Prologue
Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu, oświetlone przez jasne promienie słońca. Opadały tam, gdzie je powiało. Był wolne, jednak niekoniecznie miały własną wolę. Nie miały wpływu na swój los.
W takiej samej sytuacji był zegar wiszący na błękitnej ścianie. Wyznaczał czas, jednak nie miał żadnego wpływu na jego upływ. Kiedy się zatrzymywał, ktoś od razu go wznawiał. I choćby nie wiadomo jak silne miał pragnienie, nic nie mógł zrobić.
Za to w kompletnie odwrotnej do przedstawionych wyżej sytuacji była dziewczyna siedząca na granatowym fotelu. Przytuliła do siebie nogi, a głowę uniosła do góry. Po jej głowie biegało tysiące myśli jak galopujące stado koni. Nie raz i nie dwa próbowała je uciszyć, jednak za sto pierwszym razem zdała sobie sprawę, że to bezsensowne. Bo jaki był sens walczyć z czymś, co i tak chce istnieć i być?
Spędzała w tym gabinecie dwie godziny w tygodniu, twierdząc, że robi to wbrew własnej woli. Było jednak kompletnie przeciwnie. Gdyby tego nie chciała, to by jej nigdy nie widzieli w tym gabinecie. Coś ją tutaj przyciągało. Może jednak liczyła, że te dwie godziny wpłyną na jej przyszłe życie i naprawią to, co w niej zepsute? Choć, jak sama mówiła, szanse były nikłe, gdzieś tliła się ta iskierka nadziei. Każdy z nas lubi wierzyć w to, że jest dla niego jeszcze jakaś szansa.
-Przepraszam, że tyle to zajęło, ale ten ogrom papierkowej roboty jest nie do zniesienia - do pokoju wszedł mężczyzna. Jego czarne włosy i broda były przyprószone odrobiną siwizny, a brązowe oczy, choć ciepłe i pełne współczucia był jednocześnie przeszywające. Sprawiały, że czułeś jak twoja dusza i umysł są obserwowane, choć wcale tak nie było. Nadal miałeś je tylko dla siebie. Doktor Matthew Bender, zwany też psychologiem od spraw kompletnie beznadziejnych usiadł na fotelu stojącym naprzeciwko siedzenia dziewczyny i wziął do ręki swój oprawiony w czarną skórę notes. - Miło znowu cię widzieć, Ruth. Jak ci minęło ostatnie kilka dni?
Zanim szatynka odpowiedziała, minęła minuta, w ciągu której zdążyła pięć razy prześledzić bieg jednego małego puszka kurzu.
-Całkiem dobrze - odpowiedziała w końcu. Jej głos, z pozoru spokojny, krył wiele emocji, które ona tak bardzo bała się ukazać. Nauczyła się, że nie powinna ich okazywać, bo równało się to pokazaniem swojej słabości. A wśród zwierzyny nie należało być słabym. A już tym bardziej jej pokazywać.
-Wydarzyło się coś? Ktoś cię może odwiedził?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę.
-Moja mama do mnie przyszła. Przyniosła kilka książek, żebym mogła zająć sobie ten wolny czas.
W pokoju zapadła cisza. Mężczyzna dokładnie przypatrywał się swojej pacjentce, analizując jej postawę, która była taka sama, odkąd tylko tutaj przyszła. I dziewczyna wiedziała, że jest dokładnie obserwowana. Wiedziała również, że jest to kolejna rzecz, której nie może zmienić, dlatego nie protestowała. Po pewnym czasie człowiek przyzwyczaja się do niektórych rzeczy. Wmawia sobie, że nie może na nie wpłynąć, więc nawet nie próbuje tego robić. Poddaje się sytuacji.
-Zawsze się zastanawiałem, jak zaczęła się twoja historia - powiedział po kilku minutach obustronnego milczenia.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Tyle dobrych i złych wspomnień.
-Opowiesz mi ją całą? - poprosił.
-Nie wiem, od czego zacząć.
-Najlepiej od początku.
-Od początku, mówi pan? A więc zacznijmy od początku. Ta bajka zaczyna się od tego, że była sobie dziewczynka, która bardzo potrzebowała i chciała być kochana. I był chłopiec, który kochał aż za bardzo.
-Co masz na myśli, mówiąc „za bardzo"?
-„Za bardzo", czyli „aż do całkowitej destrukcji wszystkiego, co było wokół niego".
Soon
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro