Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Nieoczekiwana misja

Octavian zamarł w oczekiwaniu  na odpowiedź Amberly, podpierając się na łokciach ułożonych z obu stron jej ciała.

— Mam przestać, czy nie? — zapytał ponownie, widząc wahanie Amberly. Zaczął muskać ustami delikatną skórę przy jej uchu i schodził coraz niżej, leciutko całując jej obojczyki.

— Nie wiem — wyszeptała, drżąc na całym ciele.

— Zimno ci? — zdziwił się Shepherd, biorąc jej dłoń w swoją, aby sprawdzić  temperaturę. Rzeczywiście dłonie miała lodowate.

— To ze zdenerwowania — odparła, trzęsąc się jeszcze bardziej. 

— Boisz się mnie? — zapytał, marszcząc brwi. Sądził, że udało mu się ją już oswoić, jednak Amberly była jak płochliwa łania. Już wydawało się, że można podejść i ją pogłaskać, lecz ta zrywała się nagle do biegu.

— Raczej wstydzę — odrzekła.

Shepherd westchnął. Mógł się przecież tego spodziewać. Jego żona nie ma żadnego doświadczenia w takich sprawach. Cieszyło go to, lecz musiał obchodzić się z nią nadzwyczaj delikatnie. Nie chciał jej zrazić ani przestraszyć. Miał zamiar zrobić wszystko, żeby był to dla niej cudowny moment i wspaniałe wspomnienie na całe życie. Pogłaskał ją po jej rozsypanych na łóżku kasztanowych włosach. Była taka piękna.

— Jeśli nie jesteś gotowa... Powiedz tylko słowo, a się wycofam.

— Nie... To znaczy... Chciałabym najpierw trochę bardziej się z tobą oswoić. 

— A jak byś chciała, żeby wyglądało to oswajanie? — wymruczał jej do ucha, przygryzając je lekko. 

Amberly poczuła przyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa i mimowolnie się uśmiechnęła.

— Łaskoczesz mnie — pisnęła cicho. Wsunęła ręce za kołnierz jego koszuli i lekko gładziła go po karku.

— To tak w ramach oswajania... I ogrzania rąk — dodała chichocząc.

— Podoba mi się to oswajanie — wyszeptał.

Amberly nieco się rozluźniła. Zawahała się przez chwilę, po czym rozpięła jeden guzik w koszuli Octaviana. Potem drugi i następny. Wsunęła ręce pod materiał badając dłońmi ciepłą skórę. Czuła twarde mięśnie napinające się pod palcami. Poraz pierwszy dotykała swojego męża po nagim ciele i z zadowoleniem zauważyła błogość i pożądanie w jego oczach. Gaspard był silnym i umięśnionym mężczyzną. Zdawała sobie z tego sprawę, ale dopiero dotykając go dotarło do niej, jak jest potężny. Była jednocześnie zawstydzona i zafascynowana taką bliskością. Coraz bardziej ośmielona odważyła się przesunąć rozpostartymi dłońmi w dół, dotykając napiętych mięśni brzucha.

— Amberly... — przerwał jej Shepherd, chwytając stanowczo jej ręce i odciągając. — Nie próbuj takich sztuczek, bo się nie powstrzymam — wydusił, trzymając jej ręce nad głową.

— To jakie sztuczki byś wolał, Gaspard? — zapytała z uśmiechem.

— Lepiej nie pytaj — wyszeptał, a jego dłonie znów zaczęły błądzić po jej ciele, zatrzymując się dłużej na nogach.

— Już wtedy, gdy mnie prowokowałaś z tą cholerną szklanką w moim gabinecie, chciałem to zrobić. Ledwo się powstrzymałem — szepnął pomiędzy pocałunkami. Kiedy pogładził wewnętrzną stronę jej uda, Amberly drgnęła i jęknęła cicho.

— Amberly, nie mówiłem ci tego jeszcze, ale... — zaczął, lecz urwał słysząc nagłe łomotanie do drzwi. Octavian zaklął bezgłośnie i westchnął z irytacją. Niech to szlag!

Atmosfera namiętności rozpłynęła się w jednej chwili. Shepherd wściekły jak smok zapiął pośpiesznie koszulę i przejechał dłonią po lekko potarganych włosach. Nie wierzył, że mógł tak zapomnieć o całym bożym świecie. Szara rzeczywistość wróciła z impetem. Drzwi znów zadrżały od czyjegoś uderzania pięścią. Shepherd szarpnął klamkę i gwałtownie je otworzył.

— O co chodzi? — zapytał, stając twarzą w twarz ze złośliwie uśmiechniętym Rabastanem.

Młodszy z braci Lestrange'ów podciągnął rękaw i pogładził wypalony na ramieniu czarny znak.

Shepherd bezwiednie złapał się za palące ramię.

— Zebraaanie — zaśpiewał Rabastan, wychylając się, aby zobaczyć widok za Grindelwaldem.

— Wypierdalaj mi stąd. Zaraz przyjdę — odparł Shepherd, próbując zamknąć śmierciożercy drzwi przed nosem. Ten jednak zablokował je nogą.

— Jak tam twoja szlamowata laleczka? Jeśli nie potrafisz się nią zająć, to ja chętnie cię wyręczę — powiedział powoli, wodząc językiem po dolnej wardze.

— Powiedziałem, wypad — warknął Shepherd. Buchnęło, a Rabastan odskoczył do tyłu, trzymając się za nogę.

— Pożałujesz tego! — krzyknął Rabastan, lecz Octavian w jednej chwili zamknął i zaryglował drzwi. Spojrzał na Amberly, która doprowadziła się już do porządku i stała obejmując się ramionami.

— Muszę wyjść na jakiś czas — zwrócił się do dziewczyny. 
— Zamknę drzwi zaklęciem. Mam nadzieję, że Rabastan nie będzie próbował się tu wedrzeć. Ale jeśli tak zrobi, to użyj tego — powiedział, wyciągając z kieszeni płaszcza i wręczając jej różdżkę.

— Ale... Skąd...

— Mam swoje dojścia. Kiedyś ci opowiem. Została zrobiona specjalnie dla ciebie, więc powinna cię słuchać. Jeśli kiedyś będę miał możliwość, to odzyskam tę twoją.

Amberly przyjrzała się swojej nowej różdżce. Również była bordowa, lecz nie tak zdobiona jak poprzednia. Machnęła nią krótko, a z jej końca posypały się złote iskry.

— Dziękuję... — zaczęła, lecz Shepherd uciszył ją unosząc palec do ust.

— Ukryj ją gdzieś, ale w łatwo dostępnym dla ciebie miejscu — poinstruował ją. — Muszę iść. Dokończymy później — dodał, całując ją w szyję i wyszedł, pozostawiając Amberly z zaczerwienionymi policzkami i chaosem w głowie.

***

— O, jest i Gaspard! Zapraszamy do stołu prezydialnego — zawołał Rudolf, śmiejąc się i odsuwając krzesło po swojej prawej stronie. Shepherd zajął wskazane miejsce. Na lewo od Rudolfa zasiadł jego brat. Przy stole siedziało jeszcze tylko dwóch mężczyzn. Naburmuszony jak zwykle Blaise Zabini i milczący Theodor Nott.

— Słuchaj Gaspard, kiedy będą te wybory na Ministra? Coś ten grubas Schacklebolt wykitować nie może.

Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem, nie wyłączając Shepherda. Nie mógł pozwolić sobie, żeby zaobserwowali coś podejrzanego w jego zachowaniu.

— Z tego co wiem, to w przyszłym miesiącu. Oczywiście jeśli przedtem Schacklebolt nie kopnie w kalendarz, a na to się zapowiada... — odpowiedział Gaspard, odbierając od Rudolfa szklankę pełną whisky.

— Długo się trzyma stary piernik. Może mu pomożemy przedostać się na drugą stronę, co? Blaise? Miałbyś ochotę odwiedzić Kingsleya z pozdrowieniami od śmierciożerców?

— Miałbym, ale sukinsyn dobrze się ukrył — odpowiedział nonszalancko Blaise przeciągając sylaby. — Ale mamy swojego człowieka w Mungu. Jeśli Schacklebolt tam trafi, to wyjdzie, ale nogami do przodu — dodał, a wszyscy znowu wybuchnęli śmiechem.

— A jeśli już mowa o Mungu, to doszły mnie słuchy, że Ted Lupin przeciągnął na ich stronę kilku wilkołaków. To prawda? — zapytał Rudolf, zwracając się do Gasparda.

— Z tego co wiem, to tak. Ale nie znam ich tożsamości, ani dokładnej liczby.

— No i w tym miejscu dochodzimy do celu naszego spotkania, Gaspardzie — oznajmił Lestrange. — Ktoś z nas musi odwiedzić wilcze podziemie. Nie wysyłałbym ciebie, gdybym miał kogoś innego. Ale nie mam. Tylko ty możesz wejść bezpiecznie w ich gniazdo.

— Po co miałbym się tam udać? — zapytał rzeczowo Shepherd, nie dając po sobie poznać, że nie w smak mu ta nieoczekiwana misja.

— Wybadasz ich nastroje, dowiesz się kto odszedł, sprawdzisz, co u Greybacka... No i najważniejsze — wyszpiegujesz, kto jest ich obecnym alfą. Ten kutas Greyback miał mi o wszystkim donosić, ale wygląda na to, że ma swoje plany, a nas ma gdzieś.

— Kiedy mam wyruszyć?

— Najlepiej za kilka dni. Kiedy minie pełnia. Zawsze to bezpieczniej. A do następnej może zdążysz już się ewakuować.

— Jak miło, że się o mnie troszczysz... — mruknął kąśliwe Shepherd, jednak nie oponował. Wiedział, że odmową nic by nie wskórał, a jedynie mógł rozzłościć Rudolfa lub co gorsza wzbudzić w nim jeszcze większą podejrzliwość.

— A co z moją żoną? Nie zostawię jej tutaj pod samym nosem tego napalonego dzikusa — powiedział, obrzuciwszy Rabastana nienawistnym spojrzeniem.

— Spokojnie, Gaspard. Nie martw się tym. Już ja dopilnuję, żeby małej włos z głowy nie spadł. Masz moje słowo.

— Wolałbym mieć gwarancję — odparł spokojnie Shepherd.

— Czyli?

— Złożycie mi tu wszyscy Przysięgę Wieczystą, że nawet palcem nie tkniecie mojej żony. Inaczej nici z umowy. Sam zapierdalaj do tej ich śmierdzącej jaskini.

— Kurwa, Grindelwald, nie ma takiej opcji — sapnął Rudolf z irytacją w głosie. — Dobra. Nie ma co, cwana bestia z ciebie. Potrafisz dbać o swoje interesy...

— W końcu uczyłem się od mistrza — odrzekł Octavian, z uznaniem skłaniając głowę przed Rudolfem.

— Nieświadomie stworzyłem potwora — mruknął Lestrange, gładząc się dłonią po równo przyciętym zaroście. — No nic, skoro tak stawiasz sprawę, to niech ci będzie. Wyciągajcie ręce, panowie.

Shepherd odetchnął w z ulgą. Zrobił wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo Amberly podczas jego nieobecności. Miał tylko nadzieję, że on sam wyjdzie z tej misji cało. Jeśli w ogóle wróci...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro