Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

41. Melodia w ciemności

Późnym popołudniem Amberly postanowiła wziąć w końcu porządny prysznic. Zeszła na półpiętro, gdzie znajdowała się mała, ale przytulna i funkcjonalna łazienka. Przez długą chwilę rozkoszowała się gorącą wodą i odurzającym zapachem jakiegoś czarodziejskiego płynu do mycia, który pożyczyła od Patricka. Nie miała prawie w ogóle własnych rzeczy. Nawet przygotowane przez gospodarza czyste ubranie, które czekało na nią na szafce, było przeznaczone raczej dla chłopca, a nie dla dziewczyny. Nie przejęła się tym jednak zbytnio. Dobrze, że w ogóle miała się w co przebrać.

Była w radosnym i błogim nastroju przez większą część pobytu w zaparowanej łazience. Do czasu. Wychodząc spod prysznica czuła już złość pomieszaną z niepokojem. Jak on mógł ją tak okłamać! Nie tracąc czasu na osuszenie ciała i włosów, pospiesznie naciągnęła na siebie nieco za duże ubranie, składające się z oliwkowych spodni i tego samego koloru bluzy. Świetnie, wyglądała jak jakiś mugolski wojskowy kadet. Nie zaprzątała sobie jednak tym głowy. Miała ważniejszą sprawę do wyjaśnienia. Musiała natychmiast porozmawiać z tym łajdakiem!

Pokonując schody co dwa stopnie, wpadła jak burza do swojego pokoju. Widok, który zastała, początkowo ja rozczulił, jednak kiedy przypomniała sobie swoje odkrycie podczas kąpieli, miłe uczucie szybko zostało zastąpione innym, chłodnym i nieprzyjemnym. Gaspard Grindelwald jak gdyby nigdy nic spał sobie smacznie w fotelu, z głową odchyloną i opartą o swoje zgięte ramię. Wyglądał uroczo, ale obraz ten tylko jeszcze bardziej ją rozsierdził.

— Wstawaj, obrzydliwy oszuście! — warknęła głośno, stając naprzeciwko śpiącego mężczyzny.

Gaspard drgnął i od razu wycelował w nią różdżkę, gotowy do rzucenia czaru. Kiedy spostrzegł, kto go tak brutalnie śmiał obudzić, uniósł brwi w szczerym zdumieniu. Przez ułamek sekundy nie poznał jej w tym wojskowym uniformie, ale musiał przyznać, że pomimo obszerności stroju wyglądała jak zwykle pociągająco. Zresztą nawet jakby założyła na siebie zgrzebny worek, to wyglądałaby seksownie. Wilgotne włosy kleiły się do jej szyi, a wokół roztaczał się jakiś nęcący zapach. Miał ochotę rzucić w cholerę wszystkie swoje szlachetne postanowienia.

— O co znowu chodzi tym razem? — zapytał, przeciągając się i ziewając, nie spuszczając wzroku z jej odsłoniętych obojczyków. Nawet nie zauważył, kiedy zmorzył go sen. Musiał być wykończony, bo rzadko mu się to nie zdarzyło. Amberly oparła ręce na biodrach, a nozdrza drgały jej ze złości. Shepherd widząc to parsknął śmiechem, bo przez chwilę dziwił się, że jeszcze nie buchnęły z nich pióropusze ognia.

— Co cię tak bawi? — zapytała, lecz jeszcze bardziej zirytowana jego uśmieszkiem, nie czekając na odpowiedź przystąpiła do ataku.
— Słuchaj, oszuście. Dlaczego okłamujesz mnie, że jestem twoją żoną? W jakim pokrętnym celu to robisz?

— Nie rozumiem... — odparł Gaspard, a uśmiech powoli schodził mu z twarzy. Przestało być zabawnie.

— Wiem doskonale, że nie jesteśmy żadnym małżeństwem. Skończ więc te gierki i gadaj, kim jesteś! I kim ja jestem? Co tu się dzieje?

— Amberly, jesteśmy małżeństwem. Niby skąd zarzut, że cię okłamuję? Po co miałbym to robić? — zapytał, szczerze zdziwiony jej nagłą podejrzliwością.

— Otóż odkryłam pewne... Pewne fakty, na podstawie których mam prawo sądzić, że nasze rzekome małżeństwo jest albo tylko wytworem twojej chorej wyobraźni, albo jakimś pokręconym oszustwem popełnionym w tobie tylko wiadomym celu! — krzyknęła, a ze złości zakręciło jej się w głowie. Gaspard w porę zareagował i zerwał się z fotela, podtrzymując ją i sadzając na zasłanym kolorową narzutą łóżku.

— Amberly... Jakie fakty? O czym ty mówisz? — zapytał, starając się nadać swojemu głosowi uspokajający ton. Nie chciał, żeby znowu się denerwowała. Nie mógł dopuścić, żeby klątwa znów przejęła nad nią kontrolę.

— Nieważne, jakie fakty — odpowiedziała sucho, kiedy trochę ochłonęła. — Mam prawie stuprocentową pewność, że nie jesteś tym, za kogo się podajesz. A już na pewno nie moim mężem! — dodała, zakładając ręce na piersiach.

— Powiedz mi, co masz na myśli, to może będę w stanie ci wytłumaczyć, dlaczego jesteś w błędzie — odpowiedział spokojnie Shepherd, zaglądając dziewczynie głęboko w oczy. Miał ciepły i zatroskany wzrok, a Amberly pomyślała, że to w ogóle do niego nie pasowało. Nie ufała mu.

— Dobra, przejdę od razu do sedna... Jeśli bylibyśmy małżeństwem, to zakładam, że bylibyśmy w bliskiej relacji. Na tyle bliskiej, że...

Gaspard w tym momencie domyślił się, o co chodziło dziewczynie. Nie sądził, że jego porządne zachowanie w stosunku do Amberly obróci się przeciwko niemu. Westchnął i pokręcił głową.

— Ujmę to tak. Nie doszło do aż takiej bliskości, bo nie byłaś gotowa. Zresztą nie było ani warunków, ani czasu — powiedział, zirytowany tym, że musi jej tłumaczyć tak oczywiste rzeczy.

Amberly milczała. Analizowała w głowie jego słowa. Rzeczywiście mogła to być prawda. Mimo to wciąż odczuwała jakąś niewysłowioną niechęć i chłód do tego człowieka.

— Nawet jeśli to jest prawda, to nie wiem czemu, ale nie potrafię ci zaufać. Czuję, jakby coś między nami wisiało. Nie wiem co to jest — powiedziała cicho, marszcząc brwi.

— Też bym chciał wiedzieć — mruknął Shepherd, niezadowolony z takiego stanu rzeczy. Dlaczego nie potrafiła mu zaufać?

— Chodź, coś ci pokażę — powiedział chwilę później, powstając z miejsca.

— Ale gdzie, co? — zaprotestowała Amberly, wyrwana nagle z rozmyślań.

Gaspard wycelował w nią różdżką, a dziewczyna automatycznie zakryła się rękami w obronnym geście. Mężczyzna zmarszczył brwi, widząc jej zachowanie.

— Ty się mnie boisz... — stwierdził, a w jego głosie zabrzmiało szczere zmartwienie. — Amberly... — westchnął, kucając przed nią i chwytając ją za jej zimne dłonie. — Nie bój się mnie... Chciałem tylko wysuszyć ci włosy. Myślisz, że chcę cię skrzywdzić?

— Nie wiem, po prostu nie wiem, czego mam się po tobie spodziewać. Wydajesz mi się groźny... — wyszeptała zawstydzona.

Gaspard uśmiechnął się. Owszem, potrafił być bardzo groźny, ale nie dla niej. Wstał i wysuszył jej włosy jednym machnięciem różdżki. Włożyła naprędce jakieś buty, po czym podążyła posłusznie w ślad za prowadzącym ją gdzieś Gaspardem.

Poprowadził ją przez wąski i ciemny korytarzyk aż do drzwi na jego końcu. Otworzył je i przepuścił zaciekawioną dziewczynę przodem, kładąc dłoń na jej plecach. Pachniała cudownie. Zaklął w duchu uświadamiając sobie, że musi się powstrzymywać. Tak bardzo pragnął wziąć ją w ramiona, poczuć dotyk jej ust. Westchnął i wyrzucił z głowy te myśli. Przyjdzie i na to czas. Teraz trzeba w końcu przełamać lody. Stanął tuż za dziewczyną, a przed nimi rozpościerał się przepiękny widok na skąpaną w pomarańczowym świetle zachodzącego słońca oraz ulicznych latarni ulicę Pokątną.
Na niebie pojawiały się już pierwsze gwiazdy, a księżyc wyłaniał się powoli zza chmur.

Amberly wdychała wieczorne balsamiczne powietrze, chłonąc całą sobą ten prosty, a zarazem majestatyczny widok.

— Dziękuję, pięknie tutaj — powiedziała cicho. Jej wzrok spoczął na dużych męskich dłoniach, które oparły się z obu jej stron na metalowej barierce balkonu. Poczuła się trochę nieswojo. Miała wrażenie osaczenia, ale zdusiła w sobie nieprzyjemne odczucia. To przecież niedorzeczne. Gaspard nie zrobił jej nic złego. Odrzuciła nieprzyjemne myśli i skupiła się całą siłą woli na cudowności tej chwili. Poczuła na plecach ciepło bijące od pochylającego się nad nią mężczyzny.

— Wyglądasz dzisiaj prześlicznie — powiedział cicho, a Amberly zadrżała, czując jego ciepły oddech na szyi. Przymknęła oczy, wdychając znajomy, otulający zapach kardamonu, kojarzący się jej z bezpieczeństwem i otuchą.

— Nie żartuj sobie ze mnie. Wyglądam okropnie, jak chłopak. Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? — zapytała, odwracając głowę i patrząc w oczy mężczyźnie. Gaspard wpatrywał się w jaśniejący na ciemniejącym niebie księżyc.

— Bo każdy czasem potrzebuje w życiu zaznać piękna. A ty go potrzebujesz więcej niż inni — odpowiedział. Amberly w myślach ze zdziwieniem przyznała mu rację.

— To prawda — wyszeptała, a w jej oczach nie wiedzieć czemu zebrały się łzy. Poczuła, jak jej zaciśnięte na chłodnym metalu dłonie przykrywają silne i ciepłe ręce Gasparda. Jej męża.

— A ty? Też tego potrzebujesz? — zapytała nieśmiało.

— Ja mam ciebie. Ciebie potrzebuję, Amberly. Niczego więcej nie pragnę — usłyszała tuż przy uchu.

Ale czy ona potrzebowała jego? Oparła się o szeroką pierś mężczyzny, lekko drżąc z zimna i targających jej sercem sprzecznych uczuć. Cień niepewności padał na jej rozbiegane myśli. Postanowiła odepchnąć to mdlące uczucie niepokoju. Odwróciła się i uniosła twarz do góry. Gaspard otarł kciukami łzy z jej policzków.

— Kocham cię. Umierałem ze strachu, myśląc, że cię stracę — wyszeptał, okalając dłońmi jej twarz i gładząc włosy.

Amberly szukała w jego oczach chociaż śladu kłamstwa, ale nic takiego nie dostrzegła.

— Gaspard, ja nie wiem co mam odpowiedzieć. Ja przecież nic nie pamiętam... — odrzekła zakłopotana, ale mężczyzna uciszył ją kładąc jej palec na ustach.

— Nic nie mów. Ja poczekam.

Gdzieś w oddali ktoś zagrał na skrzypcach, a słońce schowało się za kamienicami czarodziejskich sklepików i knajpek. Amberly odwróciła głowę w kierunku, z którego dochodziły przeszywające swoim pięknem przeciągłe i wypełnione emocjami dźwięki. Tak jakby ktoś wiedział, co teraz przeżywają. Jakby ktoś wyczuł unoszące się w powietrzu między nimi tęsknoty i pragnienia. Stali tak jeszcze długi czas, wsłuchani w melodię drgających w ciemności nut, w rytm swoich mocno bijących serc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro