Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54. Magiczna ławka

Kroczyli poprzez skrzący się w słońcu śnieg. Zima kolejny raz w tym roku dała o sobie znać, otaczając ich wokoło w całej krasie swojego mroźnego piękna. Amberly była zachwycona. Chłonęła poprzez zmrużone oczy cudowne widoki okolicznych pagórków i pokrytych białym puchem wiekowych drzew.

— Gaspard! Miałeś wspaniały pomysł! — sapnęła, zmęczona wysiłkiem, starając się nadążyć za długimi krokami mężczyzny. Dawno nie była na takiej wycieczce. Ostatni raz wybrała się na podobną podczas świąt u Weasleyów z Charliem, ale wolała nie wspominać o tym fakcie Gaspardowi, gdyż z pewnością nie byłby zachwycony taką rewelacją. Mężczyzna spojrzał z rozbawieniem na jej zaczerwienione od wiatru policzki i urywany oddech.

— Już niedaleko.

— Ale w twoim pojmowaniu odległości, czy normalnym, ludzkim? — droczyła się, chociaż wcale nie narzekała na ten szalony marsz pod górkę. Nagle zapiszczała, kiedy Gaspard chwycił ją wpół i przerzucił sobie przez ramię.

— Gaspard! Puść mnie w tej chwili. Już nic nie będę mówiła, obiecuję!

— Za późno — odparł wesoło, a dziewczyna poczuła, jak barki trzęsą mu się od śmiechu.

— Wczoraj byłeś wykończony. Jak to możliwe, że teraz jesteś pełen energii? — zapytała zza kurtyny kasztanowych włosów spływających jej wokół twarzy.

Gaspard nic nie odpowiedział, tylko kontynuował wędrówkę, wkraczając w zacienioną drzewami drogę.

— Jak tam widoki? — zagadnął po dłuższej chwili.

— Cudowne. Do góry nogami prezentują się jeszcze bardziej wspaniale — odparła z przekąsem, na co ten natychmiast postawił ją na ziemi.

Rozejrzała się wokoło, widząc z jednej strony drogę, którą przybyli w to miejsce, wijącą się pośród lasu. Obejrzała się za siebie, a widok aż zaparł jej dech w piersiach. Stali na skraju lasu, który kończył się przy zboczu pagórka, a przed nimi w dole rozpościerała się niesamowita panorama wzgórz i dolin, gdzieniegdzie pokrytych skupiskami ciemniejących w oddali zagajników. Spostrzegła pokrytą śniegiem ławkę stojącą nieopodal.

— Czyli to jest to miejsce, które wybrałeś na naszą pierwszą randkę? — zapytała, patrząc na niego z oczami lśniącymi bardziej niż śnieg w promieniach słońca.

— Spójrz, chciałem ci to pokazać — odrzekł, podchodząc do ośnieżonej ławki. Odgarnął dłonią śnieżny puch z drewnianego oparcia, na którym ktoś wyrył napis.

"Wędrowcze, postawiłem tutaj tę ławkę, abyś mógł na niej odpocząć i napawać się tym pięknym obrazem, namalowanym ręką samego Stwórcy"

Amberly spojrzała porozumiewawczo na Gasparda. Przez chwilę stali w milczeniu, sycąc oczy krajobrazem a serca pięknem przeżywanej chwili. Dziewczyna była zbyt wzruszona, by coś powiedzieć. W końcu jednak otarła zabłąkaną łzę z policzka.

— To bardzo miłe ze strony tego człowieka — powiedziała cicho. Wokół słychać było tylko zrywające się co jakiś czas podmuchy wiatru unoszące płatki śniegu w powietrze, tworzące bajeczne, ulotne wiry białego pyłu.

— To samo pomyślałem, kiedy pierwszy raz tu przyszedłem. Zrobił coś dla kogoś tak bezinteresownie, po prostu — odparł Gaspard, i oczyściwszy różdżką deski ze śniegu zaprosił ją gestem ręki, żeby usiadła. — Byłem wtedy bardzo samotny, a ten jego drobny gest przypomniał mi, że jest na świecie takie zwyczajne, proste, codzienne dobro. Że gdzieś jest lub był jakiś człowiek, który spędził kilka dni na stworzenie tej ławki. I włożył w to całe serce! Spójrz tylko na te wyrzeźbione w drewnie ozdoby. Tę ławkę zapewne wykonał jakiś mugol, ale zaczarowałem ją tak, aby czas nie niszczył napisu i wyrytych ozdób. Ta ławka po raz kolejny uświadomiła mi, że tak naprawdę nie ma różnicy między czarodziejami i mugolami. Każda strona ma swoją własną magię  — powiedział, obejmując Amberly ramieniem i wpatrując się w dal.

Amberly słuchała jego słów w zamyśleniu. Tylko utwierdziły ją w przeświadczeniu, że kocha tego człowieka i nigdy nie przestanie. Pomyślała, że nie raz będzie wracać do tej chwili, do tych słów wypowiedzianych przez mężczyznę prosto z serca. Tyle jeszcze o nim nie wiedziała...

— Ty masz swój brzozowy zagajnik, ja mam swoją ławkę — powiedział cicho. Amberly obserwowała jego oddech zamieniający się w obłoczki pary.  Przesunęła palcami po wyrzeźbionych w drewnie kwiatach i liściach, po czym wtuliła się w silne ramiona Gasparda, który ujął jej podbródek i spojrzał w oczy.

— Amberly, chciałbym ci coś wręczyć — wyszeptał z dziwnym uśmiechem.

Dziewczynie mocno zabiło serce. Uważnie obserwowała dłoń Gasparda, która zanurkowała pod płaszcz i wyjęła...

— Moja różdżka! — powiedziała, nie wiedząc czy poczuła się rozczarowana, zawiedziona czy szczęśliwa. Wzięła jednak przedmiot do ręki, a w palcach natychmiast poczuła znajome ciepło.

— Dziękuję, nie sądziłam, że kiedykolwiek ją jeszcze odzyskam.

— Cóż... Zabini chciał mieć we mnie sojusznika. Chytry lis wiedział, jak wkupić się w moje łaski.

Amberly pokiwała głową, przywołując na twarz słaby uśmiech. Naprawdę cieszyła się z odzyskanej własności... Mimo to, na jej twarzy pojawił się cień zawodu, który nie umknął uwadze czujnym oczom Gasparda.

— Amberly, jesteś pewna, że... — zaczął, nie wiedząc jak ubrać w słowa pytanie, które cisnęło mu się na usta. Westchnął, po czym spróbował jeszcze raz. — Jesteś pewna, że mimo wszystko chcesz ze mną spędzić resztę życia? Nawet jeśli okazałoby się...

Nie dokończył, bo Amberly położyła mu dłoń na ustach.

— Nawet jeśli. To nie ma znaczenia. Będę przy tobie. Chcę tego — wyszeptała.

— W takim razie mam dla ciebie coś jeszcze — rzekł drżącym z emocji głosem. — Chciałbym, żeby teraz wszystko odbyło się jak należy. Nie z przymusu.

Wyjął z kieszeni malutki, czarny, woreczek. Rozwiązał rzemyk i wyjął ze środka pierścień. Był wykonany ze srebra, a w otoczonym grawerowanymi liśćmi wgłębieniu tkwił dziwny przejrzysty kamień. Był nietypowy, ponieważ składał się częściowo z czegoś, co przypominało bursztyn, i czegoś niebieskiego.

— To należało do mojej matki, a wcześniej do jej matki. Ale nie w tym rzecz...

Amberly poczuła, jak Gaspard chwyta jej dłoń i przyciska do ust.

— Czy po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, zechciałabyś zostać moją żoną? — zapytał, a Amberly ze wzruszenia nie potrafiła wykrztusić choćby jednego słowa. Gaspard czekał, wpatrując się uważnie w jej oczy. Szukał w nich tej pewności, którą widział poprzedniego dnia.

— Gaspard, przecież wiesz, że tak... — odpowiedziała, ale nie pozwolił jej dokończyć, składając na jej ustach długi, pełen emocji pocałunek.  Włożyła na palec pierścionek, który pasował idealnie.

— Podejrzewam, że twoja babcia chciałaby mieć coś do powiedzenia w tej sprawie. O ile się nie mylę, to taki porządek panuje wśród mugoli.

— Nie mylisz się ani trochę. Tak dawno się z nią nie widziałam... Tęsknię za nią.

— Wiem, złożymy jej jutro wizytę. Co ty na to?

— Miałeś rację, wiesz? Ty masz same dobre pomysły — odpowiedziała z radością. Tak bardzo cieszyła się na to spotkanie. — Tylko... Obawiam się, że może być pewien problem. Co ona powie na narzeczonego, który ma siwe włosy?

— Nie siwe, tylko srebrne! — zaperzył się udając urażonego. — Najwyżej się ją skonfunduje — dodał po cichu.

— Gaspard! Jesteś okropny, jak możesz? — oburzyła się.

— Przecież żartuję. Coś się wymyśli. O, już wiem. Powiemy jej, że osiwiałem po tych twoich licznych wybrykach — zaśmiał, się, ale widząc minę Amberly, wciągnął ją na swoje kolana.

— Kochanie, nie martw się tym. Wytłumaczymy jej. Gorzej jeśli się dowie, że jestem wilkołakiem — powiedział, a sens i absurdalność tych słów jakby dopiero do niego dotarł, wzbudzając w nim i rozbawienie, i niepokój.

— Nie wiadomo czy jesteś! — powiedziała Amber, jak już przestała się śmiać.

— Ale może lepiej jej powiedzieć?

— Nie sądzę. To nasza sprawa. Nie musi o tym wiedzieć.

— Pomyślimy — powiedział, wstając razem z Amberly z ławki. — To jak, wracamy do domu?

— A nie możemy się teleportować?

— No chyba żartujesz. Chcesz stracić takie piękne widoki? Z górki będzie łatwiej — powiedział, kręcąc głową nad jej lenistwem.

— To nie lenistwo. Po prostu umieram z głodu. Zjadłeś prawie wszystkie ciastka, a dla mnie zostawiłeś raptem kilka — mruknęła pod nosem nadąsana, a burczenie w brzuchu tylko potwierdziło prawdziwość jej słów.

— W takim razie nie ma czasu do stracenia, ty mój głodomorze. Chodź tutaj — powiedział, przyciągając ją i chwytając za rękę.

Okręcili się razem w miejscu i znikli, a słowa wyryte na ławce zalśniły w promieniach zachodzącego słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro