Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nine

Aaron wszedł do domu jak gdyby nigdy nic. Bez słowa minął jasną od światła kuchnię, gdzie siedzieli jego przybrani rodzice i ruszył do swojego pokoju, po schodach na górę.

Bez zważania na to, że jest w swoich codziennych ubraniach, od razu położył się do łóżka, szczelnie przykrywając się kołdrą.

Już dawno opuściła go złość. Teraz pragnął, by rodzice przyszli, przytulili go i powiedzieli, że to był żart. Ale wiedział również, że to niemożliwe, zaledwie marzenie niegodne bycia spełnionym.

Czuł się pusty w środku. Mógł powiedzieć, że stracił rodzinę. Bo choć według prawa miał ją nadal, tak rzeczywistość przedstawiała się zgoła inaczej. Nie miał już rodziców. Wszystkie jego wspomnienia z dzieciństwa okazały się kłamstwem. A przecież pamiętał je tak pięknie, tak wspaniale. Dlaczego musiało się to zmienić? Czym sobie na to zasłużył?

Obiecał sobie wtedy jedno — skoro już stracił rodziców, nie może pozwolić na to, by jakaś siła wyższa odebrała mu kolejną rzecz, którą kochał najbardziej — Ruth. Wiedział, że nie przeżyłby tego. Ona była jego ostoją, wsparciem. Potrzebował jej w najgorszych, jak i w najlepszych chwilach swojego życia.

To postanowienie zmieniło życie zarówno Aarona, jak i Ruth. Od tego momentu staną się oni nierozłączni. Ta jedna rzecz związała ich lepiej niż ślubne więzy, lepiej, niż przysięga krwi.


Kiedy Ruth obudziła się rano, nie spodziewała się tego, co przyniesie jej ten dzień. Wyłączyła budzik, po czym potarła twarz. Nienawidziła wstawania rano i poranków. Jednak nie przeczuwała tego, co się może dzisiaj wydarzyć. Nie wiedziała o podjętej przez Aarona decyzji, a także o tym, że od wczoraj wieczorem straciła prawo do decydowania o swoim ciele i życiu. Poszła pod prysznic, a następnie ubrała przygotowane dzień wcześniej ubrania, nie będąc świadomą, że ten dzień miał stać się początkiem jej koszmaru.


-Cześć mamo — przywitała się z rodzicielką, dając jej delikatnego całusa w policzek.

-Cześć kochanie. Zjadłabym z tobą śniadanie, ale muszę pilnie lecieć do pracy — odparła kobieta, w szybkim tempie pakując do torebki potrzebne rzeczy. — Ale wynagrodzę ci to pyszną kolację. Zgoda?

Szatynka przewróciła zabawnie oczami, jednocześnie smarując sobie tosta dżemem.

-Zgoda. I leć już, bo widzę, jak się spieszysz.

Pani Koffsky jeszcze raz ucałowała córkę w policzek.

-Mam najlepszą córunię na świecie. Do wieczora! I pamiętaj, że dzisiaj mamy gości!

-Pamiętam, do wieczora! — odkrzyknęła Ruth, po czym odłożyła nóż, a zamiast niego do ręki wzięła telefon, jednocześnie gryząc idealnie przygotowanego tosta.

Urządzenie rozdzwoniło się w rękach nastolatki. W momencie, gdy dziewczyna na ekranie zobaczyła numer Aarona, do jej umysłu wkradło się zaniepokojenie. Wróciło wspomnienie całej wczorajszej sytuacji. Czym prędzej odebrała połączenie.

-Czemu nie ma cię jeszcze w szkole? — zapytał oskarżycielskim tonem chłopak. Ruth mimowolnie się wzdrygnęła. Nie znała tego brzmienia jego głosu.

-Ponieważ, kochanie, mam na drugą lekcję — odparła spokojnie siedemnastolatka, sypiąc łyżeczkę cukru do kubka.

W słuchawce rozległo się westchnięcie.

-A nie dasz rady być wcześniej? Chciałbym cię o coś prosić.

-Nie możesz zrobić tego teraz?

-To nie jest rozmowa na telefon — oświadczył stanowczo Rawley. Ręka z łyżeczką zatrzymała się w połowie ruchu.

-Skoro tak uważasz — mruknęła. — Zjem śniadanie i od razu wychodzę, jeśli tak bardzo ci zależy.

-Bardzo. Czekam — powiedział, a następnie od razu się rozłączył. Ruth spojrzała na telefon z zaskoczeniem i obawą. Od wczoraj martwiła się o swojego chłopaka. Widziała, jak źle zareagował on na całą sytuację związaną z dowiedzeniem się o byciu adoptowanym i zamierzała go wspierać najbardziej, jak tylko mogła. Jednak nigdy nie była w takim położeniu i choć bardzo by chciała, nie mogła wiedzieć, co czuje Aaron.

W szybkim tempie skończyła śniadanie i umyła zęby. Skoro szatyn uważał, że nie jest to rozmowa na telefon, zatem musiało być to coś naprawdę ważnego.

W biegu chwyciła torbę szkolną i ruszyła szybkim tempem w stronę szkoły, uprzednio zamykając drzwi, nawet ich nie sprawdzając, co było pewnego rodzaju zaskoczeniem, ponieważ zawsze upewniała się dwa razy.


Im bliżej była szkolnych murów, tym lepiej widziała znaną jej postać, siedzącą na jednej z nowszych ławek. Ostatnie metry pokonała biegiem. Męczyło ją złe przeczucie i wrażenie, jakoby stało się coś złego.

Kiedy podeszła do Aarona, chłopak pocałował ją gwałtownie, mocno ściskając jej policzki. Dziewczyna, zaskoczona tym gestem, nawet nie zdążyła wziąć porządnego oddechu. W pewnym momencie zabrakło jej oddechu i jeśli szatyn nie chciał udusić swojej dziewczyny, musiał ją puścić.

Ruth wzięła głęboki wdech, a następnie spokojny wydech, nadal patrząc z niepokojem na swojego chłopaka.

-Dlaczego kazałeś mi być wcześniej w szkole? Coś się stało? — zapytała zaniepokojona po tym, jak unormował się jej oddech. Nastolatek chwycił delikatnie jej ręce i zbliżył je do swoich ust, składając delikatny pocałunek na gładkiej skórze dziewczyny, jeszcze niepooznaczanej różnego rodzaju bliznami.

-Jak już mówiłem, chciałbym cię o coś prosić — oświadczył, patrząc na nią wyczekująco. — Jak wiesz, w pewnym sensie straciłem już rodziców.

Ruth otworzyła usta, żeby zaprotestować, jednak Aaron, widząc ten gest, od razu pokręcił głową.

-Możesz zaprzeczać, ale ja tak to widzę. Utraciłem to, co było i nie dam rady już do tego wrócić. Ale nie mogę też sobie pozwolić na to, by stracić jedyną, ostatnią, najważniejszą dla mnie osobę. Ruth — wiem, że nie znamy się długo, to nie są lata, jednak stałaś się dla mnie ważna. Bez ciebie, twojego wsparcia, nie dałbym sobie wczoraj rady, kto wie, jakie głupstwo bym jeszcze zrobił. Proszę, obiecaj, że zawsze przy mnie będziesz, nieważne, co się stanie.

Szatynka jednocześnie odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się.

-Aaron, zawsze będę przy tobie.

-Obiecujesz?

Dziewczyna pokiwała głową.

-Obiecuję. A jeśli coś obiecuję, to możesz być pewny, że tego dotrzymam, nieważne, co się stanie i nieważne, jak bardzo się zmienisz.

To był błąd. Te słowa to był jej największy błąd.

Ruth rzeczywiście taka była. Bardzo słowna. Moralność i honor nie pozwalały złamać jej żadnej obietnicy, nieważne czy przyrzekła coś wczoraj, w tamtym tygodniu, czy dziesięć lat temu. Jednak przez te siedemnaście lat swojego życia powinna była nauczyć się, że lepiej jest złamać obietnicę i uratować siebie, swoje ciało i psychikę, niż dalej siedzieć w tym chorym poczuciu moralności.

Jednakże nastolatka jeszcze o tym nie wiedziała. Pewnie, gdyby miała taką wiedzę, uniknęłaby najgorszego, ale tak nie było. Właśnie dlatego ta historia ułożyła się tak, a nie inaczej.

Aaron rozpromienił się na słowa swojej dziewczyny. To sprawiło, że poranek stał się lepszy, a on spokojniejszy i pewniejszy siebie. Ponownie pocałował nastolatkę, tym razem dłużej. Był szczęśliwy. Owszem, gdzieś z tyłu głowy nadal była ta świadomość o sprawach, które układały się źle, ale w tamtym momencie było to nieważne. W tej chwili liczyła się tylko i wyłącznie Ruth.

Kiedy w końcu się od siebie oderwali, Aaron pocałował dziewczynę w czoło, po czym zaproponował:

-Mamy jeszcze trochę czasu do lekcji, może zajdziemy do jakieś cukierni na coś słodkiego?

Ruth pokiwała głową w geście akceptacji. Wzięła Aarona za rękę.

-Zaprowadzę cię do najlepszej cukierni w tym mieście.


Po skończonych lekcjach nastolatka miała zamiar jak najszybciej wrócić do domu. Nie dość, że miała jutro ważny testy z historii Ameryki, do którego powinna zacząć się już uczyć dawno, bo inaczej groziła jej zarwana noc, to jeszcze przyjeżdżali goście i ktoś musiał pomóc mamie ogarnąć dom. Niestety padło na nią, gdyż tata pracował do późno.

W pośpiechu pakowała książkę do torby, nie zwracając uwagi na otaczających ją ludzi. Udawało jej się sprawnie lawirować między tłumem, jednak w ostatnim etapie, przy bramie, przegrała. Boleśnie uderzyła w umięśnioną klatkę piersiową.

-Gdzie się tak śpieszysz, piękna pani? — zapytał Aaron, wkładając ręce do kieszeni.

Ruth najpierw zdmuchnęła włos z twarzy, który wpadł jej do oczu w momencie uderzenia, a dopiero potem odpowiedziała:

-Do domu. Mam tam od groma roboty. Nie dość, że jutro ten test z historii, to jeszcze mam gości i muszę pomóc mamie posprzątać.

-A gdybyś tak... olała sobie to wszystko i spędziła przyjemne, bardzo relaksujące popołudnie ze swoim chłopakiem?

Szatynka zaśmiała się.

-Dobry żart, kochanie.

-To nie był żart — oświadczył chłopak, tym razem dużo poważniej. Dla siedemnastolatki mina również stężała.

-Nie ma mowy — zaprotestowała. — Przykro mi, Aaron, ale nawet takiej opcji nie ma.

-Obiecałaś mi dzisiaj, że zawsze przy mnie będziesz.

-Bo będę! Ale zrozum, że naprawdę nie dam rady się dzisiaj z tobą spotkać.

Rawley westchnął. Jego mina wyraźnie pokazywała zawiedzenie całą tą sytuacją.

-Zgoda — burknął i odwrócił się w celu odejścia.

-Aaron... — zaczęła Ruth, jednak szatyn szybko jej przerwał.

-Zadzwonię wieczorem — uciął i oddalił się w sobie tylko znanym kierunku. Dziewczyna westchnęła zrezygnowana i ruszyła w stronę domu. Nie miała innego wyjścia, jak póki co olać całą sytuację, a wieczorem jakoś udobruchać swojego chłopaka.



-Naprawdę dotrzymałaś tej obietnicy aż do końca? — twarz doktora wyrażała szczere niczym niewymuszone zdziwienie.

Pokiwałam głową, uśmiechając się lekko.

-Jak już powiedziałam, byłam bardzo słowną osobą i złamanie obietnicy to była rysa na honorze. Nie potrafiłabym się pogodzić z tym, że nie dotrzymałam słowa. Gryzłoby mnie sumienie.

-A w momencie, gdy składałaś przysięgę Aaronowi, intuicja nie mówiła ci, że coś jest nie tak? Powstrzymaj się, póki możesz?

-Mówiła. Jednak w tamtym momencie byłam za bardzo w niego wpatrzona, by cokolwiek usłyszeć. Od momentu, kiedy się w nim zakochałam, całkowicie wyłączyłam słuchanie własnej intuicji. Stała się ona dla mnie kłamliwą suką, która, niczym moja fałszywa najlepsza przyjaciółka, próbuje zniszczyć związek, którego tak wyczekiwałam i pragnęłam. A kiedy uświadomiłam sobie, że przez ten cały czas mnie ostrzegała, a ja powinnam była posłuchać jej już dawno, to sytuacja i ten związek za bardzo się rozwinęły. Było już za późno, by się z tego wycofać.

-Jesteś pewna, że było za późno? Może po prostu nadal coś cię przy nim trzymało.

Od razu się naostrzyłam. Zniknął spokój, a zastąpił go bunt.

-Sugeruje pan, że z własnej woli zostałam przy człowieku, który kompletnie mnie zniszczył?

Bender uniósł ręce w obronnym geście.

-Ja nic nie sugeruję. Jednak nie uważasz, że jest to kwestia warta przemyślenia? Co sprawiło, że zostałaś, mimo tego upokorzenia, jakie cały czas doznawałaś?

Schyliłam głowę, uważniej przypatrując się swoim dłoniom, pełnym blizn. Na ramionach było ich jeszcze więcej.

-Miłość i poczucie obowiązku — wyszeptałam, po czym uniosłam głowę. — To sprawiło, że zostałam. Nadal widziałam w nim tego nastolatka, który tak bardzo przeżył informację o byciu adoptowanym i nie potrafiłam go zostawić. Tak samo, jak nie potrafiłam przestać go kochać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro