Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37. W sidłach klątwy

Gaspard Grindelwald rzucił porozumiewawcze spojrzenie Harlanowi. Zauważył, że wilkołak nieznacznie kiwnął głową. A więc postanowione. Sięgnął zdecydowanym ruchem po różdżkę i miotnął zaklęciem ogłuszającym w niczego niespodziewającego się
Rudolfa. Harlan i jego towarzysz również przystąpili do ataku. Promienie zaklęć odbiły się jednak od niewidzialnej tarczy powstałej wokół Lestrange'a, która zadrgała lekko w powietrzu wydając głuchy dźwięk. Co jest? W jednej chwili Shepherd, Harlan i Erwin przeszli do defensywy, również wyczarowując wokół siebie tarcze. Stanęli naprzeciwko rozwścieczonego przywódcy śmierciożerców, który celował w nich różdżką, wspierany już przez kilku swoich strażników.

— Ja pierdolę, Rabastan miał rację... Jesteś zdrajcą! — warknął Rudolf, dysząc z wściekłości.

— Naprawdę myślałeś, że zechcę współpracować z taką gnidą, jak ty? — rzucił Shepherd, badając czujnym wzrokiem otoczenie.

— Łudziłem się, że jesteś mądrzejszy. A jesteś pieprzonym, naiwnym idiotą.

Mierzyli się wzrokiem, a nienawiść między nimi była tak silna, że ich różdżki drżały w  oczekiwaniu na atak.

— Chciałeś zrobić ze mnie potwora. Myślałeś, że ci to wybaczę? — zapytał cicho Gaspard, jednak jego głos poniósł się w ciszy tak, że wszyscy doskonale słyszeli ich wymianę zdań.

— Chciałem zrobić z ciebie mężczyznę! Godnego potomka swoich przodków! Ale ty wybrałeś szlam! Tfu! — krzyknął pogardliwie Lestrange, po czym splunął Shepherdowi pod nogi.

Octavian odwrócił głowę i w ostatniej chwili uchylił się przed lecącym w jego kierunku zielonym promieniem niosącym śmierć. Szlag! Jeszcze jego tu brakowało!

— Rabastan! On jest zdrajcą! — krzyknął szybko Rudolf w kierunku nadbiegającego brata.

Po jego słowach obie strony przystąpiły do zaciętej walki. Zaklęcia śmigały we wszystkie strony, rozbijając się o szklane gabloty i meble. Gaspard i Harlan umówili się wcześniej, że nie będą używać morderczego zaklęcia, żeby przypadkiem nie uśmiercić siebie nawzajem. Śmierciożercy natomiast nie mieli takich dylematów. Zielone promienie przecinały ze świstem powietrze, a Shepherd kilkukrotnie poczuł swąd śmierci rozbryzgującej się tuż obok niego. W taki sposób nie zdołają ich pokonać! I nagle, jakby w zwolnionym tempie, zobaczył jak zabójczy promień godzi prosto w serce Erwina. Jego ciało uniosło się w powietrze odrzucone siłą zaklęcia, po czym padło bezwładnie na stół. Harlan zawył z wściekłości.

Avada Kedavra! — ryknął wilkołak, a zamaskowany śmierciożerca nie zdążył się uchylić.

Octavian pociągnął Harlana w swoją stronę i wyczarował wokół nich jaśniejącą tarczę. Na chwile byli bezpieczni, ale nie wytrzymają tak długo.

Wilkołak wściekle rzucał śmiertelne zaklęcia w krążących wokoło śmierciożerców, ale ci również wyczarowywali bariery ochronne.

— Nie macie szans! Poddajcie się! — zawołał Rudolf. — W moim domu nikt nie jest w stanie rzucić na mnie żadnego zaklęcia! Przechytrzyłem cię, Grindelwald! — krzyknął i zaśmiał się triumfalnie.

Shepherd gorączkowo szukał w głowie sposobu na ominięcie bariery ochronnej. Skoro nie da się Rudolfa zaatakować zaklęciem...

— Harlan! Przemiana! Teraz! — szepnął wilkołakowi do ucha, po czym obaj w jednej chwili zamienili się w ogromne wilki.

Harlan w postaci czarnego basiora doskoczył do kilku śmierciożerców, którzy zaskoczeni tą nagłą zmianą stali jak wrośnięci w ziemię. Znikąd pojawiały się również świetliste groty, po kolei pozbawiające  śmierciożerców życia. Jeden po drugim padali martwi na ziemię.

Wilk o srebrnym umaszczeniu warknął i skoczył do gardła zaskoczonego Rudolfa. Lestrange próbował odepchnąć atakujące zwierzę, ale nie miał szans w tym starciu. Wilk z nagłym szarpnięciem głowy przegryzł mu szyję, z której buchnęła krew, zalewając wszystko wokoło. Rudolf rozpaczliwie próbował uleczyć ranę zaklęciem, jednak krew zalała mu usta i mógł tylko charczeć jakieś niezrozumiałe słowa. Jego rozbiegany i przerażony wzrok napotkał spojrzenie różnobarwnych oczu wilka, którego pysk ubroczony był jego krwią. Lestrange rozpaczliwe usiłował zatamować wyciekające z niego życie. Siłował się ze śmiercią tylko kilka chwil. Wilk odwrócił się od martwego Rudolfa w stronę Rabastana, który klęczał na środku salonu z rękami uniesionymi w geście poddania.

Shepherd wrócił do swojej normalnej postaci i podszedł do mężczyzny. Jego twarz była brudna od zasychającej krwi. Wyglądał przerażająco.

— Śmieciu, właśnie zarżnąłem twojego starszego brata jak świnię. A ty się śmiejesz?

— Nigdy nie będziesz jej miał — wychrypiał Rabastan, zanosząc się szaleńczo od śmiechu. — Suka nigdy nie będzie twoja!

— O czym ty mówisz? — Shepherd poczuł, jak adrenalina uderza w jego krwiobieg.

Rabastan tylko zachichotał w odpowiedzi.

— Mów! Crucio!

Rabastan zaczął miotać się w konwulsjach na podłodze.

— Coś jej zrobił?! — powtórzył Shepherd, a w jego głosie słychać było wściekłość i strach. Lodowata łapa przerażenia ścisnęła go za serce, niemal odbierając zdolność myślenia. Nie, nie mógł teraz poddać się klątwie. Musiał się dowiedzieć, co z Amberly.

— Odpowiadaj!

Ale Rabastan milczał, wystawiając język i chichocząc w jakimś obłąkańczym szale. Shepherd podszedł do niego. To strata czasu. Niczego się od tego śmiecia nie dowie.

Avada Kedavra — wydyszał z nienawiścią. Zbyt łatwa, bezbolesna śmierć, ale teraz nie było czasu na pieprzoną zemstę. Musiał prędko odnaleźć Amberly.

— Harlan? W porządku? — zawołał do wilkołaka, który z powrotem w ludzkiej postaci klęczał nad martwym ciałem Erwina. Spod peleryny niewidki wyłonił się inny wilkołak. Kroczył pośród leżących wszędzie ciał śmierciożerców i sprawdzał, czy na pewno nie żyją.

— Musicie się stąd zbierać. Jest ich drugie tyle gdzieś poza posiadłością. Ja muszę coś jeszcze załatwić — powiedział, unikając zrozpaczonego wzroku Harlana. Erwin był mu jak brat. Znali się od szczeniaka.

Grindelwald odebrał pelerynę wilkołakowi, schował się pod nią i ruszył na poszukiwanie swojej żony. Co miał na myśli ten skurwiel Rabastan? Odsunął od siebie niepokojące myśli i wspinał się na górę, gotowy przejść do ataku z ukrycia, ale nikogo nie spotkał. Czyżby reszta strażników pouciekała w popłochu? A jeśli zabrali ze sobą Amberly? Otworzył gwałtownie drzwi do jej sypialni. Całe szczęście! Na poły przerażony, na poły szczęśliwy doskoczył do leżącej w łóżku dziewczyny.

— Amberly? Słyszysz mnie? To ja... — wyszeptał, ściągnąwszy pelerynę.

Odchylił koce, pod którymi leżała jego żona.

— Kochana, zbudź się!

Chwilową ulgę zastąpiło ponowne przerażenie. Była rozpalona i nieprzytomna. Nie reagowała na jego głos i dotyk. Jej oddech był płytki i świszczący, skóra lepka od potu i blada. Shepherd ogarnął jej włosy z czoła. Jej powieki zadrgały lekko i uniosły się.

— Amberly... Już dobrze, już jestem z powrotem — wyszeptał drżącym głosem.

— Kim jesteś? — usłyszał.

— To ja, Gaspard. Amberly, wyzdrowiejesz kochanie, masz gorączkę, zabiorę cię stąd — mówił bez ładu, tuląc dziewczynę w ramionach.

— Nie znam cię — wyszeptała, a jej oczy znów przestały widzieć cokolwiek. Poczuł jak jej ciało wiotczeje w jego ramionach. Życie uchodziło z niej z każdym płytkim oddechem, z każdym drgnieniem zranionego serca.

I po raz pierwszy w życiu Gaspard Grindelwald zapłakał, a jego łzy skapywały ciężko, niknąc pośród bursztynowych splotów lśniących w blasku zachodzącego słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro