26. Nieoczekiwane propozycje
Świąteczny poranek w domu rodziny Weasleyów był dla Amberly wyjątkowy. Od wielu lat nie dostała żadnego prezentu, a tutaj już z samego rana obudziła się, widząc stos kolorowych paczuszek i pudełek. Przetarła oczy sądząc, że jeszcze śni na jawie, ale prezenty nie znikły. Ostrożnie wzięła do ręki najmniejszy podłużny pakunek leżący na samym wierzchu, bardzo skrupulatnie owinięty w granatowo-miedziany papier. W środku był... komplet nowiutkich przepięknych czarodziejskich szachów z jej inicjałami na wieczku. Nie musiała czytać dołączonego liściku, żeby domyślić się, kto podarował jej tak piękny prezent. Z malutkiej koperty wyjęła karteczkę, na której Charlie okrągłym, równiutkim pismem życzył jej wspaniałych świąt i dziękował za wszystkie cudowne chwile, spędzone wspólnie w ciągu ostatnich tygodni. Amberly zrobiło się gorąco. Z jednej strony dlatego, że przecież nie może być dla Charlie'go kimś więcej, niż tylko przyjaciółką. Z drugiej strony było jej wstyd, że przecież ona nie pomyślała o żadnym prezencie dla niego, ani dla nikogo z rodziny Weasleyów. Jakaż niewdzięczność z jej strony! Co prawda nie miała niczego, co mogłaby im ofiarować z wiadomych powodów, jednak mimo to czuła się z tym okropnie. Nie rozpakowawszy reszty prezentów zeszła na dół do kuchni, gdzie oczywiście już krzątała się pani Molly.
— Dzień dobry, pani Weasley — przywitała się.
— Och, dzień dobry kochaneczko! Masz ochotę na jajecznicę? — zapytała pogodnie pani Molly, zakasając dziarsko rękawy i przywołując patelnię.
Amberly usiadła przy stole i zaczęła gładzić palcami słoje w wypolerowanym drewnie blatu.
— Co się dzieje? Skąd ta smutna mina? — zapytała pani Weasley, przed którą chyba nic nie mogło się ukryć.
— Och, to nic takiego... — odrzekła Amberly, siląc się na beztroski ton, lecz oczy ją zapiekły od zbierających się w nich łez.
— No przecież widzę, kochana. Wyrzuć to z siebie, to naprawdę pomaga. Czasem trzeba się komuś wypłakać.
Amberly westchnęła. Nie było sensu kłamać.
— Dziękuję za wszystkie prezenty Pani Weasley. I za to, że mogę u was spędzić święta. I w ogóle za wszystko... nie wiem, jak ja się pani odwdzięczę kiedykolwiek — urwała, powstrzymując się od płaczu ze wzruszenia.
Pani Weasley podeszła do niej i uściskała ją serdecznie.
— Nie kłopocz się tym. Dla mnie to wielka radość, że możemy cię gościć — powiedziała, obejmując ramieniem dziewczynę, a Amberly poczuła się tak jak dawniej, kiedy to jej mama tuliła ją i pocieszała.
Po południu do Nory przybyła reszta całej licznej rodziny. Harry Potter zjawił się z dziećmi oraz Tedem Lupinem (Ginny już od kilku dni była w Norze wraz z Ronem, Hermioną i ich dziećmi) Bill ze swoją uroczą żoną i córkami, George z żoną Angeliną. W sumie przy świątecznym stole zasiadło ponad dwadzieścia osób. Amberly zawsze marzyła o takiej rodzinie! Z zachwytem przyglądała się każdemu z osobna, uśmiechając się na widok wygłupów dzieci czy najgłośniej żartującego George'a. Tylko Ron i Hermiona siedzieli smutni, nie odzywając się za bardzo do nikogo. Hermiona rzucała zniesmaczone spojrzenia w stronę swojego męża, który w przeciwieństwie do niej wręcz obżerał się podwójnymi porcjami wszystkiego, co było na stole. Amberly zawiesiła wzrok na Harrym Potterze. Zamierzała po obiedzie wypytać go o interesujące ją kwestie, więc kiedy czyste już naczynia i sztućce pofrunęły magicznie do szafek, ruszyła w stronę mężczyzny. Drogę zaszedł jej jednak Charlie.
— Amberly, możemy porozmawiać? Masz ochotę się przejść?
Amberly nie miała serca odmówić, widząc jego dobroduszną twarz. Poza tym nie podziękowała mu jeszcze za podarowane jej szachy. Zgodziła się więc i już po chwili wędrowali wydeptanymi w śniegu ścieżkami w ogrodzie. Światełka na domu cudownie połyskiwały na tle ciemnego nieba, a sople zwisające z dachu skrzyły się w ich blasku.
— Dziękuję ci za szachy, są przepiękne. Przepraszam, że ja dla ciebie nic nie mam.
— Daj spokój. Cieszę się, że ci się podobają — żachnął się Charlie, nie odrywając wzroku od oczu dziewczyny. — Chciałem cię o coś zapytać, a właściwie zaproponować...
Amberly serce zabiło mocno i zatrzymała się, patrząc z niedowierzaniem na Charliego.
— Wiesz, z nikim nigdy tak dobrze się nie dogadywałem, jak z tobą. I myślę, że tobie też odpowiada moje towarzystwo...
— Charlie... — przerwała mu Amberly, jednak on uciszył ją gestem dłoni i ciągnął dalej.
— Wiem, że dzieli nas spora różnica wieku. Wiem, że może nie jestem najwspanialszym mężczyzną na świecie. Może nie tak wyobrażałaś sobie kogoś, z kim chciałabyś związać swoją przyszłość. Ale ty jesteś właśnie kimś takim dla mnie. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Jesteś ucieleśnieniem moich marzeń i snów...
— Charlie... — przerwała mu Amberly, tym razem nie dając się uciszyć. — Tak mi przykro. Bardzo cię lubię, naprawdę. Jesteś wspaniałym mężczyzną, ale...
— Ale jest ktoś inny? — wszedł jej ostro w słowo.
Amberly nie odpowiedziała. Stała w milczeniu, unikając jego zawiedzionego wzroku. Wiedziała, że jej odmowa go rani, jednak nie mogła postąpić inaczej. Miejsce w jej sercu było już zajęte. Nagle zza żywopłotu dobiegły ich jakieś podniesione głosy.
— Ronaldzie Weasley! Powiedziałam ci już, że jeśli tkniesz podczas świąt choć odrobinę alkoholu, to zabieram dzieci i jadę do moich rodziców! Mam tego dosyć!
— Przestań mną rządzić! Zawsze musisz być taka...
— No jaka?
— Zawsze zadzierasz nosa! Myślisz, że jesteś lepsza od innych! Ode mnie!
— O czym ty mówisz?
— Zawsze tak było. Nigdy we mnie nie wierzyłaś. Zawsze byłem dla ciebie miernotą...
— Tak? To w takim razie dlaczego za ciebie wyszłam?
— Właśnie nie wiem, ale mam dosyć twojego ciągłego szarogęszenia się! To ja jestem głową rodziny do jasnej cholery!
— Wyrażaj się!
— O, widzisz, Hermiono!? Znowu to samo, całe życie tylko mnie poprawiasz i poprawiasz.
— Ron...
Charlie rzucił porozumiewawcze spojrzenie na Amberly i szarpnął głową, dając jej do zrozumienia, żeby wracali do środka. Wyminęli kłócącą się parę, lecz Hermiona i Ron chyba ich nawet nie zauważyli, kierując się w stronę ogrodu.
— Dobrze, że stamtąd poszliśmy. Niech sobie wszystko na spokojnie wyjaśnią — mruknął Charlie ponuro.
— Może powinniśmy jednak zareagować?
— Wierz mi, to nie pierwsza ich kłótnia, dadzą sobie radę.
— Skoro tak mówisz...
W ganku natknęli się na Harry'ego, który z zaniepokojoną miną wyglądał przez małe okienko. Amberly pomyślała ze zdziwieniem, że szef aurorów nasłuchiwał sprzeczki przyjaciół. Stwierdziła jednak, że taka okazja już się może nie powtórzyć, więc szybko zadała mu pytanie, które kłębiło jej się w głowie przez cały dzień.
— Panie Potter, czy mogłabym z panem porozmawiać na osobności? — zapytała, nie zważając na nieme protesty Charlie'go, który widocznie nie zamierzał jeszcze się poddawać i chciał kontynuować ich rozmowę.
— Oczywiście, że możemy porozmawiać. Charlie, zostawisz nas samych? — odpowiedział Harry, nieco zmieszany przyłapaniem go na podsłuchiwaniu.
Charlie wyszedł z miną wyrażającą poirytowanie zmieszane z zawodem. Amberly odchrząknęła i szeptem zwróciła się do szefa Departamentu Aurorów.
— Czy dowiedział się pan czegoś o mojej babci? — zapytała, chociaż już domyślała się odpowiedzi. Potter obiecał jej, że jeśli czegokolwiek się dowie, to od razu ją powiadomi. Zanim odpowiedział na pytanie, rzucił zaklęcie Muffliato, żeby nikt nie podsłuchał ich rozmowy.
— Niestety nie. Tak jakby twoja babcia zapadła się pod ziemię... Ale nie ustajemy w poszukiwaniach — zapewnił ją, starając się, aby jego głos brzmiał uspokajająco.
— A... A czy wiadomo coś o...
— O Octavianie? — wszedł jej w słowo, wyraźnie rozbawiony jej dociekliwością w tej sprawie. — A to nie rozmawiałaś z nim wczoraj? Myślałem, że kto jak kto, ale Gaspard znajdzie sposób, żeby cię stąd wyrwać choć na chwilę...
— Co? To znaczy... On tutaj był? Ale przecież ja go nie widziałam!
— Nie dziwne, skoro ukrywał się pod peleryną niewidką... Myślałem, że się ujawni... że znajdzie sposób, żebyście mogli porozmawiać gdzieś na uboczu bez świadków. To mówisz, że go nie widziałaś?
— Nie. Ale on na pewno tu był? To dlaczego się nie pokazał?
— Miał pokazać się tylko tobie, Weasleyowie nie byliby zachwyceni jego widokiem. Może nie miał możliwości... — zastanowił się Potter, jednak w jego głosie zabrzmiało powątpiewanie. Shepherd z łatwością mógł przekazać Amberly wiadomość. Widocznie stało się coś, przez co z tego zrezygnował...
— Co wczoraj wieczorem robiłaś? — zapytał Potter, podejrzewając już jednak, jaka będzie odpowiedź. Za dobrze znał Shepherda.
— Razem z Charliem wieszaliśmy lampki na domu. Lataliśmy na miotłach... — odpowiedziała Amberly, a prawda zaczynała do niej powoli docierać, jakby mgła przysłaniająca jej widok powoli się rozmywała.
— Hmm... Może go tu wcale nie było — westchnął Potter, jednak Amberly już wiedziała, co stało się poprzedniego dnia.
— Oddał panu pelerynę? — zapytała Amberly.
— Jeszcze nie.
— Wie pan, gdzie on przebywa? Gdzie on teraz mieszka?
— Cóż, chyba lepiej, żebyś nie wiedziała... — odrzekł Potter, spoglądając na nią ze współczuciem. — Ten człowiek jest... Jest porywczy. Lepiej, żebyś nie rozmawiała z nim, kiedy jest w takim stanie... — powiedział, siląc się na dyplomatyczny ton.
— W jakim stanie? Zresztą nieważne, chcę z nim porozmawiać. Proszę mnie do niego zabrać! Albo chociaż powiedzieć, gdzie go znajdę. Proszę!
Amberly była zdeterminowana, żeby spotkać się z Shepherdem. Bądź co bądź to był jej mąż, więc chyba miała do tego prawo! Potter widoczniej zauważył jej determinację, bo westchnął z rezygnacją.
— Jest w moim drugim domu. A przynajmniej podejrzewam, że tam jest. Dałem mu klucze.
— Jak mogę się tam dostać?
— Kominkiem. Ale dopiero późno w nocy, kiedy Molly pójdzie spać. Gdyby się dowiedziała, udusiłaby mnie gołymi rękami — zażartował, ale Amberly już go nie słuchała. Spotka się z Octavianem! Jej radość przyćmiewało uczucie niepokoju, jednak tak bardzo chciała go zobaczyć!
***
Octavian Shepherd stał dysząc ciężko pośród unoszących się kłębów kurzu. Przed chwilą zdemolował cały salon przy Grimmauld Place. Okruchy szkła połyskiwały na podłodze obok starych gablot, a po zbutwiałych i odrapanych meblach zostały tylko drzazgi. Ponura, wyblakła tapeta na ścianie również nosiła ślady wściekłości Shepherda, smętnie zwisając podartymi płatami. Ruszył pomiędzy porozrzucanymi rzeczami w stronę stolika, na którym stała ognista whiskey. Świetnie, będzie mógł o wszystkim zapomnieć. Musiał przytłumić jakoś ból i wściekłość z powodu zdrady Amberly, inaczej oszaleje. Jedna szklanka, druga... Stracił rachubę. Kiedy miał już nalewać kolejną, z kominka buchnęły szmaragdowozielone płomienie, spośród których wyłoniła się... Amberly! Czy to możliwe? Może miał omamy? Ale przecież nie wypił jeszcze tak dużo...
— Co ty tu robisz? — zdołał wykrztusić, po czym stanął na nogi i utkwił w niej wzrok, niczym w jakiejś zjawie. Amberly wyglądała uroczo, jak zawsze. Zapragnął zanurzyć rękę w jej włosach upiętych w luźny warkocz, przyciągnąć do siebie i nigdy nie wypuszczać. Przed oczyma zobaczył jednak widok Amberly w ramionach Weasleya, a wściekłość podsycana zazdrością znów uderzyła w niego tak, że ledwo nad sobą panował.
— Po coś tu przyszła? — warknął, a w jego głosie zabrzmiała tak nienawistna pogarda, jakiej Amberly się nie spodziewała. Patrzyła na Octaviana Shepherda, swojego męża, i nie poznawała go. Przecież chciał, żeby została jego żoną. Co się zmieniło?
— Octavianie...
— Nie nazywaj mnie tak! — przerwał jej gwałtownie, zbliżając się do niej kilka kroków. Patrzył na nią z góry, a Amberly przebiegł po plecach dreszcz przerażenia. — Nazywam się Gaspard Grindelwald i pogódź się z tym!
Mężczyzna podszedł jeszcze bliżej, aż Amberly poczuła jego oddech na swojej twarzy.
— Piłeś...
— Nic ci do tego... — szepnął. — Co, nie podoba ci się twoje nowe nazwisko?! Może wolałabyś Weasley? — krzyknął tak ostro, że Amberly aż podskoczyła i zacisnęła ze strachu powieki.
— To nie tak, jak myślisz... — próbowała wytłumaczyć, jednak Octavian, a raczej — tak jak kazał się nazywać — Gaspard prychnął z jeszcze większą pogardą. Zbliżył swoją twarz do jej twarzy.
— Miałem cię za niewinną i niedoświadczoną, ale widocznie się myliłem. Mam do czynienia z przebiegłą kolekcjonerką złamanych męskich serc, czyż nie?
— Mylisz się — odpowiedziała, a w jej oczach zalśniły łzy upokorzenia.
— Tak? Więc spójrz mi w oczy i powiedz, że między tobą, a Weasleyem nic nie zaszło, że była to tylko nic nie znacząca znajomość — wyszeptał pełnym goryczy głosem.
Amberly przełknęła ślinę. Tak naprawdę sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. Czy rzeczywiście nic nie czuła do Charlie'go? Gaspard wyczuł jej zawahanie, bo zacisnął zęby oddychając ciężko. Amberly krzyknęła cicho, kiedy poczuła, jak mężczyzna chwyta ją w pasie i przyciąga do siebie. Wokół jednej dłoni owinął jej warkocz, unieruchamiając jej głowę.
— Myślisz, że pozwolę sobie, żeby moja żona zachowywała się jak zwykła ladacznica?! — krzyknął, a Amberly pożałowała, że w ogóle do niego przyszła. Temu człowiekowi nie dało się nic wytłumaczyć.
— Zostaw mnie! — powiedziała, drżąc na całym ciele. Tak bardzo chciała go zobaczyć, a teraz czuła się potraktowana gorzej, niż przez samego Rudolfa Lestrange'a a nawet Rabastana.
— Nie było mnie kilka tygodni, a ty już tracisz głowę dla innego. Właściwie, czego ja się spodziewałem... To nie miało prawa się udać — rzucił gorzko.
— Pozwól mi wytłumaczyć... – odparła Amberly, jednak zdała sobie sprawę, że zaczynało przestawać jej zależeć na tym, co o niej myśli ten człowiek. Był mściwym okrutnikiem, po raz kolejny się o tym przekonała.
— Daj mi jakikolwiek powód, żebym ci uwierzył... — szepnął wprost do jej ucha, lecz pociągnął ją za włosy trochę mocniej, tak że Amberly zaczęła się wyrywać.
— Wyjaśnimy sobie coś i już możesz lecieć do swojego rudzielca. Bo tego najbardziej pragniesz, prawda? Mam dla ciebie zatem propozycję nie do odrzucenia.
Amberly wstrzymała oddech. Czego on znowu od niej chciał?
— Może i w świetle czarodziejskiego prawa jesteśmy małżeństwem, jednak nie doszło do... tak zwanego skonsumowania małżeństwa. Może powiem wprost. Nie było pieprzonej nocy poślubnej! No i może dobrze, bo dzięki temu rozwód jest możliwy bez większych konsekwencji. Skoro tak bardzo pragniesz wolności, żeby uwodzić wszystkich mężczyzn dookoła, to nic nie stoi na przeszkodzie. Droga wolna! Możemy wziąć rozwód choćby i jutro. Chcesz tego, prawda?!
Amberly zesztywniała. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Mogła się w końcu uwolnić od tego przeklętego człowieka! Ale czy na pewno właśnie tego pragnęła?
— Odpowiedz! — wydusił Gaspard z czołem niemal przyciśniętym do czoła Amberly. Cisza zamiast odpowiedzi zawisła ciężko między ich rozchylonymi ustami.
— Odpowiadaj! Chcesz rozwodu, będzie rozwód — warknął ponownie Grindelwald.
Amberly zamknęła oczy z trudem łapiąc każdy oddech. Propozycja Shepherda, tak jak on sam powiedział, była nie do odrzucenia. Ale czy na pewno?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro