Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Fifteen

Bal maturalny. Jeden z piękniejszych i bardziej wyczekiwanych dni w życiu większości młodych dziewczyn. Wybieranie i zakup wymarzonej sukni, piękny makijaż, a także szykowna fryzura sprawiają, że tego konkretnego dnia nastolatki czują się jak księżniczki.

O tym też marzyła Ruth. O byciu tego dnia najpiękniejszą.

Kupiona suknia wisiała w pokrowcu w szafie, makijażystka i fryzjerka były umówione, natomiast w geście dziewczyny leżało tylko się porządnie wyspać, by mieć siłę balować do wczesnych godzin rannych. I zapomnieć o wszystkich zmartwieniach dnia codziennego tak, aby nie popsuły jej tej wspaniałej nocy.

Dziewczyna już od rana czuła rosnące w jej piersi podekscytowanie. Chodziła poddenerwowana po domu, nie potrafiąc zająć się żadną rzeczą i z wyczekiwaniem patrząc na zegar, którego wskazówki biegły tak wolno.

Jednakże im bliżej było do przyjazdu Aarona po nią, tym bardziej podekscytowaniu zaczął towarzyszyć również i strach. Szatynka bardzo dobrze wiedziała, jak źle jej chłopak reagował na swoją partnerkę w pełnym makijażu, jak duże wyrzuty jej wtedy robił. Obawiała się jego reakcji, gdy zobaczy ją nie tylko w umalowaniu, ale też w odświętnym uczesaniu i ubraniu. A jeszcze bardziej bała się tego, by nie zrobił jednej ze swoich scen przy rodzicach. Aaron nie był głupi, ale był impulsywny i nieprzewidywalny. Niczego nie było można zakładać z góry.

W końcu wybiła odpowiednia godzina. Jeszcze zanim zadzwonił dzwonek do drzwi, Ruth chodziła od lustra do lustra, upewniając się, że wszystko jest w porządku i na miejscu, dopóki mama jej nie uspokoiła.

— Słońce, wyglądasz przepięknie. Aaron będzie tobą zachwycony, zobaczysz.

Szatynka nie odpowiedziała, pokiwała jedynie głową, nie przestając wpatrywać się w swoje odbicie w lustrze. Gdy zadzwonił dzwonek, gwałtownie odwróciła głowę w stronę drzwi, już mając do nich podchodzić, lecz rodzicielka ją uprzedziła.

— Ja to zrobię.

Ruth ponownie pokiwała głową, zaczynając bawić się palcami z nerwów. Kobieta otworzyła drzwi, witając się z chłopakiem swojej córki szerokim uśmiechem.

Aaron, widząc Ruth, nie wyglądał na oniemiałego jej pięknem, a trzeba było przyznać, że dziewczyna wyglądała naprawdę zjawiskowo w długiej, srebrno — białej z tiulowym dołem sukni, jasnym, równie błyszczącym makijażu, z czerwoną szminką na ustach i w wysokim koku. Naprawdę powalała na kolana. I tego właśnie bał się jej chłopak.

Brunet z czasem zaczął robić się coraz bardziej niepewny wierności swojej dziewczyny, zwłaszcza że przeszła ona widoczną przemianę przez te kilka miesięcy, głównie właśnie dzięki niemu.

Ruth wydoroślała. Jej twarz stała się poważniejsza, odrobinę ostrzejsza, bardziej wyrazista, podobnie jak niebieskie oczy. Ich błękit stał się jeszcze bardziej widoczny. Na wierzch wyszło jej dotąd skrywane piękno. I na tym tak naprawdę kończyły się pozytywy obecności nastolatka, bo zmienił się nie tylko jej wygląd, ale również charakter i psychika.

Koffsky straciła odwagę. Już wcześniej nie miała jej dużo, ale teraz straciła nawet i jej resztki. Jej życiu towarzyszył teraz permanentny strach, strach przed jej własnym chłopakiem. Strach przed kolejnymi siniakami, przed wyzwiskami i oskarżeniami.

Największy był jednak strach, że pewnego dnia on ją rzuci, tak po prostu. Znajdzie kogoś, kto zadowala go lepiej, kogoś, kogo nie musi ciągle upominać i przyprowadzać do porządku. Ruth z każdym dniem czuła coraz większej poczucie winy w tej kwestii. Zaczynała żyć w przekonaniu, że to, co robi jej chłopak, jest słuszne, bo inaczej by przecież tego nie robił. Przekonanie to wzmacniał fakt, że coraz rzadziej słyszała z jego ust słowo „przepraszam".

— Wyglądasz przepięknie — powiedział w końcu z uśmiechem, który jednakże nie dotarł do oczu. Może i z pozoru Aaron wyglądał na zachwyconego, to w rzeczywistości tak nie było.

— Dziękuję — odpowiedziała cicho, czując narastającą w gardle gulę strachu.

— Chodźcie tu, zrobię wam szybkie zdjęcie na pamiątkę.

Ruth szybko przybrała na twarz szeroki, radosny, ale jakże fałszywy uśmiech. Jedyne, co było w tym szczere to nadzieja, że nie widać fałszywości w jej uśmiechu i strachu narastającego w środku z każdą minutą, z każdym ruchem wskazówek zegara. Wiedziała już, że ten wieczór nie skończy się tak szczęśliwie, jak o tym marzyła przez ostatnie osiemnaście lat. Mimo to ciągle trzymała się nadziei, że może coś się odmieni, niczym w Kopciuszku — pojawi się Wróżka Chrzestna i wszystko to, co złe, odmieni na dobre. I to sprawiło, że jej uśmiech stał się odrobinę mniej fałszywy, a odrobinę bardziej szczery, nawet jeśli było to tylko nieznacznie.

Aaron za to wewnętrznie zaciskał pięści ze złości i zazdrości. Dwóch uczuć, które już dawno przyczepione do jego ciała i duszy, teraz zaczęły opanowywać go całego, atom po atomie, komórka po komórce. Czuł narastające ciśnienie w sobie i wiedział, że z każdą chwilą coraz mniej dzieli go od wybuchu. Od przekroczenia granicy dzieliło go tylko jedno — obecność mamy Ruth. Dlatego też z niecierpliwością czekał, aż opuszczą dom i zostaną sami. I ciężko byłoby ukryć fakt, że sama dziewczyna pragnęła tego samego. Wiedziała, do czego zdolny jest Aaron, a przynajmniej tak się jej wydawało, dlatego też nie chciała ryzykować bardziej, niż wymagała tego sytuacja.

W końcu udało im się opuścić dom, z udawanym radosnymi uśmiechami na twarzy, trzymając się za mocno, można by powiedzieć, że nawet za mocno, ręce, które jednocześnie Ruth próbowała powstrzymać od nerwowego drżenia.

O dziwo w samochodzie nie padło ani jedno słowo, co dziewczyna nie wiedziała, czy przyjmować jako oznakę zbliżającej się awantury, czy raczej jako znak, że chłopak na ten jeden wieczór sobie odpuści. Szczerze wierzyła, że to drugie. Chciała pamiętać dobrze chociaż bal, skoro już cała reszta zaczynała się powoli, aczkolwiek skutecznie sypać.

— Jeśli zobaczę, że choć jeden facet lustruje cię pełnym pożądania wzrokiem, oberwie nie tylko on, ale ty również. Dotarło?

Szatynka ochoczo pokiwała głową. Może jednak jej nadzieje o spokojną noc pełną zabawy nieprzerwanej żadnymi akcjami ze strony jej chłopaka nie były takie pełne łatwowierności? Może to rzeczywiście miało szansę się wydarzyć?

Nadal czuła ucisk w piersi, lecz wierzyła, że to tylko ten okropny, zimny strach, który jeszcze nie opuścił jej ciała, ale na pewno to zrobi, gdy tylko zabawa się rozkręci, a ona sama trochę się zrelaksuje. Wolała nie myśleć, że to jej rzadko myląca się intuicja, która cały czas ostrzega jej, że ta sytuacja w żadnym stopniu nie jest normalna i powinna uciekać najdalej, jak tylko potrafi, a której dziewczyna już dawno przestała słuchać.

Gdy para weszła na salę gimnastyczną, przemienioną tego dnia na parkiet taneczny, muzyka już grała, na stołach stały poncz i przekąski, a nauczyciele pilnowali, by uczniowie bali się nie tylko dobrze, co bezpiecznie, bez żadnych wyskoków, bójek i alkoholu dolanego do soku.

Aaron od razu po wejściu do pomieszczenia znikł gdzieś w tłumie, tym samym zostawiając dziewczynę samą. Uczucie w środku wzmocniło się, lecz sprawiło to jedynie, że Ruth tym bardziej to zignorowała. Z pokerową maską na twarzy postanowiła nalać sobie ponczu, licząc, że któraś z dziewczyn przygarnie ją do wspólnej zabawy. Mocno nie chciała, żeby był to jakikolwiek chłopaka — skończyłoby się to źle nie tylko dla niego, ale dla niej również i wolała sobie tego nie wyobrażać.

Gdy w końcu po godzinie od rozpoczęcia zabawy Aaron nadal nie wrócił, w Ruth obudziło się zaniepokojenie i od razu pojawiły się pytania: „co, jeśli coś mu się stało?". Pomimo tego wszystkiego, co właśnie wydarzało się w jej związku, tak bardzo oddziałującym na jej życie, nie przeżyłaby tego. Sama się dziwiła tego, że w tak młodym wieku pokochała kogoś aż tak mocno. Tak bardzo, że chciałaby trwać przy nim wiecznie, trzymać za rękę, wspierać aż do samego końca. Nawet jeśli ta druga osoba nie była w stanie okazać swoich uczuć w ten sam sposób, tylko inny, bardziej okrutny. Jednakże Ruth nadal tłumaczyła Aarona, że on tak okazuje miłość, nie potrafi inaczej. Trzeba mu to po prostu wybaczyć, może przy dużej dozie cierpliwości i czułości nauczy się inaczej. Na pewno się nauczy! Przecież jest naprawdę inteligentny.

Sam Aaron nie wykazywał jednak takiej chęci, a wręcz przeciwnie — miłość, zamiast zmieniać go w lepszego człowieka, zaczynała ukazywać jego najgorsze i najbardziej okrutne cechy. A szatynka, nadal w pewnym stopniu zaślepiona tą miłością, bądź też własną, idiotyczną nadzieją, wolała ich nie dostrzegać. Jak się okazuje, nawet nie musiała próbować tego robić — pokazywały się one przed nią same, jedna po jednej, po kolei.

W końcu osiemnastolatka postanowiła wyruszyć na poszukiwania swojego partnera. Finalnie znalazła go na dworze wraz z resztą jego przyjaciół, spokojnie palącego papierosa.

— Patrzcie, kto to się pojawił! Moja piękna dziewczyna! — ogłosił głośno, zbliżając się do Ruth. W momencie, gdy zaczęło dzielić ich już nie kilka metrów, a centymetrów, zapach alkoholu stał się dużo bardziej wyczuwalny.

— Jesteś pijany — wyszeptała w jego stronę, lecz nie starała się odepchnąć chłopaka. Nie miałoby to sensu, bo i tak zbliżyłby się ponownie. W końcu zawsze dostawał to, czego chciał.

— Och, głupiutka gąsko, wydaje ci się — powiedział z radością, mrugając w jej stronę. Po jego oczach widziała, że chłopak tylko udaje. Nic tak dużo nie mówiło o człowieku, jak jego oczy. A już zwłaszcza jeśli chodziło o Aarona. Oczy to była jedyna szczera część w jego ciele. Usta mówiły piękne kłamstwa, ale oczy przekazywały brudną prawdę. — Chodź, znajdziemy bardziej... ustronne miejsce.

Za plecami nastolatka rozległy się wiwaty i pogwizdywania. Szatynka zamknęła ciasno oczy, dając się być prowadzoną. Teraz już bardzo dobrze wiedziała, do czego zmierza ta sytuacja. I ciężko przyznała przed sobą, że stanowczo tego nie chce. Nie chciała znowu czuć się brudna, winna i beznadziejna, a mimo to wiedziała, że to nastąpi. A najlepsze w tym wszystkim było to, że czuła, że nie może nic na to poradzić, nie może się sprzeciwić. Czuła się po prostu bezsilna.

W końcu znaleźli się w pustym kantorku, do którego, o zdziwienie, Aaron miał klucz. Nastolatka nie dopytała skąd — czasami lepiej było nie wiedzieć. Od razu po tym, jak weszli, osiemnastolatek wykorzystał na nowo ten klucz, zamykając drzwi na zamek. Nie była pewna, jaki był tego główny cel. Czy nikt nie miał wejść, tym samym im przeszkadzając, czy też ta prosta czynność miała odwlec ją od ucieczki.

Rawley bez nawet chwili zawahania czy odwleczenia zaczął łapczywie całować swoją dziewczynę, z rękoma krążącymi po jej ciele. Ruth początkowo chciała się temu sprzeciwić, odrywając jego ręce od jej piersi, lecz w momencie, gdy go odepchnęła i zobaczyła ten ogień gniewu w oczach, od razu tego pożałowała. Chłopak chwycił mocno jej szczękę w dłoń i przybliżył jej twarz do swojej, chuchając alkoholem.

— Jesteś moją dziewczyną i twoim zasranym obowiązkiem jest zadowolić swojego chłopaka, prawda?

Szatynka niego pokiwała głową, na co jeszcze mocniej ścisnął jej twarz.

— Powiedz to na głos.

— Prawda — wyszeptała.

— Całe zdanie.

— Jestem twoją dziewczyną i mam obowiązek sprawiać, żebyś był szczęśliwy — powiedziała w końcu szeptem.

— I zrobisz to teraz bez słowa sprzeciwu, tak?

— Tak — odparła, czując jak łamie się jej głos.

— I co, tak ciężko być grzeczną? Nie możesz tak cały czas?

Nie odpowiedziała, czując jak Aaron staje się jeszcze bardziej natarczywy, a jego ręce docierają w najbardziej intymne miejsca. Nie było to jednak najgorsze w tym wszystkim. Najgorsze było to, że wiedziała, że nie jest w stanie nic z tym zrobić. Czuła się upokorzona i obnażona i zaczynała pałać coraz większą nienawiścią do samej siebie. Przecież skoro kochała Aarona, to nie mogła go zawodzić, a już zwłaszcza tak często. Powinna być dobrą, kochaną dziewczyną, która sprawia, że jej chłopak jest szczęśliwy. A jedyne, co dawała ona, to zawód. A wiedziała, że zawodząc jego, zawodzi siebie.



— Zastanawia mnie jedno ... — zaczął Bennet. Uniosłam brew.

— Tylko jedno?

Mężczyzna uśmiechnął się lekko na moją odzywkę.

— Jedna rzecz akurat w tym momencie. Miałaś w domu przykład, jak wygląda prawdziwy, szczęśliwy, szczery związek. A mimo to skończyłaś tak. I zastanawia mnie, co musiało pójść nie tak po drodze, skoro jesteśmy teraz, tutaj, w tym momencie.

— Oczekiwałam, że to pan mnie oświeci w tej kwestii — wyznałam, opierając brodę o kolana. Mężczyzna poprawił się w fotelu.

— A co ty o tym myślisz?

— Co ja o tym myślę? — Zastanowiłam się. — Że już od początku byłam zepsuta, a Aaron był po prostu czynnikiem, który to ujawnił. Miałam niską samoocenę, bo nikt nie chciał się ze mną przyjaźnić ani nikt nie chciał się ze mną umawiać. I do pewnego momentu nie uświadamiałam sobie tego, dopóki nie pojawił się ktoś, kto postanowił nieświadomie złamać mnie całkowicie. Wziąć w garść i skruszyć niczym ciastko. Bo właśnie taka jest moja psychika i taka jestem ja. Krucha jak ciastko. I nie do sklejenia.


pamiętacie, jak mówiłam, że na napisanie rozdziału tutaj muszę mieć nastrój i naprawdę okropny humor?
no właśnie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro