Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Czerń i biel

Amberly krążyła po sypialni, nie mogąc zasnąć z powodu natłoku niespokojnych myśli. Kiedy spostrzegła, że niebo pojaśniało od zbliżającego się świtu, usiadła na parapecie w wysokim wykuszowym oknie i zapatrzyła się na skąpane w niebieskościach błonie otaczające zamek.

Ponad lasem jaśniała łuna zwiastująca rychłe pojawienie się słońca, a połacie na jego skraju spowite były mglistym cieniem. Amberly podziwiała ten spokojny i majestatyczny widok, gdy nagle zauważyła, że pomiędzy drzewami coś się poruszyło. Wytężyła swój nienajlepszy wzrok i dostrzegła wilka bądź dużego psa, który pojawił się na ścieżce prowadzącej wgłąb lasu, lecz zniknął tak szybko, że dziewczyna nie była pewna, czy to nie było tylko złudzenie optyczne wywołane przeżyciami poprzedniego wieczoru.

Zadrżała i mocniej owinęła się w szlafrok. Co się stało z jej dawnym Hogwartem? Pięć długich lat tak bardzo tęskniła za powrotem. Hogwart jednak nie przywitał jej jak dawno nie widziany przyjaciel. Czuła się intruzem, niechcianym gościem w dalekiej rodzinie, którą widywało się kilka razy w życiu.

I jeszcze ten profesor Shepherd... Czyżby miał coś wspólnego z morderstwem Flitwicka? Dziewczyna była przekonana, że wiedział on więcej na temat tej sprawy, niż dawał po sobie poznać. Celowo i z premedytacją ją prowokował, rzucając fałszywe podejrzenia w jej stronę. W co on grał? Zachodziła w głowę, kim naprawdę był ten mężczyzna. Podświadomie wyczuwała, że nie tym, za kogo się podawał. Z jednej strony wzbudzał w Amberly przerażenie, a z drugiej ciekawość pomieszaną z dziwną fascynacją... Zganiła samą siebie w duchu. Przecież to nauczyciel! Dopiero co go poznała, nie miała żadnych podstaw, żeby mu zaufać. Czuła, że to, co pokazywał światu, to tylko pozór, może nawet kłamstwo. Powinna trzymać się od niego z daleka i nie zaprzątać sobie nim myśli.

Nie mogła jednak wyrzucić z głowy jego różnobarwnych, przyciągających jak magnes oczu. Ten człowiek krył w sobie jakąś tajemnicę, jakiś mrok, poprzez który Amberly starała się dostrzec cokolwiek.

Westchnęła i przesunęła palcem po wilgotnej szybie, rysując jakieś nieokreślone wzory. Woda skropliła się na szkle i spływała po jego tafli, tak samo jak łzy na jej bladych policzkach. Wciąż miała przed oczami umierającego profesora Flitwicka. Zachodziła w głowę, dlaczego i kto go zamordował. Chciała poznać prawdę, ale jednocześnie drżała przed nią ze strachu. Ktokolwiek stał za morderstwem, być może gdzieś tam czekał i planował pozbyć się niewygodnego świadka. Wiedziała, że musi być ostrożna, jednak pragnienie odkrycia prawdy było silniejsze od strachu.

***

Rano w Wielkiej Sali nie było gwarno jak zwykle. Wieść o śmierci profesora już się rozniosła i uczniowie oczekiwali na przemówienie dyrektor McGonagall. Kiedy weszła do sali, rozmowy umilkły, a oczy wszystkich zwróciły się na kobietę.

— Drodzy uczniowie, jest mi niezmiernie przykro wam o tym mówić... Jak już zapewne wiecie od swoich opiekunów, tej nocy miało miejsce straszliwe wydarzenie, jakiego mury tego zamku dawno nie były świadkami. Popełniono haniebny czyn. Wieloletni profesor tej szkoły, opiekun Ravenclawu, Filius Flitwick został zamordowany. Sprawcy niestety do tej pory nie udało się ująć, dlatego wprowadziłam dyżury nauczycieli na korytarzach i błoniach Hogwartu do odwołania. Proszę was jednocześnie o zwiększoną czujność i ostrożność. Jeśli cokolwiek wyda wam się podejrzane, zgłoście to do któregoś z opiekunów lub prefektów. Jeśli ktokolwiek z was coś widział lub wie o czymś, co może być istotne dla tej sprawy, również jest proszony o podzielenie się tą informacją. Nie spoczniemy, dopóki nie odkryjemy prawdy o tym, co się stało zeszłej nocy. Jesteśmy to winni profesorowi Flitwickowi. Proszę was teraz o uczczenie pamięci profesora Filiusa Flitwicka minutą ciszy — zakończyła, unosząc do góry różdżkę, której koniec rozjarzył się światłem niczym świeca płomieniem.

Wszyscy uczniowie powstali z miejsc, unosząc zapalone różdżki w hołdzie zmarłemu profesorowi. Czas jakby się zatrzymał. Nikt się nie odzywał, ale cisza ta była wielce wymowna. Nawet Irytek postanowił tym razem uszanować milczenie, które rozlało się w Wielkiej Sali, napawając wszystkich obecnych smutkiem i żałobą.

Kilka minut później opiekunowie i prefekci domów krążyli między stołami rozdając uczniom ich plany zajęć. Amberly ze zdziwieniem zobaczyła, że ona, pomimo tego, że nie była uczennicą, również otrzymała rozpiskę. Zagotowała się ze złości kiedy spostrzegła, że to Shepherd zastąpił Flitwicka i to on będzie prowadził jego przedmiot. A Amberly, jako praktykantka, miała widocznie uczestniczyć we wszystkich zajęciach prowadzonych przez Shepherda, nawet tych dotyczących obrony przed czarną magią, bo te również znajdowały się na liście. Po prostu świetnie... Westchnęła i zlustrowała kartkę. Zajęcia obrony przed czarną magią miały rozpocząć się za godzinę, a ona chcąc nie chcąc musiała się na nich pojawić.

Była w podłym nastroju i myślała, że już nic nie było w stanie go pogorszyć. Niestety widmo nieuchronnego spotkania z Shepherdem napawało ją dziwnym niepokojem. Dojmujące uczucie smutku po śmierci Flitwicka sprawiało, że nie miała ochoty na nic, a tym bardziej na ponowne spotkanie srebrnowłosego mężczyzny.

Z rezygnacją dokończyła owsiankę i ruszyła po schodach na górę do klasy Shepherda.

***
Weszła do salki, gdzie przy starych dębowych ławkach siedzieli już uczniowie z Gryffindoru i Slytherinu. Tylko jedna była wolna. Oczywiście pierwsza, tuż przed samym biurkiem profesora Shepherda. Usiadła z cichym sapnięciem, unikając wzroku mężczyzny. Jego spojrzenie paliło, wwiercało się w nią, tak że nawet nie musiała sprawdzać, czy rzeczywiście lustrował ją wzrokiem.

— Skoro wszyscy są już obecni — odezwał się, powstając (Amberly czuła, że popatrzył na nią znacząco) — to możemy wreszcie zaczynać. Na początek pozwolę sobie poruszyć kilka fundamentalnych kwestii, związanych z obroną przed czarną magią — powiedział, przyjmując dydaktyczny, o dziwo wyjątkowo mu pasujący ton. — Po pierwsze, musicie sobie zdawać sprawę, że nie jest to tylko machanie różdżką i wypowiadanie zaklęć. Ten przedmiot jest czymś więcej, niż uczeniem się jakiejś dziedziny magii. Nie ma tu miejsca na popisywanie się, udowadnianie sobie i innym swojej wielkości, przekrzykiwanie się zdobytymi umiejętnościami...

Amberly słuchała profesora niemal spijając z jego ust każde słowo. Shepherd widocznie nie miał w zwyczaju przechadzać się po klasie, lecz stał w miejscu z rękami założonymi na piersiach, patrząc niewidzącym wzrokiem w dal.

— Ten przedmiot dotyczy tak naprawdę odwiecznej wojny dobra ze złem, pojedynku wartości, walki na śmierć i życie — ciągnął z błyskiem w oczach. — W istocie mamy do czynienia z wojną. Jest to przestrzeń wyborów między tym, co słuszne i prawe, a tym, co łatwe i nikczemne — rzekł w zamyśleniu. — Tak jak w życiu, obrona przeciw ciemnym mocom polega na opieraniu się im lub poddaniu się w ich niewolę. Jest to kwestia wyboru, wyćwiczonej siły woli ale przede wszystkim tego, czego ostatecznie szukamy i pragniemy.

Przez chwilę mężczyzna milczał, jakby nad czymś się zastanawiał. Położył ręce na blacie katedry i ogarnął spojrzeniem całą klasę. Wszyscy siedzieli nieruchomo, ciekawi, co jeszcze profesor im powie. Chociaż wzbudzał w nich lęk, to odczuwali wobec niego również szacunek, a niektórzy wręcz podziw. Profesor wpatrywał się intensywnie w uczniów, jakby rzucając im nieme wyzwanie.

— Zapamiętajcie. Obrona przed czarną magią to przede wszystkim sztuka wyborów i podejmowania decyzji. Zawsze istnieje wybór między tym, co nas pociąga i nęci siejąc spustoszenie i w konsekwencji ciągnąc w dół, a tym, co naprawdę nas rozpala i nadaje sens życiu, ciągnąc z kolei w górę. Pomyślcie o tym i rozważcie to dogłębnie  — powiedział, a kilka osób wyprostowało się na swoich krzesłach. — Świat nie jest, jak to się niektórym może wydawać, wachlarzem różnych odcieni szarości. Świat jest czarno-biały. Myślicie, że to naiwny, prosty i nieskomplikowany pogląd? Macie do tego prawo, ale ja sądzę inaczej. Od zarania dziejów istnieje dobro albo zło, światłość albo ciemność, prawda i kłamstwo. Nie ma nic pomiędzy. Owszem, czasem trudno jest odróżnić jedno od drugiego, cienie się przenikają, zwodzą nasze zmysły, ale mimo to zło zawsze pozostaje złem, a dobro dobrem — rzekł cicho, jednak na tyle wyraźnie, że usłyszeli go wszyscy obecni w sali. Jego głos niósł się po klasie niczym dźwięk po tafli spokojnego jeziora. — Zastanówcie się, co was do siebie przyciąga, opowiedzcie się, po której stronie szachownicy chcecie stanąć. Miejcie jednak na uwadze, że czarne piony powoli otaczają białe w narożniku i wystarczy jeden błąd, a cała rozgrywka może się posypać. Nie jestem tu po to, żeby was wyuczyć magicznych sztuczek. Nie jestem tu nawet po to, żeby pomóc wam bronić się przed zagrożeniami. Jestem tu, żeby was przygotować na to, co w życiu każdego człowieka jest nieuniknione — na dokonanie wyboru zgodnego z waszym jestestwem. Musicie uświadomić sobie, że w tej najważniejszej bitwie walczycie sami ze sobą, walczycie o to, kim jesteście i o to, kim chcecie być. Podjęcie decyzji nie jest proste, a nie zawsze jest zresztą ostateczne, wszak wielu zawraca z raz podjętej drogi... — zauważył, ponownie rzucając badawcze spojrzenie na uczniów. — Umiejętności, wiedza, strategia... To jedynie elementy, które tylko wówczas mają wartość, gdy są użyte we właściwym czasie i we właściwy sposób — mówił dalej, a Amberly musiała przyznać, że jego słowa były pełne pasji i robiły wrażenie na wszystkich, na niej również. — Jestem tu jednak także po to, by was czegoś konkretnego nauczyć, więc dzisiejsza lekcja będzie miała charakter powtórzeniowy i będzie dotyczyć trojakiej natury zagrożeń magicznych — dodał, po czym warknął, jakby wybudził się z transu: — Dlaczego tego nie zapisujecie? Myślicie, że już wszystko wiecie o podstawach? Za chwilę zobaczymy — prychnął, a wszyscy rzucili się po pióra i kałamarze, rozpościerając przed sobą pospiesznie arkusze pergaminów.

— Można wyróżnić trzy podstawowe obszary ataku, na podstawie których zidentyfikujemy naturę zagrożeń magicznych — ciągnął profesor.
— Czy w którejś głowie w bólach urodzi się jakakolwiek sensowna odpowiedź, czy mam do czynienia ze skrajnymi warchlakami umysłowymi? — rzucił, a jego pytanie wisiało w klasie niczym list gończy ze zdjęciem poszukiwanego zbiega. Tak, każdy w tej chwili czuł się niczym przestępca bojący się wpaść w łapy srebrnowłosego stróża prawa. Amberly, pomimo że znała odpowiedź, nie ośmieliła się odezwać. Przecież nie była uczennicą, miała za sobą pięć lat studiów. Wolała się nie wychylać.

Mijały ociekające napięciem minuty, a w klasie panowała niczym niezmącona cisza. Profesor Shepherd nie przerywał jej. Stał nieruchomo przed tablicą i czekał. Jeden chłopak z Gryffindoru widocznie zebrał się w sobie na tyle, by spróbować sprostać pytaniu zadanemu przez profesora. Podniósł rękę.

— Nazwisko?

— Patrick Shelby.

Nauczyciel skinął głową, udzielając pozwolenia na zabranie przez ucznia głosu.

— Wydaje mi się, że może chodzić o zagrożenia typu fizycznego i psychicznego — wydukał niepewnie gryfon, a Amberly słysząc jego słowa z ulgą wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze. Chłopak spojrzał z obawą na nauczyciela, który o dziwo wyglądał na usatysfakcjonowanego tą odpowiedzią.

— Brawo, pan Shelby zwyciężył w swojej pierwszej małej bitwie odwagi z tchórzostwem. Szkoda, że tylko on jeden. Co do odpowiedzi to cóż, zgadza się, w istocie możemy w ten sposób dokonać podziału. Zaklęcia dotyczące aspektu fizycznego to takie, które mogą zadać waszym ciałom obrażenia bądź pozbawić je możliwości ruchu. Wśród nich można wymienić ogłuszająco-unieruchamiające, zadające ból, obrażenia w postaci ran lub śmierć. Z kolei zaklęcia dotyczące natury psychicznej to takie, których użycie powoduje ingerencję w umysł i psychikę ofiary. Mogą skłonić ją do zachowań często autodestrukcyjnych, pozbawić możliwości racjonalnego rozumowania, wtargnąć do umysłu, na przykład w celu poznania jej najsłabszych stron, a także złamać opór, by wyciągnąć potrzebne informacje.

Shepherd urwał na chwilę i spojrzał przeciągle po sali, zatrzymując wzrok ułamek sekundy dłużej na Amberly. Dziewczyna speszona szybko odwróciła wzrok. Dlaczego profesor tak na nią działał? Rumieniła się pod jego spojrzeniem za każdym razem. Przełknęła ślinę i utkwiła wzrok w porysowanym blacie stolika.

— Został nam jeszcze jeden rodzaj zagrożeń, których pan Shelby nie wskazał, a mianowicie te natury metafizycznej, choć osobiście wolę określać je mianem duchowych. Są to zaklęcia, które naruszają substancję duszy, zdolne do modyfikacji czy nawet, nazwijmy to... swego rodzaju podziału duszy. Nie będę się jednak zagłębiał w dalsze informacje na ten temat, gdyż te rejony magii powinny być dla was odległe nawet na poziomie czysto teoretycznej dyskusji akademickiej — zakończył oschle, a wszyscy pochylili się nad pergaminami skrobiąc pospiesznie notatki.

Po tych słowach machnął różdżką w stronę tablicy, na której pojawił się trójstopniowy podział, o którym mówił.

— Skupimy się teraz na naturze samej magii. Wszyscy wiemy, chociażby dzięki nazwie naszego przedmiotu, że istnieje coś takiego jak czarna magia. W skrócie jest to zespół takich zaklęć i uroków, których celem jest wyświadczenie zła wobec strony przeciwnej bądź czasem siebie samego. Z drugiej strony możemy analogicznie wysnuć wniosek, że skoro istnieje czarna, to istnieje również biała magia. Ta druga składa się z tak zwanych przeciwzaklęć i przeciwuroków. Są to wszelkiego rodzaju nieinwazyjne sposoby obrony. Najbardziej znanym i powszechnie używanym jest zaklęcie tarczy, czyli Protego, lub znane wam z pewnością zaklęcie rozbrajające, czyli Expelliarmus. A teraz kolejne pytanie. Skoro możemy mówić o czarnej i białej magii, to czy jest możliwe zaistnienie zjawiska szarej magii?

Profesor rozejrzał się po sali w poszukiwaniu szczęściarza, którego chciałby zmusić do odpowiedzi.

— Panna Miles — powiedział niespodziewanie, na co Amberly drgnęła, jakby poraził ją prąd. — Co może powiedzieć nam absolwentka Hogwartu i pięcioletnich studiów na uniwersytecie w Stanach? Słucham.

Dziewczyna była zaskoczona pytaniem i miała całkowitą pustkę w głowie, jednak musiała chociaż spróbować. Podniosła się z miejsca i spojrzała niepewnie prosto w oczy nauczyciela. Nie uśmiechał się, nie zachęcał. Był zimny i wyniosły jak marmur.

— Myślę, że taka sytuacja mogłaby mieć miejsce w przypadku, gdyby czarna magia była użyta w dobrym celu albo biała w złym — odrzekła po krótkim namyśle.

Octavian Shepherd milczał, wpatrując się w młodą kobietę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Amberly wykorzystała tę chwilę spokoju i zastanowiła się.

— Wydaje mi się jednak, biorąc pod uwagę moralny aspekt tego zagadnienia, że byłaby to skrajnie rzadka sytuacja. W większości przypadków bowiem użycie czarnej magii byłoby mimo wszystko czynem bezwzględnie złym.

Shepherd w dalszym ciągu milczał, jednak zacisnął szczęki, a Amberly odniosła wrażenie, że dostrzegła cień rozczarowania malujący się na jego posępnej twarzy. Ten jednak nie raczył od razu skomentować jej wypowiedzi. Spojrzał po klasie i zapytał innych, czy zgadzają się z jej wypowiedzią.

— Cóż, każdy z was musi odpowiedzieć sobie sam, czy utożsamia się z odpowiedzią panny Miles — skwitował ich milczenie, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać.

Lekcja dobiegła końca, a uczniowie wydostali się z klasy w pełnym podekscytowania milczeniu.

— To jest dopiero nauczyciel. Zupełnie inna liga, nie to co Finnick z zeszłego roku! — wydusił w końcu jeden z Gryfonów.

Reszta uczniów skwapliwie się z nim zgodziła. Jeszcze nigdy nie mieli takiej lekcji. Pierwszy raz nauczyciel traktował ich jak dorosłych i widocznie za takich ich uważał.

— Gość jest wybitny — ktoś stwierdził.

— Oj tak. Nie mogę doczekać się kolejnej lekcji — zapiszczała McKenzie Brown, szkolna piękność, do której, jak podejrzewała Amberly, musiały wzdychać mnóstwo chłopaków.

Amberly rzuciła jej pogardliwe spojrzenie, chociaż tak naprawdę sama była pod wrażeniem pierwszej lekcji z Shepherdem.

Po obiedzie Amberly udała się do świątyni książek, w której zawsze odnajdowała spokój. Biblioteka działała kojąco na jej skołatane nerwy, więc może zadziała również na jej skołatane pierwszy raz w życiu serce. Niestety w bibliotece aktualnie przebywała chmara dziewcząt z siódmego roku, w tym McKenzie.

— On jest niezaprzeczalnie cudowny! Ciekawe, ile ma lat...

— Nie może być chyba tak bardzo stary, nie ma przecież zmarszczek.

— Oj nawet jakby miał...

— A te jego niezwykłe oczy... Są takie tajemnicze i groźne — westchnęła McKenzie.

Amberly od razu wiedziała, o kim dziewczyny rozprawiają. Zirytowana wyszła z biblioteki i skierowała się do pokoju wspólnego. Denerwowała ją świadomość, że nie tylko ona zwróciła uwagę na profesora. Irytowało ją, że sama, chociaż kilka lat starsza, zachowuje się jak jakaś głupia gęś. Musi natychmiast wybić sobie z głowy myśli o tym mężczyźnie. Po pierwsze to niestosowne, to nauczyciel. Po drugie, przecież on musi być od niej co najmniej kilkanaście lat starszy! Owszem, był w jakiś sposób pociągający, a jego pierwsza lekcja pokazała go z jak najlepszej strony, jednak to nie powód, żeby ciągle o nim myśleć. Poza tym Shepherd jej nie znosił. Patrzył na Amberly z taką pogardą, może nawet z odrazą... Specjalnie zadał jej pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi. Chciał zrobić sobie z niej pośmiewisko.

Amberly miała delikatną powierzchowność niewinnej marzycielki, i w dużej mierze taka była. Nie miała zamiaru jednak przez cały rok dawać sobą pomiatać. Musiała wziąć się w garść i przestać myśleć o profesorze obrony w inny sposób, niż jak o nauczycielu.

Z drugiej strony postanowiła, że spróbuję dowiedzieć się o Octavianie Shepherdzie jak najwięcej. Zwłaszcza, że mógł on mieć coś wspólnego z zabójstwem Profesora Flitwicka. Jeśli to on zabił jej niedoszłego mentora, pożałuje swojego czynu. Choćby i miała przypłacić to życiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro