That's moment to say "Goodbye"
16 kwietnia 2072 roku.
___________________
Gdy Bracia odeszli, ubrał się i wyszedł. Skierował się do Instytutu, by powiadomić rodzinę i przyjaciół.
Była wczesna wiosna, tamten dzień był zimny, niebo było szare, zasnute mgłą i ciemnymi chmurami. Wiatr kłuł czarownika bezlitośnie, gdy otwierał lodowatą bramę Instytutu Nowojorskiego.
- Nic już nie da się zrobić. - oznajmił łamiącym się głosem, choć tak bardzo się starał, by brzmiał spokojnie.
Mimo, iż w salonie było duszno, Magnus czuł w sobie zimno. Sielankowa atmosfera poszła w niepamięć.
Wszyscy zebrali się i wkrótce potem zgromadzili przy łóżku Alexandra.Magnus usadowił się po prawej stronie łóżka tak, aby teraz siedzący Alec oparł się o niego. Isabelle usiadła z niemałym trudem na stołku i zamknęła dłoń brata w swoich. Chwilę później skapywały na ich złączone dłonie łzy. Za panią Lewis stały jej dzieci z rodzinami: Ashley, jej córka, opierała ręce na ramionach matki i przeskakiwała smutnym wzrokiem od wujka do Joshuy, tulącego swoją zapłakaną córkę.
W nogach łóżka stał Joseph z rodziną. Pozwolił, by łzy swobodnie spływały po jego policzkach. Nawet na sekundę nie odrywał wzroku od ojca.
Zgodnie z tradycją, cały dzień bliscy i przyjaciele opowiadali sobie historię z życie Alexandra. Wszyscy na przemian śmiali się, płakali lub tęsknili za dawnymi czasami. Jace wspominał czasy ich młodości, gdy to wszystko dzielili na pół, jak to parabatai. Clary dorzuciła do łzawej historii Ashley kilka słów i wspomniała, jak to Jace zniszczył komórkę Aleca. Wszyscy wybuchli śmiechem. Isabelle przypomniała bratu, jak to uspokajała go przed ślubem z Magnusem i jak on wspierał ją po śmierci Simona cztery lata wcześniej.
Gdy zbliżał się koniec dnia przyszła Theresa Gray i Catarina Loss, przyjaciółki rodziny Lightwood. Niebieskoskóra czarownica usiadła obok Magnusa, Tessa stanęła w rogu pokoju i stamtąd obserwowała zgromadzonych.
Po zachodzie słońca wyszli wszyscy z pokoju, prócz Magnusa i Jace'a. Catarina, znając Magnusa, poprosiła Tessę, by z nim została. Była na tyle bystra, by zauważyć, że gdy Magnus będzie pogrążony w smutku, tylko ona przemówi mu do rozsądku, bo sama przez to przechodziła lata temu. Tak więc młoda czarownica została na miejscu.
Jace trzymał Aleca mocno za rękę i uśmiechał się do niego. Magnus oparł głowę męża o swoje ramię i obserwował parabatai.
- Kiepsko. - rzekł Jace, starając się pozostawać rozluźnionym, lecz mu nie wychodziło. - Alec, co mogę jeszcze dla ciebie zrobić?
Nocny Łowca zakrztusił się i odpowiedział z chrypą:
- Zagraj coś dla mnie. - pokazał drżącą ręką na piękny fortepian stojący w kącie pokoju - Wiesz, jak kocham twoją muzykę.
Jace uśmiechnąłem się pod nosem i wstał. Chwiejnym krokiem doszedł do instrumentu i teatralnie odrzucił tył koszuli za krzesło, tak jak pianista odrzuca tył fraka. Zaczął grać, a Tessie przypomniał się pewien dzień, tysiące lat temu w miejscu oddalonym o tysiące mil.
Zamiast Magnusa - ona,
Zamiast Jace'a - Jem,
Zamiast Aleca - Will...
Na samo wspomnienie zakuło ją serce.
Jace zaczął cicho, jakby niepewnie. Alec nie wiedział skąd, ale wiedział go czym on grał. Grał o ich pierwszym spotkaniu, o tym, jak niepewnie zaczęli rozmowę. Potem grał o ich wspólnych treningach, o tym, jak spytał się Lightwooda o bycie parabatai, a ten zastanawiał się cały dzień, zanim nazajutrz się zgodził. Grał o wielu dniach i nocach, podczas których to biegali po ulicach Nowego Jorku i wchodzili do losowych klubów. Grał o ich trio i o tym, jak kłócili się po pojawieniu się Clary.
Gdy Jace zaczął szybciej i głośniej grać, Alexander zorientował się, że melodia opowiadała, jak to oni uratowali świat, i to dwukrotnie. Grał o ich rozmowie w jaskini w Piekle i o tym, jak razem patrzyli na wycieńczonego Magnusa i zrozpaczoną Clary, i nic nie mogli zrobić. Jego melodia opowiadała, co działo się po wydostaniu się z Piekła kosztem Simona.
Jace zaczął grać delikatniej, ledwo dotykał klawiszy, gdy jego melodia niosła z sobą historię o dwóch szczęśliwych weselach i towarzyszącym ich uczuciom. Grał o szczęściu Aleca, gdy za pośrednictwem surogatki urodził mu się syn i o tym, jak nazwał go drugim imieniem swojego zmarłego brata. W nutach wyczuwał własną radość i łzy szczęścia, gdy dowiedział się, że Trace ma na drugie imię Alexander i jego odwdzięczenie się tym samym. O ich licznych przygodach w wieku dorosłym, o chorobie, którą prawie pochłonęła Aleca i o połamanych kościach Jace. Znowu zwolnił muzykę, ściszył ją do niemal szeptu i tymi ostatnimi nutami opowiedział o smutku, który wtedy przeżywał, gdy jego parabatai umierał.
Jace wstał od pianina, a gdy się odwrócił zobaczył łzy na policzkach przyjaciela. Alec wyciągnął rękę do niego i przytulił go. Magnus starał się pohamować łzy, a Tessa zjechała plecami po ścianie i pochlipywała w kącie.
Jace złapał rękę Aleca i wyszeptał:
- Trzymam cię za rękę, bracie, abyś mógł odejść w spokoju.
Alec odpowiedział bezdźwięcznie "Dziękuję. A więc do widzenia" i uśmiechnął się do niego. Spojrzał na Magnusa, pocałował go po raz ostatni,a potem opadł na poduszki i umarł. Magnus mógł przysiąc, że widział ledwo widzialną mgiełkę. Wyleciała przez okno i połączyła się z tą na zewnątrz.
Jace krzyknął. Jego runa parabatai stała się blada i krwawiła obficie.
- Alec... - jęknął i wyszedł z pokoju, ocierając się o ścianę, Zanim zamknął drzwi, Magnus zauważył przerażenie na twarzy Clary i Imogen.
Czarownik zaczął się dławić łzami. Nie mógł złapać tchu.
Dalej nie pamiętał nic, prócz ramion Tessy, gdy ta go tuliła i jej głos, gdy szeptem powtarzała jego słowa sprzed lat:
- Pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy.
***
Ze stosu unosił się dym, a pomarańczowe języki ognia smaliły ciało, czerpiąc z niego energię.
Wokół Cisi Bracia szeptali stare słowa, a Magnus stał przez ogniem i patrzył martwym wzrokiem, jak żywioł trawi jego męża. Tessa trzymała go za rękę, nie pozwalając mu upaść. Za nimi w nierównym szeregu stała reszta: Jace z zabandażowanym torsem, czerwonymi oczami i worami pod nimi. Obok Clary, ich dzieci, Isabelle w pięknej sukni, zrobionej na wzór sukienki, którą miała w klubie Pandemonium, gdzie wszystko się zaczęło. Wokół niej zebrały się jej dzieci, wnuki i prawnuki, a nawet mała, trzyletnia praprawnuczka.
Magnus obejrzał się na swoją rodzinę, którą zyskał dzięki Alexandrowi. Nigdy nie przypuszczał, że będzie miał ją i potomków, nawet przyszywanych. Alec, tak ja Isabelle, Jace i Clary, doczekał się prawnuków i praprawnuków. Jeden z nich, Andrew, wyglądający całkowicie jak Alec, trzymał za rękę trzyletnią siostrzyczkę. Czarownik próbował zdusić w sobie uczucie niesprawiedliwości, że te dzieci nie mają czegoś z jego wyglądu. Ale przecież nie miały jego genów.
Westchnął.
Dziewczynka wyrwała się bratu i podeszła do czarownika. Złapała go za rękę i patrzyła przed siebie, na ogień.
Magnus poczuł na policzkach łzy i ból, który niczym sztylet wbijał się w jego serce.
___
Mam nadzieję, że ryczycie. Ja czytam to raz enty i ryczę po raz enty ;_;
Napiszę jeszcze do tego coś ciekawego, co być może was podniesie na duchu.
Dlatego, że Cassie w "Darach Anioła" i "Diabelskich Maszynach" ujęła większość ważnych rzeczy podobnie (mam nadzieję, że i wy to zauważyliście), to i ja postanowiłam coś takiego napisać. A dlatego, że Magnus, Alec i Jace trochę mi przypominali Tess, Willa i Jema, to mamy oto łzodajną historię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro