Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Bursztyn i lód

Za oknem wirowały pierwsze pojedyncze płatki śniegu. Amberly zadrżała i owinęła się szczelniej szlafrokiem. W nocy z powodu klątwy dziewczyna nie zmrużyła oka. Udało jej się zasnąć dopiero bladym świtem, kiedy przypomniała sobie o babci i postanowiła przetrwać, aby móc do niej wrócić. Myśl o jedynej jej bliskiej osobie napawała ją otuchą i dawała nadzieję.

Amberly odczuwała również złość na Shepherda. Miał jej pomóc nauczyć się zwalczać skutki klątwy. Zamiast tego tylko pogorszył jej stan swoim zachowaniem i raniącymi słowami. Dziewczyna nie miała już prawie żadnych złudzeń co do tego człowieka. Przed oczami ciągle widziała jego wściekłość i to, jak bez skrupułów maltretował Rabastana. Co prawda nie żałowała swojego niedoszłego oprawcy, jednak świadomość, że Shepherd jest zdolny do takich czynów, wzbudzała w niej strach. Wcześniej także się bała, ale gdzieś w głębi serca wciąż miała nadzieję, że jej były opiekun ma w sobie choć trochę dobra. Nie wiedziała, skąd brało się to przeczucie. Może wbrew wszystkiemu pamiętała słowa Shepherda, które wypowiedział tej ostatniej nocy w Hogwarcie. Wiedział, że nastąpi sytuacja, w której Amberly będzie mogła pomyśleć o nim źle i przestrzegł ją przed tym. Jednocześnie powiedział, że jemu nie można nigdy ufać. Te słowa także raz po raz rozbrzmiewały jej w głowie.

Amberly była rozdarta między tym, w co chciała wierzyć, a tym, co widziała. A co widziała? Człowieka bezwzględnego, zgorzkniałego, żądnego władzy i potęgi. Niemal całkowite przeciwieństwo profesora Shepherda, którego poznała w Hogwarcie. Tak jakby miała do czynienia z innym człowiekiem. Czy to możliwe, że aż tak dała się zwieść? No i przecież McGonagall zarzekała się, że całkowicie ufa Shepherdowi. Na czym dyrektorka opierała swoją niezachwianą pewność? Czy wiedziała o czymś, co mogłoby rozjaśnić mroki wątpliwości i podejrzeń, w których błądziła Amberly, po omacku szukając wyjścia?

***
— Że niby co zrobiłeś?! Torturowałeś Creeveya? Czyś ty oszalał? Kurwa, Shepherd, nie tak się umawialiśmy! — krzyknął Potter, mierzwiąc ręką wiecznie potargane włosy.

— Nie miałem wyjścia. Jeśli bym odmówił, Lestrange straciłby do mnie zaufanie i pozbyłby się mnie natychmiast. Ten człowiek nie pierdoli się w tańcu, tym bardziej wspieramy przez kilkunastu goryli na każdym piętrze. Zresztą jeszcze nie uwolniliśmy dziewczyny, więc niby co miałem według ciebie zrobić, co? — odparował Shepherd podniesionym tonem.

Potter wściekle rąbnął pięścią w biurko w swoim gabinecie w Departamencie Aurorów. Shepherd stał zwrócony do niego bokiem, z pochyloną głową i założonymi rękami.

— Ile czasu to trwało? Jest jeszcze w ogóle w stanie powiedzieć, jak się nazywa?

— Sądzę, że tak. Starałem się dawkować Cruciatusa tak, żeby...

— Starałeś się dawkować Cruciatusa? Czy ty się w ogóle słyszysz? Chłopie!

— Myślisz, że dla mnie był to wybór między czarną, a brązową faaolką Bertiego Botta? Przecież nie mogłem teraz dać się zdekonspirować! Jest za wcześnie. Do jasnej cholery, a ty co byś zrobił na moim miejscu?

— Nie wiem — westchnął Potter, ukrywając twarz w dłoniach. Siedział tak przez chwilę w ciszy, którą przerwał w końcu Shepherd.

— Nie jestem w stanie go na razie wydostać. Klatka jest zabezpieczona mocnymi zaklęciami. Nawet z tą twoją peleryną by się nie udało. Tak samo z Amberly. Nie mogę jej narażać na bezpośrednie starcie z Lestrange'ami.

— Co więc sugerujesz?

— Trzeba czekać. Kiedy Lestrange dorwie się do władzy, straci czujność. Wtedy zaatakujemy. Może nadarzy się sposobność, żeby ich oboje uwolnić.

— Ale czy Creevey wytrwa do tego czasu?

— Nie sądzę, żeby Lestrange zamierzał go zabić. Przecież musi zdawać sobie sprawę, co by to oznaczało dla jego ewentualnej późniejszej kariery w Ministerstwie. Przypuszczam, że będzie go trzymał jako kartę przetargową na stosowny czas.

— Czyli wszystko poza sprawą Creeveya idzie zgodnie z planem? — zapytał Potter, nieco uspokojony.

— Poza tym, tak — odparł Shepherd. — Udzieliłem też wywiadu tej Edgecombe. Wiesz, że ta lisica chce ci dopiec do żywego, więc myśli, że zmiana u sterów władzy jej w tym pomoże.

— Szykuj się, że to nastąpi już niedługo. Shacklebolt nie jest w stanie dłużej sprawować urzędu. Myślę, że na dniach złoży dymisję. Kiedy ukaże się wywiad?

— Z tego co mówiła, to w jutrzejszym wydaniu.

— Dobrze, w takim razie trzymamy się planu.... — zaczął Potter, lecz urwał, kiedy w gabinecie rozległ się odgłos pukania do drzwi.

— Harry? To ja, Hermiona — dobiegł go kobiecy głos.

Harry wpuścił kobietę do środka. Hermiona Granger zlustrowała Shepherda podejrzliwym spojrzeniem, po czym zwróciła się do Harrego.

— Harry, musimy natychmiast porozmawiać.

— To mów.

— Ale na osobności — powiedziała, patrząc wymownie na Harry'ego. Zacisnęła wargi widocznie zmieszana, jednak nadal trzymała głowę wysoko.

— W sprawie Ministerstwa? — dopytał Harry. — Jeśli tak, to możesz mówić przy Octavianie.

—Wybacz, Harry, ale wolałabym porozmawiać w cztery oczy — upierała się Hermiona, nie patrząc na Shepherda.

— Nie ma problemu, właśnie się zbierałem — oznajmił Shepherd, po czym pożegnał się oschle i wyszedł.

— To o czym chciałaś porozmawiać? — zapytał Potter.

— Słuchaj, Harry, czy my musimy współpracować z tym typem spod ciemniej gwiazdy?

— Daj spokój, znam go, jest po naszej stronie. Naraża swoje życie. Trochę szacunku...

— Szacunku? Harry, to jest potomek Grindelwalda!

— A od kiedy ty oceniasz ludzi ze względu na pochodzenie? — zapytał Harry, zakładając ręce na piersi. Hermiona przysiadła na jego biurku i zagryzła wargę w zamyśleniu.

— No nie wiem, Harry, jakoś nie potrafię mu zaufać. To tak, jakby współpracować z... nie wiem, z wnukiem Sam Wiesz Kogo... To znaczy Voldemorta — poprawiła się szybko, widząc zdegustowaną minę Harry'ego. — Zresztą do czego on nam jest potrzebny?

— Przesadzasz. I mówiłem ci już, Shepherd zbiera informacje. Ma swoje dojścia.

— No jasne że ma dojścia, bo to dwugłowy kret. Tak czy inaczej sądzę, że powinieneś być ostrożny. Jemu tak jakoś źle z oczu patrzy.

— Jesteś po prostu uprzedzona, Hermiono. Ale przyszłaś tu chyba w innej sprawie?

— Tak... Wiesz, rozmawiałam z Kingsleyem. Nie za dobrze z nim. Ledwo był w stanie porozmawiać ze mną przez kilka minut.

— Tak, wiem, że jest z nim już bardzo źle. Ale mam już plan.

— Plan? Ale jaki plan?

— Dowiesz się w swoim czasie. Powiem ci tylko tyle, że mam już gotowego następcę Kingsleya.

— Ale... że co? Jak to? — wyjąkała Hermiona. — Przecież Kingsley właśnie mi powiedział, że udzieli mi protekcji, że to ja mam być jego następczynią!

— Chyba żartujesz — prychnął Harry z niedowierzaniem.

— Ani trochę. I nie zamierzam mu odmówić. Chcę startować, Harry. Myślę, że to odpowiedni czas.

— Nie zrozum mnie źle, nadajesz się do tego idealnie, Hermiono, ale...

— Tylko mi nie mów, że tym twoim gotowym następcą jest wielce szanowny książę Grindelwald!

— Jakbyś zgadła — mruknął Harry, który nie potrafił kłamać przyjaciółce prosto w oczy. I tak by go przejrzała.

— No nie! Nie wycofam swojej kandydatury przez niego! — zawołała oburzona.

— Dobrze, to startuj. Ale nie łudź się, że gazety będą po twojej stronie. Wszystko już jest ustawione. Prorok poprze Grindelwalda.

— Ale dlaczego? Przecież on może nas zdradzić! — krzyknęła Hermiona. Jej początkowe zdziwienie przerodziło się w oburzenie.

— Ile razy mam ci powtarzać, że on jest po naszej stronie?

— A właśnie, że ja mu nie wierzę za grosz. Za bardzo ufasz ludziom. Zobaczysz, że będziesz tego żałował. Jakkolwiek wspaniały ten twój plan nie jest. A ja i tak wystartuję — oznajmiła, zakładając ręce na piersi.

— Świetnie, droga wolna. A co na to Ron?

— Ale co Ron? Co on ma do tego?

— Przecież jest twoim mężem. Jestem ciekaw jego opinii. Mówiłaś mu już o tym pomyśle?

— On... Ron ostatnio dużo gra w szachy...

— A co w tym złego? — przerwał jej Potter.

— Pijąc whisky i wspominając Rosmertę, Lavender, nawet Fleur... — dokończyła Hermiona.

— Daj spokój... Jest aż tak źle? — westchnął Harry.

Hermionie zadrżał podbródek, po czym całkiem się rozkleiła. Zaczęła gorączkowo szukać w kieszeni chusteczki. Harry ja wyręczył, podając jej wyczarowaną paczuszkę.

— Nie możesz traktować pracy jako ucieczki od problemów w rodzinie — powiedział, kiedy otarła nos. — A dzieci?

— Są już duże. Zrozumieją — wydusiła.

— Hermiono, nie sądzę, żeby w tej sytuacji to był dobry pomysł. Powinnaś skupić się na naprawie relacji z Ronem. To jest teraz najważniejsze.

Hermiona pociągnęła nosem, ukrywając twarz w dłoniach. Potter milczał przez chwilę ze zmartwionym wyrazem twarzy, wpatrując się w przyjaciółkę, po czym objął ją ramieniem.

— Chcesz, żebym z nim pogadał?

— Nie wiem, czy do niego cokolwiek dotrze. Nie mam pojęcia, co się z nim dzieje — załkała Hermiona.

— Nie martw się. Ron potrzebuje po prostu kopa w tyłek. Zawsze tak było. Musi się otrząsnąć, wziąć w garść. Zobaczyć, jak wspaniałą ma żonę, dzieci...

Hermiona uśmiechnęła się blado, kiedy Harry poklepał ją po plecach. Oboje nagle poczuli, jakby znów mieli po czternaście lat i siedzieli gdzieś w pustej klasie w Hogwarcie.

***

— Wspaniałe, cudowne, wręcz genialne! — zachichotał Rudolf Lestrange, schowany za rozpostartym Prorokiem Codziennym, którego okładkę zdobiło ogromne zdjęcie Shepherda i krzykliwy, wściekle fioletowy tytuł “POTOMEK GRINDELWALDA PRZYSZŁYM MINISTREM MAGII?„

Shepherd siedział w fotelu popijając kremowe piwo i udając rozbawienie raz po raz wydawanymi przez Rudolfa okrzykami zachwytu. Lestrange co jakiś czas odczytywał głośno co smakowitsze fragmenty z wywiadu, który ukazał się w najnowszym numerze poczytnego czarodziejskiego dziennika.

— No i proszę, jak nasza Marietka się postarała. Młody, przystojny, doświadczony i zasłużony. A jaki szarmancki, no po prostu mąż stanu! No, no, no — zacmokał żartobliwie Rudolf. — Wspaniałe! A jak mówisz o tych swoich ideałach i dążeniach do sprawiedliwości, odnowy, zbudowania silnego państwa czarodziejów! To jest dopiero postulat! Własne państwo czarodziejów! Sam na to wpadłeś?

— Nie, to ta Edgecombe to wymyśliła — zaśmiał się Shepherd. — Prawie połowę z tych zdań sama dopisała. 

— A to sprytna bestyjka. Trzeba pomyśleć o wciągnięciu jej w nasze szeregi. Zastanawia mnie tylko jedno. Nie poruszyliście tematu dziewczyny... — powiedział, lustrując Shepherda podejrzliwie.

— Stwierdziłem, że to jeszcze za wcześnie — odparł Octavian. — Poza tym to nieprawda, że w ogóle o niej nie wspomniałem. Dałem do zrozumienia czytelnikom, że mam partnerkę i niedługo przedstawię ja światu. Trzeba dozować informacje po troszeczku. Czytelnicy muszą być spragnieni kolejnych rewelacji — wyjaśnił.

— Ty to masz łeb. Chłopie, gdzieś ty się tego nauczył? — zarechotał Lestrange nalewając whisky do dwóch szklanek. — No, to zdrowie! — zawołał, unosząc szkło do góry. — Za zwycięstwo!

***

Shepherd wziął głęboki wdech, zapukał cicho, po czym nacisnął klamkę. W sypialni Amberly panował półmrok. Mężczyzna skierował wzrok w stronę światła sączącego się z małej lampki stojącej na stoliku przy łóżku. Zauważył oświetloną stojącą postać dziewczyny, tak jakby nagle zerwała się na nogi słysząc dźwięk pukania do drzwi.

— Nie śpisz jeszcze?

— Jak widać — odparła, wzruszając ramionami.

— Wiem, że obiecałem ci nauczyć się radzić sobie z klątwą, ale miałem mnóstwo spraw na głowie — powiedział, bacznie obserwując zachowanie Amberly.

— Trudno, nie szkodzi. Sama sobie poradziłam — odpowiedziała dziwnie spokojnym głosem. Shepherd spojrzał na nią podejrzliwie. Nie złościła się? Nie wyrzucała mu? To dziwne.

— Nie jesteś na mnie zła? — postanowił zapytać.

— Panie profesorze... Ja... Chciałam przeprosić za swoje niewdzięczne zachowanie — wydusiła, podchodząc powoli do mężczyzny. Shepherd zmarszczył brwi. Amberly zbliżyła się do niego na odległość wyciągniętej ręki.

— Pan mnie przecież nigdy nie skrzywdził. Nie zrobił mi pan niczego złego. Przemyślałam to wszystko i stwierdziłam, że tak naprawdę powinnam panu podziękować — wyszeptała drżącym głosem.

Shepherd nie wiedział, co odpowiedzieć. Stał jak zahipnotyzowny, jedyne czego pragnąc, to wziąć Amberly w ramiona i zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze. Była taka bezbronna i niewinna, a on chciał dać jej poczucie bezpieczeństwa, ochronić ją przed całym złem tego świata.

— Naprawdę panu dziękuję. Za wszystko — powiedziała, przysuwając się jeszcze bliżej. Jej ręka powędrowała na jego szyję i klatkę piersiową. Shepherd w napięciu wstrzymał oddech. Amberly patrząc prosto w jego pociemniałe z emocji oczy zbliżyła swoją twarz do jego twarzy. Ich usta dzieliły milimetry... Amberly złożyła pocałunek na rozchylonych wargach Shepherda i jednocześnie zanurzyła dłoń pod poły płaszcza, w miejsce, gdzie jak wcześniej zaobserwowała, mężczyzna chował różdżkę. Była tam! Dziewczyna niewiele myśląc pospiesznie chwyciła ją, odepchnęła zaskoczonego mężczyznę i oddaliła się na bezpieczną odległość. Wycelowała różdżkę w swojego byłego opiekuna, a obecnego wroga.

— A teraz będzie pan grzeczny i wyprowadzi mnie stąd na wolność — powiedziała, starając się, aby głosem nie zdradzić, jak bardzo przerażona była.

Shepherd wpatrywał się w nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Tylko jego oczy rozbłysły dziko w ciemności. Jak bursztyn i lód podświetlone promieniami słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro