Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. Przywódca Renegatów

Wysoki mężczyzna odziany w długi, czarny płaszcz kroczył kamienistą drogą w głębi lasu. Jego krótkie, srebrzyste włosy połyskiwały w ciemności. Pojedyncze liście umykały spod jego stóp, przesuwane miękką dłonią wiatru. Nagle mężczyzna zatrzymał się, nasłuchując i unosząc prawe ramię. W oddali rozległ się trzask łamanej gałązki, jakby ktoś ją niechcący nadepnął, naruszając aksamitną ciszę zimowej nocy.

— Przychodzę w pokojowych zamiarach — odezwał się mężczyzna spokojnym głosem.

Zamarł w bezruchu, widocznie wyczekując odpowiedzi. I nie mylił się, gdyż zza gęstwiny splątanych krzewów dobiegł go ochrypły głos.

— Ktoś ty za jeden?

— Jeśli usłyszałbyś moje nazwisko, to już w tej chwili płaszczyłbyś się na ziemi w pokłonie — odpowiedział pewnym głosem mężczyzna.

— Tak? A dlaczego niby mam ci wierzyć?

— Dlatego... Signum Virtutio! — zawołał, a z jego różdżki wyłonił się jaśniejący symbol, unosząc się ponad jego postać i oświetlając leśny trakt. Po chwili rozpłynął się w nicość.

Spośród plątaniny krzewów wyłonił się jakiś zwalisty, łysy mężczyzna, ubrany w błyszczący w mroku skórzany płaszcz.

— Ja... Nie wiedziałem. Nie spodziewałem się takiego przybysza. Niech pan pozwoli, że poprowadzę go do naszej siedziby.

— W takim razie prowadź — odrzekł Grindelwald, podążając za ciężkimi krokami strażnika.

Na razie wszystko szło gładko. Gdyby przysadzisty przewodnik się odwrócił, zobaczyłby w marmurowo-bladej twarzy Gasparda Grindelwalda wyraz najwyższego skupienia. Pomimo tego, że strażnik był odwrócony do niego plecami, wciąż trzymał w gotowości różdżkę. A nie była to byle jaka różdżka. Jej rdzeń stanowił niezwykle trudny do zdobycia włos wilkołaka. Takiej różdżki nie można kupić w zakurzonym sklepiku Olivandera na Pokątnej ani nigdzie indziej. Rdzeń do tego typu różdżki trzeba zdobyć samemu.

— Już niedaleko — odezwał się strażnik, a Grindelwald poczuł, jak teren się obniża.

W powietrzu czuć było wilgocią i dymem. Nagle poprzez ciemność Shepherd dostrzegł jarzącą się wokół ogromnego głazu obręcz światła. Ten monstrualny kamień zamykał wejście do Wilczego Jaru, gdzie od stuleci zbierały się różnej maści wilkołaki. Było to schronisko wygnańców, wyrzutków społeczeństwa czarodziejów. Budowane przez dziesięciolecia, okryte mgłą tajemnicy i strachu. Grindelwald po raz drugi w życiu przekraczał próg tego przybytku. Miał nadzieję, że uda mu się wydostać z tego miejsca, nim znów nadejdzie pełnia.

Został zaprowadzony poprzez pachnący wilgocią i mchem korytarz do komnaty wejściowej, w której strażnik zostawił go bez słowa. Czekał. Po dłuższej chwili usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i znów podążał za łysym mężczyzną, tym razem korytarzem w dół, oświetlonym wiszącymi na ścianach płonącymi pochodniami. Mijali liczne rozgałęzienia zmierzajac ciągle prosto. W końcu dotarli do ciężkich, granitowych płyt, które stanowiły swego rodzaju trudne do sforsowania wrota. Strażnik jednak przyłożył do nich rękę, a odrzwia rozsunęły się, ukazując oczom Shepherda oświetlone pomieszczenie, którego ściany wyłożone były drobnymi kamyczkami. Było tu przestronniej, a przy suficie wydrążono otwory, które musiały pełnić rolę wentylacji, gdyż Gaspard mógł odetchnąć znacznie świeższym powietrzem. Na drewnianym siedzisku wyłożonym różnego rodzaju futrami siedział czarnowłosy mężczyzna, którego wąskie oczy zmrużyły się na widok przybysza jeszcze bardziej. Wskazał Gaspardowi miejsce na takim samym fotelu, a strażnika odprawił machnięciem ręki.

— Kogo moje oczy widzą... — mruknął. — Słynny potomek Grindelwalda i jedyny w tym stuleciu Zwycięzca Wulfmonatu. To zaszczyt, ale i strach ciebie gościć, Gaspardzie.

Shepherd zaśmiał się w odpowiedzi, a jego różnobarwne tęczówki zalśniły złowieszczo. — Rad jestem Harlanie, widząc Wilczy Jar w tak znakomitej formie. Wiele się zmieniło od mojego ostatniego pobytu tutaj. Już prawie nie czuć odoru mokrej sierści.

— Zabawne, że zwróciłeś uwagę akurat na ten aspekt — odparł mężczyzna nazwany Harlanem, gładząc dłonią lśniące futro na podłokietniku fotela.

— A gdzie reszta sfory? Spotkałem jedynie strażnika.

— Wszystko w swoim czasie. Dlaczegóż to mam zdradzać ci tajemnice naszej kryjówki? Kto cię przysłał?

— Sądzisz, że Grindelwalda może ktokolwiek posyłać jak jakiegoś pachołka? Sam decyduję, gdzie bywam i kogo odwiedzam, Harlanie.

— Czego chcesz? — zapytał mężczyzna wprost.

— Ty tu teraz dowodzisz? — zapytał Gaspard, patrząc badawczo na rozmówcę.

— Hm... Cóż, sprawy nie są tak proste i oczywiste, jak ci się może wydawać.

— Niech zgadnę... Thomas nie żyje?

Harlan nie odpowiedział, lecz coś w jego twarzy powiedziało Gaspardowi, że trafił w sedno.

— Myślisz, że możesz sobie tutaj przychodzić i szpiegować do woli, a ja przymknę na to oko? — warknął Harlan, a z jego twarzy zniknął pobłażliwy uśmieszek. Jego żółte oczy stały się zimne i czujne.

— Gdzie Greyback? — zapytał Gaspard.

— Nie wiem. Być może gryzie już piach, a co?

— Mam z nim pewne porachunki... Podobno kilku z was odeszło na stronę czarodziejów.

Harlan zaśmiał się w odpowiedzi, przeciągając się leniwie i ziewając. — A skąd pewność, że odeszli? A może ich wysłałem na zwiady, tak samo jak ciebie przysłał tu Lestrange?

— Widzę, że Greyback zdążył ci naopowiadać kłamstw na mój temat. Szkoda, jeśli rzeczywiście nie żyje. Z pewnością śmierć poniesiona nie z moich rąk była dla niego zbyt łagodna.

— Nie wiem, czy na pewno nie żyje — powiedział mężczyzna lekceważąco. — Może się gdzieś zaszył. Kazałem mu spierdalać, bo podskakiwał. Dostał za swoje. Wchodził mi w drogę śmierdziel. Wraz z nim przegoniłem jeszcze kilkunastu. Wilczy Jar to nie kloaka. Ale my, Renegaci, zmieniliśmy panujące tu zasady.

— Ilu was jest?

— Pilnuj swego ogona, Grindelwald.

— Cóż, jestem pod wrażeniem, jak udało ci się ucywilizować to miejsce.

— Milutko... Ale przejdźmy do rzeczy, bo jak wiesz, cierpliwość nie jest moją mocną stroną.

— Wspaniale... Przyszedłem zaproponować ci pewien układ — powiedział Gaspard, z zadowoleniem obserwując zainteresowany wzrok Harlana. — Wiem, że nie możesz być Alfą, Harlan. Podejrzewam, że Thomas umarł bez niczyjej ingerencji, co oznacza, że ty byłeś i nadal jesteś tylko Betą. Twoja pozycja jest zatem zagrożona.

Harlan nie skomentował tych słów, co Octavian uznał za potwierdzenie swoich podejrzeń.

— Dobrze znam Prawo Sfory. Mógłbyś zostać Alfą tylko w trzech przypadkach. Jeśli pokonałbyś Thomasa w pojedynku lub jeśli pokonałbyś tego, który z nim ostatnio zwyciężył. A tak się składa, że to byłem ja. I tylko ja. Co prowadzi nas do nieprzyjemnego wniosku, że jeśli chciałbyś, a chciałbyś na pewno, zostać Alfą, to musiałbyś stanąć ze mną do walki. Sam na sam.

Harlan zacisnął szczękę, a na jego twarzy pojawił się pogardliwy grymas. — Do czego zmierzasz, Grindelwald?

— Ano do tego, że jestem przekonany, że wolałbyś uniknąć starcia ze mną, bo dobrze wiesz, że zwyciężyłbym, tak jak z Thomasem, którego i tak mianowałem Alfą, bo nigdy nie miałem aspiracji przewodzenia Sforze. Wobec tego mam dla ciebie, drogi Harlanie, propozycję nie do odrzucenia — oznajmił, a oczy Harlana rozbłysły chciwie. — Jest jeszcze trzecia opcja. Mógłbym cię mianować Alfą wobec całego zgromadzenia Sfory czy tam Renegatów, jak się wolicie teraz nazywać.

— Czego byś chciał w zamian? — wszedł mu w słowo Harlan, podejrzliwie lustrując srebrnowłosego mężczyznę.

— Jednej, drobnej przysługi.

— Jakiej? — drążył Harlan.

— Zaproponujesz Lestrange'owi sojusz. Kiedy już wejdziesz w jego szeregi wraz z kilkoma swoimi ludźmi, przejdziemy do ataku. Wszyscy mają zdechnąć, bez wyjątku.

— Ludzie Lestrange'a?

— Zgadza się.

— Dlaczego?

— Dlatego, że Rudolf i jego świta nam obojgu stoją na drodze. Wierz mi, Lestrange'a trzeba ukrócić tuż przy ziemi, bo jak wyrośnie, to wytruje nas wszystkich.

— A jeśli się zgodzę, to mianujesz mnie Alfą? I zrzekniesz się roszczeń do przywództwa?

— Z ogromną przyjemnością.

Harlan wyciągnął w stronę Gasparda dłoń, którą ten uścisnął, patrząc mu prosto w oczy.

— Umowa stoi? Mogę ci zaufać, Grindelwald?

— Możesz mi wierzyć, tak jak w to, że za miesiąc księżyc znów będzie w pełni. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ty już wtedy będziesz Alfą.

Harlan uśmiechnął się, a jego żółte oczy rozbłysły jak dwie okrągłe tarcze księżyca w pełni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro