Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36. Wilczy dół

Amberly leżała w łóżku, nie mając już siły płakać. Była rozpalona, a dreszcze nieustannie wstrząsały jej ciałem. Ból głowy był prawie nie do zniesienia. Miała wrażenie, jakby śmierć zaglądała jej w oczy. Śmierć zachichotała przeraźliwie, a Amberly z przerażeniem zauważyła, że miała twarz Rabastana Lestrange'a. Miotała się dziko na łóżku, chcąc uciec przed zjawą. Chciała się schować, zniknąć. Nagle jej ciało zaczęło zapadać się w materac, nie mogła oddychać. Nie wydostanie się, była w pułapce. Przypomniała sobie inne oczy. Oczy, które zawsze przywodziły jej na myśl ciepły bursztyn i zimny lód. Oczy człowieka, którego nienawidziła z całego serca. Zapadła w niespokojny sen, a widok twarzy tego zdrajcy prześladował ją, nie dawał spokoju. Marzyła tylko o jednym. Pragnęła zemsty, chciała żeby poczuł taki sam ból, jak ona. Niech cierpi, tak jak ona. Niech także widzi śmierć zaglądającą mu w oczy. 

***

Gaspard ruszył za Harlanem wgłąb tunelu, który kończył się takimi samymi masywnymi drzwiami jak poprzedni. Za nimi jednak znajdowało się zgoła inne pomieszczenie. Wzdłuż sześciu ścian ustawione były drewniane ławy, na których siedziało tuzin mężczyzn w różnym wieku. Ponad nimi chybotały się płomienie w osadzonych w ścianach pochodniach.

— Tylko tylu? — mruknął Shepherd rozczarowany i niezadowolony. Nie spodziewał się, że Renegatów jest tak niewielu. Zdusił w sobie uczucie mdlącego niepokoju i zebrał się w sobie.

— Jest jeszcze drugie tyle. Wykonują zadania — wyjaśnił krótko Harlan, sadowiąc się na ławie pośród swoich pobratymców i wskazując miejsce Gaspardowi.

Wszyscy siedzieli w okręgu, więc  każdy z obecnych miał doskonały widok na pozostałych.

— Poza tym chłopaki są zgrani i mają doświadczenie wspólnej walki. Są niezawodni — pochwalił podwładnych Harlan, a Shepherd uniósł brew, zastanawiając się, czy mężczyzna mówi prawdę, czy tylko stara się zyskać względy zgromadzonych.

— Chłopaki, to jest Gaspard Grindelwald — oznajmił donośnym głosem Harlan, co wywołało niemałe zamieszanie wśród słuchających. Jeden z nich, niski i krępy, założył ręce na muskularnej piersi i zmierzył Gasparda ni to zlęknionym, ni to groźnym spojrzeniem. Jeszcze inny, jasnowłosy młodzieniec o kościstej budowie ciała, popatrzył na Grindelwalda z czystym podziwem wymalowanym na twarzy. Widocznie legenda jedynego pogromcy Thomasa wciąż wśród nich żyła, bo wszyscy bez wyjątku milczeli, czekając na dalszy ciąg przemowy Harlana.

— Jak wiecie, ten oto niespodziewany przybysz jest jedynym człowieczym zwycięzcą Wulfmonatu. W dodatku jedynym człowiekiem, któremu udało się zdobyć włos wilkołaka — kontynuował Harlan, a oczy wszystkich skupione były na nim.

— Otrzymałem od niego bardzo ciekawą propozycję. Przystałem na nią, lecz chciałbym usłyszeć jeszcze wasze opinie — powiedział, pochylając przed mimi z szacunkiem głowę. —Oscarius, co sądzisz o tym, żeby zastawić pułapkę na znanego z nienawiści do nas, wilkołaków, Rudolfa Lestrange'a? — zwrócił się do jednego spośród obecnych mężczyzny. Był najstarszy, sądząc po licznych zmarszczkach żłobiących jego skórę na twarzy i wyblakłych, jakby mlecznych oczach. Oscarius zanim się odezwał, głośno odchrząknął, co zabrzmiało jak warczenie wilka.

— A na czym polegałaby ta pułapka? — zapytał chropowatym głosem.

— Zastawimy pułapkę, wilczy dół — odparł Harlan, po czym wyjaśnił wszystkim swój plan.

Gaspard Grindelwald od czasu do czasu odzywał się, lecz tylko wtedy, gdy był pytany o szczegóły dotyczące samego Lestrange'a i jego ludzi oraz zabezpieczeń jego posiadłości. Już wiedział, że dobrze trafił. Tak zdyscyplinowanej i gotowej do walki grupy nigdy nie widział. Był pod wrażeniem. Przez chwilę nawet zaczął żałować, że nie był ich przywódcą. Przypomniał sobie jednak o Amberly, i wyrzucił tę pokusę z głowy. Nie. Teraz nie było mu to wcale potrzebne. Potrzebna mu była jego żona, cała i zdrowa, poza zasięgiem łap Lestrange'ów. I po to tu przyszedł.

***

— Nieee, nieee... — żachnął się Rudolf, machając ręką jakby odpędzał od siebie wyjątkowo upartą i upierdliwą muchę. — Mówiłem ci, sierściuchy trzeba kontrolować, trzymać krótko na smyczy, to tak. Ale współpracować? Sojusz? Z wilkołakami? Jeszcze tego mi brakowało... — jęknął w udawanej rozpaczy, sięgając jak zwykle po butelkę ulubionej Ognistej Whisky Ogdena.

— Ci są inni. Wykopali tych najbardziej dzikich i nieokrzesanych. Nazwali się Renegatami. Wierz mi, warto mieć ich w swoich szeregach. Zdyscyplinowani, doświadczeni, gotowi na wszelkie rozkazy. Właściwie niczym nie różnią się od nas. Jedynie raz w miesiącu...

— Dobrze już, dobrze. Nie mów mi już nic więcej. Jest nas sporo. Po co nam niby taka hałastra obszarpańców? — rzucił z irytacją Rudolf, łyknąwszy zbyt dużą ilość trunku na raz. Zaczął kaszleć i parskać, a Grindelwald przez chwilę z satysfakcją napawał się jego cierpieniem.

Anapneo — mruknął w końcu Shepherd, a Rudolf odzyskał zdolność mówienia. Odetchnął i spojrzał czujnym wzrokiem na wspólnika.

— Kurwa, Gaspard, spójrz mi w oczy i powiedz, że nic nie knujesz. Bo śmierdzi mi to jakimś wilczym łajnem.

— Zaufaj mi. Renegaci się nam przydadzą. Choćby po to, żeby rozprawić się z Greybackiem i resztą jemu podobnych śmierdzieli.

— Ma to sens, nie przeczę. Sam nie wiem...

— Może porozmawiaj z Harlanem. Potem zdecydujesz, czy chcesz wchodzić w ten sojusz.

— Dobra, przyprowadź go — westchnął Rudolf.

Krok pierwszy zakończony sukcesem. Shepherd uśmiechnął się z satysfakcją. Nie sądził, że pójdzie tak łatwo.

***

— To jest właśnie Harlan, przywódca Renegatów — Shepherd przedstawił Rudolfowi wilkołaka.

Lestrange zmierzył przybyłego mężczyznę taksującym spojrzeniem. Cmoknął cicho, a Grindelwald zastanawiał się, czy z aprobatą, czy z pogardą.

— No, no... Nie wyglądasz jak Greyback — mruknął w końcu.

— To oczywiste. Greyback to prawie zwierzę, zeszmacił się, zdziczał — odparł Harlan, a jego oczach pojawił się ledwo zauważalny cień urazy. Nie był to człowiek, który tolerował pogardę i lekceważenie. Miał wysokie ambicje i Shepherd wiedział, że przyprowadzenie go przed oblicze gardzącego wilkołakami Rudolfa to stąpanie po kruchym lodzie.

— A wy niby jesteście inni? — zapytał Rudolf zaczepnie.

— Niby? — zapytał krótko Harlan, unosząc jedną brew i uśmiechając się drwiąco. — Gaspardzie, nie wiem czy chcę współpracować z kimś, kto ma o nas tak niskie mniemanie. Sami sobie doskonale poradzimy.

— Spokojnie. Rudolf ma po prostu złe doświadczenia. Widzisz jak Greyback popsuł wam opinię. Przez niego wszyscy, nie ważne z której strony, mają was za dzikusów, brudasów... Ale to krzywdząca opinia — stwierdził spokojnie. — Powinieneś odwiedzić Wilczy Jar, jest tam zupełnie inaczej niż kiedyś. Byłbyś pod wrażeniem... — zwrócił się do Rudolfa.

— Nie sądzę... — odparł Lestrange, gładząc wypielęgnowaną dłonią równo przycięty zarost.  — Nie widzę takiej potrzeby.

— A co z resztą Renegatów? Zawsze osobiście chcesz poznać ludzi, których masz pod sobą — powiedział Grindelwald, pomimo tego, że tak jawny nacisk mógł wzbudzić w śmierciożercy podejrzenia.

— Czy ja wiem... Niekoniecznie muszę wszystkich poznawać. Wierzę wam na słowo. Możemy przedyskutować warunki sojuszu.

— Co ty na to, Harlan?

— Chciałbym mieć przy sobie swojego doradcę — odparł mężczyzna, na chwilę spotykając się wzrokiem z Shepherdem.

— Dobra, sprowadź go — rzucił Rudolf, machnąwszy ręką.

Gaspard Grindelwald pochylił głowę, a serce tłukło mu się w piersi ze zdenerwowania. Będzie ich czterech... On, Harlan i dwóch wilkołaków, w tym jeden pod peleryną Pottera. Miał tylko nadzieję, że czary zabezpieczające posiadłość nie wykryją intruza. Zacisnął palce na swojej różdżce. Mają dzięki niej przewagę, ale czy wystarczającą? Zaczynał dostrzegać w swoim planie coraz więcej luk i niedociągnięć. Ale jeśli się uda, upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu.  Pozbędzie się Lestrange'ów, a przede wszystkim odzyska swoją żonę. Nie mógł się teraz wycofać.

***
Harlan wszedł do salonu, prowadząc za sobą postawnego wilkołaka, ubranego w schludny płaszcz.

— To jest Erwin, znamy się od lat — przedstawił swojego towarzysza.

Lestrange wskazał im ręką miejsca. Obaj zasiedli w fotelach, patrząc wyczekująco na gospodarza.

Shepherd przeanalizował naprędce sytuację. Śmierciożercy mieli przewagę liczebną, ale jeśli szybko i po cichu sprzątną tych w salonie, będą mogli zaatakować resztę z zaskoczenia.

Lestrange był już jedną nogą w wilczym dole, a Grindelwald z lubością będzie patrzył, jak  wpada w pułapkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro