Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Komu ufać, a komu nie?

Następnego dnia Amberly obudziła się z prawie niemożliwym do zniesienia bólem głowy. Ku jej zdumieniu na stoliku przy łóżku ktoś postawił fiolkę z eliksirem przeciwbólowym. Była tak zdesperowana, że niewiele myśląc odkorkowała buteleczkę i zażyła specyfik. Ból głowy zelżał niemal natychmiast, jednak dręczył ją jeszcze inny ból, którego źródła nie potrafiła określić. Pomimo przygnębienia po południu opuściła sypialnie i ruszyła do Wielkiej Sali w nadziei, że zdąży jeszcze na obiad. Po drodze spotkała profesora Olivera Wooda, który, widząc smutek malujący się na jej twarzy zatrzymał ją, chwytając lekko za ramię.

— Witaj, Amberly. Od kilku dni próbuję znaleźć chwilę na rozmowę z tobą. Jak się czujesz? — zapytał ze szczerą troską w oczach. Miały złotawy odcień, jak świeżo rozłupany orzech włoski.

Amberly zarumieniła się pod jego bacznym spojrzeniem.

— Nie za dobrze, szczerze mówiąc... Do tej pory nie znaleziono sprawcy. Nie daje mi to spokoju — odpowiedziała czując, że musi się komuś w końcu wygadać. Musiała mieć jakąkolwiek osobę, której mogła w tej szkole zaufać. McGonagall ją zawiodła, nasyłając na nią tego irytującego Shepherda.

— Rozumiem, sam przeżywam to wszystko, co się stało ciągle na nowo, każdego dnia. To okropne, mam nadzieję, że znajdą tego potwora. Pamiętam profesora Flitwicka jeszcze z czasów, kiedy sam byłem uczniem. Jego śmierć to wielka strata. Myślałem, że będę miał zaszczyt być w gronie nauczycielskim wraz z nim... Taka tragedia... — westchnął ze smutkiem.

Amberly zrobiło się wstyd, bo z powodu własnych zmartwień związanych z zupełnie inną osobą, nie myślała tyle o profesorze Flitwicku. A przecież przysięgła sobie, że postara się rozwikłać zagadkę jego morderstwa. Chociaż... Dyrektor McGonagall i sam Shepherd kazali jej się nie wychylać. Ukryła rozterki i przywołała na twarz słaby uśmiech.

— To rzeczywiście bardzo przykre. Chciałabym coś zrobić, cokolwiek. Nie mogę znieść tej bezczynności. Podobno Flitwicka zamordował wilkołak. Tyle dobrego, że aurorzy strzegą korytarzy i okolic zamku. Nie mogłabym zmrużyć oka, gdyby uczniowie byli pozostawieni sami sobie — westchnęła. — Bardzo chciałabym przyłożyć rękę do złapania mordercy — dodała bez namysłu.

— O czym ty mówisz? — przerwał jej profesor Wood. — Amberly, lepiej trzymaj się od tego z daleka. Od poszukiwania sprawcy są aurorzy — szepnął Wood, pociągając dziewczynę w ustronny zaułek, gdzie usiedli na szerokim parapecie.

— Tak, ale może mogłabym wpaść na jakiś trop. Wiesz może, kto dowodzi całą akcją?

— Z tego, co mi wiadomo, Potter mianował Shepherda...

— Shepherda?! Przecież on może być podejrzany! — syknęła Amberly. — Niby dlaczego Shepherd dostał takie zadanie?

— Nie mam pojęcia, ale wierz mi, ta sprawa cuchnie na setki mil. Nie podoba mi się to, ale radzę ci trzymać się od tego jak najdalej.

— To samo mówi McGonagall.

— I ma rację. Rozumiem cię, ale naprawdę nie powinnaś interesować się tą sprawą. Widzę przecież, jak się tym zamartwiasz. Powinnaś oderwać myśli od tego wszystkiego. Może mógłbym ci jakoś pomóc?

— Nie, dziękuję. Poradzę sobie... — odparła nieco urażona, ale już po chwili zganiła samą siebie za swoje myśli. Wood się o nią troszczył. Martwił się i chciał pomóc od samego początku. Powinna skorzystać z wyciągniętej przyjaznej ręki. —  Chociaż... Może mógłbyś coś dla mnie zrobić — powiedziała.

— Co tylko zechcesz — ucieszył się Oliver, odwracając w jej stronę i opierając łokciem o parapet.

— Wiem, że treningi Quidditcha zostały wstrzymane — zaczęła Amber. — Ale ja tak bardzo tęsknię za lataniem. Co prawda w Quidditchu nie jestem najlepsza, raczej przeciętna, jednak uwielbiam miotły... — zaczęła z wahaniem.

— Zaraz zaraz, czy my się dobrze rozumiemy? Czy ty chciałabyś trochę polatać? — zapytał Oliver, a w kącikach jego ust zatańczył pełen nadziei uśmiech.

— No tak, ale ja tak tylko pomyślałam, fajnie by było odetchnąć od tego wszystkiego... Wiem, że to raczej nieosiągalne.

— Moja droga, chyba nie wiesz z kim rozmawiasz. Ze mną wszystko, co związane z lataniem, jest osiągalne — mrugnął do dziewczyny łobuzersko.

Czyżby z nią flirtował? Amberly zaczerwieniła się, jednak miła jej była perspektywa oderwania się od przykrej rzeczywistości, szczególnie przed kolejnym szlabanem u Shepherda, który zbliżał się nieuchronnie. Było już bowiem późne popołudnie.

— Leć po swoją miotłę, załatwię wszystko z McGonagall.

— Jesteś pewien? Inni uczniowie mogą poczuć się zazdrośni, albo coś sobie pomyślą... — zawahała się, chociaż oczy już zaświeciły jej się na myśl o lataniu.

— Nie zobaczą nas, już się ściemnia. Zresztą nic im do tego. W takim razie umówmy się, że widzimy się za kwadrans na dole przy głównym wejściu — rzucił, po czym ruszył sprężystym krokiem w stronę gabinetu dyrektorki.

Amberly nie pozostało nic innego, jak wykorzystać ten niespodziewany łut szczęścia. Co jej szkodzi się trochę rozerwać i zresetować umysł przed kolejnym starciem z Octavianem Shepherdem?

Błonia zamku tonęły w cieple chylącego się ku zachodowi słońca. Na niebie już pojawiały się pierwsze gwiazdy, a w powietrzu czuć było wilgotną glebą, lasem i świeżością. Właśnie tego Amberly potrzebowała. Kroczyła u boku Wooda, czując się nieco skrępowana, ale i zadowolona. Pochlebiało jej, że nauczyciel zgodził się poświęcić dla niej trochę czasu.

— A więc lubisz latanie? — zagadnął Wood.

— Tak. To dlatego, że trochę mi przypomina jazdę konną. Mój ojciec miał kiedyś klacz, na której uczył mnie jeździć w dzieciństwie — wyjaśniła, uciekając wzrokiem, żeby nie zauważył w nich smutku.

— Tak, słyszałem, że mugole do tej pory używają koni do jazdy. W dawnych czasach czarodzieje również jeździli konno.

— Naprawdę? Nie wiedziałam.

Jak przyjemnie było tak gawędzić sobie beztrosko z profesorem Woodem. Stanowił on ogromny kontrast w stosunku do Shepherda. Był przyjazny, a jego śmiech był szczery i radosny. Amberly rozchmurzyła się w drodze na boisko, a gdy wzbiła się w powietrze na swojej starej Błyskawicy, nic już nie miało dla niej znaczenia. Powiew wiatru chłodził jej rozgrzane policzki, a smutki szybko wyfrunęły jej z głowy. Oliver wydawał się bawić równie dobrze jak ona. Zrobiło się całkiem ciemno, kiedy oboje zdali sobie sprawę, że trochę zbyt długo zabawili w powietrzu.

— Amberly, chyba czas się zbierać. McGonagall gotowa przetrzepać mi skórę za to, że tak długo latamy! — zawołał, podlatując do niej bliżej.

Wylądowali więc pospiesznie na gruncie. Amberly odgarnęła włosy z twarzy i odwróciła się w stronę Wooda, żeby mu podziękować za poświęcony czas. Profesor miał jednak dziwny wyraz twarzy, jakby nieobecny. Dziewczynę ogarnął nagły lęk i już sięgała po różdżkę, lecz Wood ją uprzedził.

Petrificus totalus — rzekł pustym, pozbawionym emocji głosem.

Amberly upadła na wznak. Była sparaliżowana i mogła poruszać jedynie oczami. Spostrzegła, że Wood nachyla się nad nią i czarami wprawia jej ciało w ruch. Unosiła się kilka stóp nad ziemią, a Wood kroczył za nią z wyciągniętą różdżką. O co tu chodziło?! Gdzie on ja zabierał? Chyba nie do Zakazanego Lasu? Właśnie w tę stronę kierował się mężczyzna.

Dziewczyna nie mogła wykonać żadnego ruchu. Panika wezbrała w niej, odbierając zdolność racjonalnego myślenia. Nagle grzmotnęła całym ciałem o ziemię. Spostrzegła, że Wood stracił przytomność, kiedy promień czerwonego światła uderzył go prosto w plecy. Leżała w bezruchu pośród suchych traw, zbyt oszołomiona uderzeniem, żeby móc się od razu podnieść. Po chwili nad nią pojawiła się jakaś postać.

— Profesor Shepherd?

— A któż by inny, głupia dziewczyno... Zachciało się randek w świetle zachodzącego słońca? Co ja ci mówiłem o wałęsaniu się po szkole? Czy do ciebie w ogóle dociera, że jesteś w niebezpieczeństwie?

Mężczyzna dosyć brutalnie pomógł Amberly podnieść się na nogi. Niezgrabnie otrzepała szatę z kawałków traw i liści.

— Ale skąd pan wiedział? — odważyła się zapytać, wbijając wzrok w leżącego na ziemi Wooda.

— Zdążyłem w ostatniej chwili zobaczyć z okna swojego gabinetu, jak Wood cię atakuje. Obawiam się, że był pod działaniem Imperiusa. Ktoś musiał zaczarować go zza drzew, dlatego im szybciej się stąd zabierzemy, tym lepiej. W drogę, smarkulo...

Amberly ruszyła za profesorem czując jednocześnie ulgę i wstyd. Profesor Shepherd miał rację, była głupią smarkulą i prawdopodobnie zawdzięczała mu życie. Kto wie, co czekało ją w lesie? Profesor Shepherd za pomocą czarów transportował nieprzytomnego Olivera Wooda.
Szli w milczeniu. Amberly bała się odezwać w obawie przed drwinami i złością profesora, więc dreptała potulnie obok. Shepherd przetransportował pozbawionego świadomości Wooda do skrzydła szpitalnego, po czym zaprowadził Amberly do swojego gabinetu.

— Niech ci nawet nie przyjdzie do głowy, aby stąd wychodzić. Masz tu siedzieć i czekać na mnie. To jest rozkaz. Zrozumiano?

Przestał zwracać się do niej per pani, jednak nie czuła się z tego powodu urażona.

— Ale... — Amberly wcale nie uśmiechało się siedzieć w zamknięciu.

— Zostaniesz tutaj, niedługo będę z powrotem, a wtedy się rozmówimy, Miles — rzucił, po czym wyszedł pospiesznie z gabinetu, rzucając zaklęcie trwale ryglujące drzwi.

Amberly opadła z rezygnacją na krzesło przed biurkiem profesora. No pięknie. Teraz musiała tkwić zamknięta, sama jak palec. I dokąd udał się Shepherd? Wyjrzała za okno na okryte już ciemnością błonia. Nadal była w szoku po tym, co się wydarzyło na boisku. Dlaczego Wood ją zaatakował? Czy rzeczywiście ktoś rzucił na niego Imperiusa? A jeśli tak, to kto? Prawdopodobnie stał za tym morderca Flitwicka. Shepherd miał rację, rzeczywiście groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Nagle usłyszała jakiś trzask ponad głową.

— Irytku, to ty! Ale mi napędziłeś strachu! — zawołała z ulgą.

Poltergeist ponownie strzelił z gumy balonowej i żartobliwie zasalutował w powietrzu.

— Witaj, złociutka. Powiedz mi, cóż mógłbym zrobić, aby ci jeszcze bardziej uprzykrzyć twój nędzny żywot na tym łez padole? Służę uprzejmie — zarechotał, wykonując przy tym dzikie salto.

— Irytku, wiem że możesz mi pomóc. Taki sprytny duch jak ty na pewno wie, jak otworzyć zamknięte zaklęciem drzwi. Obiecuję ci, że nie pożałujesz, jeśli mi pomożesz.

— Tiaaa jasne. Słonko, jakaż to dla mnie radość widzieć cię w takich opałach! I to po tylu latach. Ha ha! Cudownie!

— Irytku, przez wzgląd na naszą długą i jakże owocną znajomość, apeluję do resztek twojej przyzwoitości. Pomóż mi się stąd wydostać! Proszę!

— Mmm... co ja będę z tego miał? — rzucił duszek, przekrzywiając w bok głowę z chytrym uśmieszkiem.

— Irytku, proszę, czy chociaż raz w życiu nie możesz zachować się jak przyjaciel? Kupię ci cały zapas gumy balonowej Drooblesaz obiecuję.

Irytek przyłożył długi palec do ust, jakby podejmował bardzo ciężką i trudną decyzję.

— No dobra, ale tylko dlatego, że ten sakramencki Shepherd zalazł mi ostatnio za skórę. Ha ha, a to się zemszczę na tym wrednym szubrawcu. Oj niezły łapserdak z niego. Ale nie docenił Irytka, oj nieeee — zapiał Irytek, po czym z zadziwiającą prędkością przecisnął się przez dziurkę od klucza, a w drzwiach coś zaklikało i wybuchło.

— Tadam! Droga wolna! — Drzwi otwarły się z hukiem. Irytek ukłonił się Amberly w powietrzu, zrobił kilka salt po czym zniknął, a jego dziki śmiech odbijał się echem po korytarzach.

Amberly natychmiast zerwała się i wybiegła z gabinetu. Postanowiła znaleźć McGonagall i opowiedzieć jej o tym, co wydarzyło się na boisku. Wbiegła po schodach na wyższe piętro, kiedy usłyszała hałas dobiegający z korytarza. Ciekawość zwyciężyła, więc dziewczyna wyjrzała zza rogu na scenę rozgrywającą się na tle wysokich okien. Dwóch mężczyzn rozmawiało przyciszonymi głosami.

— Uspokój się, Greyback! Twój dzisiejszy wyskok mógł nam bardzo pokrzyżować szyki. Dziewucha jest głupia, nie musimy się nią przejmować. Poza tym mamy ważniejszy cel, a ta idiotka może nam się jeszcze przydać. Mogłeś wszystko zepsuć!

— Dobra już, dobra! Będę się trzymał od jej słodkiej szyjki z daleka, ale do czasu...

— Kiedy wykonany misję naszego pana, wtedy będziesz miał mnóstwo takich szyjek do posmakowania, ale uzbrój się w cierpliwość, bo wszystko zepsujesz!

Księżyc wyłonił się zza chmur rozjaśniając swoim blaskiem korytarz. W półmroku zajaśniały srebrzyste włosy. Profesor Shepherd?! Amberly odwróciła się na pięcie i, starając się zrobić to jak najciszej, wycofała się na schody, dotarła do tajemnego przejścia i rzuciła biegiem do swojej sypialni, którą miała zamiar zabarykadować wszelkimi znanymi jej zaklęciami zabezpieczającymi. Ale czy było jeszcze jakiekolwiek miejsce w Hogwarcie, w którym mogła czuć się bezpiecznie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro