44. Pojedynek trzech wilków
Amberly z przerażeniem zauważyła, że nieznajomi mają zamiar wejść do sklepiku.
— Patricku! Nie wpuszczaj ich! — wyszeptała rozpaczliwie, jednak było już za późno. Rozległ się delikatny dźwięk dzwonka, a po chwili odgłos ciężkich kroków mężczyzny, a zaraz za nim lżejszych, zdecydowanie należących do kobiety.
— Dzień dobry państwu — przywitał ich Ollivander. — Niestety sklep już jest zamknięty. Proszę wrócić jutro.
— My tylko w pewnej drobnej sprawie. Nie zajmiemy panu wiele czasu.
— Nalegam... Jestem już zmęczony, proszę przyjść jutro z samego ran... — upierał się sprzedawca sprzedawca, kiedy prosto w pierś uderzył go czerwony promień posłany spod czarnego płaszcza niższego z przybyszów. Ollivander osunął się z łoskotem na podłogę. Amberly zdusiła krzyk. Wycofała się bezszelestnie w stronę zaplecza z zamiarem cichej ucieczki przez tylne wyjście, lecz i ją dosięgło unieruchamiające zaklęcie. Runęła nieprzytomna na ziemię.
— Utnij jej kilka pukli włosów. A to się Grindelwald zdziwi, jak wróci — zachichotała kobieta, pochylając się nad dziewczyną i pozbawiając ją różdżki i ubrania.
— Zabierz teraz szlamę do kryjówki — rozkazała, uśmiechając się nienawistnie w stronę nagiego ciała Amberly.
— Nie zabijemy jej?
— Wszystko w swoim czasie, Nott. Chcę, żeby nasz Grindelwald patrzył, jak jego laleczka umiera w męczarniach. Jak rzyga z bólu i wije się w swoich wymiocinach! Jak błaga o śmierć!
— W porządku. To widzimy się za jakiś czas — odparł napiętym głosem mężczyzna. Podźwignął nieprzytomną Amberly, po czym deportował się z głośnym trzaskiem.
Ciemnowłosa kobieta wyciągnęła zza pazuchy sporą butelkę i wrzuciła do niej ucięte włosy Amberly. Przełknęła gotowy eliksir wielosokowy, a po chwili jej ciało skurczyło się, włosy wydłużyły, rysy twarzy złagodniały. Nałożyła na siebie strój i przygładzila z zadowoleniem długie włosy. Uśmiechnęła się do swojego nowego odbicia w lustrze. Idealnie.
— No to co, Ollivander? Chyba czas się poznać? Obliviate — mruknęła, celując różdżką w głowę starca, a po chwili Ollivander poruszył się nieznacznie.
— Patricku, zasłabłeś. Wszystko w porządku? — zapytała sztucznie przejętym tonem, podchodząc do mężczyzny i oferując mu swoje ramię. Odwróciła twarz, żeby Ollivander nie zauważył mściwego grymasu malującego na jej twarzy. Gdzie jesteś, Gaspard? Wracaj do swojej ukochanej. Czeka tu na ciebie z niecierpliwością.
***
Wysokie i smukłe drzewa uginały się pod naporem świszczącego wiatru. Wokół polany otoczonej magiczną linią ustawiło się kilkudziesięciu wilkołaków, żądnych dobrego widowiska, a przede wszystkim wyłonienia nowego przywódcy o randze Alfy. Cała Sfora miała nadzieję, że nadchodzące starcie zakończy się sukcesem i rozpocznie nowy etap w rozwoju Wilczego Jaru. Księżyc rozświetlający ciemne niebo był prawie idealnie okrągły. Dochodziła pełnia. Jego tarcza co rusz wysuwała się i chowała pośród niewielkich ale licznych chmur, przez co porośnięta lichą trawą powierzchnia polany wyglądała niczym tafla chyboczącej się w jeziorze wody.
— Czy jesteście gotowi, aby stoczyć walkę, której zwycięzca zostanie uznany za Alfę? — rozległ się wzmocniony zaklęciem głos Oscariusa. Dźwięk wypowiedzianych słów potoczył się po szerokich połaciach polany i odbił echem od gęstej ściany drzew.
Gaspard i Harlan potwierdzili swą gotowość milczeniem, pochylając głowy wobec całego Zgromadzenia. Spojrzeli sobie w oczy i weszli w obręcz wyznaczoną czerwoną, migotliwą linią. Teraz nie mogli się już wycofać. Przekroczyć barierę można było tylko po zakończonym pojedynku. Dwaj mężczyźni stanęli naprzeciwko siebie. Obaj wysocy i potężni, obaj skupieni na czekającym ich zadaniu i gotowi na wszelkie wyzwanie. Harlan przełknął nerwowo ślinę.
— Wyciągnijcie różdżki przed siebie! — rozkazał Oscarius, wyczarowując na ziemi tarczę zegara księżycowego. Odliczał on czas do nastania pełni Księżyca. Gaspard rzucił okiem na zegar. Mniej niż godzina. Niedobrze.
— Na mój sygnał przystąpcie do uczciwego pojedynku! — zawołał ponownie Oscarius, po czym wypuścił z różdżki promień, który wzbił się w górę i wybuchł kilkukrotnie, a z kłębów dymu wyłaniały się cyfry. Trzy, dwa, jeden! Start!
Gaspard wyczarował tarczę, od której odbiło się zaklęcie rozbrajające posłane błyskawicznie przez Harlana.
Promienie przecinały ciemność że świstem, i odbijały się od wyczarowywanych naprędce tarcz. Wystarczyło, żeby jeden z walczących się pomylił, spóźnił choć o ułamek sekundy, a ogłoszonoby wyłonienie zwycięzcy. Krążyli wokół siebie jak przyczajone wilki, z różdżkami wycelowanymi w siebie nawzajem.
— Drętwota!
— Expeliarmus!
— Impedimenta!
Gaspard wyczarował przed sobą mocną tarczę ochronną. Czas na widowisko.
— Tylko na tyle cię stać, Harlan? — zawołał, uśmiechając się, lecz nie tracąc koncentracji.
— A ciebie, Gaspard? Spodziewałem się czegoś lepszego po potomku Grindelwalda! — odkrzyknął wilkołak, starając się przebić tarczę przeciwnika. Jego zaklęcia raz po raz odbijały się od niej, rozpryskując wokoło kolorowe iskry.
— To pokaz sztucznych ogni czy fajerwerków? Nie wiem, czy wiesz, ale Nowy Rok już minął! — zadrwił Gaspard, a widownia zarechotała z uciechy.
Harlan poczerwieniał na twarzy i wyczarował chmarę z kotłujących się setek noży zwróconych ostrzami w stronę Gasparda. Noże w mgnieniu oka zamieniły się w strzępy dymu, ale Gaspard zmuszony był przerwać na chwilę zaklęcie tarczy. Uskoczył w bok przed mknącym ku niemu czerwonym pociskiem. Mało brakowało! Posłał w stronę Harlana wir, w którym unosiły się łańcuchy. Zabrzęczały głośno owijając się wokół wyciągniętej ręki Harlana. Nagle ogniwa pękły z głośnym trzaskiem, tak samo jak kość w przedramieniu Harlana. Mężczyzna stęknął z bólu i ostatkiem sił wyczarował tarczę, odbijając zbliżającą się w jego stronę w zawrotnym tempie Dretwotę.
Niespodziewanie z lewej strony walczących dobiegły jakieś krzyki i podniesione głosy. Krąg wilkołaków rozstąpił się, rozpychany przez jakąś ciemną postać. Zarówno Harlan, jak i Gaspard w jednej chwili odwrócili głowy w stronę powstałej w tłumie wilkołaków wyrwy.
— Greyback! — syknął Shepherd, wciąż utrzymując wokół siebie barierę ochronną. Zauważył, że Harlan szybko leczy złamanie w przedramieniu i kieruje różdżkę w kierunku przybysza.
— Jak tam, szczeniaki? Widzę, że fajnie macie w tej piaskownicy. Milutka zabawa! — krzyknął Fenrir obrzydliwie obślizgłym głosem. — Mogę się dołączyć? Obiecuje, że będę grzeczny — zaśmiał się ochryple, a jego twarz przybrała jeszcze bardziej zwierzęcego charakteru. Mężczyźni stojący wokół poruszyli się, niepewni, co począć z intruzem.
— Nic nie róbcie! Niech sami sobie radzą! — zarządził Oscarius, umacniając dodatkowym zaklęciem barierę. Teraz nikt już nie mógł przekroczyć jej z zewnątrz.
No i świetnie! Gaspard rzucił porozumiewawcze spojrzenie Harlanowi i obaj przystąpili do ataku. Greyback bronił się zaciekle, a jego różdżka przecinała ze świstem powietrze.
— Wypierdalaj stąd, śmieciu! — krzyknął do niego Harlan. Greyback zagotował się ze złości i ryknął wściekle.
— Zagryzę was, kundle! — wychrypiał wilkołak, kiedy nagle zgiął się wpół, a jego twarz wykrzywił przeraźliwy grymas. Gaspard rzucił szybkie spojrzenie w kierunku zegara. Niech to! Księżyc osiągnął pełnię! Zobaczył kątem oka, że Harlan również leżał na ziemi, wygięty w nienaturalnej pozie. To samo stało się z resztą wilkołaków. Nie miał czasu, musiał się przemienić! Natychmiast przyjął postać srebrnego wilka, gotowy na atak przeciwników. Ciemnoszary wilk rzucił się w stronę srebrnego. Zaraz za nim ruszył ogromny czarny basior. Dwóch na jednego! Nie miał szans. Poczuł uderzenie łap Greybacka i padł na ziemię pod ciężarem brudnego i cuchnącego cielska. Zwarli się szczękami, walcząc na śmierć i życie. Gaspard poczuł jak krew zalewa mu gardło. Czyja to krew? Ciemność zalała mu oczy, przestawał widzieć i słyszeć cokolwiek, kiedy nagle odetchnął, krztusząc się krwią i śliną.
Zobaczył, jak Harlan zwlókł z niego Greybacka. Czarny wilkołak rzucił się na ciemnoszarego, warcząc wściekle i skowycząc z bólu. Krew spływała z boku basiora. Greyback też był mocno pokiereszowany. Gaspard chciał ruszyć Harlanowi na pomoc, jednak był zbyt mocno oszołomiony. Zdążył tylko zobaczyć, jak Harlan miażdży szczękami kark Greybacka, po czym odpłynął w nicość.
Ocknął się w zupełnej ciszy i odkrył, że wrócił do swojej ludzkiej postaci. Podniósł się z ogromnym trudem i rozejrzał wokoło. Polana całkowicie opustoszała. Wysilił wzrok i ujrzał w mroku dwie ciemne plamy spoczywające na podłożu kilka metrów od niego. Zbliżył się i ujrzał ciała dwóch mężczyzn. Z początku nie mógł rozpoznać, który z nich to Harlan. Ich twarze były straszliwie pokiereszowane i spuchnięte.
— Harlan? — wyszeptał słabo, osuwając się na ziemię przy ciele mężczyzny. Pochylił się nad jego twarzą. Oddychał! Starał się czarami uleczyć rany i złamania wilkołaka, jednak mężczyzna nadal nie odzyskiwał przytomności.
— Episkey! Renervate!
Gaspard gorączkowo wypowiadał jakieś skomplikowane zaklęcia, starając się przywrócić siły w zmasakrowane ciało Harlana. Nagle mężczyzna drgnął i otworzył jedno oko. Drugie było zbyt opuchnięte, aby można było je choć trochę uchylić.
— Gaspard... Jesteś Alfą. Cieszę się... mogłem chwilę być w twojej Sforze — wyszeptał Harlan zduszonym głosem.
— Uratowałeś mi życie. Harlan... To ty jesteś Alfą — zaczął Shepherd, jednak urwał, gdy zobaczył gasnący wzrok wilkołaka, jego klatka piersiowa znieruchomiała. Odszedł.
Gaspard zacisnął powieki, pod którymi zebrały się piekące łzy. Klęczał otępiały nad martwym ciałem wilkołaka. Przeklęty Greyback! Musiał się skurwysyn napatoczyć! Wstał i kopnął martwego Fenrira w przekrzywioną głowę.
— Kurwa mać! — krzyknął.
— Uspokój się! To już nic nie da! Nie wrócisz mu życia! — usłyszał dobiegający spomiędzy drzew głos Oscariusa. — To koniec. Kolejny raz zwyciężyłeś. Jesteś Alfą!
— Nie... Nie chcę nim być. Nigdy nie chciałem! — wyszeptał, ni to do siebie, ni do zbliżającego się starca.
— Wygląda na to, że ten los jest ci przeznaczony...
— Nie sądzę... — rzekł, kręcąc głową. Poczuł silny ból w szczęce. Syknął i uniósł rękę w stronę źródła bólu. Rana. Krew. Ugryzienie!
— No to teraz jesteś naprawdę jednym z nas — zauważył Oscarius, wyłaniając się z cienia wysokich drzew. — Witaj w Sforze, Grindelwald.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro