Rozdział 8
Za każdym razem kiedy przemierzałam korytarz idąc do biura Alana rozglądałam się na boki z uśmiechem. Pracowałam w tym miejscu kilka lat. To tutaj poznałam ludzi, którzy do dzisiaj są moimi przyjaciółmi. Mimo iż nie widzimy się zbyt często, jesteśmy dla siebie wsparciem.
– Można? - zapytałam stając w drzwiach po wcześniejszym zapukaniu.
– Ana. Co ty tutaj robisz? Jak dobrze cię widzieć. - zawołał zdziwiony mężczyzna.
– Witaj Alan. Ja również się cieszę, że mogę cię zobaczyć - odpowiedziałam przytulając przyjaciela.
– Podoba ci się niespodzianka? - zapytałam udając się promienie.
– Bardzo. Nie widzieliśmy się chyba z dwa miesiące. Co cię sprowadza do Nowego Jorku? - zapytał podchodząc do barku.
– Problemy w firmie. Przyleciałam gasić pożar, ale nie mówmy o pracy. Co u ciebie? Jak Brenda i mały? - zapytałam zmieniając temat.
– Brenda szczęśliwa, wróciła miesiąc temu do pracy, jej mama pomaga nam w opiece nad Damonem. Czasami trudno mi uwierzyć w to, że mam taką wspaniałą żonę i syna.
– się, że ułożyłeś sobie życie. Brenda to wspaniała kobieta. Mówiłam ci kiedyś, że w końcu trafi się taka, w której się zakochasz - odpowiedziałam wesoło
– Może zamiast siedzenia w budownictwie i reklamie powinnaś otworzyć biuro matrymonialne - zażartował Alan.
–Wiesz, w sumie to niezła myśl – odparłam.
– Mówisz teraz poważnie? To był tylko żart - spytał zdziwiony Alan wytrzeszczając oczy.
Zaczęłam się śmiać. Nie mogłam z jego miny.
– Co cię teraz tak rozbawiło? - zapytał zaskoczony.
– Ty. Żartowałam z tym biurem, twoja zaś miną była bezcenna. – zaczęłam się na nowo śmiać.
– Oj Ana. Widzę, że humor ci dopisuje. To dobrze. Dawno się tak nie uśmiechałaś. Dobrze cię widzieć szczęśliwą - powiedział Alan wpatrując się we mnie
– Dlaczego mi się tak przyglądasz? - zapytałam zdziwiona.
– Kto to jest? - zapytał nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Nie rozumiem o czym mówisz. - odparłam wzruszając obojętnie ramionami
– Już ty dobrze wiesz. Komu udało się wkraść do serca naszej Any? - spytał unosząc zadziornie brew.
– Aż tak to widać? - zapytałam lekko się czerwieniąc
– Widać, a teraz mów.
– Dobra, poddaje się. Owszem jest ktoś z kim zaczęłam się spotykać. To nie trwa długo. Facet mi się podoba. Dobrze się przy nim czuje, ale.... - zawiesiłam glos zastanawiając się jak ubrać w słowa to o czym myślałam.
– Ale...
– Poznałam go na wyspie. Zagadał do mnie. Dobrze nam się rozmawiało. Poszliśmy na kolację. Potem spotkaliśmy się w Bostonie. Okazało się, że on mnie znał wcześniej i to nawet dobrze. - zaczęłam opowiadać Alanowi historię poznania Andersona mając nadzieję, że on coś o nim wie
– Co to znaczy, że cię znał wcześniej? - spytał zaintrygowany.
– Alan ten facet się nazywa Trevor Anderson i twierdzi, że był przyjacielem Andrew i stąd o mnie tak dużo wie - wydusiłam z siebie na jednym wdechu.
– Czekaj kto? Trevor Anderson? - zapytał zaskoczony podchodząc do barku.
– Tak, znasz go? - spytałam obserwując nerwowe ruchy mężczyzny.
– Nie znam go osobiście. Wiem tylko tyle co powiedział mi kiedyś Andrew. – odparł nalewając sobie whisky. – Nalać ci? - zapytał biorąc dużego łyka swojego trunku.
– Może być woda. Powiesz mi dlaczego tak się zdenerwowałeś słysząc jego nazwisko? - spytałam podchodząc do niego po szklankę z wodą.
– Andrew i Trevor z tego co mi wiadomo kiedyś się przyjaźnili. - w końcu się odezwał.
– Tyle to też wiem.
– Co jeszcze ci powiedział?
– Podobno długi czas nie było go w kraju. Pracował w Afryce. Andrew zaprosił go na nasz ślub, ale nie mógł przyjechać. Opowiadał jak to Andrew mu mówił o mnie, o tym jak bardzo się kochaliśmy. Niby nic szczególnego, ale jedna rzecz cały czas nie daje mi spokoju.
– Co takiego.
– Niby nie mam podstaw, aby myśleć, że Trevor mnie okłamuje. Zresztą brzmiał bardzo przekonująco, jednak nie jestem do końca przekonana.
– Ana możesz jaśniej?
– Trevor powiedział, że Andrew dzwonił do niego tamtego dnia. Podobno był już w samolocie i powiedział mu, że ma złe przeczucia i gdyby coś mu się stało to ma się mną zaopiekować.
– Jasna cholera! - krzyknął Alan, gdy szklanka z drinkiem, którą trzymał w ręce z hukiem rozbiła się o podłogę.
– Alan!
– Nic się nie stało, w porządku Ana.
– Widzę, że nic ci nie jest. Ja się pytam, co jest nie tak?
– A co ma być?
– To ty mi powiedz. Twoja reakcja mówi sama za siebie.
– Ana...
– Tak Alan? Wydusisz to w końcu z siebie?
– Wiesz, że Andrew był kiedyś zaręczony z Sarą.
– Wiem, ale co to ma do rzeczy? To są zamierzchłe czasy. - odparłam zbita z tropu.
– Sara wtedy zerwałam zaręczyny, ponieważ umawiała się na boku z Trevorem – rzekł spuszczając głowę.
- Co takiego?! Chcesz mi powiedzieć, że umawiam się tylko z facetami, którzy wcześniej przelecieli tą żmiję? Najpierw Andrew teraz jeszcze Trevor? Znowu ona?!
– Ana nie denerwuj się. Sama powiedziałaś, że to było dawno.
– Alan czy ty chcesz mi powiedzieć, że ci dwaj pokłócili się o nią?
– Dokładnie tak. Z tego co mi wiadomo, to zrobiła ich dwóch w bambuko. Andrew i Trevor się pogodzili, ale to już nie była ta sama przyjaźń co kiedyś. Z tego co mi wiadomo, to widzieli się może zaledwie kilka razy w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
– Skoro ich relacja już nie była tak silna jak wcześniej, to skąd Trevor wie tyle rzeczy o mnie? I dlaczego Andrew zadzwonił akurat do niego? - zapytałam krążąc nerwowo po pomieszczeniu.
– Nie wiem. W każdym bądź razie Ana, dla mnie jest to dziwne. Nie wiem czy Anderson mówi prawdę, ale bądź ostrożna.
– Nie wiem już co mam o tym wszystkim myśleć. - odpowiedziałam coraz bardziej skołowana.
– Uważam, że nie powinnaś się zamartwiać, ale porozmawiać z Trevorem musisz.
– Pamiętaj, że jestem. Dzwon, pisz o każdej porze.
– Dziękuję, prawdziwy z ciebie przyjaciel.
– Nie ma za co. Super, że znalazłaś chwilę, aby wpaść. Rzadko się widujemy, więc tym bardziej się cieszę z twojej wizyty.
Godzinę później siedziałam w swoim nowojorskim biurze. Przed powrotem do Bostonu musiałam dopiąć resztę spraw, by nie było przykrych niespodzianek.
– Pani prezes bardzo jest zajęta? - zapytał Marcus zaglądać do środka.
–Wejdź Marcus. Jutro rano wracam do Bostonu. Chciałabym omówić z tobą przed wyjazdem jeszcze kilka spraw.
– W porządku. Budowa hali dla Cropediego przebiega zgodnie z planem. Rozmawiałem dzisiaj z rana z Stephanem Cropedim i zapewniłem, że nie będzie żadnych opóźnień. Wiesz, wieści szybko się rozchodzą.
– Wiem Marcus. Dlatego niezwłocznie postanowiłam przylecieć. Firma Stephana jest bardzo dużym i ważnym klientem. Nie możemy sobie pozwolić na błędy czy opóźnienia. Firma musi działać bez zakłóceń.
– To oczywiste. Jest jeszcze jedna sprawa. Żona Jamesa chciałaby zabrać jego rzeczy osobiste. Umówiłem się z nią dzisiaj na siedemnastą. Nie masz nic przeciwko?
– Oczywiście, że nie. Rozmawiałam z nią wczoraj. Złożyłam jej kondolencje. Niestety na pogrzebie mnie nie będzie. Zdążyłam wrócić do pracy i już musze gasić pożary. Poza tym stęskniłam się za Aronem.
– Rozumiem. Na szczęście tutaj wszystko opanowane. Nigdy nie wyjdę z podziwu tego, jak szybko działasz, gdy pojawia się sytuacja kryzysowa. - odparł Marcus siadając w fotelu po drugiej stronie biurka.
– To moja praca. Musze trzymać rękę na plusie, w przeciwnym razie ten statek już by dawno zatonął.
– Jesteś taka sama jak Andrew - uśmiechnął się.
– Słucham? Co masz na myśli? - zdziwiłam się odrywając twarz od laptopa.
– Andrew miał identyczne podejście do biznesu. Nim ktokolwiek zdążył pomyśleć, on już działał. Teraz jeszcze bardziej rozumień, dlaczego tak dobrze się rozumieliście również w kwestiach zawodowych. - odpowiedział z powagą.
– To prawda. Andrew był profesjonalistą. Zawsze zachowywał zimną krew, co mi z kolei nie zawsze się udawało. Dużo pod tym względem wyciągnęłam lekcji od niego. Był wspaniałym człowiek.
Ale już go nie ma.
– To prawda.
– Jak sobie radzi Klara? Wiem, że jest twoją asystentką dopiero jeden dzień, ale oboje wiemy, że to, czy dana osoba nadaje się na stanowisko widać od razu
– No właśnie chciałem o tym z tobą porozmawiać.
– Coś nie tak Marcus?
– Wręcz przeciwnie. Klara w ciągu jednego dnia uporała się z całym bałaganem jaki zostawiła Gabi - odparł zadowolony
– Więc w czym rzecz? - zapytałam zaintrygowana.
– Chciałbym, aby została już na tym stanowisku. Lepszej asystentki nie znajdę.
– W porządku. Jeśli tak uważasz, to jak najbardziej. I pamiętaj. Ty rządzisz tym oddziałem. Nie musisz pytać się mnie o zdanie co do kwalifikacji zawodowych pracowników. Dopilnuje tylko, by uzupełnić luki kadrowe, a recepcji. Myślę też, że skoro Klara tam wcześniej pracowała to możesz zlecić jej to zadanie.
– Masz rację. Ona wybierze najbardziej odpowiednią osobę na to stanowisko.
Przez kolejne trzy godziny pracowaliśmy z Marcusem z całkowitym skupieniu. Chciałam, by przed moim wyjazdem wszystko wróciło na prawidłowe tory. Musiałam Marcusa ze wszystkim zapoznać. Zwołaliśmy również kierowników wszystkich działów na spotkanie do sali konferencyjnej i przekazaliśmy najważniejsze informacje. Poinformowałam też swoich pracowników o przekazaniu funkcji dyrektora generalnego Marcusowi Brownowi.
Zbierałam się do wyjścia po ciężkim dniu, gdy zadzwonił mój telefon.
– Pani prezes jeszcze w pracy? - zapytał Trevor.
– Właśnie wychodzę.
– To dobrze, bo zamierzam panią porwać.
– Jeśli chcesz mnie porwać na obiad to z chęcią. Umieram z głodu.
– Właśnie to miałem zamiar zaproponować - roześmiał się mężczyzna. Będę po ciebie za piętnaście minut. Jestem w okolicy - dodał
– W takim razie czekam - rozłączyłam się czując podekscytowanie.
Już dawno tak się nie uśmiechałam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mogę się jeszcze uśmiechać z powodu jakiegoś mężczyzny. Byłam świadoma tego, że Trevor nie zastąpi Andrew i nie o to chodziło. Mój Andrew był wyjątkowy, jedyny. Jednak jego niestety nie ma. Zostałam sama ze złamanym sercem. Chciałam, by je kros uleczył. By posklejał je w jedną całość. Chciałam móc kochać i być kochana. Andrew zawsze będzie miał w moim sercu szczególne miejsce, ale życie przeszłością mnie już męczyło. Ból spowodowany jego odejściem powodował, że zatraciłam siebie, a z pełnej energii żywiołowej kobiety stałam się własnym cieniem.
– O czym tak myślisz, ze mnie nie zauważyłaś? - przywrócił mnie do rzeczywistości glos Andersona.
– Cześć. O życiu. Lepiej mi powiedz dokąd mnie zabierasz? Od śniadania noc nie jadłam, a jest już po szesnastej - odpowiedziałam nie chcąc, by drążył dalej.
– Do mojej ulubionej włoskiej kuchni.
– Brzmi nieźle.
Godzinę później siedzieliśmy w małej, urokliwej restauracji. Mieściła się ona na obrzeżach miasta, z daleka od miejskiego zgiełku, a mimo to były niemal zajęte prawie wszystkie stoliki..
– Pięknie tutaj. - powiedziałam urzeczona lokalem.
Wystrój był iście włoski, a klimat jaki tutaj panował, powodował, ze człowiek się czuł jakby był w prawdziwych Włoszech.
– Cieszę się, że ci się tutaj podoba. Mam nadzieję, że jedzenie również ci zasmakuje. Właścicielem u kucharzem jest prawdziwy Włoch. - odpowiadał Trevor.
– W takim razie zamówmy, bo mój brzuch się buntuje - rzekłam i sięgnęłam po menu.
– To jest najlepsza carbonara jaką jadłam do tej pory. Nawet te we jedzone we Włoszech nie smakowały tak dobrze. - powiedziałam jakiś czas później zachwycając się daniem.
– Cieszę się, że podzielasz moje zdanie.
– Skąd wiesz o tym miejscu? - zapytałam kończąc posiłek.
– Dawno temu przejeżdżając tedy zatrzymałem się, by coś zjeść. Nie spodziewałem się wiele po tym miejscu. Wyobraź sobie jaki byłem zdziwiony, kiedy przyniesiono mi jedzenie i zabrałem się za jego konsumpcję. Rozglądałem się po lokalu jak głupek, zastanawiając się czy nie zostałem w coś wkręcony. Wiesz, ukryta kamera i tęgo tupu rzeczy - opowiadał wesoło.
– To rzeczywiście musiało wyglądać komicznie - roześmiałam się do łez.
– Na pewno. W każdym razie, staram się tutaj zaglądać przy każdej okazji, kiedy jest w tym mieście.
– Często tutaj bywasz? – zapytałam
– Stanowczo za rzadko. Owszem od dwóch lat nie jeżdżę po świecie tak, jak kiedyś, ale niezbyt często jestem w Nowym Jorku.
- Rozumiem i dziękuję, że zabrałeś mnie w to miejsce.
– Z przyjemnością ci je pokazałem - powiedział kładąc swoją dłoń na mojej.
– Lubię takie urokliwe miejsca. Mają one dusze. Człowiek nie ma ochoty opuszczać takiego miejsca.
– Wiem o czym mówisz. Ten lokal właśnie taki jest - odparł. – Mogę cię o cis zapytać? – dodał.
– Tak, pytaj - odpowiedziałam.
– Andrew miał apartament w tym mieście. Sprzedałaś go? - spytał obserwując moją reakcje?
– Skąd to nagle pytanie? - upiłam kilka łyków wody, chcąc na chwilę uniknąć jego wzroku.
– Chciałem zadać ci to pytanie już wcześniej, ale nie było ku temu okazji. Zastanawiałem się po prostu, dlaczego zatrzymałaś się w hotelu i zasnąć inna odpowiedz mi się nie nasunęła.
– Nie sprzedałam go. Po śmierci mojego męża byłam w tym mieszkaniu tylko raz. Zadbałam o to, by zarządca miał na nie oko i tyle. Nie miałam odwagi, by tam nocować. Za dużo wspomnień. Potem po prostu się przyzwyczaiłam, że zawsze jak tutaj jestem to zatrzymuje się w hotelu. - odpowiedziałam szczerze.
– Wspomnienia. Z jednej strony super, że je mamy, a z drugiej człowiek czasami wolałby nic nie pamiętać, by mniej bolało. – odparł.
– Ja mimo wszystko wolę mieć wspomnienia. Bez nich zatraciłabym swoją tożsamość, a moje serce byłoby tylko zwykłym organem, nie zdolnym do kochania. Po prostu utrzymywałoby mnie przy życiu. A wspomnienia o Andrew, chociaż czasami bolą, są piękną cząstką mojego życia – odpowiedziałam z nostalgią.
– To mnie powaliłaś na łopatki. Czuje się teraz jak głupek – odpowiedział Trevor przeczesując ręką włosy.
Wspomnienia są piękne i warto je pielęgnować. Dzięki nim mogę zachować w swoim sercu wszystkie piękne chwilę, które przeżyłam u boku Andrew. Go już nie ma wśród nas, ale pamięć o nim pozostanie zawsze żywa. Tego mi nikt nie zabierze.
Do hotelu przyjechaliśmy w wyśmienitych humorach. Trevor wynajął miejsce w tym samym hotelu, co było rozsądne. Skoro pofatygował się, aby przyjechać po to, byśmy mogli spędzić czas razem, bez sensu by było, gdy szukał innej miejscówki. Chociaż teraz patrząc na to, że i tak spędziliśmy razem ostatnią noc, osobne pokoje wydawały się bez sensu. Mimo wszystko mi to jednak odpowiadało. Miałam odrobinę prywatności, a to było dla mnie ważne.
Zadowoleni szliśmy do mojego pokoju, kiedy w naszym kierunku ktoś szedł. Kiedy osoba była na tyle blisko nas, że szło ją rozpoznać, stanęłam jak wryta.
– Co ona tutaj robi? Tylko mi nie mów, że to czysty przypadek. – powiedziałam wściekła.
– Nie mam pojęcia. - odparł równie zły jak ja Trevor.
– Witaj Ana. Cześć kochanie. Nie odbierałeś telefonu. Myślałeś, że się nie dowiem, że przyleciałeś do Nowego Jorku? – powiedziała kobieta z triumfem.
– Trevor... - udało mi się tylko tyle z siebie wydusić.
– Co ty tutaj robisz? I czego chcesz? – zapytał kobietę Anderson.
– Pójdę do siebie, dziękuję za obiad Trevorze – zwróciłam się do mężczyzny, po czym wyminęłam tę dwójkę i poszłam do swojego apartamentu.
Nie wiedziałam co się działo, ale nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek spotkam tę intrygantkę. Wszystko nagle wróciło i to ze zdwojoną siłą. Nie wiem jakim cudem udało mi się dotrzeć do pokoju. Nogi miałam jak z waty. Trzęsącą się ręką przyłożyłam kartę do zamka i zamknęłam się w pomieszczeniu.
To nie mogło być prawdą. Trevor i ona. Razem? Czy to wszystko było ukartowane? Czy ten mężczyzna chciał mnie wykorzystać? Nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodziło, ale czułam się okropnie. Jedyne czego w tamtym momencie chciałam, to znaleźć się już w Bostonie, w swoim domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro