49. Gorzkie lekarstwo prawdy
Gaspard wbił wzrok w ciemny blat stołu. Bał się tego, co zobaczy w jej oczach. Szok? Na pewno. Pogardę? Tym bardziej. Strach? A może obrzydzenie. Chociaż czuł się podle, to ulżyło mu, że wreszcie z siebie to wyrzucił.
— Ale jak to prawdopodobnie jesteś wilkołakiem? To znaczy, że nie jesteś tego pewien?
Grindelwald zdziwił się, nie słysząc w głosie Amberly ani pogardy, ani strachu czy obrzydzenia, a tylko zaniepokojone zdziwienie.
— Raczej istnieje mała szansa, żeby było inaczej — mruknął, przywołując z barku butelkę Ognistej Whisky i wyczarowując szklankę.
— Mnie nie poczęstujesz? — zapytała Amberly nad wyraz spokojnym tonem. Jakby przed chwilą nie oświadczył jej, że jest groźną bestią, potworem. Przywołał jednak z barku kolejną butelkę, tym razem miodu pitnego.
— Proszę, młoda damo. To jest alkohol dla kobiet — mruknął, napełniając jej szklankę i przysuwając w jej stronę.
— No więc co z tym zrobimy? — zapytała rzeczowo Amberly.
— Z czym? Z miodem pitnym? — zapytał, a gorzki płyn zapiekł go w gardle, przez co zakrztusił się. Chociaż to może zdziwienie postawą Amberly wywołało ten napad kaszlu.
— Nie miodem pitnym! To nie jest pora na żarty. Trzeba wymyślić sposób, żebyś nie stanowił dla mnie zagrożenia podczas pełni. Proste.
— Nie, nic nie jest tu proste. Nie rozumiesz. Tu nie chodzi tylko o twoje bezpieczeństwo. Nie możemy być razem. Nie zrobiłbym ci tego — powiedział stanowczo, nalewając sobie kolejną porcję whisky.
— A może tak pierwszy raz w życiu raczyłbyś zapytać mnie o zdanie? Może ja wcale się nie boję? Może mi to nie przeszkadza? Pomyślałeś o tym? Przecież to nie koniec świata. Tym bardziej, że pozbyliśmy się klątwy. W porównaniu do niej, ten problem wydaje mi się śmiesznie mały.
— Śmiesznie mały!? — warknął Gaspard, stawiając szklankę na stole mocniej niż zamierzał, przez co alkohol rozprysnął się dookoła. — Nie wiesz o czym mówisz. Życie z wilkołakiem... To życie wyrzutków, odszczepieńców społeczeństwa. Czarodzieje nie akceptują takich wynaturzeń. Takie połączenie nie wzbudza powszechnej akceptacji, nie mówiąc już o tolerancji.
— Mylisz się. To nieprawda, przecież Ted Lupin...
— To niepoprawny optymista, który żyje w swojej bańce życzeniowości i ułudy — wszedł jej ostro w słowo. — Chciałby przywrócenia wilkołaków do społeczeństwa, ale to niemożliwe. Oni mają swoje zwyczaje, styl życia. Często po przemianie zmienia się charakter, osobowość... Wilkołaki są groźne. Jesteśmy groźni — poprawił się, po raz pierwszy patrząc Amberly prosto w oczy.
— Posłuchaj... Wiem, że będziesz się przed tym wzbraniał, ale mnie to nie zniechęci. Nie po to tyle przeszłam, żeby teraz rezygnować z ciebie, z nas, z takiego powodu! W czym to jest gorsze od niewoli u Lestrange'a? Od ciągłego kłamstwa i udawania? Już wolę gorzką prawdę, ale jednak prawdę.
— Nie rozumiesz... Powinnaś mieć szczęśliwą rodzinę, zdrowe dzieci. A jeśli będą takie jak ja? Nie wybaczyłbym sobie, gdyby moje dzieci żyły z takim przekleństwem od samego urodzenia! Już lepiej, żeby nigdy się nie urodziły.
— Co ty mówisz?! Słyszysz sam siebie? Gaspard! Byłyby ci wdzięczne za to, że mogą żyć.
— Nienawidziłyby mnie! — wyszeptał. —Wstydziłyby się swojego pochodzenia na każdym kroku. Ojciec nie dość że Grindelwald, to jeszcze wilkołak. Nie chciałbym dla nich takiego losu.
— W porządku — skwitowała nagle.
Gaspard spojrzał zdziwiony na Amberly. Coś za łatwo się poddała. Nie pasowało to do niej.
— Poczekamy do pełni, i wtedy zdecydujemy, co z nami dalej — oświadczyła, przełykając duży łyk miodu.
— Już zaczynasz się rządzić, mała kocico... Mówiłem ci, szansa jest praktycznie zerowa.
— Ale jest! Więc czemu by się nie przekonać? Dlaczego nie dasz nam szansy? Czy moje przebaczenie nie jest dla ciebie na tyle ważne i cenne, żeby zrobić chociaż to?
Oczywiście, że było. I mógł to zrobić. A nawet chciał. Może rzeczywiście istniała szansa.
— Naprawdę mi przebaczasz? Te wszystkie okrutne słowa, kłamstwa...
— Nie wiem... Ale jakoś nie potrafię się na ciebie złościć po tym, jak chciałeś oddać za mnie życie. Obiecaj mi tylko, że nigdy więcej nie potraktujesz mnie w ten sposób i nie będziesz mnie okłamywał, nawet z najbardziej rycerskich pobudek we wszechświecie.
Gaspard nie mógł się powstrzymać. Ujął jej drobną dłoń i przycisnął do swoich ust. Gorzej, jeśli się okaże, że jednak jest tym pieprzonym wilkołakiem. Nie potrafił się oprzeć. Nie. Musi się opanować. Musi być pewien. Dopiero wtedy będzie mógł ją dotykać, wznawiać więź. Jeśli okaże się, że faktycznie jest wilkołakiem, co było wysoce prawdopodobne, to tym trudniej będzie im się rozstać. Wypuścił z ręki jej dłoń.
— Nie wiem jak ty, ale jestem głodny jak... wilk — dokończył z zakłopotaniem. — Swoją drogą, skoro już robimy sobie taką uroczą sesję prawdy... Nie mówiłem ci tego jeszcze... Jestem animagiem. Potrafię...
— Niech zgadnę! Zamieniać się w wilka o stalowosrebrnej sierści!
— Dokładnie. Dziesięć punktów dla Ravenclawu!
— Jak to? Tylko dziesięć? Powinno być co najmniej pięćdziesiąt! Toż to jawna dyskryminacja własnego domu! Ależ pan skąpy, panie profesorze — pokręciła głową z udawanym niedowierzaniem.
— Nie skąpy, tylko sprawiedliwy. Być może przyjdzie czas i na sto punktów. Za inne zasługi — mruknął, a kącik ust leciutko mu zadrgał.
— Gaspard! Jesteś niemożliwy!
Amberly roześmiała się w głos. Jej śmiech rozjaśnił ponurą kuchnię i rozproszył mrok w sercu Gasparda. Popatrzył na nią, nie mogąc znaleźć słów, które chciał jej w tej chwili powiedzieć. Nie wypowie ich. Jeszcze nie teraz. Być może nigdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro