31. W sieci podstępu
Octavian Shepherd przywołał na twarz minę wyrażającą szydercze rozbawienie i satysfakcję. Popchnął Amberly, która potykając się przekroczyła próg salonu w domu Lestrange'a. Rudolf na ich widok powstał z miejsca i rozłożył ręce w geście fałszywie serdecznego powitania.
— Ach witam, witam naszą piękną damę. Jak miło znów zobaczyć tę cudną twarzyczkę — powiedział, a jego głos ociekał słodyczą z delikatną tylko nutą trucizny. Amberly skrzywiła się, przeszywając go nienawistnym wzrokiem.
— Jak miewa się twoja babka? Mam nadzieję, że znakomicie — ciągnął Lestrange, jednak jego ton stał się teraz widocznie jadowity.
Amberly uparcie milczała, nie zwracając uwagi na mocniejszy uścisk Shepherda, który niepostrzeżenie chciał ją ostrzec.
— Widzę, że nic się nie zmieniło, nadal jesteś tak uparta i krnąbrna, co? — zaśmiał się, lecz w jego oczach nie było widać nawet śladu rozbawienia. — Nasza uciekająca panna młoda. Jak tam, Gaspard, zadowolony z odzyskanej własności?
Shepherd w odpowiedzi mocno przyciągnął dziewczynę do siebie i uśmiechnął się drwiąco.
— Myślała, że ucieknie przed Grindelwaldem. Nie powiem, podoba mi się, twarda jest. Ale już ja ją utemperuję — zaśmiał się.
— Wiesz, Rabastan nie daje mi spokoju z tą szlamą. Chyba wpadła mu w oko. Może oddałbyś mu ją chociaż raz w tygodniu? Ręczę za dyskrecję. Nikt się nie dowie, a ten dzik się przynajmniej uspokoi — rzekł, nie zwracając w ogóle uwagi na nieme protesty Amberly.
Shepherd spojrzał na niego unosząc brwi.
— Chyba sobie kurwa żartujesz? Ja mam mu oddawać swoją żonę? Niech sobie wbije do głowy, że ona jest moja i tylko moja! A kundel niech się do niej nie zbliża! — warknął, a z jego różdżki strzeliły czerwone iskry.
— Ja wiem, jakie ty masz podejście i mówiłem mu sto razy, ale albo pożyczysz mu ją dobrowolnie, albo w końcu weźmie ją sobie sam. Znasz go!
— Po moim trupie! — odparł Shepherd. Podszedł do Lestrange'a i zmierzył go wściekłym spojrzeniem.
— Chyba zapominasz, z kim rozmawiasz, Rudolf — powiedział cicho.
— No ale co ci tak zależy? — zapytał Rudolf, starając się nie dać się zbić z tropu. Celowo drażnił Grindelwalda wiedząc, że trudno mu będzie opanować emocje. — Przecież to zwykła szlama, nieważne ilu ją przeleci, i tak żadnego z niej pożytku na razie nie ma, więc niech chociaż...
— Powiedziałem, nie! Nie mam w zwyczaju pieprzyć zużytych szmat, jasne? Odpierdolcie się od niej! Nikt inny ma jej nie dotykać. A jeśli Rabastan wyciągnie po nią te swoje brudne łapska, utnę mu je razem z jajami!
— No, no, no, wrócił nasz rycerzyk i od razu rzuca groźbami na prawo i lewo — rozległ się głos wchodzącego do salonu Rabastana. — Gaspard, twój słodko zdenerwowany głosik słychać w całym dworze. Tak samo jak wszędzie czuć zapach naszej piękności. Mogę się założyć, że jej jeszcze nie tknąłeś. Co, nie dała ci po dobroci? — zarechotał.
Huknęło, a Rabastan złapał się za nos, z którego buchnęła krew zalewając mu przód granatowej szaty.
— Ohoho, ktoś tu się wściekł — roześmiał się mężczyzna, ocierając krew wierzchem dłoni.
— Ostrzegam cię, Rabastan, nie wkurwiaj mnie, bo pożałujesz — syknął Gaspard ostrzegawczo.
Rabastan zachichotał, okrążając Shepherda i zbliżając się do stojącej w bezruchu Amberly.
— Jak tam, laleczko? Gaspard nie umie się bawić z dziewczynkami? Ja się chętnie tobą zajmę. Obiecuję, że będzie milutko — mruknął, puszczając do niej oko i obrzydliwie oblizując dolną wargę.
— Dosyć tego. Rudolf, zabieram ją stąd — warknął, a obaj bracia Lestrange roześmiali się.
— Czemuś taki poważny? Nie znasz się na żartach — rzucił Rudolf, zasiadając w ogromnym, obitym perkalem krześle. Przysunął sobie butelkę z bursztynowym płynem i nalał do czterech szklanek.
— Ale braciszku, ja wcale nie żartowałem. Co więcej, mam zamiar coś sprawdzić — rzekł, a potem wycelował różdżkę w Amberly. — Virginitas revelio! — zawołał, zanim Shepherd zdążył zareagować. Wokół dziewczyny pojawiła się niebieskawa poświata, która po chwili znikła. — Tak jak myślałem, dziewica! — powiedział tryumfalnie Rabastan, patrząc z wyższością na Shepherda. — Co jest, Grindelwald? Skoro nie gustujesz w kobietach, to ja chętnie się nią zaopiekuję — zaśmiał się, ale twarz Octaviana pozostała niewzruszona. Podszedł powoli do Rabastana z wyciągnięta w jego kierunku różdżką. Rudolf niepostrzeżenie wyjął swoją.
— Tylko ją tknij, śmieciu, a pożałujesz nie tylko ty...
— Hola, hola, uspokójcie się obaj! — wtrącił się starszy z braci, posyłając każdemu z obecnych szklankę z trunkiem, nie wyłączając Amberly.
— Wypijmy na zgodę, po co te nerwy? — powiedział.
— Zapominasz chyba, że to ty rozpocząłeś tę durną awanturę, Rudolf — rzucił Shepherd, nie spuszczając oka z Rabastana, który był równie wysoki, jak Octavian i mierzył go tak samo pogardliwym spojrzeniem. Shepherd nie zwracał uwagi na unoszącą się w powietrzu szklankę.
— Ale zaraz, zaraz! Chwileczkę! Chyba należy nam się odpowiedź, dlaczego ta oto tutaj dama szlama jest nietknięta, skoro odwiedzałeś ją nie raz i nie dwa w jej sypialni. Patrzcie kurwa jaki świętoszek! — nie dawał za wygraną Rabastan, wypijając alkohol jednym chaustem.
— Nie twój zasrany interes! — odwarknął Shepherd. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw i gorączkowo szukał w głowie sposobu, jak wybrnąć z tej sytuacji.
— Ależ Gaspardzie, to jest w sumie trafne pytanie. Ja też chciałbym wiedzieć, czym ta dziewczyna zasłużyła sobie na taką łaskawość z twojej strony?
— Wiesz przecież, że nie toleruję przemocy wobec kobiet.
— No ale zawsze mogłeś użyć tego swojego zmyślnego zaklęcia uległości. Coś mi się tu nie klei. I to bardzo... — zamruczał Lestrange podejrzliwym tonem.
— No nie wierzę! Naprawdę musimy rozmawiać o takich sprawach? Nie macie lepszych tematów do rozmowy przy śniadaniu? — rzucił Shepherd, kręcąc głową z udawanym niedowierzaniem. — No ale jak już tak naciskacie, to świetnie, wyjaśnijmy sobie to raz na zawsze! — mówił coraz bardziej podniesionym głosem. — Jak wiecie, jakiś czas temu Greyback rozharatał mi cały bok, więc niby jak kurwa miałem mieć ochotę na takie sprawy?! Co się odwlecze, to nie uciecze. A ja nie znoszę jak ktoś kładzie łapy na tym, co moje! I brzydzę się przeruchanymi kurwami! Ta dziewczyna spełnia moje wymagania, bo jest nietknięta, i tak ma pozostać, jasne? Tylko ja będę ją pieprzył! A ty jej nie tkniesz ani teraz, ani nigdy, zrozumiałeś? — wysyczał wściekle z głową tuż przy głowie Rabastana.
— Dobra już, dobra, wszystko jasne — zawołał Rudolf pojednawczym tonem.
Shepherd westchnął z ulgą, czując że przynajmniej jednego z braci udało mu się przekonać. Nie patrzył na Amberly. Żałował, że musiała wysłuchiwać tego potoku wulgarnych słów. Co gorsza, te słowa padły z jego ust i dotyczyły samej Amberly. Nic nie mógł na to poradzić. Bracia Lestrange nie daliby się przekonać, gdyby wypowiadał się w zbyt szlachetny sposób o dziewczynie. Westchnął ciężko i chwycił Amberly za ramię. Rabastan znowu pokrzyżował mu szyki. Nie tak wyobrażał sobie noc poślubną. Przeklął w myślach i wyprowadził oniemiałą Amberly z pokoju. W salonie rozległ się brzęk uderzającego o siebie szkła. Bracia Lestrange uśmiechnęli się do siebie znad opróżnionych szklanek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro