Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Fourteen

Ruth ze względnym spokojem zapięła srebrną bransoletkę — jeden z licznych prezentów przeprosinowych od Aarona. Prosty łańcuszek z niewielkim serduszkiem zawieszonym na nim zawisł na szczupłym nadgarstku dziewczyny, poznaczonym siniakami, nowszymi i starszymi. Nastolatka zaczynała się powoli gubić w tym, który został kiedy zrobiony, a także, jak solennie przepraszał za to jej chłopak.

Już nie dociekała „kiedy on zrobił ten ślad". Po prostu powstał. Jaki był sens zastanawiania się w jakich okolicznościach?

Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze, przygładzając plisowany materiał szarej spódnicy. Czekał ją dzisiaj pierwszy wspólny obiad jej rodziców z Aaronem i nie była pewna, czego się spodziewać, wręcz się zaczynała bać tego spotkania. W jej ciele zaczynał się pojawiać nerwowy, ciężki do opanowania, o ile w ogóle możliwe by to było, strach. Bo skąd miała pewność, że w czasie rozmowy z jej ojcem nie wejdą na temat, który nie spodoba się chłopakowi? I skąd mogła wiedzieć, że nie odreaguje on tego później na niej?

Nie mogła. W tym był cały problem. Dlatego też tak bardzo się bała i stresowała.

Przejrzała się jeszcze raz w lustrze, przeczesując delikatnie włosy palcami, po czym pociągnęła dalej rękawy błękitnego sweterka. Dzwonek do drzwi szybko ściągnął jej myśli do rzeczywistości, a jej ciało na parter domu.

Otworzyła drewnianą pokrywę z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy, z pozoru szczerym, w rzeczywistości nie do końca.

W progu stał Aaron w białej koszuli, z idealną fryzurą, idealnym uśmiechem i wesołą iskierką w niebieskich oczach, które w przeciągu jednej sekundy potrafiły zmienić kolor na granatowy, niczym niebo przed burzą. I porównanie to było o tyle trafne, że zachowanie chłopaka, jego reakcję można było porównać do zjawiska atmosferycznego. Najpierw była cisza, przepowiadająca nadejście czegoś niedobrego. Następnie przychodził ten najgorszy etap, gdy po wszystkim natura kwitła, ludzie uśmiechali się z ulgą, a zwłaszcza Ruth — że udało jej się przeżyć kolejny, jeden z wielu ataków agresji jej chłopaka.

Gdy się patrzyło na młodego Rawleya, można by było pomyśleć, że to idealny chłopak. Co prawda miał niewielkie problemy z nauką, ale odnosił sukcesy na podłożu sportowym, był naprawdę przystojny i miał zniewalający uśmiech. Na dodatek odzywał się do ludzi z szacunkiem i odpowiednią życzliwością. Do pewnego etapu znajomości, jak się okazuje.

— Cześć skarbie — nastolatek przywitał się ze swoją dziewczyną pocałunkiem w policzek. Dziewczyna odpowiedziała cichym „cześć" i wpuściła swojego chłopaka do środka, aby następnie zaprowadzić go do kuchni, gdzie obecnie przebywali moi rodzice.

— Mamo, tato — zaczęłam, uprzednio odchrząkając. — To jest Aaron. Aaron to moi rodzice.

— Bardzo miło cię poznać, Aaron — ogłosiła mama, najpierw wycierając ręce w fartuch, a dopiero później podając chłopakowi dłoń do uściśnięcia.

— Państwa również. To dla pani — oświadczył brunet, podając kobiecie bukiet kolorowych kwiatów.

Na twarzy mamy Ruth pojawiły się delikatne rumieńce, co stanowiło dość zaskakujący widok dla samej dziewczyny.

— Dziękuję bardzo — powiedziała. — Siadajcie na miejscach, jedzenie zaraz będzie gotowe. Wstawię jeszcze tylko kwiaty do wazonu...

Ruth ze skrywanym niepokojem spoglądała na swojego ojca, który nie wypowiedział ani słowa w stronę jej chłopaka. Mężczyzna miał nieprzenikniony wyraz twarzy i nie odrywał oczu od bruneta.

Pierwsze słowa w jego stronę wypowiedział dopiero wtedy, gdy siedli przy stole.

— Zatem Aaron... jakie są twoje pasje? — zapytał niezobowiązująco, nakładając sobie sałatki na talerz.

— Interesuję się głównie sportem, gram w koszykówkę w szkolnej drużynie.

Głowa rodziny Koffsky pokiwała głową. Ciężko było zidentyfikować, czy z uznaniem.

— Wiążesz z tym przyszłość?

Nastolatek zastanowił się przez moment.

— Jeszcze to rozważam, wszystko zależy od tego, jak się ułoży moja droga życiowa, ale najpewniej tak.

Pan Koffsky po raz kolejny pokiwał głową, po czym wbił sztućce w pieczeń.

— Czyn zajmują się twoi rodzice? — zapytała pani Koffsky, starając się jakoś poprawić i rozluźnić sytuację przy stole. Nie wiedziała tylko, że tym pytaniem pogrąża zarówno atmosferę, jak i swoją jedyną córkę.

Zarówno Aaron, jak i Ruth nie poruszali tematu rodziców chłopaka od pamiętnej sytuacji, gdy para dorosłych została dotkliwie pobita przez owszem umięśnionego, lecz nadal nastolatka. Dziewczyna bała się pytać, a chłopak nie był chętny o tym rozmawiać, co było jeszcze bardziej zrozumiałe.

Brunet spiął się delikatnie. Dla niewprawionego oka nie było to widoczne, lecz Ruth już tak dobrze znała odruchy i reakcje swojego chłopaka, że wyczuwała każde, nawet najmniejsze spięcie mięśni w jego ciele.

Chłopak odchrząknął i uśmiechnął się niewinnie, choć szczęka zacisnęła się mimowolnie w znaczący sposób, a gest nie dotarł do oczu — zatrzymał się na ustach.

— Moja mama jest przedszkolanką, a tata pracuje jako lekarz w pobliskiej przychodni — odpowiedział, po czym skupił się na krojeniu mięsa.

— Macie dobry kontakt? — dopytała mama Ruth, dzieląc swoją uwagę pomiędzy jedzenie, a dzisiejszego gościa.

Aaron uśmiechnął się jeszcze szerzej w stronę rodzicielki jego dziewczyny, z pozoru radośnie, ale tylko szatynka była w stanie dojrzeć, jak fałszywy był to uśmiech.

— Owszem, nawet bardzo.

— Musisz ich kiedyś ze sobą zabrać do nas! Z chęcią ich poznamy, prawda kochanie?

— Oczywiście — wymruczał tata dziewczyny, Mężczyzna od początku siedział cicho, przypatrując się uważnie Aaronowi. Uśmiechnął się równie fałszywie w stronę chłopaka. — Będzie nam niezmiernie miło.



Po dziesięciu minutach rozmowa zeszła na normalne tematy, czyli takie, które nie sprawiały, że ciśnienie krwi bruneta się nie podnosiło. A przynajmniej z pozoru.

Im później się robiło i im bliżej było pożegnania z chłopakiem, tym bardziej Ruth stawała się niespokojna. Czuła w kościach, że będzie musiała zapłacić, za wścibskie pytania swojej mamy i milczenie swojego taty.

— Dziękuję bardzo za ten przemiły obiad — oświadczył Aaron, stojąc już przy drzwiach wyjściowych, gotowy do wyjścia. — Ruth, zechcesz mnie odprowadzić kawałek?

Dziewczyna rzuciła niepewne spojrzenie w stronę swoich rodziców, lecz mama, u której na policzkach pojawiły się rumieńce, pokiwała w imieniu córki ochoczo głową.

— Idź się przewietrz — oświadczyła, popychając delikatnie swoją jedyną i pierworodną w stronę wieszaka.

Dziewczyna przełknęła ciężko ślinę, lecz sięgnęła po puchatą kurtkę i, włożywszy buty, wyszła ze swoim chłopakiem na chłodny, lecz powoli zapowiadający wiosnę, wieczór.

Pomiędzy dwójką nastolatków zapadło dość niezręczne milczenie, niezwiastujące niczego dobrego.

— Nie dziwię się, że tak mało się odzywasz, skoro chyba milczenie masz we krwi po swoim tatusiu — ostatnie słowo Aaron wypowiedział z wyraźną drwiną.

— Ja... — zaczęła dziewczyna, nie do końca będąc pewną, co chce powiedzieć. Nie musiała jednak nic wymyślać, gdyż chłopak przerwał jej szybko i stanowczo.

— Ani słowa — warknął, rzucając szatynce ostre spojrzenie, na którego widok osiemnastolatka skuliła się w sobie. — Nie mogłaś jakoś przygotować swoich rodziców?

— Jak mogłam... — po raz kolejny dzisiejszego dnia zaczęła zdanie, lecz również i tym razem niedane było jej skończyć. Dłoń młodego Rawly'ego spotkała się z policzkiem Ruth z niezbyt głośnym plaskiem, choć przez fakt, że ulica była pusta, dźwięk wydał się tysiąc razy głośniejszy. W oczach szatynki pojawiły się łzy, dlatego też szybko opuściła głowę i zaczęła szybko mrugać, aby się ich pozbyć. Nie mogła dać po sobie poznać słabości. Aaron by tego nie chciał.

— Powinnaś była pomyśleć, jak to zrobić dużo wcześniej, jeszcze w momencie, gdy powiedziałaś mi o wspólnym obiedzie — wysyczał chłopak, ściskając mocno nadgarstek dziewczyny. Na tyle mocno, że Ruth przestawała powoli czuć swoją dłoń. — A ty co zrobiłaś w tym kierunku? Nic. Jedno, wielkie, pieprzone nic. To do ciebie podobne. Tak właśnie dbasz o swojego chłopaka.

Ruth przełknęła nerwowo ślinę.

— Ja nie chciałam — wyszeptała niczym zganiony przedszkolak, zwieszając głowę.

— Ty nigdy nie chcesz. Zawsze to wychodzi „jakoś tak", prawda? Dorośnij w końcu, bo umrzesz w tym świecie — warknął, po czym gwałtownie puścił jej rękę i odszedł tylko w sobie znanym kierunku. Nastolatka jeszcze przez moment wpatrywała się w horyzont załzawionym wzrokiem, aż w końcu odwróciła się na pięcie, ruszając w stronę domu.


Weszła po cichu do domu niczym mysz. Jej rodzice, zajęci sprzątaniem po dzisiejszym obiedzie i rozmową, nie zwrócili uwagi na powrót ich jedynej córki. Choć Ruth tego nie zamierzała, mimowolnie podsłuchała ich rozmowę.

— Nie podoba mi się ten chłopak — stwierdził pan Koffsky, wycierając talerze.

— Co ty chcesz, bardzo miły chłopak — zaświergotała mama Ruth. Widać było, że Aaron zrobił na niej spore wrażenie, była oszołomiona jego elegancją, szacunkiem do ludzi i zniewalającym uśmiechem.

Rawly tak działał na kobiety — padały mu one do stóp, nawet jeśli tylko się uśmiechał. Miał swój osobisty urok, który sprawiał, że każda przedstawicielka płci pięknej zakochiwała się w nim od pierwszego wejrzenia. I potrafił umiejętnie chować swoje najgorsze wady, przez co ludziom wydawało się, że jest idealny. W rzeczywistości było zgoła inaczej.

— Coś mi się w nim nie podoba... — wymruczał mężczyzna.

— Pleciesz głupoty. Pewnie po prostu nie możesz przyzwyczaić się do tego, że twoja mała dziewczynka dorasta.

— Tak, pewnie to o to chodzi...




— Twoi rodzice lubili Aarona? — zapytał lekarz. Im dalej szła historia, tym mniej notował. Wiedziałam, że jeszcze chwila, a całkowicie porzuci swój notes i poświęci całą swoją uwagę mnie i mojej pełnej tragizmu historii.

Prychnęłam.

— Mama go kochała. Już na początku stworzyła sobie fałszywy, bo wyidealizowany obraz Aarona i nic ani nikt nie mógł sprawić, żeby to zmieniła. Przyjęła go pod swoje skrzydła jak syna marnotrawnego. Czasem miałam nawet wrażenie, że kochała go tysiąc razy bardziej niż ja.

— Jak zareagowała na... zakończenie tej historii?

Zastanowiłam się przez moment, próbując sobie to przypomnieć. Byłam wtedy w takim amoku i pod wpływem na tyle silnych antydepresantów, że nie było to łatwe.

— Wydaje mi się, że była załamana, a to i tak mało powiedziane. Jej mina pokazywała, jakby straciła dziecko, choć nadal starała się mnie w tym wszystkim wspierać.

— Natomiast twój tata od początku wyczuł, że coś jest nie tak z twoim chłopakiem.

Pokiwałam potakująco głową.

— Zawsze miał lepszą intuicję niż mama, choć był facetem. I właśnie przez ten fakt nie dał się zauroczyć ani zamydlić oczu Aaronowi. Od początku widział, że coś nie gra w tym wszystkim. Dlatego też pewnie przeżył to tak bardzo. Przeczuwał, ale nie mógł nic z tym zrobić bez żadnej inicjatywy z mojej strony.

— Byłabyś gotowa powiedzieć im teraz całą prawdę?

Od razu pokręciłam energicznie głową.

— Mowy nie ma. Nie byłabym gotowa sprzedać im tak mocnego kolejnego ciosu. Nie miałabym serca.

— Kiedyś będziesz musiała to zrobić.

— Ale jeszcze nie teraz. Nie są na to gotowi.

— Oni czy ty?

Zawahałam się. Bender znał prawdę jeszcze zanim ja ją sobie uświadomiłam, lecz mój honor nie pozwalał przyznać mu racji.

— Oni.

Mężczyzna pokiwał tylko głową, po czym oparłszy się wygodniej na fotelu, zadał mi kolejne dzisiaj pytanie.

— A ja jestem na to gotowy?

Uśmiechnęłam się niemrawo.

— Jestem pewna, że słyszał pan tysiąc razy gorsze historie.

Tym razem na twarzy lekarza pojawił się uśmiech, lecz smutny. Był to uśmiech człowieka, który widział wystarczająco dużo złych rzeczy, że teraz nic nie było w stanie go zaskoczyć. W tamtym momencie wydał mi się bardzo zmęczonym człowiekiem i mimowolnie poczułam wyrzuty sumienia, że obarczam go swoją nic nieznaczącą historią, która nie sprawiła, że planeta zmieniła swój bieg, ani wszystkie wody tego świata nie wyschły.

— Owszem, tak było. Dlatego teraz tak bardzo chciałbym usłyszeć twoją. Z pierwszej ręki, a nie z policyjnych raportów czy też sprawozdań innych lekarzy.

Odchrząknęłam.

— Dużo jeszcze mamy czasu?

— Tyle, ile go potrzebujesz.

Westchnęłam cicho.

— No to mam nadzieję, że jest pan gotowy.

— Zawsze jestem.




Na czyjeś specjalne życzenie...

Ja po prostu muszę mieć nastrój na pisanie tego, okej?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro