6. Komu ufać, a komu nie?
Następnego dnia Amberly obudziła się z prawie niemożliwym do zniesienia bólem głowy. Ku jej zdumieniu na stoliku przy łóżku ktoś postawił fiolkę z eliksirem przeciwbólowym. Była tak zdesperowana, że niewiele myśląc odkorkowała buteleczkę i zażyła specyfik. Ból głowy zelżał niemal natychmiast, jednak dręczył ją jeszcze inny ból, którego źródła nie potrafiła określić. Pomimo przygnębienia po południu opuściła sypialnie i ruszyła do Wielkiej Sali w nadziei, że zdąży jeszcze na obiad. Po drodze spotkała profesora Olivera Wooda, który, widząc smutek malujący się na jej twarzy zatrzymał ją, chwytając lekko za ramię.
— Witaj, Amberly. Od kilku dni próbuję znaleźć chwilę na rozmowę z tobą. Jak się czujesz? — zapytał ze szczerą troską w oczach. Miały złotawy odcień, jak świeżo rozłupany orzech włoski.
Amberly zarumieniła się pod jego bacznym spojrzeniem.
— Nie za dobrze, szczerze mówiąc... Do tej pory nie znaleziono sprawcy. Nie daje mi to spokoju — odpowiedziała czując, że musi się komuś w końcu wygadać. Musiała mieć jakąkolwiek osobę, której mogła w tej szkole zaufać. McGonagall ją zawiodła, nasyłając na nią tego irytującego Shepherda.
— Rozumiem, sam przeżywam to wszystko, co się stało ciągle na nowo, każdego dnia. To okropne, mam nadzieję, że znajdą tego potwora. Pamiętam profesora Flitwicka jeszcze z czasów, kiedy sam byłem uczniem. Jego śmierć to wielka strata. Myślałem, że będę miał zaszczyt być w gronie nauczycielskim wraz z nim... Taka tragedia... — westchnął ze smutkiem.
Amberly zrobiło się wstyd, bo z powodu własnych zmartwień związanych z zupełnie inną osobą, nie myślała tyle o profesorze Flitwicku. A przecież przysięgła sobie, że postara się rozwikłać zagadkę jego morderstwa. Chociaż... Dyrektor McGonagall i sam Shepherd kazali jej się nie wychylać. Ukryła rozterki i przywołała na twarz słaby uśmiech.
— To rzeczywiście bardzo przykre. Chciałabym coś zrobić, cokolwiek. Nie mogę znieść tej bezczynności. Podobno Flitwicka zamordował wilkołak. Tyle dobrego, że aurorzy strzegą korytarzy i okolic zamku. Nie mogłabym zmrużyć oka, gdyby uczniowie byli pozostawieni sami sobie — westchnęła. — Bardzo chciałabym przyłożyć rękę do złapania mordercy — dodała bez namysłu.
— O czym ty mówisz? — przerwał jej profesor Wood. — Amberly, lepiej trzymaj się od tego z daleka. Od poszukiwania sprawcy są aurorzy — szepnął Wood, pociągając dziewczynę w ustronny zaułek, gdzie usiedli na szerokim parapecie.
— Tak, ale może mogłabym wpaść na jakiś trop. Wiesz może, kto dowodzi całą akcją?
— Z tego, co mi wiadomo, Potter mianował Shepherda...
— Shepherda?! Przecież on może być podejrzany! — syknęła Amberly. — Niby dlaczego Shepherd dostał takie zadanie?
— Nie mam pojęcia, ale wierz mi, ta sprawa cuchnie na setki mil. Nie podoba mi się to, ale radzę ci trzymać się od tego jak najdalej.
— To samo mówi McGonagall.
— I ma rację. Rozumiem cię, ale naprawdę nie powinnaś interesować się tą sprawą. Widzę przecież, jak się tym zamartwiasz. Powinnaś oderwać myśli od tego wszystkiego. Może mógłbym ci jakoś pomóc?
— Nie, dziękuję. Poradzę sobie... — odparła nieco urażona, ale już po chwili zganiła samą siebie za swoje myśli. Wood się o nią troszczył. Martwił się i chciał pomóc od samego początku. Powinna skorzystać z wyciągniętej przyjaznej ręki. — Chociaż... Może mógłbyś coś dla mnie zrobić — powiedziała.
— Co tylko zechcesz — ucieszył się Oliver, odwracając w jej stronę i opierając łokciem o parapet.
— Wiem, że treningi Quidditcha zostały wstrzymane — zaczęła Amber. — Ale ja tak bardzo tęsknię za lataniem. Co prawda w Quidditchu nie jestem najlepsza, raczej przeciętna, jednak uwielbiam miotły... — zaczęła z wahaniem.
— Zaraz zaraz, czy my się dobrze rozumiemy? Czy ty chciałabyś trochę polatać? — zapytał Oliver, a w kącikach jego ust zatańczył pełen nadziei uśmiech.
— No tak, ale ja tak tylko pomyślałam, fajnie by było odetchnąć od tego wszystkiego... Wiem, że to raczej nieosiągalne.
— Moja droga, chyba nie wiesz z kim rozmawiasz. Ze mną wszystko, co związane z lataniem, jest osiągalne — mrugnął do dziewczyny łobuzersko.
Czyżby z nią flirtował? Amberly zaczerwieniła się, jednak miła jej była perspektywa oderwania się od przykrej rzeczywistości, szczególnie przed kolejnym szlabanem u Shepherda, który zbliżał się nieuchronnie. Było już bowiem późne popołudnie.
— Leć po swoją miotłę, załatwię wszystko z McGonagall.
— Jesteś pewien? Inni uczniowie mogą poczuć się zazdrośni, albo coś sobie pomyślą... — zawahała się, chociaż oczy już zaświeciły jej się na myśl o lataniu.
— Nie zobaczą nas, już się ściemnia. Zresztą nic im do tego. W takim razie umówmy się, że widzimy się za kwadrans na dole przy głównym wejściu — rzucił, po czym ruszył sprężystym krokiem w stronę gabinetu dyrektorki.
Amberly nie pozostało nic innego, jak wykorzystać ten niespodziewany łut szczęścia. Co jej szkodzi się trochę rozerwać i zresetować umysł przed kolejnym starciem z Octavianem Shepherdem?
Błonia zamku tonęły w cieple chylącego się ku zachodowi słońca. Na niebie już pojawiały się pierwsze gwiazdy, a w powietrzu czuć było wilgotną glebą, lasem i świeżością. Właśnie tego Amberly potrzebowała. Kroczyła u boku Wooda, czując się nieco skrępowana, ale i zadowolona. Pochlebiało jej, że nauczyciel zgodził się poświęcić dla niej trochę czasu.
— A więc lubisz latanie? — zagadnął Wood.
— Tak. To dlatego, że trochę mi przypomina jazdę konną. Mój ojciec miał kiedyś klacz, na której uczył mnie jeździć w dzieciństwie — wyjaśniła, uciekając wzrokiem, żeby nie zauważył w nich smutku.
— Tak, słyszałem, że mugole do tej pory używają koni do jazdy. W dawnych czasach czarodzieje również jeździli konno.
— Naprawdę? Nie wiedziałam.
Jak przyjemnie było tak gawędzić sobie beztrosko z profesorem Woodem. Stanowił on ogromny kontrast w stosunku do Shepherda. Był przyjazny, a jego śmiech był szczery i radosny. Amberly rozchmurzyła się w drodze na boisko, a gdy wzbiła się w powietrze na swojej starej Błyskawicy, nic już nie miało dla niej znaczenia. Powiew wiatru chłodził jej rozgrzane policzki, a smutki szybko wyfrunęły jej z głowy. Oliver wydawał się bawić równie dobrze jak ona. Zrobiło się całkiem ciemno, kiedy oboje zdali sobie sprawę, że trochę zbyt długo zabawili w powietrzu.
— Amberly, chyba czas się zbierać. McGonagall gotowa przetrzepać mi skórę za to, że tak długo latamy! — zawołał, podlatując do niej bliżej.
Wylądowali więc pospiesznie na gruncie. Amberly odgarnęła włosy z twarzy i odwróciła się w stronę Wooda, żeby mu podziękować za poświęcony czas. Profesor miał jednak dziwny wyraz twarzy, jakby nieobecny. Dziewczynę ogarnął nagły lęk i już sięgała po różdżkę, lecz Wood ją uprzedził.
— Petrificus totalus — rzekł pustym, pozbawionym emocji głosem.
Amberly upadła na wznak. Była sparaliżowana i mogła poruszać jedynie oczami. Spostrzegła, że Wood nachyla się nad nią i czarami wprawia jej ciało w ruch. Unosiła się kilka stóp nad ziemią, a Wood kroczył za nią z wyciągniętą różdżką. O co tu chodziło?! Gdzie on ja zabierał? Chyba nie do Zakazanego Lasu? Właśnie w tę stronę kierował się mężczyzna.
Dziewczyna nie mogła wykonać żadnego ruchu. Panika wezbrała w niej, odbierając zdolność racjonalnego myślenia. Nagle grzmotnęła całym ciałem o ziemię. Spostrzegła, że Wood stracił przytomność, kiedy promień czerwonego światła uderzył go prosto w plecy. Leżała w bezruchu pośród suchych traw, zbyt oszołomiona uderzeniem, żeby móc się od razu podnieść. Po chwili nad nią pojawiła się jakaś postać.
— Profesor Shepherd?
— A któż by inny, głupia dziewczyno... Zachciało się randek w świetle zachodzącego słońca? Co ja ci mówiłem o wałęsaniu się po szkole? Czy do ciebie w ogóle dociera, że jesteś w niebezpieczeństwie?
Mężczyzna dosyć brutalnie pomógł Amberly podnieść się na nogi. Niezgrabnie otrzepała szatę z kawałków traw i liści.
— Ale skąd pan wiedział? — odważyła się zapytać, wbijając wzrok w leżącego na ziemi Wooda.
— Zdążyłem w ostatniej chwili zobaczyć z okna swojego gabinetu, jak Wood cię atakuje. Obawiam się, że był pod działaniem Imperiusa. Ktoś musiał zaczarować go zza drzew, dlatego im szybciej się stąd zabierzemy, tym lepiej. W drogę, smarkulo...
Amberly ruszyła za profesorem czując jednocześnie ulgę i wstyd. Profesor Shepherd miał rację, była głupią smarkulą i prawdopodobnie zawdzięczała mu życie. Kto wie, co czekało ją w lesie? Profesor Shepherd za pomocą czarów transportował nieprzytomnego Olivera Wooda.
Szli w milczeniu. Amberly bała się odezwać w obawie przed drwinami i złością profesora, więc dreptała potulnie obok. Shepherd przetransportował pozbawionego świadomości Wooda do skrzydła szpitalnego, po czym zaprowadził Amberly do swojego gabinetu.
— Niech ci nawet nie przyjdzie do głowy, aby stąd wychodzić. Masz tu siedzieć i czekać na mnie. To jest rozkaz. Zrozumiano?
Przestał zwracać się do niej per pani, jednak nie czuła się z tego powodu urażona.
— Ale... — Amberly wcale nie uśmiechało się siedzieć w zamknięciu.
— Zostaniesz tutaj, niedługo będę z powrotem, a wtedy się rozmówimy, Miles — rzucił, po czym wyszedł pospiesznie z gabinetu, rzucając zaklęcie trwale ryglujące drzwi.
Amberly opadła z rezygnacją na krzesło przed biurkiem profesora. No pięknie. Teraz musiała tkwić zamknięta, sama jak palec. I dokąd udał się Shepherd? Wyjrzała za okno na okryte już ciemnością błonia. Nadal była w szoku po tym, co się wydarzyło na boisku. Dlaczego Wood ją zaatakował? Czy rzeczywiście ktoś rzucił na niego Imperiusa? A jeśli tak, to kto? Prawdopodobnie stał za tym morderca Flitwicka. Shepherd miał rację, rzeczywiście groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Nagle usłyszała jakiś trzask ponad głową.
— Irytku, to ty! Ale mi napędziłeś strachu! — zawołała z ulgą.
Poltergeist ponownie strzelił z gumy balonowej i żartobliwie zasalutował w powietrzu.
— Witaj, złociutka. Powiedz mi, cóż mógłbym zrobić, aby ci jeszcze bardziej uprzykrzyć twój nędzny żywot na tym łez padole? Służę uprzejmie — zarechotał, wykonując przy tym dzikie salto.
— Irytku, wiem że możesz mi pomóc. Taki sprytny duch jak ty na pewno wie, jak otworzyć zamknięte zaklęciem drzwi. Obiecuję ci, że nie pożałujesz, jeśli mi pomożesz.
— Tiaaa jasne. Słonko, jakaż to dla mnie radość widzieć cię w takich opałach! I to po tylu latach. Ha ha! Cudownie!
— Irytku, przez wzgląd na naszą długą i jakże owocną znajomość, apeluję do resztek twojej przyzwoitości. Pomóż mi się stąd wydostać! Proszę!
— Mmm... co ja będę z tego miał? — rzucił duszek, przekrzywiając w bok głowę z chytrym uśmieszkiem.
— Irytku, proszę, czy chociaż raz w życiu nie możesz zachować się jak przyjaciel? Kupię ci cały zapas gumy balonowej Drooblesaz obiecuję.
Irytek przyłożył długi palec do ust, jakby podejmował bardzo ciężką i trudną decyzję.
— No dobra, ale tylko dlatego, że ten sakramencki Shepherd zalazł mi ostatnio za skórę. Ha ha, a to się zemszczę na tym wrednym szubrawcu. Oj niezły łapserdak z niego. Ale nie docenił Irytka, oj nieeee — zapiał Irytek, po czym z zadziwiającą prędkością przecisnął się przez dziurkę od klucza, a w drzwiach coś zaklikało i wybuchło.
— Tadam! Droga wolna! — Drzwi otwarły się z hukiem. Irytek ukłonił się Amberly w powietrzu, zrobił kilka salt po czym zniknął, a jego dziki śmiech odbijał się echem po korytarzach.
Amberly natychmiast zerwała się i wybiegła z gabinetu. Postanowiła znaleźć McGonagall i opowiedzieć jej o tym, co wydarzyło się na boisku. Wbiegła po schodach na wyższe piętro, kiedy usłyszała hałas dobiegający z korytarza. Ciekawość zwyciężyła, więc dziewczyna wyjrzała zza rogu na scenę rozgrywającą się na tle wysokich okien. Dwóch mężczyzn rozmawiało przyciszonymi głosami.
— Uspokój się, Greyback! Twój dzisiejszy wyskok mógł nam bardzo pokrzyżować szyki. Dziewucha jest głupia, nie musimy się nią przejmować. Poza tym mamy ważniejszy cel, a ta idiotka może nam się jeszcze przydać. Mogłeś wszystko zepsuć!
— Dobra już, dobra! Będę się trzymał od jej słodkiej szyjki z daleka, ale do czasu...
— Kiedy wykonany misję naszego pana, wtedy będziesz miał mnóstwo takich szyjek do posmakowania, ale uzbrój się w cierpliwość, bo wszystko zepsujesz!
Księżyc wyłonił się zza chmur rozjaśniając swoim blaskiem korytarz. W półmroku zajaśniały srebrzyste włosy. Profesor Shepherd?! Amberly odwróciła się na pięcie i, starając się zrobić to jak najciszej, wycofała się na schody, dotarła do tajemnego przejścia i rzuciła biegiem do swojej sypialni, którą miała zamiar zabarykadować wszelkimi znanymi jej zaklęciami zabezpieczającymi. Ale czy było jeszcze jakiekolwiek miejsce w Hogwarcie, w którym mogła czuć się bezpiecznie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro