46. Rozdrapując wspomnienia
Amberly zawiesiła wzrok na obdrapanej, pokrytej czarnym grzybem ścianie. Zauważyła jakiś ciemny kształt. Czyżby to nietoperze? Wzdrygnęła się i wysiliła wzrok, dostrzegając z ulgą, że była to tylko stara lampa ścienna. Kinkiet w kształcie rozwartej paszczy węża. I nagle zalała ją fala olśnienia. Poczuła się, jakby została wyrwana z głębokiego snu, jakby ktoś niespodziewanie oblał ją lodowatą wodą, która zapierała dech, pozbawiała możliwości ruchu. Przed oczami niczym w jakimś klatkowym filmie przewijały jej się obrazy, przebłyski wspomnień i przeżyć. Świst i uderzenie w policzek. Krew cieknąca po szyi. Dłoń wycierająca krew z jej policzka, muskająca jej dolną wargę, powoli gładząca jej udo. Dłoń trzymająca ją za rękę podczas składania przysięgi, boleśnie chwytająca ją za warkocz, trzymająca szklankę whisky. Dłoń spoczywająca na biodrach rudowłosej kobiety. Zdjęcia. Pocałunek. Zdrada.
Amberly otrząsnęła się z szoku. Przełknęła ból i wściekłość. Zdradził ją! To dlatego nie mogła mu zaufać. Dlatego ciągle czuła niepokój w jego obecności. Zerwała gwałtownie łańcuszek z medalionem i odrzuciła na drugi koniec pomieszczenia. A ona łudziła się, że przybędzie jej na ratunek. To przez niego się tutaj znalazła. Przez tego cholernego zdrajcę. Osunęła się na ziemię, wstrząsana spazmami rozpaczy. Zapłakała gorzko, a jej łzy żłobiły rozmazane ścieżki na ubrudzonej twarzy. Rana na rozbitej wardze zapiekła ją boleśnie.
***
Gaspard z obrzydzeniem chwycił Pansy Parkinson za ramię i oboje teleportowali się w jakieś ciemne, ponure miejsce. Stanęli przed ogromnym starym pałacem, którego łuszczące się ściany i wybite okna świadczyły, że czasy świetności tego budynku już dawno minęły.
— Stara siedziba Nottów — mruknęła Parkinson, a Shepherd zignorował ją.
— Prowadź — rzucił krótko, a kobieta ruszyła w stronę drzwi. Wchodząc, zawołała Zabiniego, który jak zwykle opieszale wyłonił się z zacienionego rogu sali wejściowej.
— Co on tu robi? — zapytał podejrzliwie, przeciągając sylaby i wyciągając różdżkę w stronę Gasparda.
— Mówiłam ci. Nie zadawaj pytań, Blaise.
Zabini zlustrował pogardliwie Grindelwalda, a jego górna warga uniosła się z nieskrywanym obrzydzeniem.
— Wiedziałem, że jesteś pieprzonym zdrajcą, psie — wysyczał, po czym splunął Gaspardowi pod nogi.
— Szlama jest w piwnicy? — rzuciła w stronę czarnoskórego mężczyzny Parkinson.
Zabini nie odpowiedział, wciąż wpatrując się w Grindelwalda, ale po chwili kiwnął głową. Gaspard zignorował Zabiniego i ruszył za Parkinson, obmyślając plan wydostania Amberly.
Schodzili wąskimi i krętymi schodami przeznaczonymi niegdyś dla służby pałacowej, która składała się zapewne ze skrzatów, sądząc po rozmiarach stopni. Gaspard szedł tuż przed Pansy. Odór stęchlizny drażnił go, przywodząc na myśl zagrzybiałe ściany w jego rodzinnym mieszkaniu. Doszli do drewnianych wiekowych drzwi, które zaskrzypiały przeciągle pod wpływem zaklęcia rzuconego ponad ramieniem Grindelwalda przez Parkinson. Zamarł, widząc Amberly skuloną w kącie brudnego i cuchnącego pomieszczenia. Zebrał się w sobie i przekroczył próg.
— No i proszę. Jest i nasza szlama w swoim naturalnym środowisku — zakpiła Parkinson, opierając się jednym ramieniem o ścianę. Nie opuszczała różdżki, którą cały czas celowała w Gasparda.
Amberly uniosła głowę, a jej spojrzenie spotkało się z tak znienawidzonymi różnobarwnymi oczami Gasparda Grindelwalda. Była w opłakanym stanie. Poczuła wstyd, upokorzenie, jakiego nie zaznała nawet u Lestrange'a. Spuściła wzrok, nie mogąc znieść spojrzenia Gasparda.
— Dobra, Parkinson, dość tych gierek. Wypuść ją.
— Chyba sobie żartujesz — zaśmiała się. — Spektakl jeszcze się nie zaczął. To jest dopiero początek — powiedziała śpiewnym głosem, drżącym z uciechy.
Gaspard drgnął, gdyż spodziewał się, co się za chwilę stanie. I nie mylił się.
— Crucio! — ryknęła Pansy, a Amberly wygięła ciało w niewyobrażalnym bólu. Parkinson napawała się przez chwilę jej cierpieniem, ale jej rozkosz nie trwała długo. Uśmiech zastygł jej na ustach, kiedy w pierś uderzył ją zielony promień morderczego zaklęcia.
— Głupia suko, myślałaś, że noszę przy sobie tylko jedną różdżkę? — szepnął Grindelwald mściwym tonem w stronę martwego ciała kobiety.
— Zabieram cię stąd — powiedział, pochylając się nad dziewczyną. Amberly otoczyła się ramionami w obronnym geście. Nie chciała, żeby dotykał ją w takim stanie. Cuchnącą, brudną i splugawioną. Gaspard musiał użyć siły. Nie było czasu.
— Szlag! — zaklął, kiedy zorientował się, że z piwnicy nie mogli się deportować. Musieli wydostać się najpierw na zewnątrz. Rzucił na siebie i dziewczynę zaklęcie kameleona. To powinno dać im jako taką przewagę.
— Dasz radę iść sama? — szepnął i z ulgą dostrzegł, że kiwnęła głową. Świetnie.
— Idź za mną. Wykonuj polecenia bez dyskusji. Zrozumiano?
Ruszyli wąskim korytarzem po zdezelowanych schodkach. Kiedy doszedł do drzwi, uniósł rękę, żeby dać znać Amberly, że się zatrzymują. Przypomniał sobie, że go nie widzi, więc zatrzymał ją wyciągając ramię. Nie wiedział, ilu śmierciożerców przebywało w pałacu. I miał to gdzieś. Jego jedynym celem było, aby niepostrzeżenie wymknąć się z posiadłości. Kiedy zorientował się, że w pobliżu nikogo nie ma, w ciszy kontynuował marsz. Amberly kroczyła za nim. Słyszał jej nierówny i świszczący oddech. Zauważył przy drzwiach wyjściowych Zabiniego. Przez chwilę rozważał różne opcje. Jeśli ktoś usłyszy hałas, może dojść do wymiany zaklęć. A tego wolał uniknąć.
— Imperio — szepnął, i poczuł w dłoni mrowienie. Rozkazał Zabiniemu iść na górę i ukryć się. Poczekał, aż sala wejściowa opustoszeje. Wyszli pospiesznie na schody i zbiegli aż do miejsca, w którym jeszcze kilkanaście minut temu pojawił się z Parkinson. Łatwo poszło. Deportowali się z głośnym trzaskiem. Byli bezpieczni. Teraz czekało go o wiele trudniejsze zadanie.
***
Aportowali się na Pokątnej. Shepherd szybko wciągnął Amberly do sklepiku.
— Patricku! Musisz stąd natychmiast uciekać! — zawołał, kiedy Patrick wyszedł przez kuchenne drzwi z brwiami uniesionymi wysoko ze zdziwienia.
— Ale o co się...
— Nie ma czasu. Musisz opuścić to miejsce. Później ci wyjaśnię.
Pospiesznie zamknęli i zabezpieczyli zaklęciami sklep i mieszkanie. Ollivander nachmurzył się i pokręcił głową. Obrócił się w miejscu i zniknął.
— Czas na nas — powiedział Gaspard, po czym wraz z Amberly teleportowali się w miejsce, gdzie nikt nie powinien ich znaleźć. Szli wiejską rozmokłą drogą w stronę ogrodzenia skąpanego w siwej mgle. Pchnął niską furtkę i pociągnął za sobą Amberly, która z niechęcią podążała za nim. Z mgły wyłonił się średniej wielkości dom z kamienną elewacją i wykuszowymi oknami. Drzwi wejściowe miały mnóstwo małych okienek i osadzone były w niewielkim ganku. Wokoło szumiały wysokie drzewa, których ogołocone zimą gałęzie uginały się w podmuchach wyjącego wiatru.
— Gdzie jesteśmy? — zapytała Amberly.
— Nie teraz — odparł nerwowo Gaspard, mrucząc pod nosem jakieś zaklęcia i chodząc wokoło budynku.
Amberly dostrzegła, jak ponad domem zajaśniała prawie niewidoczna kopuła. Shepherd poprowadził ją przed drzwi wejściowe i razem przekroczyli próg domostwa. Dziewczyna wyczuła unoszący się w powietrzu przyjemny zapach drewna. I rzeczywiście, kiedy weszli do środka, jej oczom ukazał się korytarz, którego ściany obłożone były mahoniowymi drewnianymi płytami. Całość wystroju tworzyła dość elegancki, ale i surowy klimat.
— Pytałaś, gdzie jesteśmy. W moim domu — oznajmił Gaspard, a Amberly natychmiast poczuła się urażona. A więc nie uważał, że to także jej dom. Widocznie nie traktował jej jak żonę. Nic nie odpowiedziała, stojąc w milczeniu i wpatrując się w ciemną posadzkę.
— Pewnie chcesz się przebrać... Na końcu korytarza jest łazienka. Będę czekał tam, w kuchni — wskazał jej inne drzwi.
Amberly nie ociągając się ruszyła do wskazanego pomieszczenia. Czuła się zawstydzona i upokorzona, tym bardziej widząc, jak Gaspard unikał dotykania jej, a nawet patrzenia na nią. Podejrzewała, że zapewne się jej brzydził.
Pchnęła ciężkie drzwi na końcu korytarza. Łazienka wyłożona była jasnoniebieskimi kafelkami, gdzieniegdzie zdobionymi jakimiś kamieniami szlachetnymi. Rozpoznała akwamaryn. Przepych tego miejsca przytłaczał ją i sprawiał, że czuła się jeszcze bardziej zakłopotana. Doprowadzenie się do porządku zajęło jej prawie godzinę. Nie miała ochoty opuszczać bezpiecznego azylu, lecz w końcu postanowiła wyjść. Miała zamiar wprost zapytać Gasparda o zdjęcia z rudowłosą kobietą. Niepewnie weszła do kuchni. Siedział tam w swojej białej koszuli, której kilka guzików było rozpiętych tuż przy szyi. Poczuła się niezręcznie, lecz mimo to usiadła naprzeciwko mężczyzny. Przysunął jej kubek z parującą herbatą.
— Niestety nie mam nic do jedzenia. Dawno tu nie byłem — wyjaśnił.
— I tak nie mogłabym niczego przełknąć — odparła, obejmując drżącymi dłońmi kubek. — Po co mnie tutaj sprowadziłeś? Mało masz kłopotów? — rzuciła zaczepnie, z satysfakcją obserwując u mężczyzny konsternację.
— Musimy porozmawiać. Wyjaśnić pewne sprawy.
— Świetnie. To pozwól, że ja pierwsza zarzucę temat. Kim była ta kobieta na zdjęciach? Twoją kochanką? A może drugą żoną? Ją też tak okłamujesz?
Gaspard dłuższą chwilę patrzył na Amberly bez słowa. Idealnie, nawet nie musiał się za bardzo starać, żeby go znienawidziła. Po chwili w ciemnej kuchni rozległ się jego śmiech. Śmiał się, patrząc z politowaniem na oniemiałą dziewczynę.
— No i wydało się. Aż dziwne, że tak długo ci to zajęło. Jesteś wyjątkowo naiwna, dziecinko.
Amberly zagotowała się ze złości. Czyli to wszystko było oszustwem?
— Dlaczego mnie uratowałeś? — zapytała, nie rozumiejąc i nie poznając człowieka siedzącego przed nią. Wydawał jej się obcy, zimny i daleki. Tak jakby nic ich nigdy nie łączyło.
— Uratowałem cię, bo obiecałem to Potterowi. Zresztą miałem wobec ciebie pewne plany. Ale jak zobaczyłem cię w takim stanie...
Amberly zrobiło się gorąco ze wstydu, a łzy upokorzenia po raz kolejny zebrały się w jej oczach.
— Nie patrz tak na mnie. Nadawałaś się idealnie. Potrzebna mi była kobieta. Posłuszna kobieta. Ale okazałaś nieposłuszeństwo. Zostawiłem wyraźne rozkazy, a ty mnie bezczelnie zignorowałaś! — krzyknął, a Amberly aż podskoczyła na krześle.
— Posłuchaj mnie, dziecinko. Myślałem, że masz trochę więcej oleju w głowie. Nie za dużo, żeby nie zacząć węszyć, ale też na tyle, żeby mnie słuchać. Myliłem się. Jesteś bezużyteczna. Nie potrzebna mi taka żona — powiedział.
Amberly skuliła się w sobie. Wciąż jednak nie dowierzała w usłyszane przed chwilą słowa.
— Nie wierzę ci. Wszystko to było grą?
— Chyba wróciła ci pamięć, więc przypomnij sobie ten wieczór w moim gabinecie w Hogwarcie. Mówiłem, że przydałoby mi się trochę rozrywki. Mężczyźni mają swoje potrzeby.
— Ale przecież nie wykorzystałeś mnie — przerwała mu Amberly.
Shepherd zaśmiał się kręcąc głową. Amberly dostrzegła, że z boku twarzy miał jakieś rany.
— Co ci się stało? Masz rany na twarzy.
— Nic ci do tego. A wracając do tematu... Nie zmuszałem cię, bo nie cierpię zmuszać kobiety do współżycia. Wolę, kiedy obie strony są chętne. Prawdziwie chętne, nie pod wpływem zaklęcia. Tak jak Edgecombe.
— To jest chore. Jesteś psychopatą! — wyszeptała Amberly, a jej policzki płonęły z upokorzenia i zawstydzenia. Całe jej ciało było napięte ze zdenerwowania, wstrząsały nią dreszcze. Przeklęta klątwa.
— Może i jestem. A może ty patrzysz na świat przez różowe okularki naiwności. Otwórz w końcu oczy i przestań być dzieckiem.
— Chcę rozwodu — weszła mu w słowo, nie patrząc w jego zimne oczy. — Nie chce cię znać. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
— Wiesz, o tym samym pomyślałem. Jutro pojedziemy do Ministerstwa anulować ślub. Dzisiaj już jest za późno — odparł beznamiętnie. Jednak w środku czuł, jakby umierał. Jakby ktoś kroił żywcem jego serce na milion kawałeczków. Nie, musiał się opanować. Musiał grać do samego końca. Nie mógł wzbudzić w niej nawet cienia wątpliwości. Inaczej nie pozbędzie się klątwy z Amberly. To i tak stracone. Przecież gdyby dowiedziała się, że jest wilkołakiem, sama by go odrzuciła. A tak to on przejmie główny ciężar i ból rozstania.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Widział w jej oczach głębokie zranienie ale i brak jakiejkolwiek nadziei. Chyba mu się udało. Przestała go kochać, jeśli w ogóle kiedykolwiek darzyła go miłością.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro