Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

56. Krwawa pełnia

Gaspard nie mógł zasnąć, przewracając się z boku na bok. Amberly była tak blisko, za ścianą, w jego sypialni. W jego łóżku! Niech to szlag... Chciałby tam być teraz z nią. Ale zdecydował, że będą spali osobno, bo kiedy była obok, a jej ciało w zasięgu jego ręki, nie był w stanie powstrzymać się, aby jej nie dotykać, całować i kto wie, co jeszcze...

Zdawał sobie sprawę z tego, że przecież może nie przeżyć przemiany. Nie zdarzało się to często, ale ryzyko istniało. Wolał więc poczekać z bliskością, szczególnie, że oficjalnie nie byli jeszcze małżeństwem. Wcześniej nie traktował kobiet w tak delikatny czy szlachetny sposób. Zwabiał. Wykorzystywał. Ignorował. Bez żalu porzucał. A najczęściej one same odchodziły, mając go za zło wcielone. Teraz było inaczej. Amberly nie zasługiwała na takie samo traktowanie. Zresztą tak naprawdę żadna z tych kobiet nie zasłużyła na jego wyrachowaną bezwzględność, nawet jeśli same pchały mu się do łóżka, ale dopiero teraz zrozumiał wartość bliskiej osoby. Amberly była klejnotem, świecącym w ciemności diamentem, który stanowił dla niego coś droższego, niż własne życie. Nie miał zamiaru pozbawiać jej tego blasku, a potem narażać na jeszcze większe cierpienia po jego ewentualnej śmierci.

Nie bał się śmierci, bo był pogodzony ze Stwórcą. Po pozbyciu się klątwy postanowił być lepszym człowiekiem. Wiedział, że Stwórca przebaczył mu zło, które popełnił w całym swoim życiu i napawało go to ogromną ulgą. Czuł się wolny, gotowy na ewentualny koniec. Bał się tylko tego, co stałoby się z Amberly, gdyby jego zabrakło. Na szczęście była bezpieczna, bo Potter dzięki zeznaniom Zabiniego wyłapał resztę śmierciożerców. Martwił się jednak tym, jak mocno przeżyłaby jego śmierć. Czy bardzo by cierpiała? Czy latami rozpamiętywała te tragedię? Czy ułożyłaby sobie życie bez niego? Z kimś innym? Ta myśl sprawiała, że miał ochotę rozszarpać tego nieistniejącego kogoś. A może on istnieje? Ktoś, z kim kiedyś Amberly będzie szczęśliwa, założy rodzinę, wychowa gromadkę ślicznych i mądrych dzieci? Odsunął od siebie te niosące ból i gorycz obrazy. Skupił się na tym, co już wkrótce przed nim. Już niedługo. Tarcza księżyca była niemal całkiem okrągła. Musi jutro wieczorem opuścić dom. Nie mógł przecież narażać Amberly na niebezpieczeństwo. Jutrzejszy dzień mógł więc być tym ostatnim.

***
Siedzieli w milczeniu, popijając poranną kawę. Oboje byli w paskudnym nastroju.

— Masz ochotę wybrać się na wycieczkę? — zapytał w końcu Gaspard, ale mało entuzjastyczny ton jego głosu zdradzał, że wcale nie miał najmniejszej chęci wychodzić gdziekolwiek.

— Wolałabym zostać tutaj.

Przyjął jej odpowiedź z ulgą i pokiwał głową. Chwycił jej drobną dłoń i zamknął w swojej, a ich pełne smutku oczy się spotkały.

— Gaspard?

— Tak?

— Chodź.

— Dokąd?

— No chodź — powiedziała, ciągnąc go za rękę. Wstał i posłusznie kroczył za nią, czując się jak w transie. Wiedział, że pełnia zbliża się wielkimi krokami. Był ospały, bolały go wszystkie mięśnie. Miał w związku z tym złe przeczucia. Jego stan podpowiadał mu, że jednak musi przygotować się na ten gorszy scenariusz.

— Nie czuję się najlepiej — mruknął, widząc, że Amberly prowadzi go do jego sypialni i kieruje się w stronę łóżka przykrytego miękką kremową narzutą.

— Wiem, przecież mam oczy. Wyglądasz na wykończonego jeszcze bardziej, niż po walce z Lestrange'ami.

Zmusiła go do położenia się na łóżku, a sama uklękła obok.

— Amberly...

— Nic nie mów — wyszeptała, kładąc ręce na jego plecach, po czym zaczęła uciskać i przesuwać rozpostartym dłońmi po napiętych mięśniach. Sapnęła z irytacji. To na nic.

— Ściągnij ten sweter — zarządziła, a on nie miał sił nawet protestować. Zdjął ubranie i opadł z powrotem na łóżko.

Amberly przez chwilę podziwiała jego szerokie, wyrzeźbione plecy, naznaczone kilkoma sporej wielkości bliznami. Gaspard przymknął oczy, kiedy poczuł dotyk dłoni na mięśniach karku i ramion. Było mu przyjemnie, błogo. Niemal zapomniał, co go czeka wieczorem. Pozwolił Amberly wodzić rękami po każdym skrawku swojej nagiej skóry. Jej dotyk był z jednej strony niepewny, delikatny i subtelny, a z drugiej wzbudzał w nim żar i podniecenie. Zmusił się, żeby nie odwrócić się i z niej nie zerwać ubrań.

Amberly zanurzała palce w jego srebrnych włosach, które w dzień wyglądały zupełnie inaczej niż w nocy. Światło skrzyło się w nich przedziwnie, wydobywając z ich powierzchni niemal lustrzane odbicie.

— Amberly... Obawiam się, że musisz przestać — wymruczał z twarzą wciśniętą w materac, co przygłuszało jego głos.

— Rozluźnij się. Jesteś okropnie spięty — odparła, przesuwając ręce wzdłuż jego kręgosłupa i skupiła się na dolnej partii mięśni. Nagle Gaspard odwrócił się i przyciągnął ją, chowając głowę w zagłębieniu jej szyi i ramion.

— Co ja z tobą mam? — wyszeptał.

— Nie podobało ci się? — zażartowała, wciąż gładząc Gasparda po plecach i szyi.

Poczuła jego usta na swojej skórze. Były gorące, tak samo jak jego oddech.

— Gaspard, chyba masz gorączkę.

Ze zmartwieniem wypisanym na twarzy przyłożyła rękę do jego czoła. Tak bardzo mu współczuła, a nie mogła mu pomóc w żaden sposób.

— Posłuchaj. W razie gdybym... Jeśli bym nie wrócił lub sam nie mógł się z tobą skontaktować, o wszystkim powiadomi cię Oscarius.

— Oscarius? Kim on jest?

— Wilkołakiem. Nie martw się. Jeśli już dojdzie do takiej potrzeby, napisze do ciebie list. Ale nie sądzę, że to będzie konieczne. Mimo to, chciałbym, żebyś była przygotowana, że nie wszystko może pójść zgodnie z oczekiwaniami. Mogę nie wrócić, rozumiesz?

— Nie! Przecież nawet jeśli dojdzie do przemiany, to będziesz mógł wrócić. Ustaliliśmy, że cokolwiek się nie wydarzy...

— Wiem, kochana — przerwał jej, i westchnął ciężko prostując plecy. Spojrzał jej prosto w oczy i ujął twarz w obie dłonie. — Czasem się zdarza, co prawda rzadko, ale jednak, że podczas przemiany człowiek umiera.

— Nie mówiłeś mi tego...

— Bo to byłby skrajnie rzadki przypadek. W ostatnim stuleciu był tylko jeden. I dotyczył bardzo małego dziecka. Więc nie przypuszczam, żeby coś miało pójść aż tak źle...

— Dokładnie. Wszystko będzie dobrze. Bądźmy dobrej myśli — powiedziała Amberly uspokajającym tonem, bardziej do siebie, niż do Gasparda.

Leżeli wtuleni we własne ciała i dusze, dopóki do sypialni nie wpadły pomarańczowe promienie zachodzącego słońca, dające im łagodnie znak, że już czas.

Zeszli na dół, aby po chwili stać już na werandzie. Chociaż był luty, to w powietrzu pojawiały się sporadycznie cieplejsze powiewy, zwiastujące rychłe nadejście wiosny. Czy dane im będzie razem zachwycać się powracającą do życia przyrodą? Amberly położyła głowę w miejscu, gdzie biło serce jej ukochanego. Ile uderzeń jeszcze przed nim zostało?

— Już czas, kochanie. 

Dziewczyna drżała, chociaż nie było jej zimno. Oczy i serce piekły ją z przytłaczającego smutku. Ból rozstania był tak przeszywający, że nie potrafiła wykrztusić w tym momencie nic więcej, niż dwa najważniejsze słowa.

— Kocham cię.

— A ja ciebie — wyszeptał, całując ją po raz ostatni. — Bądź silna, bądź dzielna, obiecaj mi to.

Amberly pokiwała głową, a łzy rozmazały jej widok niczym ulewny, targany wiatrem deszcz spływający po szybie w smutny jesienny wieczór. Otarła oczy i spojrzała na mężczyznę, który odszedł na ogrodową ścieżkę, patrzył na nią przez chwilę, wysoki, dumny, wspaniały, po czym okręcił się w miejscu i zniknął.

***
Szedł wąską ścieżką w zupełnej ciszy. Nawet las zdawał się wstrzymywać oddech. Okoliczne zwierzęta przez swój niezawodny instynkt już dawno czmychnęły gdzieś w dalsze zakątki puszczy. Gaspard spojrzał na niebo. Było czarne, pokryte gdzieniegdzie wątłymi chmurami. Księżyc tej nocy nie był jasny jak zwykle, lecz jakby przygasł, nabierając z wolna czerwonej barwy. Zapowiadało się więc na Krwawą Pełnię. Było to rzadkie i napawające dziwnym, niewytłumaczalnym niepokojem zjawisko. Gaspard poprosił Oscariusa, aby po skończonej przemianie przybył w to miejsce, aby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Wolał się upewnić, że ktokolwiek będzie mógł przekazać Amberly wieści.

Nagle zachwiał się, opierając ręką o pobliskie drzewo. Miał wrażenie, jakby grunt pod nogami zawirował. Poczuł silne mdłości i pochylił się, targany nagłymi wymiotami. Chyba się zaczęło. Jego ciało drżało z osłabienia, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Spostrzegł, że z nosa na wilgotne liście raz za razem spadały krople krwi. Pociemniało mu w oczach. Był słaby, pokonany. Osunął się bezwiednie na ziemię, zanurzając w chłodnych, dawno umarłych liściach i przechylił głowę na bok. Chociaż rozpalony, czuł przeraźliwe zimno, przenikające go do głębi.

Czy tak będzie wyglądać jego śmierć? Tak będzie wyglądał jego koniec? Znów był sam. Samotny wilk, konający w odosobnieniu. Zdychający w ciemnej samotni. Jedynym towarzyszem jego cierpienia był księżyc jaśniejący na niebie w całej swojej krasie, coraz bardziej nabiegający krwią.

Zapadła ciemna, nieruchoma cisza. Nie mącił jej nawet najlżejszy powiew wiatru, ani najcichszy oddech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro