Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Następnego dnia po zameldowaniu się w hotelu koło południa dotarłam do siedziby firmy w Nowym Jorku. Zawsze kiedy tutaj przyjeżdżałam na moim ciele pojawiała się gęsia skórka. Cały ten gmach budynku przypominał mi o Andrew, o początku naszej znajomości. To tutaj był nas pierwszy raz.

Na pozór krocząc korytarzami po firmie wszystko wyglądało bez zastrzeżeń, ale nie od dziś wiadomo, że pozory często mylą.

Po około dwudziestu minutach, kiedy rozejrzałam się po wszystkich działach udałam się do biura, które dawniej zajmował Andrew. Odłożyłam wszystkie swoje rzeczy i poszłam do asystentki Jamesa.

- Dzień dobry Gabi. – odezwałam się oznajmiając swoje przybycie.

- Pani prezes, dzień dobry. Spodziewaliśmy się pani dzisiaj, ale nie wiedzieliśmy o której godzinie pani będzie.

- Znajdź mi numer telefonu do żony Jamesa i powiadom kierowników działów, że o piętnastej zwołuje zebranie.

- Dobrze proszę pani. – odpowiedziała dziewczyna, która wydawała mi się być jakaś dziwna.

- Będę u siebie w biurze, zanieś mi tam kawę. Jednak najpierw zajrzę do biura Jamesa. Proszę daj mi klucze od jego gabinetu – powiedziałam do asystentki, która z każdą chwilą bardziej nerwowa.

- Drzwi nie są zakluczone, a klucz znajduje się w szufladzie w biurku. Może pani bez problemu tam wejść – odpowiedziała kobieta siląc się na sztuczny uśmiech.

- Jak to drzwi nie są zamknięte na klucz? Chcesz mi powiedzieć, że od kilku dni, gdy biuro stoi puste nie raczyłaś zakluczyć do niego drzwi i każdy ma do niego dostęp? Możesz mi to wyjaśnić? – zapytałam czując, że cała się w środku gotuje.

- Bo ja myślałam, że nie trzeba ich zakluczyć – dukała.

- Ty w ogóle myślisz? Znasz procedury i zasady jakie panują w tej firmie? – zapytałam ostro nie dowierzając w to co ta dziewczyna mówi.

Była ona asystentką Jamesa odkąd powierzyłam mu kierownictwo nad firmą po śmierci Andrew. Miałam wrażenie, że jej osoba na tym stanowisku to jakiś żart, a teraz tylko się w tym utwierdziłam.

- Kawa z mlekiem czy bez pani prezes? – spytała cicho.

- Czarną poproszę. Za pięć dziesięć minut chce cię widzieć w moim biurze z numerem telefonu i nie zapomnij powiadomić wszystkich o zebraniu. I poinformuj proszę Markusa Chamberlaina z działu projektów, że oczekuje go u siebie za dwudziestu minut. Lepiej zapisz sobie to na kartce abyś niczego nie zapomniała - poinstruowałam asystentkę i udałam się do biura Jamesa.

Gabi Evans miała trzydzieści jeden lat i była wysoką, szczupłą brunetką. Zastanawiam się jakim cudem przeszła kwalifikacje na to stanowisko skoro gołym okiem było widać, że się po prostu nie nadawała do tej pracy. Niczego nie ogarniała, zachowywała się jakby to był jej pierwszy dzień pracy.

Zaniepokojona udałam się do gabinetu, w którym pracował James. Przejrzałam dokumenty, zabrałam potrzebny mi segregator i wyszłam zakluczajac drzwi.

Kiedy weszłam do swojego biura kawa już na mnie czekała. Od rana nic nie jadłam i żołądek dawał o sobie znać. Zadzwoniłam do pobliskiej restauracji zamawiając sałatkę z kurczakiem i makaronem. Czekał mnie długi dzień i nie zapowiadało się, bym miała czas wyjść na lunch.

Parę minut później ktoś zapukał do drzwi.

- Proszę – zawołałam przeglądając dokumenty w segregatorze.

- Dzień dobry pani prezes – usłyszałam znajomy głos.

- Marcus, jak dobrze cię widzieć – odpowiedziałam wstając, by się z nim przywitać.

- Wiedziałem, że się zjawisz. Znając ciebie myślałem tylko, że zawitasz do nas już w poniedziałek – odezwał się Marcus.

- Do niedzieli byłam poza Bostonem, wczoraj dopiero się dowiedziałam o zaistniałej sytuacji i to zupełnie przypadkiem. Wyobraź sobie, że gdybym nie zadzwoniła wczoraj do Gabi, że ma mnie połączyć z Jamesem to nic bym nie wiedziała.

- Żartujesz? Dostała wyraźnie wytyczne, że ma niezwłocznie powiadomić Boston o sytuacji. Sam z nią o tym rozmawiałem w piątek. Naprawdę nikt u was nie miał pojęcia o tym, że James jest w szpitalu?

- Otóż nie. Przykro mi to mówić, ale będę musiała zwolnic Gabi. Dziwi mnie tylko dlaczego James ją tutaj trzymał.

- Jak ci to powiedzieć. Gabi jest córką jakiegoś znajomego Jamesa. Dziewczyna potrzebowała pracy, więc jej pomógł. Chciał ją zwolnic jakiś czas temu, ale się nad nią zlitował. Z tego co mi wiadomo to od tamtej sytuacji owinęła sobie go wokół palca, a on później najwyraźniej nie mógł się jej pozbyć – oznajmił Marcus siadając obok mnie na sofie.

- Co chcesz przez to powiedzieć? Chyba nie sugerujesz, że James miał z nią romans i go szantażowała.

- Dokładnie to. Rozmawiałem kiedyś z nim na ten temat. Był wściekły sam na siebie, że dał się jej tak podejść. Podobno kiedy po godzinach bzykali się w jego gabinecie wszystko nagrała telefonem i go szantażowała. Nie mógł się jej pozbyć.

- No proszę na pracy się nie zna, ale wie jak się ustawić w życiu. W ogóle to, gdzie ona się podziewa miała mi znaleźć numer telefonu do żony Jamesa. Powinien być w bazie. Ta dziewczyna nie nadaje się do niczego. Poczekaj chwilę Marcus musze zadzwonić.

W głowie mi się nie mieściło to, czego się dowiedziałam od Marcusa. Nie zastanawiając się ani chwili zadzwoniłam do kadr, by przygotowali wypowiedzenie dla Gabi. W mojej firmie nie było miejsca dla niekompetentnych osób.

Podczas, gdy ja przekazywałam wytyczne kadrowej Marcus odebrał telefon, po którym jego mina sposępniała.

- Widzę, że się nie cackasz. Jak zawsze zresztą. W końcu ta dziewczyna zniknie stąd, tylko teraz mamy większy problem. – westchnął przeczesując nerwowo dłonią włosy.

- Coś się stało Marcus?

- Przed chwilą dzwoniła do mnie żona Jamesa. Nie udało przywrócić się mu funkcji życiowych. Zmarł pól godziny temu – padł na kanapę zszokowany.

- Boże. Nie takich informacji się spodziewałam.

- Ja również. Trzeba będzie wysłać delegację. Spakować wszystkie osobiste rzeczy Jamesa i przekazać je jego rodzinie. Zajmę się tym Ana. Ty teraz masz inne zmartwienie – rzekł mężczyzna.

- Tak wiem, ale nadal jestem w szoku.

Siedziałam rozmyślając o tym jak kruche jest ludzkie życie. Dzisiaj jesteśmy, a jutro już nas nie ma. Już kolejny raz ktoś odszedł z tego świata niespodziewanie.

O godzinie piętnastej wszyscy stawili się na zebraniu. Omówiliśmy na nim nie tylko najważniejsze kwestie, ale również poinformowałam zespół o śmierci Jamesa oraz uprzedziłam ich o tym, że nastąpią w niektórych sektorach zmiany kadrowe.

Kiedy zebranie się zakończyło poprosiłam Marcusa i Brada, by przeszli ze mną z sali konferencyjnej do mojego gabinetu.

- Jak widzicie sytuacja nie jest najlepsza. Potrzebuje na już osobę na stanowisko Jamesa. Ja z wiadomych względów nie mogę tutaj tkwić bez końca.

- Rozumiem, ale co to ma z nami wspólnego. – niepokoił się Brad.

- Już wyjaśniam. Kiedy przejęłam firmę po Andrew na stanowisko dyrektora zarządzającego było brane pod uwagę dwóch kandydatów. James i ty Marcus. Ostatecznie zdecydowałam się powierzyć tę funkcję Jamesowi, dlatego, że był prawą ręką mojego męża i ściśle z nim współpracował. Teraz chce tę funkcje powierzyć tobie Marcus, a twoje stanowisko przejmie Brad.

- To mnie zszokowałaś. Nie miałem pojęcia, że byłem brany pod uwagę przy wyborze dyrektora zarządzającego. Dla nas wszystkich było jasne, że zostanie nim James. Nie wiem co powiedzieć. – odparł szczerze zdziwiony mężczyzna.

- Po prostu powiedz, że się zgadzasz Marcus. Jesteś odpowiednią osoba na to stanowisko, tylko na dzień dzisiejszy zastajesz bez asystentki. Będziesz musiał sam ogarnąć tę kwestię. – odpowiedziałam przedstawiając mężczyznom ich nowe umowy o prace.

- Gabi od dzisiaj tutaj nie pracuje. Dopóki nie znajdziesz odpowiedniej osoby na jej zastępstwo z recepcji przyśle ci tutaj na ten czas Klarę. Dziewczyna jest pojętna, myślę, że sobie poradzi.

- Jak zawsze nie tracisz czasu Ana. Doceniam, że darzysz mnie tak dużym zaufaniem i oczywiście zgadzam się – odpowiedział z zadowoleniem.

- A ty Brad? Przejmiesz kierownictwo w dziale za Marcusa? – spytałam drugiego z mężczyzn, co w sumie było tylko formalnością

- Oczywiście, dziękuje za zaufanie. – odpowiedział mężczyzna.

Po ustaleniu wszystkich szczegółów mężczyźni poszli przekazać informacje o zmianach swojemu zespołowi, a ja wręczyłam wypowiedzenie zaskoczonej Gabi. Dziewczyna pokazała pazurki, nie ma co. Zaczęła mi ubliżać i drzeć się na całe biuro, aż musiałam zadzwonić po ochronę, by ją wyprowadzili. Ta dziewczyna myślała, że jest nie do ruszenia. Niestety musiałam ją wyprowadzić z błędu.

Piętnaście minut później w końcu zabrałam się do zjedzenia mojej sałatki z kurczakiem. Mój żołądek z głodu zaczął się niebezpiecznie kurczyć. Kończyłam swoje danie, gdy rozległ się dźwięk mojej komórki.

- Dzień dobry Ano, dostałaś kwiaty? – zapytał się Trevor

O kurczę, zapomniałam mu odpisać z podziękowaniami.

- Witaj Trevorze. Tak kwiaty doszły. Są piękne, dziękuje. Miałam dzwonić, by ci podziękować, ale mam mały kocioł w pracy i wyleciało mi z głowy, przepraszam.

- A ja myślałem, że jesteś zła o kwiaty i dlatego milczałaś. – roześmiał się.

- Nie skądże. To moje ulubione kwiaty. Skąd wiedziałeś? Nie wspominałam ci o tym jakie kwiaty lubię. Przypadek? Nie sądzę. Więc? – zapytałam przypominając sobie, że zamierzałam się go o to spytać przy najbliżej okazji.

- Jesteś bardzo spostrzegawcza, ale masz rację, To nie przypadek, że wysłałem ci akurat frezję. Wiedziałem jakie lubisz kwiaty – odpowiedział dość poważnym tonem.

- Ale skąd? – nie ustępowałam.

- Jak dasz się jutro zaprosić na kolację to ci wyjaśnię – odparł mężczyzna.

- Jutro? Na kolację? Jesteś w Bostonie? Wszystko mi wyjaśnisz? Zaintrygowałeś mnie teraz – odpowiedziałam zaskoczona i zarazem zaciekawiona.

- Jutro przylatuje do Bostonu. Chciałbym się z tobą zobaczyć – rzekł Trevor.

- Niestety nie mogę. Muszę ci odmówić – odpowiedziałam z przykrością, ponieważ miałam ochotę się z nim spotkać i nie dawała mi spokoju kwestia kwiatów.

- Zmieniłaś zdanie? Nie chcesz się ze mną spotkać? O to chodzi? – zapytał nerwowo.

- Nie Trevorze. Podtrzymuję chęć spotkania się z tobą, ale po prostu nie mogę. Mówiłam ci, że mam mały kocioł w pracy. Właśnie gaszę pożar w firmie w Nowym Jorku – wytłumaczyłam mu, by nie zrozumiał mnie źle.

- Czyli jesteś w Nowym Jorku, a nie w Bostonie. I dasz się zaprosić? – spytał się jakby nad czymś się zastanawiał.

- Tak Trevorze dam się zaprosić tylko jak widzisz teraz to raczej niemożliwe.

- Rozumiem. Wiesz może jak długo będziesz w Nowym Jorku? – dopytywał.

- Myślę, że wcześniej niż w piątek nie dam rady, by wrócić do Bostonu – odpowiedziałam.

- A co powiesz na kolacje w nowym Jorku?

- Chcesz przylecieć do Nowego Jorku? – zapytałam zaskoczona.

- Dokładnie. Miałem być jutro w Bostonie z myślą o spotkaniu z tobą, ale skoro jesteś gdzie indziej. Co ty na to? – zapytał z nadzieją.

- W sumie dlaczego nie. Jeśli rzeczywiście przylecisz do Nowego Jorku to z przyjemnością zjem z tobą kolację – odpowiedziałam uśmiechając się do siebie na myśl, że zależy mu na spotkaniu.

- W takim razie do zobaczenia. Odezwę się jak już będę na miejscu.

- Do zobaczenia w Nowym Jorku – odpowiedział i się rozłączyliśmy.

Spojrzałam na zegar nieświadoma tego, która jest godzina. Ze zdziwieniem wpatrywałam się w komórkę na której zegar wskazywał godzinę dziewiętnastą siedem. Tak mnie pochłonęła praca, że straciłam wyczucie czasu. Spakowałam rzeczy i zmęczona po całym dniu udałam się do hotelu, który na szczęście mieścił się niedaleko mojej firmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro