Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45. Medalion

— Ile razy mam ci powtarzać? Nie chcę być Alfą i nie mogę nim być. Nie będę Alfą! — warknął ze złością Gaspard. Spieszyło mu się do Amberly, i czuł jakiś dziwny niepokój. Miał niejasne przeczucie, że stało się coś niedobrego. Chciał jak najszybciej sprawdzić, czy jego żona jest bezpieczna.

— Grindelwald, a ja ci jeszcze raz powtarzam, że to nie może być przypadek! Zwyciężyłeś już dwukrotnie w walce o przywództwo Sfory! To musisz być ty! — upierał się Oscarius, machając rękami i stojąc nad wyczerpanym po morderczej walce Gaspardem.

Mężczyzna gorączkowo szukał w głowie jakiejś podstawy do odmowy. I nagle go olśniło. Przecież miał żonę!

— Oscariusie, nie mogę zostać Alfą — oznajmił po raz kolejny, tym razem uśmiechając się lekko. — A jest po temu konkretny i niepodważalny powód. Otóż mam żonę.

— Żonę? Ale jak to? Rozumiem, że wilczycę? — dopytywał starzec. Widać było, że wiadomość Gasparda mocno nim wstrząsnęła.

— Nie, jest nieprzemieniona.

Oscarius zasępił się i zaklął pod nosem.

— Myślisz, że istnieje jakakolwiek szansa, że nie zostanę przemieniony? Greyback ugryzł mnie przecież, gdy byłem w postaci wilka — zapytał Gaspard.

— Nie słyszałem nigdy o takim przypadku — odpowiedział Oscarius, a w jego głosie zabrzmiała wyraźna nuta urazy. — Raczej sądzę, że zostałeś jednym z nas. Zresztą za miesiąc sam się przekonasz. Jad na pewno spowoduje jakieś zmiany. Ale czy całkowitą przemianę? Tego nie wiem, chociaż tak bym obstawiał.

Gaspard skrzywił się i sięgnął po buteleczkę z dyptamem. Polał obficie paskudne rany na szczęce, co tylko trochę złagodziło ból i krwawienie. Niech szlag weźmie truchło Greybacka. 

Pożegnał się chłodno z wilkołakami. Widział w ich oczach zawód, złość a nawet żal o śmierć Harlana. Nie była to jednak jego wina, więc nie mogli go tknąć. Rzucali mu tylko ukradkowe spojrzenia pełne niemych wyrzutów. Tak, zawiódł ich oczekiwania. Obiecał jednak swojej żonie, że wróci. Ale najpierw musiał porozmawiać z Ollivanderem. Nie mógł dłużej czekać. Aportował się na Pokątnej i wpadł bez pukania do sklepiku.

— Patrick! Wszystko w porządku z Amberly? — zawołał na wejściu.

— A jakieś dzień dobry to nie łaska powiedzieć? — zaskrzeczał zza lady rozbawiony Ollivander. — Jest na górze. Wszystko się udało?

— Nie do końca. Właśnie dlatego muszę najpierw z tobą porozmawiać — rzekł Gaspard przyciszonym głosem.

— Zamieniam się w słuch — odparł zaintrygowany starzec, odkładając jakiś zepsuty magiczny sprzęt na bok.

— Patricku, czy słyszałeś o przypadku pogryzienia animaga przez wilkołaka? W czasie przemiany jednej i drugiej ze stron? — zapytał, a serce tłukło mu się w piersi. Bał się odpowiedzi, ale musiał się tego dowiedzieć.

— Hmm... — mruknął sklepikarz, rzucając zmartwione spojrzenie na rany po ugryzieniu.

— Niestety obawiam się, że jad wilkołaka pozostał we krwi nawet po przemianie na powrót w człowieka. Jeśli tak się stało, to najprawdopodobniej zostałeś zainfekowany. A to oznacza, że tak, niestety wszystko na to wskazuje, jesteś wilkołakiem, Gaspard.

Mężczyzna zacisnął nerwowo zęby, czując ból promieniujący od szczęki, po żuchwę i szyję. Niech to szlag!

— W takim razie nie mogę z nią być. Stanowiłbym dla niej zagrożenie! Nie mówiąc już o hańbie — wyszeptał gorączkowo, przyswajajac usłyszaną informację niczym wyrok. — Czarodzieje nie tolerują takich mieszanych małżeństw. Byłaby wyśmiewana i pogardzana. A ewentualne dzieci gnębione i odrzucone przez społeczeństwo — ciągnął, coraz bardziej zrozpaczony i oszołomiony skutkami, z jakimi musiał się mierzyć po pojedynku. Wszystko potoczyło się inaczej, niż zaplanował. Zignorował zagrożenie. Zawalił na całej linii.

— Ted Lupin prowadzi kampanię przeciwko alienacji wilkołaków — wtrącił cicho Patrick, próbując pocieszyć przyjaciela, jednak sam nie był przekonany co do swoich słów, bo szybko umilkł, wzdychając ciężko.

— Ale nie zaprzeczysz, że byłbym dla niej niebezpieczny. Jeden błąd, jedno niedopatrzenie, a mógłbym zabić własną żonę! Zagryźć własne dzieci! No właśnie, dzieci... Przecież zazwyczaj potomkowie wilkołaków również nimi są. Tylko wyjątki nie dziedziczą tego przekleństwa!

— Ted Lupin jest synem wilkołaka. Podobno tylko podczas pełni odczuwa skutki w postaci gorszego samopoczucia. Może normalnie żyć i funkcjonować.

Gaspard westchnął. Potarł drżącą dłonią swoje srebrnoszare włosy. Na ścianie wisiało lustro. Spojrzał ponuro na swoje odbicie. Wyglądał strasznie. Fioletowe cienie pod oczami sprawiały, że miał wygląd inferiusa, a rany na szczęce nadawały jego twarzy jakiejś dziwnej dzikości. Nie poznawał sam siebie. Nie. Nie mógł dalej tego ciągnąć. Skrzywdziłby tylko Amberly, gdyby na siłę trzymał ją przy sobie.

— Dowiedziałeś się czegoś o klątwie? Da się uwolnić chociaż Amberly spod jej wpływu?

— Właśnie dzisiaj dostałem list od stryja, że pewne rodzaje klątw można zdjąć poprzez użycie run. Musiałbyś jednak przeciąć wszystkie łączące was więzi. W tym małżeńskie. Ale uczuciowe też, tylko ze strony tej, z której ma zostać zdjęta klątwa. Nie może darzyć cię uczuciem miłości ani tęsknoty. Musiałbyś w jakiś sposób sprawić, żeby cię przestała kochać.

— Coś wymyślę... — mruknął Grindelwald. Widocznie miłość i szczęście nie były mu pisane. Już klątwa o to zadba, pomyślał, a smutek zalał jego umysł niczym ciemna, niekończąca się noc polarna.

Wszedł na schody, a ciężar tego, co miał za chwilę powiedzieć Amberly, przygniatał go, ciągnął w otchłań rozpaczy. Otworzył drzwi, a dziewczyna rzuciła mu się na szyję. Co jest? Czyżby wróciła jej pamięć?

— Amberly, jesteś... — powiedział z ulgą, obejmując ją jednym ramieniem. Szybko jednak odsunął się od swojej żony. Musiał natychmiast przestać. Przecież to koniec. Spojrzał na nią i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś było nie tak.

***
Amberly przewróciła się na drugi bok na twardej i zimnej podłodze. Miała na sobie tylko jakieś łachmany. Bolało ją całe ciało od  twardego podłoża. W dodatku leżała w cuchnącej kałuży, gdyż okrutny oprawca nie pozwolił jej nawet skorzystać z łazienki. Nie raczył jej nawet rozwiązać. Kiedy porywacz znosił ją do piwnicy, ocknęła się i początkowo  opierała, wierzgając nogami i wyjąc z rozpaczy. Na nic się to jednak zdało. Mężczyzna uderzył ją w ramach kary kilka razy w twarz jakimś ostrym narzędziem, przez co czuła teraz tępy ból w wardze i na czole. Nie było sensu walczyć. Nie miała żadnych szans.

Leżąc w ciemnej, cuchnącej ciszy zdała sobie sprawę, że na szyi wciąż miała medalion, który dostała od Gasparda. Czyżby był zaczarowany tak, aby nikt oprócz niej nie mógł go zobaczyć?   Poczuła dojmujące wyrzuty sumienia i respekt wobec Shepherda. Nie dotrzymała złożonej mu obietnicy. Zachowała się głupio i nieodpowiedzialnie. Jak mogła być tak naiwna i bezczelna, żeby zignorować ostrzeżenia dużo starszego i mądrzejszego od niej mężczyzny?  Łzy upokorzenia i żalu zalały jej posiniaczoną i brudną od krwi twarz.

Przypomniała sobie, że któryś z profesorów wspominał o tym, że czarodzieje są w stanie użyć magii, nie posiadając różdżki, zazwyczaj w wieku dziecięcym, ale czasem także jako dorośli. Jedyną jej szansą było skorzystanie z medalionu. Ale aby go użyć, musiała otworzyć wieczko, więc potrzebowała uwolnić skrępowane ręce. Postanowiła wykorzystać swoją jedyną szansę. Skupiła się najmocniej jak mogła, trwało to godzinami, lecz wreszcie więzy puściły. Pospiesznie rozchyliła ozdobione klejnotami wieczko i wezwała rozpaczliwie pomocy. Miała nadzieję, że jej mąż ją usłyszy. Inaczej umrze w tym zapomnianym przez wszystkich miejscu, pełnym brudu, ciemnym i zimnym jak grobowiec.

***
Gaspard Grindelwald poczuł na piersi lekkie drgania, a jego uszu dobiegł głos jego żony, wzywający pomocy. Jak to możliwe? Przecież stała przed nim cała i zdrowa? Zauważył, że nie miała na szyi łańcuszka.

— Kim jesteś, suko, i co zrobiłaś z Amberly?! — warknął, przyciągając kobietę do siebie i unieruchamiając jej ręce.

— No śmiało. Zabij mnie. Ale wtedy nigdy nie odzyskasz swojej brudnej szlamy — wysyczała kobieta jadowicie, a w jej oczach zapłonęła żądza zemsty. — Zrób mi cokolwiek, a Zabini natychmiast się dowie. Mroczny znak ma wiele zalet. Tylko czeka na sygnał. Więc jeśli chcesz zobaczyć jeszcze swoją szlamę, to bądź grzeczny i zachowuj się, Grindelwald.

— Parkinson... — szepnął wściekle Gaspard. — Pożałujesz tego! Gdzie ona jest? I czego ode mnie chcesz?

Pansy Parkinson zaśmiała się drwiąco, przesuwając palcami po ranach na twarzy mężczyzny, z których wciąż sączyła się krew.

— Och, widzę, że nawet nie muszę się starać. I tak wszystko ci się spierdoliło, Grindelwald.

— Gadaj, czego chcesz! I gdzie jest Amberly?

— Spokojnie, zabiorę cię do niej. Ale tylko pod warunkiem, że oddasz mi swoją różdżkę.

Gaspard Grindelwald nie miał wyboru. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjął różdżkę. Podał ją bez słowa kobiecie, a ta chwyciła ją z przebiegłym i triumfalnym uśmieszkiem na twarzy. Twarzy, która powoli nabierała coraz pulchniejszych kształtów. Eliksir wielosokowy przestawał działać. Oczy i włosy jej pociemniały, a po chwili przed Gaspardem stała Pansy Parkinson we własnej osobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro