, że nie powinnam ich mieć, ale... tak, czasem nadal mnie nawiedzają. Są okropne. Czuję się, jakby zabierały mi całe szczęście i wszystkie inne pozytywne uczucia. Jakby zabierały mi zdolność racjonalnego myślenia. Sprawiają, że mam ochotę po raz kolejny podciąć sobie żyły. I to jest najbardziej przerażające — gdy pojawiają się one, tracę czysty umysł. Tracę siebie.
Skoro na poprzednie dwa opowiadania coś napisałam, to i tutaj by się przydało.
Jak wam się podoba?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro