Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. W płomieniach furii, w ogniu pragnień

Amberly leżała w półmroku nie mogąc zasnąć. Na żądanie Shepherda została przeniesiona do sypialni w zachodnim skrzydle posiadłości. Mężczyzna po upewnieniu się, że jest zamknięta w nowym miejscu z dala od Rabastana, tuż po północy opuścił dwór Lestrange'ów. Amberly nie czuła się dobrze. Kuliła się pod przykryciem dygocząc z zimna. Miała dreszcze i zapewne gorączkę, bo co rusz odkrywała się i zakrywała z powrotem, czując na przemian gorąco i zimno. Co jakiś czas zapadała w niespokojną drzemkę, aby po chwili obudzić się z przerażeniem. Miała poczucie, że to nie było zwyczajne majaczenie w gorączce. W jednej chwili ogarniała ją przemożna wściekłość lub obezwładniający strach, a w drugiej bezdenna rozpacz i smutek. Kiedy nie mogła już wytrzymać naporu skrajnych i ciągle zmieniających się emocji, wstała z łóżka i zaczęła krzyczeć, tłukąc w drzwi, demolując meble i rozrzucając przedmioty w pokoju. W końcu drzwi do sypialni otworzyły się z hukiem.

— Dziewczyno, co ty do cholery wyprawiasz?! Oszalałaś czy co? — zapytał Rudolf podniesionym głosem, w którym słychać było złość, ale i zaniepokojenie.

— Wypuść mnie! — krzyknęła Amberly. Jej włosy były potargane, a koszula nocna w nieładzie. — Nie wytrzymam tego! — wyjęczała słabo, opadając na podłogę.

— Co się z tobą dzieje? Niech to Avada strzeli — zaklął Lestrange
i dość brutalnie podniósł ją za ramiona, a następnie rzucił na łóżko. Amberly łkała bezgłośnie, przez co jej klatka piersiowa unosiła się i opadała spazmatycznie. Mężczyzna chwilę stał wpatrując się z mieszaniną pogardy i niedowierzania w zanoszącą się od płaczu dziewczynę, po czym wyszedł pospiesznie z pokoju, podwijając rękaw.

***

— Nie, nie ma zamiaru rekrutować wilkołaków. Gardzi nimi i prawdopodobnie się ich boi, chociaż  do tego nigdy się nie przyzna — mówił Shepherd do siedzących naprzeciw niego Minerwy McGonagall i Harry'ego Pottera.

— Czyli planuje w końcu pozbyć się Greybacka? — zapytał Potter, spisując w skupieniu notatki i poprawiając co jakiś czas zsuwające mu się z nosa okrągłe okulary.

— Tak sądzę. Zwleka z tym, bo na razie obawia się zemsty ze strony reszty jego pobratymców.

— Ilu ludzi udało mu się do tej pory zwerbować? — zapytała dyrektorka.

— Myślę, że około czterdziestu, w porywach do pięćdziesięciu. Ale będzie więcej. To kwestia tygodni, najwyżej kilku miesięcy — odpowiedział Shepherd.
— Lestrange dla bezpieczeństwa zorganizował podział w swoich szeregach na kilka frakcji, które wzajemnie się nie spotykają i dokładnie nie wiedzą, kto jest kim — ciągnął. — Dzięki temu nawet jeśli ktoś się wysypie, to spalona będzie tylko część jego zwolenników. Ma kilku najbliższych współpracowników, w tym mnie, przez których dociera do tych w niższych frakcjach. Sukinsyn jest ostrożny, jak wąż w trawie.

— Panie Shepherd, niech pan się wyraża przy gościu...

— Spokojnie, nic nie szkodzi, pani dyrektor — wtrącił Potter.
— Wiadomo coś o Dennisie Creeveyu? Od dwóch tygodni nie ma z nim kontaktu.

— Nic nie wiem na ten temat
— odpowiedział Shepherd.
— Wiem tylko tyle, że Zabini rozpoznał go podczas potyczki z aurorami na korytarzu w Hogwarcie. Być może ma to coś z tym wspólnego — dodał.

— Spróbuj się czegoś dowiedzieć. Tak samo z McLaggenem. Pieprzony dupek, nigdy za nim nie przepadałem, ale nie sądziłem, że jest aż takim skur...

— Panie Potter... — przerwała mu ostrzegawczym tonem McGonagall.

— Przepraszam, pani profesor.

— A jeśli chodzi o dziewczynę... — zaczął Shepherd.

— Wiem, trzeba ją w końcu wtajemniczyć i zwerbować do pracy dla Ministerstwa — mruknął Potter nie podnosząc wzroku znad notatek.

— Że co? Chyba żartujesz, ona ma dopiero dwadzieścia trzy lata. Poza tym nie sądzę, żeby...

— Według mnie całkiem nieźle sobie radzi. Wykazała odporność na ból i nie załamała się w tej całej sytuacji. Nie jedna dziewczyna w jej wieku zaczęłaby wariować. A ona nie.

— Panna Miles jest silniejsza, niż się panu wydaje — dopowiedziała dyrektorka.

— Co nie zmienia faktu, że jest jeszcze zbyt młoda... — zaprotestował Shepherd.

— Jest dorosła. I musisz przestać ją traktować jak dziecko. W bitwie o Hogwart na śmierć i życie walczyło mnóstwo osób, którzy nie byli nawet pełnoletni — zauważył Potter, wstając i sięgając po płaszcz. — Obmyśl sposób, w jaki jej o wszystkim powiesz — powiedział Potter tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Shepherd zdusił w sobie irytację. Nie dość, że sam już balansował na krawędzi zdemaskowania, to w przypadku wciągnięcia do operacji Amberly, będzie musiał podwoić wysiłki, żeby uśpić czujność Lestrange'a.

— Myślę, że jest na to jeszcze za wcześnie, Lestrange może się zorientować — stwierdził wymijająco.

— To oceń sytuację i wybierz odpowiedni moment — odrzekł Potter, po czym pożegnał się z McGonagall i uścisnął dłoń Shepherda.

— Liczymy na ciebie, Octavianie. Powodzenia... — mówił, kiedy Shepherd bezwiednie złapał się za przedramię.

— Lestrange mnie wzywa. Niech to... Wyrwałem się ledwie na kilka godzin...

— Do widzenia, pani profesor — rzucił jeszcze Potter i jeden po drugim znikli w szmaragdowozielonych  płomieniach.

***

— Jesteś wreszcie. Twoja laleczka chyba straciła rozum. Wariuje mi tu od godziny — powiedział Lestrange ze złością. — Coś ty jej zrobił? — warknął.

Shepherda zmroziło. To niemożliwe. Przecież klątwa nie mogła przenieść się na Amberly. Nigdy nie słyszał o takim przypadku.

— Idę do niej — zwrócił się do Rudolfa. — Daj mi trochę czasu, uspokoję ją.

— No ja myślę. Z takiej wariatki nie będzie żadnego pożytku.

— Zaraz ją ustawię. Wiesz jakie są kobiety... — powiedział Shepherd udając lekceważący ton i ruszył do pokoju Amberly. Już na schodach prowadzących na piętro, gdzie znajdowała się jej sypialnia, dobiegł go głos dziewczyny. Z tego co usłyszał wywnioskował, że była w furii. Wszedł do pokoju nie zaprzątając sobie głowy pukaniem. Amberly krążyła wokoło jak oszalała, trzymając się za głowę i powtarzając jakieś niezrozumiałe słowa. 

— Nie, nie... Nie wytrzymam tego... — jęczała.

— Co ci się dzieje, Miles? — zapytał Shepherd i podszedł do dziewczyny, unieruchamiając jej ręce, aby nie mogła sobie nimi targać włosów.

— Nie wiem — odpowiedziała, patrząc obłąkanym wzrokiem na Shepherda. — To chyba pan powinien znać odpowiedź! — krzyknęła, po czym zaczęła się gwałtownie wyrywać.

— Uspokój się, Miles!

— To wszystko przez pana, ja wariuję! Nie mogę się uspokoić — powiedziała, po czym zaniosła się płaczem.

Shepherd zamknął zaklęciem drzwi.

Muffliato — powiedział kierując różdżkę w stronę wyjścia, jednocześnie siłując się z szamoczącą się Amberly. Miał nadzieję, że zaklęcie wyciszające zrobi swoje i Lestrange nie będzie mógł ich słyszeć.

— No już, cicho, już dobrze. Posłuchaj mnie, pomogę ci, ale musisz się skupić na tym, co mówię — zwrócił się do Amberly, ale ta jakby go nie słyszała. Ciągle próbowała się wyrwać z jego uścisku.

— Spokojnie, zaraz ci przejdzie, najgorzej jest w nocy — wyszeptał Shepherd tuż nad jej głową. — Postaraj nad tym zapanować, Amberly.

Słysząc swoje imię dziewczyna zastygła w ramionach profesora. Zaczęła wolniej oddychać, jednak nadal drżała. Shepherd objął ją ciaśniej ramionami i gładził uspokajająco po włosach i plecach.

— Spróbuj złe emocje przytłumić jakimiś dobrymi — wyszeptał.

— Nie potrafię. Nie mam w sobie żadnych dobrych emocji. Ciągle czuję złość, nienawiść, chcę umrzeć, zniknąć, nie wytrzymam dłużej...

— Potrafisz, skup się na czymś dobrym, pozytywnym, szczęśliwym, no już — zachęcił ją Shepherd.

— Nienawidzę pana — wyjęczała Amberly, chowając twarz z przodu jego szaty, przez co jej głos był stłumiony.

— Wiem. Ja sam siebie nienawidzę. Ale spróbuj zapomnieć, że to ja. Zamknij oczy, i przypomnij sobie jakieś miłe chwile, cokolwiek...

Amberly oddychała głęboko, wtulona policzkiem w pierś mężczyzny. Emocje powoli ją opuszczały, pozostawiając po sobie dymiące pogorzelisko.

Kiedy Shepherd wyczuł, że dziewczyna się uspokaja, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Naciągnął na nią wszystkie koce jakie miał w zasięgu ręki. Pokój zalało szare światło nadchodzącego świtu. Shepherd westchnął z ulgą. Amberly jednak zrzuciła z siebie okrycia i znów zaczęła się wściekle miotać. Mężczyzna przycisnął ja całym ciałem do łóżka, przytrzymując jej ręce nad głową.

— Teraz się skup i mnie posłuchaj — wyszeptał, starając się zachować spokój. — Naprawdę nie wiedziałem, że tak się stanie. Nie spodziewałem się tego. Ale wygląda na to, że klątwa przeszła również na ciebie. Da się z tym żyć. Po prostu musisz nauczyć się nad tym panować. Często po silnych przeżyciach emocje wywoływane przez klątwę są tak przytłaczające, że trudno jest nie oszaleć. Ale jest możliwe przezwyciężenie skutków klątwy, trzeba tylko całą siłą woli skupić się na czymś dobrym.

— Jak pan to robi? — wykrztusiła Amberly z trudem łapiąc powietrze.

— Nauczyłem się. Walczę z tym od kilkudziesięciu lat. Od kiedy klątwa zaczęła siać spustoszenie w moim umyśle.

— A co, jeśli nie dam rady? Co, jeśli klątwa mnie pokona?

Shepherd nie dopuszczał do siebie takiej możliwości.

— Nie pozwolę na to. Pomogę ci. Nauczę cię kontrolować każdą emocję. Będzie cię to kosztowało wiele wysiłku, ale dasz radę. Masz w sobie mnóstwo dobra, to ci pomoże.

— A pan sobie radzi? Pan przecież jest zły.

— Nie zaprzeczę. Ale zawsze chciałem... Zawsze dążyłem do tego, aby być dobrym...

— To znaczy, że tak naprawdę jest pan dobry...

— Nie, nie jestem. Czasem same chęci nie wystarczą.

— To jest pan po stronie Lestrange'a, czy nie?

— Walczę o to, żeby nie być — odparł cicho Shepherd po zastanowieniu. Była to szczera prawda. Sam nie wiedział, czy któregoś dnia żyjące w nim pragnienia jego przodków nie przeważą szali, ściągając jego umysł w otchłań ciemności. Nagle poczuł, że Amberly podnosi się na łóżku.

— Jesteś osłabiona, odpocznij — powiedział, próbując popchnąć ją z powrotem do pozycji leżącej.

— Kiedyś ktoś powiedział mi, że to nie pochodzenie, lecz nasze wybory i czyny świadczą o tym, kim jesteśmy — wyszeptała drżącym głosem Amberly, unosząc dłoń do twarzy profesora. W jego oczach dostrzegła dawne ciepło. Zanurzyła delikatnie palce w jego stalowoszarych włosach, przesuwając dłoń powoli na kark i szyję.

— Amberly, przestań, jesteś roztrzęsiona, nie zdajesz sobie do końca sprawy, co robisz...

Czując pod sobą ciepłe ciało dziewczyny Shepherd tracił resztki samokontroli.

— Wiem, co robię — przerwała mu, przyciągając go do siebie bliżej.

— Amberly, będziesz tego żałować — spróbował raz jeszcze, ale jego opór topniał pod jej delikatnym dotykiem.

— A pan będzie? Żałował pan tego, co zaszło między nami?

— Tak, żałowałem — odparł gorzko.

— Dlaczego więc pan się mną przejmował? Przecież jestem dla pana nikim. Nic dla pana nie znaczę... — powtórzyła jego słowa.

Shepherd zamknął jej usta gwałtownym pocałunkiem. Poczuł wilgoć łez na jej policzkach i zalała go fala wyrzutów sumienia. Nie zasługiwała na to wszystko, co ją z jego strony spotkało. Miażdżył jej wargi swoimi, a Amberly poddawała się mu. Jej uległość odurzyła go, jej bezbronność obezwładniła. Nigdy nie spotkał kobiety, która ujarzmiłaby jego złą naturę. Nigdy nie dbał o uczucia żadnej kobiety, ani żadnej nie pragnął. Żył jak samotny wilk. Tak było bezpieczniej. Ale teraz pragnął Amberly całym sobą. Pochłaniał ją, zagarniał. Był przy tym zachłanny, nienasycony. Pożądanie przejmowało nad nim kontrolę. Jak dzikie płomienie przeradzające się w niedającą się ugasić pożogę.

Stop. Musi przestać. Zatrzymał się, oddychając ciężko. Odsunął się i z trudem podniósł z łóżka.

— Amberly, ja... Nie powinniśmy. To się nie może powtórzyć.

Dziewczyna zaciągnęła na siebie przykrycie. Policzki jej płonęły, włosy miała jeszcze bardziej potargane. Odwróciła głowę i milczała. Zranił ją.

Shepherd rozważał, czy wyjawić Amberly prawdę. Nie był pewien, czy dziewczyna będzie w stanie udawać nieświadomą przed Lestrange'em, czy utrzyma przed nim prawdę w tajemnicy. Mógł jeszcze użyć zaklęcia zapomnienia. Ale czy było to konieczne? Zbyt częsta ingerencja w pamięć była niebezpieczna. Ale zdemaskowanie ich przez Lestrange'a było jeszcze większym zagrożeniem. Amberly jak najdłużej musi uważać go za wroga, musi go nienawidzić. Wycelował w nią różdżkę i wypowidział zaklęcie.

Obliviate — wyszeptał, nienawidząc siebie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro