Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Wyzwanie rzucone z obawą

Amberly spojrzała w oczy Gasparda, tak lodowate, tak odległe. Naprawdę łudziła się, że ten człowiek coś do niej czuł? Gaspard Grindelwald był nieprzewidywalny. Nie mogła mu ufać, tak jak zresztą sam jej kiedyś powiedział.

— Nic nie rozumiesz — odpowiedziała w końcu i poczuła, że uścisk dłoni na jej włosach zelżał. Gaspard odsunął się.

— Czego nie rozumiem? Że szukałaś pocieszenia w ramionach innego? Że nic dla ciebie nie znaczy przysięga małżeńska? W czym on jest lepszy ode mnie, co?! — warknął, a jego dłoń z włosów przeniosła się na szyję Amberly. Dziewczyna przełknęła ślinę bojąc się, że mężczyzna zacznie ją dusić.

— Mówiłeś, że nie krzywdzisz kobiet — wyszeptała, drżąc na całym ciele. Octavian powoli pogładził jej policzek kciukiem w miejscu, gdzie niegdyś miała ranę po uderzeniu przez Lestrange'a. Teraz została tylko cieniutka, ledwie widoczna blizna.

— Owszem, nie krzywdzę kobiet... fizycznie — odpowiedział cicho, a Amberly miała wrażenie, że w jego głosie zabrzmiała nuta groźby. — Ale rany na ciele często są mniej bolesne niż ciernie, które wbijają się prosto w serce. Może chcesz się przekonać? — szepnął.

Amberly nie była w stanie wykonać żadnego ruchu, została osaczona w narożniku. Tak jak w grze w szachy, kiedy każdy ruch jest zwiastunem nadchodzącej porażki. Można jedynie próbować odwlec klęskę w czasie. Ale co to za różnica, kiedy ona nadejdzie? Może lepiej od razu to zakończyć, poddać się? Amberly nigdy nie była wojowniczką, unikała konfrontacji. W życiu walczyła intelektem, sprytem, często unikaniem bezpośrednich starć. Może czas przejść do ataku? Podjęcie inicjatywy zawsze jest trudne, ale czasem skutkuje nieoczekiwanym zwycięstwem.

— Puść mnie. Nie przyszłam tu po to, żeby... — zaczęła, próbując wyrwać się z jego rąk, kiedy kątem oka zauważyła błysk zielonych płomieni, z których wyłonił się Harry Potter.

Expeliarmus! Protego! — krzyknął mężczyzna, a Shepherd siłą zaklęcia został gwałtownie odepchnięty od Amberly.

— Amberly, nic ci nie jest? — zapytał Potter, przyciągając ją i zasłaniając własnym ciałem.
— Podejrzewałem, że tak będzie... — westchnął i zwrócił się w stronę Shepherda. — Nie powinienem był jej do ciebie przysyłać. Jesteś nieobliczalny! Brak mi słów!

Grindelwald milczał, dysząc ciężko. Odwrócił się od nich i nalał sobie whiskey, od razu wychylając zawartość i napełniając kolejną szklankę.

— Amberly, nic ci nie jest?

— Nie...

— Bierz proszek Fiuu i wracaj do Nory, już — rzucił Potter, patrząc na Shepherda ze złością. Był też zły na siebie, że pozwolił Amberly tu przylecieć.

Dziewczyna nie skończyła jeszcze rozmowy z Shepherdem, więc nie miała zamiaru opuszczać tego miejsca. Potter jednak stanowczo pociągnął ją w stronę kominka. Nie było sensu się spierać. Wzięła od niego garść magicznego proszku, lecz zanim rzuciła go w palenisko, odwróciła się i spojrzała z wyrzutem na Shepherda. On jak zwykle zachował kamienną twarz, z której niewiele można było wyczytać. — Nora! — zawołała, po czym zniknęła w wirze płomieni.

— Czyś ty do reszty oszalał? Miałem nadzieję, że powściągniesz te swoje rozszalałe emocje, ale widzę, że to klątwa rządzi tobą! — rzucił Potter, doprowadzając do porządku zdemolowany przez Shepherda salon i usuwając zaklęciem butelkę z trunkiem. — Doprowadź się do porządku — dodał, a Shepherd wyjął z kieszeni buteleczkę eliksiru trzeźwosci i wypił całą jej zawartość.

— Łatwo ci mówić, kiedy nigdy nie miałeś takiego problemu — odburknął Shepherd.

— Zdziwilbyś się, jakbyś usłyszał, z jakimi problemami musiałem się zmagać — odparł Potter. — Ale nie w tym rzecz. Potraktowaleś niewinną dziewczynę, jak zwykły drań. Nie widzisz, że jej na tobie zależy?

— Daj spokój, ledwo zniknęła mi z oczu, a już uganiała się za Weasleyem.

— To Charlie uganiał się za nią. Rozmawiałem z nim. Dała mu kosza, a wiesz z jakiego powodu?

Octavian milczał, lecz widać było po nim zmieszanie. Odstawił z hukiem szklankę i założył ręce na piersi.

— Wiesz, dlaczego tu przyszła? — ciągnął Potter, podchodząc do Shepherda. Dźgnął go palcem wskazującym w pierś. — Przyszła tu, bo chciała. Prosiła mnie, żebym jej powiedział, gdzie jesteś. Nie wierzę, że ją odepchnąłeś... Jesteś durniem... — zaczął, lecz Shepherd złapał go za poły szaty i przycisnął do ściany.

— Licz się ze słowami, Potter!

— Co? Mnie też zwyzywasz? A ją też tak cisnąłeś o ścianę? Weź się w garść! — wydusił Potter, a Shepherd puścił go, dysząc wściekle.

— Zejdź mi z oczu! — rzucił cierpko Octavian. Uczucie żalu i złości na samego siebie zalewało go. Za dużo tego, nie uda mu się nad tym zapanować.

— Przypominam ci, że to mój dom i co najwyżej to ja mogę cię stąd wyrzucić! — powiedział Potter.

— Świetnie, nic tu po mnie. Zejdź mi z drogi, wynoszę się stąd. Dajcie mi wszyscy święty spokój.

— O nie. Nigdzie się nie wybierasz. Najpierw rozwiążemy sprawę z Amberly.

— To przekaż jej, że moja propozycja jest nadal aktualna — odparł Shepherd cicho, tak że Potter ledwo go dosłyszał.

— Nie mam zamiaru być twoim posłańcem. Sam jej to powiesz. Ale najpierw się uspokój. Wierz mi, nie zasługujesz na tę dziewczynę i naprawdę nie wiem, co ona w tobie widzi, ale tak czy inaczej trzeba rozwiązać tę sprawę.

Shepherd westchnął. Potter z ulgą odnotował fakt, że mężczyzna rzeczywiście się trochę uspokoił. Postanowił kuć żelazo póki gorące.

— Jest już późno, ale podejrzewam, że zapewne i tak oboje nie zmrużycie oka, dopóki się jakoś nie dogadacie. Sprowadzę ją tu, i jeśli się upewnię, że mogę ją bezpiecznie z tobą zostawić, będziecie mogli sobie wszystko wyjaśnić w cztery oczy. Zgadzasz się?

— Niech będzie — westchnął Sgepherd. — Chociaż to bez sensu, bo ona znowu mnie nienawidzi. Zawaliłem — powiedział cicho, przeciągając ręką po swoich srebrzystych włosach.

Wszystko zniszczył. Pieprzona klątwa! I pieprzona whisky! Niech to szlag! Powinien przestać się usprawiedliwiać. Potter miał rację, musiał wziąć się w garść, inaczej straci wszystko. Straci Amberly.

***
Amberly drugi raz tej nocy wygramoliła się z kominka przy Grimmauld Place i otrzepała popiół ze spodni, które pożyczyła jej pani Weasley. Szary pył osiadł na czarnym materiale, nie dając się zetrzeć. Nie odzyskała jeszcze różdżki, więc dała za wygraną i uniosła wzrok na dwóch mężczyzn stojących naprzeciwko siebie.

— Zostaw nas samych, Potter — zażądał Shepherd, nie patrząc na Amberly. Harry również nie spuszczał z niego wzroku.

— Pod warunkiem, że nie tkniesz jej palcem. Odpowiadam za jej bezpieczeństwo przed McGonagall! Więc trzymaj łapy przy sobie.

— Nie będziesz mi rozkazywał, co mogę, a czego nie mogę robić z własną żoną — odparował Grindelwald.

— Obaj dobrze wiemy, że to małżeństwo jest... — urwał Potter, najwyraźniej nie mogąc znaleźć słów na określenie tego, czym według niego był związek Grindelwalda i Amberly.
— Pozostawię ostateczną decyzję Amberly. Zgadzasz się zostać z nim sama? — zapytał, a Amberly kiwnęła głową, chociaż nie była do końca przekonana.

Protego! — zawołał Potter, wyczarowując między nimi przezroczystą tarczę. — To tak dla pewności — powiedział, po czym rzucił ostatnie ostrzegawcze spojrzenie Shepherdowi i zdeportował się w kominku.

Amberly i Octavian stali dłuższą chwilę nie odzywając się do siebie, lecz nie mogli oderwać od siebie wzroku. Spojrzenie Shepherda było tak intensywne, że Amberly niemal czuła, jakby czytał jej w myślach przeglądając wnikliwie karty jej duszy.

— Naprawdę do niczego nie doszło między tobą, a tym Weasleyem? Widziałem coś innego...

— A resztę sobie dopowiedziałeś. Tak łatwo przychodzi ci oskarżyć mnie o najgorsze?

— Poniosło mnie... Byłem po prostu wściekły...

— Byłeś zazdrosny — weszła mu w słowo Amberly.

— Tak! Byłem! Cholernie! Zazdrosny! — krzyknął, ale natychmiast zebrał się w sobie i opanował złość, która znów zaczynała przejmować nad nim kontrolę. Odetchnął głęboko i skupił się całą siłą woli nad stłumieniem fali negatywnych emocji, które klątwa wzmagała tak bardzo, że dziwił się, że jeszcze nie oszalał.

— Nie masz powodu do zazdrości — powiedziała cicho Amberly, jednak nadal stała w bezpiecznej odległości, bojąc się znaleźć w zasięgu rąk mężczyzny. Obawiała się, że gdyby chciał, z łatwością pozbyłby się tarczy wyczarowanej przez Pottera.

— Boisz się mnie, Amberly? — zapytał ją zachrypniętym głosem.

— Chyba nie jesteś zdziwiony? Zachowujesz się jak furiat — odparła, nieświadomie obejmując się ramionami.

Shepherd to zauważył i zaklął pod nosem. Oto, do czego doprowadził. Kobieta, której chciał zapewnić bezpieczeństwo za wszelką cenę, którą chciał chronić, drżała przed nim ze strachu.

W głowie Amberly trwała bitwa myśli. Zastanawiała się, czy stoczyć walkę o wolność, czy o mężczyznę, który przecież ją uratował? Ale z drugiej strony zabrał jej wolność! Wbrew jej woli pojął ją za żonę i do tego traktował jak swoją własność! Czy miał do tego prawo, skoro jej przysięga była wymuszona? Oczywiście, że nie. Amberly była zła na siebie, kiedy zdała sobie sprawę, że w głębi serca chciała do niego należeć. I chciała, żeby on należał do niej. Czy było to w ogóle możliwe w sytuacji, kiedy nigdy do końca nie mogła mu zaufać? Nagle uderzyła ją myśl, że przecież w ciągu ostatnich tygodni ona sama nie odczuwała skutków klątwy. Jak to możliwe? Czyżby obecna w Norze aura spokoju i poczucia bezpieczeństwa sprawiła, że klątwa zanikła?

— W domu Weasleyów nie miałam takich problemów jak u Lestrange'a. Klątwa jakby się wyciszyła... — powiedziała ciekawa, jak zareaguje na to Shepherd. Ten pokiwał głową, widocznie wcale nie był tym zdziwiony.

— Tak, ja też to zauważyłem, kiedy przybyłem do Hogwartu. Od dawna nie czułem się tak spokojny. Łatwiej mi było kontrolować emocje, nie musiałem wkładać w to tyle wysiłku — wyjaśnił, a Amberly z ulgą zauważyła, że zmiana tematu wpłynęła na niego uspokajająco.

— Czyli jest to możliwe? W normalnych, pozbawionych negatywnych emocji okolicznościach klątwa nie jest tak uciążliwa?

— Zgadza się, chociaż mimo wszystko jest to trochę jak spacer po polu minowym albo tykająca bomba — powiedział powoli, ważąc każde słowo. — Nigdy nie wiadomo, kiedy zostaniesz wyprowadzona z równowagi i klątwa wybuchnie z całą swą mocą. Naprawdę żałuję, że tak się stało. Nie chciałem na ciebie tego przenosić. W ogóle nie powinienem był cię w to wciągać. Powinnaś trzymać się ode mnie z daleka — powiedział i milczał przez chwilę. — Dlatego ponawiam swoją propozycję. Zawrzyjmy rozejm. Rozwód jest dla ciebie najlepszym wyjściem. Będziesz mogła się ode mnie uwolnić. Zresztą po to się tu chyba zjawiłaś, prawda? — zapytał w końcu, unosząc wzrok na dziewczynę.

Amberly nadal nie wiedziała, jak ma postąpić. Jeśli przyjęłaby jego propozycję, byłaby wolna, ale czy szczęśliwa?

— A ty chcesz rozwodu? Chcesz, żebyśmy się rozstali i poszli osobno własnymi drogami?

Gaspard Grindelwald podszedł do niej na tyle blisko, na ile pozwoliła mu magiczna bariera, unosząca się pomiędzy nimi i dzieląca ich, tak samo jak raniące słowa, które do niej wcześniej wypowiedział.

— Wierz mi, moje zdanie nie ma w tej chwili znaczenia. Rozwód to dla ciebie najlepsze wyjście. Postaram się to załatwić jak najszybciej. Tylko jakoś wyjaśnię to Lestrange'owi...

— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Chcesz tego rozwodu, czy nie? — odparła Amberly, a Shepherd ze zdziwieniem zauważył u niej irytację.

— Oczywiście, że nie chcę. Dziewczyno, ja za tobą szaleję! Przez ostatnie tygodnie żyję jak cień własnego siebie! Nie mogę przestać o tobie myśleć! I ty się jeszcze pytasz, czy chcę rozwodu? Myślisz, że tak łatwo przychodzi mi z ciebie zrezygnować?

— Właśnie chyba łatwo ci zrezygnować, skoro to robisz! — odparła.

— Bo tak będzie dla ciebie lepiej.

— Mów za siebie, Gaspard!

Shepherd zaniemówił. Nie spodziewał się, że Amberly da mu jeszcze szansę.

— Skrzywdziłem cię. Obraziłem. Zachowałem się jak szaleniec. A ty chcesz mi wybaczyć? — nie dowierzał.

Amberly położyła drżącą dłoń na przezroczystej tafli.

— Więc tym razem niech pan tego nie zniszczy, profesorze — powiedziała, a choć jej szare oczy rzucały mu wyzwanie, to w jej spojrzeniu kryła się również obawa.

Shepherd przyłożył rękę z drugiej strony bariery. W przeciwieństwie do Amberly, jego ruch był spokojny, pozbawiony niepewności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro