Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Opór i uległość

Amberly weszła niepewnie do jadalni, gdzie przy długim, suto zastawionym stole siedziało kilka osób. Rudolf Lestrange zajął miejsce na końcu stołu, a po jego prawej stronie zasiadł Shepherd. Amberly nie wiedząc, jak ma postąpić, stanęła obok bogato inkrustowanego kredensu. Jej strojna suknia ciężko ciągnęła się po ciemnej posadzce.

— Jest i nasza piękność. Zapraszam tutaj — powiedział Lestrange, powstając z miejsca.

Skrzat domowy usłużnie odsunął krzesło po jego lewej stronie, tak że Amberly usiadła na wprost swojego byłego opiekuna. Shepherd nie wyglądał na zachwyconego. Dziewczyna spojrzała mu w oczy, chcąc w nich znaleźć dawną nić porozumienia, cokolwiek. Niestety nie ujrzała w jego spojrzeniu nic więcej, prócz chłodnego dystansu. Tak jakby więź, która ich łączyła, nigdy nie istniała. Wyprostowała się z godnością i odwróciła wzrok. Było jej przykro, ale postanowiła nie dać Shepherdowi satysfakcji. Rozejrzała się ukradkiem po twarzach innych gości przybyłych na kolację. U boku Shepherda dostrzegła jakąś kobietę, która była wyraźnie naburmuszona i wciąż marszczyła z jakiegoś powodu nos. Miejsce przy niej zajmował ciemnoskóry mężczyzna. Amberly rozpoznała go od razu. To był ten, który zaatakował ją w Hogwarcie, Blaise Zabini. Odchylając się na krześle, jedną rękę nonszalancko ułożył na podłokietniku. Patrzył na Amberly z wyraźną niechęcią w oczach. Poza nimi przy stole siedziało tylko dwóch, nieznanych Amberly, rosłych mężczyzn. Nikt się nie odzywał.

— Pozwólcie, że najpierw przedstawię was naszej młodej damie. Ciebie Gaspard nie muszę przedstawiać, znacie się z Hogwartu. Dalej siedzą Pansy Parkinson, Blaise Zabini, Teodor Nott oraz Thorfinn Rowle — objaśnił, wskazując Amberly kolejne osoby.

Dziewczyna rzuciła krótkie spojrzenie po zgromadzonych i wbiła wzrok w blat stołu. Nie miała pojęcia, jak się zachować, więc milczała. Lestrange coś mówił, inni czasem odpowiadali, jednak Amberly nie słuchała go. Ze wzrokiem utkwionym w pusty talerz oczekiwała końca kolacji. Niestety jej nadzieje były płonne.

— Dlaczego nic sobie nie nakładasz? Jedz — warknął po kilku minutach Lestrange. Zaklęciem nałożył na talerz dziewczyny wszystkiego po trochu. Amberly drgnęła i spojrzała mężczyźnie w oczy.

— Dziękuję, nie jestem głodna — szepnęła.

— Nie kłam, jesteś na pewno głodna. Nic nie jadłaś cały dzień. Powiedziałem, jedz — rzekł, uśmiechając się fałszywie.

Amberly nie była jednak w stanie niczego przełknąć. Zacisnęła zęby i zawiesiła wzrok na ozdobnych kinkietach umieszczonych na przeciwległej ścianie, mając nadzieję, że Lestrange da jej w końcu spokój. Po kilku minutach nieco się rozluźniła. Niestety mylnie łudziła się, że mężczyzna odpuści. Zerknął na jej nieruszoną porcję jedzenia.

— Czy ja ci nie mówiłem, że masz mi okazywać szacunek, szlamo? — zawarczał, a chwilę później rozległ się świst, zaś na policzku Amberly pojawiła się czerwona pręga. Oczy momentalnie zaszły jej mgłą. Nikt jej nigdy nie uderzył. Nie miała odwagi ani chęci spojrzeć na Shepherda, jednak ta twarz przyciągała ją niczym magnes. Jeśli gdzieś w głębi serca wciąż miała nadzieję, że okaże jej choćby odrobinę współczucia, jakiegoś pokrzepienia w tej okrutnej sytuacji, to myliła się. Shepherd wydawał się być raczej znudzony i obojętny. Ból upokorzenia był tak dotkliwy, że z początku nie usłyszała tego, co mówił do niej Lestrange. Przeniosła na niego przestraszony wzrok.

— Pytam, co masz mi do powiedzenia, szmato?! Myślisz, że pozwolę sobie na tak ostentacyjny sprzeciw i bunt?

— Proszę o wybaczenie, nie chodzi o sprzeciw, naprawdę nie mam ochoty...

— Powiedziałem ci, nie kłam mi prosto w oczy! — krzyknął mocno już rozeźlony Lestrange. Różdżka ponownie przecięła ze świstem powietrze. Tym razem Amberly poczuła, że zaklęcie zostawiło na jej skórze ranę, bo krew pociekła po szyi aż do dekoltu, ginąc za wycięciem sukni. W akcie desperacji postanowiła nie ugiąć się, wytrzymać, nie dać się poniżyć. Rzuciła pełne nienawiści spojrzenie na Lestrange'a, po czym odsunęła krzesło i wstała, zamierzając wyjść z jadalni jak najszybciej.

— Nie pozwoliłem ci odejść! Siadaj!

— Nie! — odpowiedziała płaczliwie.

— Nie? Ośmielasz się powiedzieć mi "nie"? — syknął śmierciożerca z niedowierzaniem w głosie.

Wszyscy zamarli. Prawdopodobnie spodziewali się tego, co za chwilę miało nastąpić. Amberly jednak nie była gotowa na taki ból.

Crucio!

Całe ciało Amberly spięło się w konwulsjach. Dziewczyna zapomniała, kim jest. Jej tożsamość określało tylko ogromne, bezkresne cierpienie. Po chwili jednak wszystko się skończyło, a Amberly załkała cicho, klęcząc skulona przy stole. Stanęła na drżących nogach obawiając się spojrzeć na swojego dręczyciela.

— Ostrzegałem cię. Mówiłem, że masz mnie szanować, więc nie miej do mnie pretensji, złotko — powiedział Lestrange spokojnym tonem.

Octavian Shepherd zdusił w sobie emocje. Ćwiczył się w tym przez wiele lat. Gdyby nie posiadał tej umiejętności, już wdałby się w pojedynek z Rudolfem. Niemal czuł fizycznie ból, którego doświadczyła Amberly. Nie mógł jednak nic zrobić. Nie miał szans w potyczce pięciu na jednego. Poza tym w całym dworze roiło się od ochroniarzy Lestrange'a.

— Gaspardzie, skoro szlama ma być twoją wybranką, daj jej kilka lekcji posłuszeństwa — zwrócił się do niego Rudolf. — Ja nie mam nerwów na tresurę bab.

— Co masz na myśli? Mam jej przemówić do rozsądku? Wiesz przecież dobrze, że nie toleruję przemocy wobec kobiet.

— Ach tak, zapomniałem o tej rycerskiej plamie na twoim charakterze — zadrwił Lestrange.

Shepherd zaśmiał się sztucznie.

— Cóż, jeśli bardzo nalegasz, to mogę sięgnąć po inne metody perswazji — odparł Shepherd.

— No nie, nie mów że chcesz użyć Imperiusa. To takie pozbawione finezji, nie poznaje cię, Gaspard.

— Nie mówię o Imperiusie. Mam na myśli inny sposób na wyegzekwowanie posłuszeństwa. Spodoba ci się.

— W takim razie zamieniam się w słuch — odrzekł z dziwnym uśmiechem Lestrange, opierając się jednym ramieniem na podłokietniku.

— Zatem pozwól, że ci zademonstruję. Obediento — mruknął Grindelwald jakby od niechcenia, kierując różdżkę w stronę Amberly.

Dziewczynę opanowało dziwne uczucie. Z jednej strony zdawała sobie sprawę z tego, kim jest i gdzie się znajdowała, a z drugiej odczuwała jakiś dziwne wewnętrzne oczekiwanie i gotowość. 

— Chodź tutaj, Miles — powiedział Shepherd.

Amberly spojrzała na niego. Wiedziała, że jest zdrajcą i wrogiem. Pomimo to, wiedziona jakimś niepojętym wewnętrznym przymusem, ruszyła posłusznie w jego stronę, zatrzymując się tuż przed nim.

— Uklęknij i pokłoń mi się — ciągnął Shepherd znudzonym głosem.

Umysł Amberly mocował się z ciałem, jednak ta walka była z góry skazana na porażkę. Nie była w stanie oprzeć się działaniu zaklęcia.

— No no, Gaspardzie, jestem pod wrażeniem — zacmokał z uznaniem Lestrange. — Nie widziałem jeszcze takiego zaklęcia. Wspaniałe, wyborne — rozpływał się, sięgając po kieliszek czerwonego wina. — Gdzieś się tego nauczył? — zapytał szczerze rozbawiony.

— Sam je wynalazłem. W czasach, kiedy kobieca uległość była mi potrzebna dla powodzenia pewnych interesów — odrzekł Shepherd tajemniczo, po czym sięgnął po serwetkę i łagodnie wytarł policzek Amberly z krwi, niepostrzeżenie muskając kciukiem jej dolną wargę. Amberly miała wrażenie, że chciał jej tym drobnym gestem coś przekazać. A może jej się tylko wydawało?

— Nigdy nie uznawałem przemocy wobec kobiet, wiesz dlaczego — ciągnął. — Prawie przez to oblałem czwarty stopień wtajemniczenia śmierciożerców. Ale dzięki twojemu wstawiennictwu udało mi się przejść cały proces inicjacji. Tuż przed samą śmiercią Czarnego Pana... Pamiętasz?

— Tak, pamiętam. Rzeczywiście wstawiłem się wtedy za tobą. Miło mi, że o tym pamiętasz do dziś, Gaspardzie.

— Nigdy nie zapomniałem, ile ci zawdzięczam, Rudolf — odparł Shepherd. Jego oczy rozbłysły dziko w blasku palących się w wężowych kandelabrach świec, a górna warga leciutko mu zadrżała.

— Mam nadzieję, że nasza współpraca znów będzie tak owocna... — zaczął Lestrange, jednak urwał w połowie zdania, kiedy na korytarzu przyległym do jadalni rozległ się jakiś hałas. Po chwili w drzwiach pojawiła się wysoka postać mężczyzny.

— O, widzę uczta powitalna z okazji mojego powrotu. Jak milutko — odezwał się przybyły gość.

Lestrange powstał z miejsca, a na jego twarzy odmalowała się wręcz szaleńcza radość.

— Rabastan, zasmarkany szczeniaku, witaj w domu, bestio!

— Rudolf, ty cholerny draniu, zostawiłeś mnie w Azkabanie! Obiłbym ci ryj, gdybym nie był tak głodny! — odparł mężczyzna nazwany Rabastanem.

— Siadaj i zajadaj, bracie! — zarechotał Rudolf, po czym wskazał bratu miejsce, na którym uprzednio siedziała Amberly. Dziewczyna w tej chwili klęczała przy Shepherdzie, który pochylił się do przodu, tak jakby zależało mu, żeby Rabastan jej nie zauważył. Niestety jego oczy szybko odnalazły skuloną postać Amberly.

— Hmm Rudolfie, nie wiedziałem, że o takiej uczcie mówiłeś — powiedział, oblizując powoli dolną wargę. – Przepyszny deser, doprawdy wyborny — dodał i sięgnął po sztućce, nie spuszczając wygłodniałego wzroku z Amberly.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro