Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Seven

Ruth delikatnie otworzyła drzwi kluczem i po cichu weszła do domu. Nie chciała obudzić rodziców, zwłaszcza że obiecała powrót o kompletnie innej porze.

Zamknęła drzwi za sobą i weszła po schodach do swojego pokoju, sprytnie omijając najbardziej trzeszczące stopnie. Mieszkała w tym domu od dziecka i znała go lepiej niż własną kieszeń. Pamiętała, gdzie chowała cukierki, żeby mama ich nie znalazła, a także swoje najlepsze skrytki w zabawie w chowanego.

Czuła się wybrakowana. Wiedziała, że powinna się cieszyć tym, że ma swój pierwszy raz za sobą. Tyle dziewczyn chwaliło się tym w szkole i Ruth myślała, że im zazdrości. Jednak kiedy przyszło do ostatecznego rozrachunku, okazało się kompletnie inaczej.

Szatynka padła na łóżko, pocierając twarz i nie zważając na makijaż. Była zmęczona, ale czuła, że nie uda jej się dzisiaj usnąć, a przynajmniej nie od razu. Tak wiele myśli krążyło po jej głowie i czuła tak dużo, za dużo nawet, powiedziałaby.

Tyle razy mówiła, że nie chce.

Zmarszczyła brwi. Czy aby na pewno? Czy jej przekaz był jasny?

Odszukała w pamięci wszystkie momenty z Aaronem. Przyszło jej to z łatwością — Ruth miała fotograficzną pamięć i chwile, przynoszące jej mnóstwo radości, pamiętała aż za dobrze. A te przynoszące cierpienie jeszcze lepiej.

Przeanalizowała każde wspomnienie i uświadomiła sobie, że nigdy tak naprawdę nie wyraziła swojego zdania na ten temat. Nie protestowała również otwarcie. Skoro tak, to wszystko była jej wina. Gdyby zareagowała inaczej, wszystko potoczyłoby się w kompletnie inny sposób.

Miała ochotę płakać, jednak żadna łza nie chciała polecieć. Siedemnastolatka nie miała siły podnieść się z łóżka. Nie dość, że wszystko ją bolało, to jeszcze przygniatało ją poczucie winy.

To właśnie wtedy po raz pierwszy tak naprawdę zaczęła obwiniać siebie o coś, co nie było jej błędem. Jednak Ruth nie widziała tego wtedy i nie zauważyła również przez następne kilka lat.

W końcu zmusiła się, żeby wstać, zmyć makijaż i przebrać się w wygodną piżamę. Czuła nadchodzący chłód, wiedziała, że niedługo zacznie drżeć. Zacznie schodzić z niej całe to napięcie, a kolejnym krokiem będzie nieprzerwany szloch.

Zaczął się on pod prysznicem. Szatynka przestała płakać dopiero, gdy woda zmieniła się z ciepłej na lodowatą. To trochę orzeźwiło naszą bohaterkę.

Po wyjściu spod prysznica zaczęła mocno trzeć swoje ciało ręcznikiem, aż skóra zrobiła się czerwona. Było jej cały czas zimno. I nie zostało to spowodowane temperaturą w domu, ponieważ była ona cały czas taka sama. Jej ciało ogarniał chłód z powodu tego, co się wydarzyło.

W ukojeniu skołatanych nerwów nie pomogło również położenie się do łóżka. Łzy zaczęły lecieć na nowo, a lekko zasklepione rany znowu się otworzyły.





Natomiast Aaron wrócił do domu w euforii. Alkohol jeszcze nie wyparował z głowy, a udanie się jego planu potęgowało radosne odczucia. Nie przejmował się tym, co teraz czuje jego dziewczyna, nawet przez moment o tym nie pomyślał. Ważniejsze było to, że wszystko szło po jego myśli. Dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Uważał, że skoro dziewczyna przespała się z nim raz, będzie się to już działo cały czas.

Nie obchodziło go, czego chciała Ruth. Przez cały czas ich związku nie przejmował się tym, jego chęci i potrzeby były najważniejsze.

Wszyscy to widzieli. Tylko nie oni sami.





Kiedy Ruth obudziła się rano, miała wrażenie, że wszystko to, co się wydarzyło, to był tylko sen. Oszukiwała samą siebie, ale chciała uważać tak jak najdłużej. Dzięki temu czuła się choć trochę lepiej psychicznie. Patrzyła na drobinki kurzu, unoszące się leniwie w powietrzu. Miała wrażenie, że czas się zatrzymał, a ona unosi się tak samo, jak te drobiny, ale tak nie było. To była tylko iluzja, w której chciała tkwić.

Jednak ten błogi stan został przerwany przez wiadomość od Aarona. Dziewczyna wzięła telefon do ręki, nie spodziewając się, jak bardzo źle zareaguje jej ciało na uświadomienie sobie, że wczorajsze wydarzenia były rzeczywistością.

Aaron: Byłaś wczoraj taka gorąca

Szatynka miała wrażenie, jakby dostała obuchem. Najpierw zrobiło jej się strasznie gorąco, po czym powrócił ból z wczoraj. Bolało ją całe ciało. Na tyle mocno, że następną reakcją były nudności. Pobiegła do toalety, w ostatniej chwili zdążając. Zwymiotowała samą żółcią. Jej żołądek nie widział jedzenie od kilku godzin.

Oparła czoło o zimne kafelki. Chciała zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło, jednak wiedziała, że tak się nie da.

Czuła się źle. Mało powiedziane, czuła się okropnie. Ból psychiczny przechodził w fizyczny i nie mogła nic na to poradzić. Jedyne, co mogła zrobić to udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a ona świetnie się wczoraj bawiła. Nie mogła pokazać rodzicom swoich prawdziwych uczuć.

Tak się zaczęło ukrywanie. Emocji, blizn, prawdy. Nie chciała tego, ale była to konieczność. Coś, przed czym nie mogła uciec.

Spłukała wodę, obmyła twarz, wypłukała usta i przybrała swoją pierwszą w życiu maskę — radosnej dziewczyny, którą już nigdy całkowicie nie będzie. A w pewnym momencie radość, niewinność i szczerość wyparują całkowicie. Zostanie tylko obłuda, kłamstwo i poczucie winy.

Ruth zeszła na dół. Na jej twarzy widniał szeroki, wydawałoby się szczery uśmiech, choć w środku umierała. Przywitała się z rodzicami, dając im całusa w policzek i zapytała, czy się wyspali.

-Nie słyszeliśmy, nawet kiedy wróciłaś, więc tak, spaliśmy dobrze — odpowiedział tata dziewczyny z uśmiechem. — Mam nadzieję, że byłaś w domu o ustalonej porze.

-Oczywiście. Tak, jak obiecałam — zapewniła dorosłych, po czym wzięła łyk soku. Nie wiedziała, że kłamstwa przychodzą z taką łatwością. Już w tym momencie było pewne, że łganie stanie się jej nowym hobby i talentem.

-Masz jakieś plany na dzisiaj? Wychodzisz z Aaronem gdzieś? — zadała pytanie mama szatynki, zajmując swoje miejsce przy stole, zaraz obok męża, a naprzeciwko córki.

-Jeszcze nie wiem, zadzwonię do niego później. Może coś zaplanujemy, kto wie — tak naprawdę nie miała ochoty się dzisiaj widzieć ze swoim chłopakiem. Nie po tym, co się wczoraj wydarzyło.

Jednak musiała grać. Musiała udawać, że nic się nie zmieniło, chociaż odmieniło się tak wiele rzeczy, tak wiele uczuć przeobraziło się w inne.





Aaron zszedł na dół z triumfem wypisanym na twarzy. Miał wspaniały humor i nic nie mogło mu go zepsuć. Nic ani nikt. A pretensje rodziców już tym bardziej.

Dwójka dorosłych siedziała już przy stole, w oczekiwaniu na swojego jedynego syna, jednak nastolatek przeszedł obok, nie zaszczycając ich nawet drobnym spojrzeniem. Zajrzał do lodówki i od razu ją zamknął, dopiero teraz spoglądając na stół, gdzie stały trzy talerze z jajecznicą. Siedemnastolatek wziął swoją porcję i ponownie ruszył w stronę schodów.

-Może jednak zjesz z nami? — pytanie mamy zatrzymało go w połowie drogi. Odwrócił się w stronę pary. — Chcielibyśmy porozmawiać z tobą na temat twojej godziny powrotu.

-Jeśli ma być to jedyny temat przy tym stole, to podziękuję — odgryzł się szatyn i już miał ponownie podjąć wcześniej przerwany zamiar, jednak donośny głos ojca zatrzymał go ponownie.

-Aaron! Usiądź i zjedz z nami posiłek.

-Dziękuję za tę jakże wspaniałą propozycję, ale jestem zmuszony odmówić. Zjem u siebie.

Wszedł powoli po schodach, w końcu dochodząc do swojego pokoju. Odstawił talerz na biurko, po czym wybrał numer do swojej dziewczyny.


W momencie, gdy Ruth zobaczyła na wyświetlaczu znane liczby, składające się na numer telefonu Aarona, zesztywniała. Z jednej strony bała się go, ale z drugiej chciała odebrać. W końcu wcisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła urządzenie do ucha.

-Halo? — miała wrażenie, że jej głos brzmi słabo i jest ledwie słyszalny. Jednak nie powtórzyła wyrazu. Wiedziała, że szatyn bardzo dobrze ją słyszy.

-Cześć słoneczko, wyspałaś się? — zapytał z czystej grzeczności chłopak. Udawał, że interesuje go to, co się dzieje u siedemnastolatki. Jednak było kompletnie inaczej — jedyne, o co się troszczył to własne samopoczucie i sukces.

Ruth odchrząknęła, chcąc pozbyć się chrypki, która naszła jej na głos.

-Oczywiście. Bardzo przyjemnie mi się spało — skłamała. — A ty, kochanie? Nie masz kaca po wczoraj?

Aaron zaśmiał się.

-Księżniczko, mam mocną głowę, nie musisz zawracać swojej pięknej głowy takimi rzeczami. Masz jakieś plany na dzisiaj? Może byśmy gdzieś wyszli?

-Jasne — odparła, siląc się na najbardziej radosny głos, na jaki tylko było ją stać. Na samą myśl o spotkaniu z Aaronem w jej gardle pojawiła się gula nie do przełknięcia.

-Wspaniale! Zjem śniadanie, wezmę prysznic i przyjdę do ciebie. Do zobaczenia, piękności — szatyn cmoknął w słuchawkę.

-Czekam, pa!

W momencie, gdy odłożyła telefon, wydała odgłos, który był jednocześnie śmiechem i szlochem. Nie chciała tego wszystkiego, tak bardzo tego nie chciała, a mimo to zgadzała się na wszystko. W jej duszy zachodziły właśnie nieodwracalne zmiany.


Aaron ubrał się najwygodniej, jak tylko potrafił i zabrał ze sobą piłkę do kosza. Miał zamiar podzielić się z dziewczyną swoją pasją, choć pociąg Ruth do sportu był znikomy, wręcz nie istniał.

Jednak szatynka udawała, że jest kompletnie inaczej. Ucieszyła się, kiedy Rawley powiedział jej o swoich planach na dzisiejszy dzień, choć tak bardzo nienawidziła koszykówki.

Nie potrafiła uznać tego spotkania za udane. Ani razu nie trafiła do kosza i nie cieszyło ją to, że spędzała czas ze swoim chłopakiem. Jednak udawała, że jest kompletnie inaczej. Śmiała się w momentach, w których powinna się śmiać, cały czas była uśmiechnięta.

A w momencie, kiedy pożegnała się z Aaronem, odetchnęła z ulgą. Musiała uspokoić swoje skołatane nerwy i roztrzęsioną duszę.

Aaron za to był zadowolony i nie była to gra aktorska, choć w tym był naprawdę świetny. Zamknął za sobą drzwi wyjściowe, wyjątkowo nimi nie trzaskając i zdjął buty. Jego rodzice nawet nie zauważyli powrotu syna, nadal zawzięcie dyskutowali w przyległej do korytarza kuchni, na temat, o którym szatyn nie wiedział. Jeszcze, bynajmniej.

-Musimy mu w końcu powiedzieć — oświadczyła matka nastolatka.

-Mam po prostu wejść do jego pokoju i powiedzieć: synu, nie jesteśmy twoimi rodzicami, zostałeś adoptowany?

Aaron zamarł, nie wierząc własnym uszom.

Ta wiadomość to był największy szok w jego życiu, który wpłynie na dosłownie wszystko.

-Dlaczego uważałaś wtedy, że to twoja wina? — zapytał lekarz.

Wzruszyłam ramionami.

-Myślę, że było to spowodowane niską samooceną i tym, że zawsze wszystko przyjmowałam na siebie. Nieustannie zakładałam, że coś jest moją winą, nawet jeśli nie było nią w najmniejszym stopniu. Może uważałam, że jak będę tak robić, to wtedy ludzie mnie polubią? Żyłam złudną nadzieję, że właśnie takim sposobem wkupię się w ich łaski, ale ani razu to nie zadziałało. Jednak wciąż tak robiłam, bo gdzieś głęboko myślałam „może w końcu się uda". Nie wyszło ani razu. A ja ciągle ufam ludziom i twierdzę, że każdy z natury jest dobry. Ile razy się przejechałam przez to, nie zliczę. A mimo to nie zmieniłam sposobu myślenia. Jestem łatwowierna, nie mam twardej dupy i tysiąc razy mnie w nią kopnięto... ale nie dam rady zrewolucjonizować tego, jak postrzegam ludzką naturę. Mimo tylu doświadczeń nie jest to możliwe. Nie dla mnie.




Jestem zmęczona, ale obiecałam sobie, że dzisiaj będzie rozdział, i jest.

Myślałam, że będzie trochę bardziej... ja wiem, obciążający psychicznie? Ale widać, to jeszcze przed nami

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro