2. Nowy opiekun
Amberly rzuciła ostatnie, zrozpaczone spojrzenie na martwe oczy profesora, po czym zerwała się i wybiegła na korytarz. Skręciwszy za róg, wpadła na kogoś z impetem. Uniosła z przestrachem oczy lecz po chwili westchnęła z ulgą. Na szczęście był to tylko ten nowy nauczyciel, Oliver Wood. Mężczyzna położył dłonie na ramionach Amberly, podtrzymując chwiejącą się na nogach dziewczynę.
— Panie profesorze, ktoś zamordował profesora Flitwicka... — wykrztusiła z trudem, wskazując za siebie drżącą ręką.
Oliver Wood rzucił jej zdumione spojrzenie.
— Co pani opowiada? Coś pani się musiało pomylić... — odpowiedział mężczyzna, marszcząc brwi i przyglądając się jej badawczo.
— Nie. To prawda... Widziałam go... On... — zaczęła , ale głos drżał jej tak bardzo, że nie była w stanie dokończyć zdania.
Nagle za rogiem pojawiła się jakaś ciemna postać. Amberly wzdrygnęła się ze strachu i przysunęła automatycznie do profesora Wooda. Nieznajomy zbliżył się, a z mroku wyłoniła się znana już Amberly marmurowo blada twarz.
— O, przepraszam, czyżbym w czymś przeszkodził? — zapytał drwiąco profesor Shepherd, patrząc znaczącym wzrokiem na ręce Wooda trzymające ramiona Amberly. Uniósł jedną brew oraz kącik ust, jednak jego wzrok pozostał zimny.
— Octavianie, to nie tak... — Wood odsunął się natychmiast od Amberly. — Spotkaliśmy się przypadkiem. Właściwie to zderzyliśmy się, dosłownie chwilę temu. Panna Miles mówi, że coś się stało Flitwickowi w klasie zaklęć.
— Czyżby? — zapytał Shepherd z tonem niedowierzania.
— Tak! Profesor Flitwick... On chyba nie żyje. Biegłam właśnie po pomoc — odpowiedziała ze złością.
Dlaczego Shepherd patrzył na nią tak, jakby kłamała? Przecież sobie tego nie wymyśliła!
— Był cały we krwi... — powiedziała z rozpaczą, lecz urwała, nie mogąc znieść wspomnienia gasnącego wzroku profesora i tego, że nie mogła mu pomóc.
Filius Flitwick od wielu lat pełnił obowiązki opiekuna Ravenclawu. Był dla Krukonów jak dobry wujaszek... Wszyscy uczniowie go uwielbiali. Oczy zapiekły ją od zbierających się w nich łez. Nie zdążyła zamienić z nim nawet słowa po powrocie.
— Nie ma co zwlekać. Zaprowadź nas tam — rzucił profesor Wood z przejęciem i cała trójka ruszyła w stronę klasy zaklęć.
Przeszli w milczeniu krótki odcinek korytarza. Amberly obejmowała się ramionami, podświadomie wyczuwając, że za każdym rogiem być może czyha na nią jakieś niebezpieczeństwo. A może zagrożenie było tuż obok? Zerknęła przelotnie na Shepherda, który szedł z podniesioną różdżką, czujnie lustrując mijane korytarze i drzwi. Przed wejściem do sali zaklęć mężczyzna uniósł dłoń, nakazując pozostałej dwójce zaczekać. Sam wszedł do pomieszczenia z różdżką uniesioną w pogotowiu.
— W porządku, nikogo tu nie ma — usłyszeli po chwili jego głos.
Amberly przekroczyła próg, trzymając się blisko Wooda. W nieoświetlonej klasie wysoka postać Shepherda wydała jej się jeszcze bardziej przerażająca.
— Niestety profesor Flitwick rzeczywiście nie żyje. Trzeba powiadomić dyrektor McGonagall. Zabezpieczę miejsce zbrodni zaklęciami — oznajmił, po czym machnął różdżką nad ciałem Flitwicka i całą salą mrucząc: Securitas.
— Wielkie nieba, a więc to prawda! — wydusił Wood, pochylając się nad Flitwickiem, lecz po chwili odsunął się z wściekłością. — Kto mógł zrobić coś takiego? Trzeba natychmiast przeszukać szkołę! Być może sprawca wciąż jest w zamku. Uczniowie mogą być w niebezpieczeństwie!
— Czy Flitwick powiedział coś przed śmiercią? Co dokładnie widziałaś? — Shepherd zwrócił się nagle do Amberly. Jego twarz była nieprzenikniona, a głos opanowany.
— Ja... Usłyszałam jakiś hałas i weszłam do klasy sprawdzić, co się stało. Myślałam, że może profesor Flitwick się przewrócił. Kilka lat temu też mu się to zdarzało na lekcjach, był już w podeszłym wieku — odparła Amberly, starając się nie patrzeć na martwego nauczyciela.
— Profesor Flitwick miał być pani opiekunem, prawda? — zapytał Shepherd, przyglądając się jej nieco uważniej.
— Tak, po roku praktyk miałam przejąć jego posadę... Ale co to ma do rzeczy?
— Otóż może mieć wiele do rzeczy, panno Miles... Może spieszyło się pani do nowego stanowiska i postanowiła pani... popchnąć niektóre sprawy do przodu? — zapytał cicho, mrużąc swoje chłodne, nieprzeniknione oczy.
Amberly aż zachłysnęła się z oburzenia. Czy ten wstrętny facet właśnie insynuował, że to ona zabiła profesora Flitwicka?
— Jak pan śmie!? Sugeruje pan...
— Ja tylko zadaję rutynowe pytania...
— Rutynowe pytania... — prychnęła, czując, że dłużej nie wytrzyma tej rozmowy. To był jakiś absurd! Koszmar!
— Wypraszam sobie tego typu nonsensowne insynuacje, nie mające pokrycia w żadnych dowodach... — warknęła.
— O tym jeszcze się przekonamy.
— Wątpię — syknęła, rzucając mężczyźnie nienawistne spojrzenie.
Jak śmiał sugerować coś takiego! I jeszcze ten jego drwiący wyraz twarzy. Zatrzęsła się z oburzenia. Nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego, a ten bezczelnie wysuwał oskarżenia pod jej adresem.
— Może to pan chce zrzucić podejrzenia na mnie. W końcu sam pan był w pobliżu, niewykluczone, że to właśnie pan ma coś wspólnego z...
— Proponuję od razu udać się do McGonagall — przerwał jej Wood. — Opowie nam pani wszystko przy niej. Tak będzie lepiej — wyjaśnił, widocznie próbując ukrócić ich sprzeczkę, która za chwilę mogła przerodzić się w coś gorszego.
— Tak... Chodźmy stąd, nie mogę na to patrzeć — zgodziła się natychmiast Amberly, a Wood jej zawtórował, przesuwając się tak, żeby mogła przejść.
Shepherd w przeciwieństwie do nich pozostał niewzruszony. Jego ruchy były pewne, spokojne, opanowane. Amberly nie mogła oprzeć się wrażeniu, że mężczyzna ten nie pierwszy raz miał do czynienia z morderstwem i ludzkimi zwłokami. Wyglądał, jakby martwe ciało i krew nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Ruszyli ciemnymi korytarzami poprzez pogrążony w ciszy zamek. Hogwart nigdy nie wydawał się Amberly tak obcy i przerażający. Przerażał ją również sam profesor Shepherd i w duchu dziękowała Bogu, że był z nimi profesor Wood. Za grosz nie ufała temu Shepherdowi. Nie okazał żadnej reakcji na widok martwego ciała! Wydawał się tym wcale nie przejmować! I te jego obrzydliwe sugestie... A może rzeczywiście to on zamordował Flitwicka i chciał przerzucić podejrzenia na nią? To miałoby sens, szczególnie, że był w pobliżu miejsca zbrodni. Poza tym wyglądał jak typ spod ciemnej gwiazdy. Źle mu z oczu patrzyło, chociaż sama nie wiedziała, czemu odnosiła takie wrażenie. Bezwiednie objęła się ramionami i przysunęła się do profesora Wooda, chowając się tuż za jego szerokimi plecami.
Dotarli do gabinetu dyrektorki w kilka minut. Kamienna chimera odsunęła się na dźwięk hasła wypowiedzianego przez Shepherda. Oczywiście to on znał hasło, jakżeby inaczej — pomyślała Amberly. Nie dała jednak po sobie poznać, że nie do końca ufa temu człowiekowi. Pomyślała, że bezpieczniej będzie nie zdradzać więcej swoich podejrzeń bezpośrednio przy nim.
Oliver Wood opiekuńczo położył rękę na plecach dziewczyny i wprowadził ją na schody, a za nimi niczym cień kroczył Shepherd. Schody poruszyły się i za chwilę pukali już kołatką w kształcie feniksa do masywnych, misternie zdobionych drzwi gabinetu dyrektora Hogwartu.
— Proszę wejść — usłyszeli.
Minerwa McGonagall w kraciastym szlafroku siedziała za biurkiem, z oczami utkwionymi w zapisanym pergaminie. Uniosła wzrok i zza rogowych okularów spojrzała surowo na przybyłych nieoczekiwanie o tej porze gości.
— Co się stało? Oliverze? Profesorze Shepherd? Panno Miles? — zapytała, podnosząc się zza biurka i zawiązując szczelniej szlafrok.
— Pani dyrektor, mamy straszne wieści. Trzeba jak najszybciej powiadomić resztę nauczycieli, ministra magii, aurorów... Profesor Flitwick... On nie żyje...— Wood urwał, gdyż głos mu się załamał. — Panna Miles była świadkiem jego śmierci.
— Panno Miles, co pani widziała? Jak to się stało? — wyrzuciła z siebie McGonagall, wyraźnie wstrząśnięta usłyszaną wiadomością.
— Szłam na skróty do wieży Ravenclawu, do swoich komnat. Wyszłam przy posągu Grzegorza Przymilnego, kiedy usłyszałam jakiś dźwięk dobiegający z klasy zaklęć. Gdy tam weszłam, zobaczyłam profesora Flitwicka leżącego za katedrą... Był cały we krwi, ledwo mówił, z trudem oddychał...
— Powiedział ci coś?
— Tak. Kazał mi panią ostrzec, pani dyrektor, i wszystkich. Mówił, że ktoś wrócił i że szkoła jest w niebezpieczeństwie.
Słowa dziewczyny zawisły przez chwilę w gabinecie. Portrety byłych dyrektorów Hogwartu przestały udawać, że śpią, wydając oburzone lub pełne przerażenia odgłosy.
— To skandal!
— Morderstwo nauczyciela na terenie szkoły?!
— Coś takiego!
— Hańba!
Dyrektor McGonagall zachwiała się i oparła dłoń o mahoniowe biurko, po czym nad wyraz energicznie zaczęła wydawać polecenia obrazom wiszącym w gabinecie. — Sprawdźcie szkołę, być może sprawca ukrywa się jeszcze na terenie Hogwartu. Albusie, daj znać ministrowi — rzuciła w stronę jednego z licznych portretów wiszących na ścianie gabinetu, po czym zwróciła się do dwójki profesorów:
— Oliverze, powiadom wszystkich opiekunów domów. Znajdź Nevilla Longbottoma, Profesora Slughorna i Justina Fynch-Fletchleya. Trzeba niezwłocznie przeszukać szkołę — zarządziła opanowanym głosem, jednak ręce wciąż jej drżały.
Wood kiwnął głową i natychmiast wybiegł z gabinetu, nie oglądając się za siebie. Drzwi trzasnęły głucho.
— Profesorze Shepherd, w obecnej sytuacji chyba wie pan, o co jestem zmuszona pana prosić.
— Tak, zdaje się, że wiem — mruknął mężczyzna, wzdychając z widocznym niezadowoleniem.
— Zatem rozumiem że jako nowy opiekun Ravenclawu odprowadzi pan pannę Amberly Miles do dormitorium?
Nie! Tylko nie to! Amberly już miała zaprotestować, ale McGonagall odwróciła się i chwyciła woreczek leżący na gzymsie kominka, z którego zaczerpnęła garść proszku Fiuu.
— Muszę lecieć do Schacklebolta, to zbyt pilna sprawa, nie może czekać... Mogę na pana liczyć, panie Shepherd? Zaopiekuje się pan panną Miles? Widziała Flitwicka jako ostatnia... Więc być może morderca też ją widział... — spojrzała znacząco na Shepherda.
— Tak jest... Do usług, pani dyrektor — odpowiedział mężczyzna wciąż tym samym niemiłym tonem wyrażającym niechęć albo nawet irytację.
Amberly poczuła się urażona. Przecież to nie jej wina, że stracili dotychczasowego opiekuna. A Shepherd zachowywał się, jakby nowy obowiązek był mu wysoce nie w smak, a jej osoba najwidoczniej tylko pogarszała sprawę. Łaskawca się znalazł!
McGonagall albo tego nie dostrzegła, albo udawała, że nie przywiązuje do tego uwagi. Zwróciła się z kolei do Amberly.
— Moja droga, wiem, że to co widziałaś jest dla ciebie traumą. Niestety obawiam się, że mogłaś być bardzo blisko mordercy. Jeśli cię widział lub słyszał, co powiedział ci profesor Flitwick przed śmiercią, możesz być w wielkim niebezpieczeństwie — wyszeptała gorączkowo, kładąc rękę na jej ramieniu. — Dopóki nie znajdziemy sprawcy, nauczyciele będą mieć dyżury na korytarzach i błoniach zamku. Musisz być czujna. Nie chodź nigdzie sama. A jeśli coś cię zaniepokoi, zwróć się z tym do profesora Shepherda, dobrze?
Amberly pokiwała głową, lecz pomyślała, że prędzej pogłaszcze tylnowybuchową sklątkę Hagrida, niż zwróci się po pomoc do Shepherda.
McGonagall wrzuciła proszek Fiuu w palenisko, wkroczyła w wir szmaragdowozielonych płomieni i wypowiedziała adres docelowy, znikając po chwili z krótkim hukiem. Profesor Shepherd odwrócił się, nie zaszczycając Amberly nawet jednym spojrzeniem.
— Za mną, Miles — warknął ostro przez ramię, nie bawiąc się w uprzejmości.
A więc przestał udawać — pomyślała Amberly, zaciskając ze złości pięści. W towarzystwie innych zachowywał pozory, a tak naprawdę był cynicznym draniem.
Dziewczyna, mimo tego, że była w szoku po okropnej śmierci Flitwicka, zdenerwowała się na ten władczy i pogardliwy ton profesora. Nie poczyniła jednak żadnego komentarza i w ciszy ruszyła za nim. Zresztą nie miała innego wyjścia, jak tylko posłuchać polecenia dyrektorki.
Idąc korytarzem Shepherd rozglądał się czujnie i trzymał różdżkę w pogotowiu. Amberly zrobiła to samo, ściskając ją kurczowo i ukradkiem celując w Shepherda. Nie da mu się zaskoczyć... Nagle mężczyzna bez ostrzeżenia pociągnął ją we wnękę w ścianie i zakrył jej usta dłonią. A jednak! Była jak sparaliżowana. Strach unieruchomił ją, nie pozwalając na natychmiastową reakcję. Dopiero po chwili spróbowała wyrwać się ze stalowego uścisku mężczyzny. Jej wysiłki na nic się zdały, bo ten był od niej o wiele silniejszy. Miała rację... Drań chciał się jej pozbyć, bo była świadkiem morderstwa. Może to on zabił Flitwicka? Pod naporem paniki zaczęła szarpać się jeszcze gwałtowniej, usiłując wydać jakikolwiek dźwięk spod silnej dłoni Shepherda, zaciskającej się na jej ustach.
— Bądź cicho — nakazał jej chrapliwym szeptem, a Amberly znieruchomiała, oddychając ciężko przez nos. W jej oczach zebrały się łzy, a oddech stał się nierówny, spazmatyczny.
— Cicho, nawet nie drgnij — szepnął jej Shepherd wprost do ucha. Jego ciepły oddech musnął jej skórę, wywołując u niej niekontrolowany dreszcz. Odsunęła się na tyle, na ile mogła.
Wnet usłyszała jakiś szelest na schodach prowadzących na górne piętro. Jeśli ktoś właśnie schodził, to nie miał szans ich zobaczyć. Dziewczyna jednak drżała ze strachu, a także innych emocji, do których bała się przyznać nawet przed samą sobą. Czuła ciepło bijące od profesora i jego hipnotyzujący zapach, przypominający jej jakąś przyprawę, chyba kardamon. Zakręciło jej się w głowie i nie była pewna, czy obraz, który miała przed oczami nie jest omamem. Jakaś zakapturzona, wysoka postać stała przez chwilę na schodach, po czym bezszelestnie oddaliła się z powrotem na górę.
— Zostań tu i nigdzie się nie ruszaj — nakazał cicho Shepherd, wypuszczając dziewczynę ze swoich objęć. Ruszył w ślad za tajemniczą postacią.
Amberly nie śmiała mu sie sprzeciwić, toteż posłusznie stała bez ruchu w ciemnej wnęce, czekając na powrót profesora. Wrócił po kilkunastu minutach wyraźnie niezadowolony. Bez słowa dał jej znak, żeby ruszyła za nim. Zrobiła to, chociaż z ciężkim sercem, bo podświadomie czuła, że nowy nauczyciel coś ukrywał.
Reszta drogi obyła sie bez dalszych niespodzianek i w absolutnej ciszy. Przed wejściem do komnat należących do Amberly, Shepherd w końcu się odezwał. Nachylił się nad dziewczyną, tak że dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, jak był wysoki. Przewyższał ją o dobre trzydzieści centymetrów. Z bliska mogła wreszcie dostrzec, skąd pochodziła dzikość w spojrzeniu profesora. W świetle zapalonego kandelabru jego lewe oko jarzyło się upiornym, błękitnym blaskiem, drugie zaś stanowiło niezwykły kontrast, gdyż wyglądało niczym bursztyn podświetlony promieniem zachodzącego słońca. Amberly wpatrywała się w tę przedziwną parę oczu jak zahipnotyzowna.
— Jako nowy opiekun Ravenclawu, a tym samym także i pani, pozwolę sobie wydać kilka poleceń. Powinna pani mnie słuchać i wykonywać rozkazy...
— Chyba pan żartuje... Nie jestem dzieckiem... Nie będzie mi pan rozkazywał! — prychnęła.
— Będę. Zakazuję pani wałęsania się po zamku. Ma pani siedzieć w swojej wieży do odwołania. Zrozumiano? — zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Co za gbur! Niedoczekanie! Nie była już uczennicą i nie musiała się słuchać nikogo, a już zwłaszcza takiego impertynenta. Poza tym nie mógł po prostu jej o to poprosić tylko rozkazywał jak jakiś gbur?
— Chyba w pańskich chorych snach. Nie ma takiej opcji. Zna pan w ogóle słowo "proszę"? — odpowiedziała, zakładając ręce na piersiach.
Shepherd nie zwrócił uwagi na jej humory. Bez cienia konsternacji kontynuował swoją listę zakazów i nakazów.
— Proszę zatem uprzejmie, żeby pani nie szukała sprawcy na własną rękę. I proszę nie latać po całym zamku i nie rozpowiadać wszem i wobec co pani widziała, jasne?
Za kogo on ją miał? Chyba za jakąś idiotkę.
— Nie mam zamiaru nigdzie latać ani nikomu o tym mówić, za kogo pan mnie uważa? — prychnęła, przewracając oczami.
— Skoro już pani pyta, to uważam panią za podejrzaną w sprawie o morderstwo nauczyciela. Czasem pod płaszczykiem niewinnej buzi kryje się harpia — dodał cicho.
— Jest pan podły. Nie mam z tym nic wspólnego! — syknęła przez łzy. — A może to pan maczał w tym palce?
— To, w czym... jak pani ładnie określiła, maczam palce, nie powinno panią ani trochę obchodzić — mruknął, a kącik ust mu zadrgał.
— I nie obchodzi mnie!
— Doprawdy?
Amberly zagotowała się z wściekłości, a uszy jej poczerwieniały. Czuła, jak policzki pieką ją gorącymi rumieńcami. Dopiero teraz dotarła do niej dwuznaczność tego, co powiedział.
— Dobrej nocy, panno Miles. Będę miał na panią oko — powiedział cicho.
Które? To lodowato niebieskie? Może lepiej nie. Było przerażające. Upiorne.
Octavian Shepherd rzucił jej zagadkowe spojrzenie, po czym krótkim gestem nakazał wejść do komnaty. Zanim zamknęła drzwi, dostrzegła, jak odwrócił się i odszedł w ciemność, powiewając połami szaty czarnej jak bezgwiezdna, wietrzna noc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro