Eleven
-Co cię przyciągnęło do tego miejsca? — zapytała Ruth, wydeptując w piachu kolejne kółko. Aaron wzruszył ramionami i chwycił dziewczynę za rękę, tym samym przyciągając ją do siebie.
-Na początku to była czysta ciekawość. Nowe miasto i nowe tajemnice z nim związane. Pierwszego dnia po przeprowadzce wybrałem się na spacer i zaszedłem aż tutaj, a wiesz dobrze, jak daleko jest do tego miejsca z mojej dzielnicy. Od pierwszej chwili zaczęły mnie fascynować te ruiny. Chciałem dokładniej poznać ich historię, jednak kiedy zagadnąłem koleżankę mojej mamy na ten temat, zaczęła mydlić mi oczy i unikać opowiadania o tym terenie.
Szatynka zaśmiała się cicho.
-Najbardziej przesądni mieszkańcy miasta twierdzą, że tutaj straszy — poinformowała siedemnastolatka.
-Naprawdę? — Rawley uśmiechnął się szeroko, tym samym ukazując idealnie białe zęby.
Ruth pokiwała głową.
-Podobno od początku to miejsce było pechowe. Niewyjaśnione wypadki na budowie, równie tajemnicze, nagłe niespodzianki, jakie czekały mieszkańców. Punktem kulminacyjnym stał się wybuch gazu kilka lat temu. Jeden z bloków został całkowicie zniszczony, a pozostałe szybko opustoszały.
-Wierzysz w te bajeczki?
Szatynka prychnęła z pogardą.
-Jasne, że nie. Ludzie po prostu lubią szukać sensacji i zagadek. A nawiedzone osiedle było jedną z nich. Dzięki temu mogą się teraz szczycić, że nasze miasto również ma swoją straszną część. A turyści bardzo szybko podłapują takie rzeczy.
-Jakoś nigdy nie widziałem tutaj żadnych ciekawskich gapiów.
-Dlatego, że wiedzą oni tylko teoretycznie o tym miejscu. Praktycznie tylko prawdziwi mieszkańcy, bądź wędrówkowicze tacy jak ty, wiedzą, jak tutaj dojść. Jednak mało kto korzysta z tej wiedzy. Od małego mama mi mówiła, żebym nie zapuszczała się w to miejsce, bo nie wiadomo, jacy ludzie spędzają tutaj czas.
-Nie przychodzę tuta codziennie, ale wystarczająco często, aby się dowiedzieć, że praktycznie nikt nie odwiedza tego miejsca.
-Ty to wiesz, bo czasem tutaj przebywasz. Ale ktoś, kto nikt nie zaszedł w te strony, nie ma zielonego pojęcia o tym.
-Masz rację.
Między dwójką nastolatków zapadło milczenie. Aaron przyglądał się dokładniej białym, puchatym chmurom. Natomiast Ruth wpatrywała się w swojego chłopaka. Światło zachodzącego słońca sprawiało, że końcówki jego brązowych włosów nabierały rudawego odcienia, a cera wyglądała na bardziej opaloną i rumianą niż zazwyczaj.
-Nadal przychodzisz tutaj z ciekawości, czy z innego powodu? — zapytała dziewczyna, nie odrywając wzroku od nastolatka. Fascynował ją jego wygląd. Był piękny. Nie potrafiła opisać tego inaczej, ponieważ słowa nie były w stanie oddać perfekcji jego ciała.
Siedemnastolatek pokręcił przecząco głową, zakładając ramiona na piersi. Podniósł się z miejsca, w którym siedział i zrobił kilka kroków w przód, aby rozprostować nogi.
-Po tym wszystkim, co się ostatnio dowiedziałem, odnalazłem pewnego rodzaju spokój w tych ruinach. Zacząłem się z nimi utożsamiać. Moje wnętrze jest teraz tak samo zrujnowane, jak to miejsce.
Ruth podeszła do szatyna i delikatnie go objęła, jednocześnie opierając również swoją głowę na ramieniu chłopaka.
-Tylko że to miejsce nie ma szans powstać na nowo. A ty masz. Zawsze możesz na mnie liczyć i dzięki temu masz okazję odrodzić się niczym feniks. Piękniejszy i silniejszy niż wcześniej.
Aaron westchnął cicho i przygarnął do siebie swoją dziewczynę. Złożył na jej czole pocałunek delikatny jak piórko i powiedział:
-Co ja bym bez ciebie zrobił? Jesteś całą moją siłą.
-Nie pokładaj we mnie wszystkiego — poprosiła.
-Dlaczego? — zapytał, marszcząc czoło.
-Co będzie, jeśli pewnego dnia, stracę moc twoją i swoją?
Aaron uśmiechnął się. Jego oczy wyrażały wiarę w przyszłość, chociaż w tamtym momencie nie wiedział jeszcze, jak wiele złego stanie się za jakiś, wcale niedługi czas.
-Wtedy będę walczył za nas oboje. Tak, jak ty robisz to teraz.
Wracali w milczeniu, jednak nie niezręcznym. Ruth rozglądała się po mijanej okolicy, aby zapamiętać ją jak najlepiej. Nie zamierzała więcej tutaj sama wracać. Mimo że nie wierzyła w przesądy i opowiastki mieszkańców, wolała nie zapuszczać się samotnie w tę okolicę. Przerażała ją, zwłaszcza kiedy zbliżał się mrok. Cienie się wydłużały i przybierały straszną, nieznaną za dnia postać. Dziewczyna mimowolnie ścisnęła mocniej dłoń swojego chłopaka. Nie bała się ciemności. Bała się tego, co się za nią kryje.
Aaron kątem oka spoglądał na swoją dziewczynę. Widział, jak czasem strach przemykał na jej twarzy, a na każdy głośniejszy dźwięk szatynka odwracała się z niepokojem. W momencie, kiedy ścisnęła jego rękę z prawie całych swoich sił, zaśmiał się cicho pod nosem. Ruth rzuciła mu pełne wyrzutu spojrzenie.
-Nie śmiej się ze mnie — wymamrotała, delikatnie czerwieniąc się na policzkach, co było ledwie zauważalne w obecnym świetle.
-Przepraszam kotku, ale twoje zachowanie jest naprawdę zabawne — oświadczył Aaron, składając na skroni dziewczyny delikatny pocałunek. — Nie masz się czego bać, jesteśmy w spokojnej okolicy. No i ja jestem obok.
Ruth przewróciła oczami.
-Jeśli ktoś będzie chciał nas zamordować, to obawiam się, że nawet twoje bicepsy nie dadzą rady.
-Trochę wiary we mnie — poprosił, robiąc kciukiem delikatne kółka po wewnętrznej stronie dłoni nastolatki.
-Ależ ja w ciebie wierzę, równie mocno, jak w innych. Właśnie dlatego mówię, że jak ktoś jest zdesperowany, pewien swoich czynów i swojej decyzji, to nic go nie powstrzyma.
-Skąd wiesz? Nawet osoba pozbawiona wszelkich wątpliwości może zrezygnować z czegoś i zmienić swoje plany.
-Owszem. Tylko jak często się to zdarza? Rzadkością jest, żeby ktoś pewien swojej decyzji zrezygnował w ostatniej chwili.
Zamilkli na moment, lecz niedługi.
-Jak często tobie to się zdarza? — zapytała cicho Ruth, nie patrząc nawet na swojego chłopaka. Przełamała swój strach i ciemność, zamiast ją przerażać, zaczynała ją fascynować.
-Co dokładnie? — Aaron spojrzał na szatynkę, jednocześnie marszcząc brwi.
-Zmiana zdania w ostatniej chwili.
Aaron zastanowił się, lekko przygryzając język w geście zamyślenia.
-Bardzo rzadko. Być może nawet nigdy. Nie przypominam sobie żadnej takiej sytuacji, żebym kiedykolwiek tak zrobił.
Nastolatka pokiwała głową, przyjmując słowa swojego chłopaka do świadomości.
Pozostałą część drogi powrotnej przebyli, rozmawiając na niezobowiązujące tematy, nieskłaniające do żadnych głębszych refleksji.
Po powrocie do domu Ruth rzuciła torbę na łóżko i położyła się zaraz obok niej, tym samym psując idealne ułożenie narzuty. Nie przejęła się tym ani trochę, pomimo wrodzonego perfekcjonizmu. Jej myśli krążyły wokół Aarona i dzisiejszego spaceru z nim.
Młody Rawley interesował ją od początku, jednak z każdym dniem coraz bardziej. Był skomplikowany i tajemniczy. Ujawniał siebie kawałek po kawałku, nie pozwalając, by ktoś bez jego pozwolenia poznał większy fragment jego duszy. To jej imponowało. Ruth miała wrażenie, że ją samą można zaliczyć do grupy ludzi, z których twarzy można czytać jak z otwartej księgi. Również chciała imponować ludziom tajemniczością i skrytością.
Dziewczyna myliła się co do mniemania o sobie i bez wahania mógł to potwierdzić Aaron, który był dobry, o ile nie najlepszy w odczytywaniu ludzkich emocji i czynów. Miłość trochę przytępiła jego bezcenne umiejętności, jednak nie sprawiła, że zniknęły one całkowicie. A przynajmniej w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków. Ruth była tym jednym procentem.
Nastolatek nie potrafił do końca odczytać jej intencji. Widział emocje na jej twarzy, jednak nie potrafił wywnioskować z nich jej myśli, zamiarów i decyzji. Zaskakiwało go to i jednocześnie drażniło, nie był do tego przyzwyczajony. Jednak była to jedna z rzeczy, które zatrzymywały go przy Ruth. Chciał ją poznać do końca, całkowicie. Znać ją na wylot i nawet po ułożeniu rąk wiedzieć, co myśli.
Powiedzieć, że Ruth tego nie chciała, to było jak oświadczyć całemu światu, że słońce wschodzi na zachodzie, a zachodzi na wschodzie. Wierutne kłamstwo. Pragnęła tego samego. Intrygował ją tak bardzo, że mogłaby spędzać z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu i trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku, aby tylko poznać go do każdej możliwej cząsteczki jego ciała. I miała szczerą nadzieję, że kiedy tylko skończą szkoły, co miało nastąpić za niecałe osiem miesięcy, pójdą na ten sam uniwersytet i zamieszkają razem.
Z rozmyślań wyrwało ją ciche pukanie do drzwi.
-Proszę — powiedziała, uprzednio odchrząknąwszy. Najpierw uchyliły się drzwi, dopiero potem Ruth zobaczyła twarz swojego taty. Od razu do niego dopadła, przytulając mocno.
-Czemu nie napisałeś mi wcześniej, że wracasz? — zapytała z szerokim uśmiechem na twarzy. Odsunęła się delikatnie, aby lepiej przyjrzeć się twarzy mężczyzny. Jego równie intensywnie niebieskie oczy, jak córki, emitowały radością, a wąskie usta były rozciągnięte w uśmiechu. Swoimi umięśnionymi ramionami nadal obejmował córkę.
Pan Koffsky wzruszył szerokimi ramionami.
-Chciałem zrobić ci niespodziankę. I mam jeszcze jedną, ale o niej dowiesz się dopiero przy kolacji, na którą właśnie przyszedłem cię zawołać.
Ruth westchnęła z irytacją i pokręciła głową.
-Jak zawsze tajemniczy z niespodziankami schowanymi w rękawie.
Szatynka zeszła po schodach za mężczyzną, nie odrywając wzroku od jego postaci. Włosy rodziciela były tego samego koloru co jej. Sylwetkę miał szczupłą, lecz umięśnioną, co uwydatniała biała koszula i dopasowane, czarne, eleganckie spodnie. Widać było, że niedawno wrócił i nie zdążył się przebrać w rzeczy wygodniejsze i dużo bardziej odpowiednie do chodzenia po domu.
-Zapraszam panią do stołu — oświadczył, puszczając córkę przodem. Zawsze to robił, ilekroć przechodzili przez drzwi.
Ruth teatralnie się ukłoniła, delikatnie unosząc krawędzie niewidzialnej sukienki.
-Dziękuję panu.
Nastolatka zajęła swoje stałe miejsce przy stole, mając po swojej prawej tatę, a naprzeciwko mamę.
-To, co to za niespodzianka? — zapytała dziewczyna, nakładając na swój talerz łyżkę pieczonych ziemniaków.
Mężczyzna wziął za rękę swoją żonę, patrząc na nią z miłością, po czym odwrócił wzrok na córkę.
-Wracam na stałe.
Ruth mimowolnie pisnęła ze szczęścia, na co para dorosłych się zaśmiała.
-Co się stało, że podjąłeś taką decyzję? — zadała pytanie, nadal nie wierząc w słowa swojego ojca.
-Dużo nad tym myślałem i stwierdziłem, że już długo za wami tęskniłem. Udało mi się znaleźć pracę w lokalnej filii, dzięki czemu będziecie miały mnie na co dzień. Będziecie mogły porozmawiać ze mną twarzą w twarz, kiedy tylko będziecie tego chciały bądź potrzebowały. Zwłaszcza ty, Ruth. Z tego, co mi ptaszki ćwierkały, spotykasz się z kimś.
Dziewczyna przewróciła oczami, chwytając za widelec.
-Ptaszki, czy mama?
-Och, twoja mama to jest niesamowicie piękna sikoreczka, zatem wychodzi na jedno. Nie chcę ci w tej chwili robić „przesłuchania", jak to mówi ta dzisiejsza młodzież, ale pamiętaj, że jeśli będziesz chciała porozmawiać na jego temat, nie będziesz czegoś pewna, bądź będziesz potrzebowała rady na temat facetów, ja jestem zawsze obok.
Nastolatka łagodnie ścisnęła rękę swojego rodziciela.
-Będę o tym pamiętać, tato. Zawsze i wszędzie.
Mężczyzna obdarzył swoje jedyne dziecko radosnym uśmiechem, co siedemnastolatka szybko odwzajemniła. Przyszłość malowała się dla niej w bardzo jasnych barwach.
-Czy kiedykolwiek zgłosiłaś się do swoich rodziców po pomoc, czy nawet zapytać o radę?
Pokręciłam przecząco głową, po raz setny raz dzisiaj. Im dalej w las, tym bardziej zaczynałam sobie uświadamiać, że moje poczucie winy było i tak zaskakująco małe.
-Nigdy — odparłam.
-Dlaczego?
Wzruszyłam delikatnie ramionami.
-Gdy uświadomiłam sobie, co się dzieje i jak daleko to wszystko zaszło, to było już za późno. Bałam się i nie chciałam martwić rodziców. Do tej pory nie chcę i mówię im jak najmniej — ostatnie słowa wypowiedziałam naprawdę cichym tonem. Zapadło milczenie. Doktor nie dopytywał dalej, czekał, aż ja będę miała chęć przemówić dalej, co się w końcu stało. — Zawsze byli dla mnie pewnego rodzaju autorytetem i obawiałam się, że jeśli opowiem im, jak naprawdę wygląda ten z pozoru idealny związek, poczują zawód do mnie. Pomyślą, że to nie jest to dziecko, które my wychowaliśmy. To ktoś obcy. Najgorsza myśl, jaka chodziła mi po głowie to ta, że wykreślą mnie ze swojego życia, zapomną o mnie. Zaczną piękne, nowe życie, bez problemu zwanego Ruth.
-Nadal tak myślisz?
Zanim odpowiedziałam, podkuliłam nogi.
-Teraz już nie. Jednak zrozumiałam to naprawdę późno, przez co musimy odbudować naszą relację na nowo. — poczułam, jak w moich oczach zbierają się łzy. Zamrugałam szybko, aby je odpędzić. - Dałabym wszystko, abyśmy nie musieli tego robić. Żeby nasza rodzina nadal była całością, a nie rozbitym na kawałki wazonem.
-Przed wami jeszcze dużo pracy, jednak łączy was miłość. A to już wystarczająco, żeby naprawić to, co zepsute między wami.
W KOŃCU UDAŁO MI SIĘ GO NAPISAĆ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro