Rozdział 3
Stałam nad brzegiem oceanu trzymając w ręce zdjęcie na którym byliśmy razem z Andrew. Przyciskałam je mocno do piersi niczym najcenniejszy skarb. Nadszedł czas, bym się z nim pożegnała. Targały mną sprzeczne emocje, a z oczu leciały łzy. Czułam się bezsilna. Minęły trzy lata, a ja nadal nie znalazłam odpowiedzi na swoje pytania.
Czy w końcu będę potrafiła bez niego żyć?
Czy odnajdę wewnętrzy spokój i radość z życia?
Byłam jak roślina bez ziemi.
- Stałam wpatrzona w fale oceanu wspominając nasze chwile pełne miłości i szczęścia. Jak razem byliśmy silni i pokonywaliśmy wszystkie przeciwności. Patrząc w zburzone fale zastanawiałam się jaka była twoja śmierć. Pozostało mi tylko wierzyć w to, że nie cierpiałeś zbytnio. Tak bardzo mi ciebie brakuje. Ja jestem tutaj, a ty jesteś daleko. W innym świecie, w innym wymiarze. Nie mogę cię dotknąć, zobaczyć, przytulić, powiedzieć jak bardzo cię kocham. Nie mogę cię poczuć. O naszej miłości świadczy tylko zdjęcie, które trzymam w dłoni, tylko ocean w moich oczach. Żegnaj mój kochany. Niech cię anioły strzegą. Kiedyś znowu się spotkamy. Czekaj na mnie w niebie ukochany. Teraz już musze iść. Muszę odnaleźć sen i cel. Muszę żyć bez ciebie Andrew.
Podeszłam do brzegu zanurzając po kostki nogi w wodzie. Spojrzałam ostatni raz na zdjęcie Andrew, pocałowałam je tak jakbym składała pocałunek na ustach Andrew i przedarłam je na pół. Tę część zdjęcia na której był on wrzuciłam do wody. Minęło kilka sekund i zdjęcie potrwały fale. Tak jak zabrano mi męża.
- Żegnaj Andrew.
Roztrzęsiona z oczami zamglonymi od łez wróciłam do pokoju hotelowego, w którym czekała na mnie Mary. Chciała ona iść ze mną, zawsze bowiem była dla mnie oparciem, ale ja musiałam zrobić to sama. Jeśli miałam zacząć żyć na nowo to musiałam w samotności uporać się ze swoimi demonami i ostatecznie pożegnać się z Andrew bez udziału w tym innych osób. Nie było to łatwe. Musiałam w końcu sama przed sobą przyznać, że jego już nie ma i nie nie będzie. Dotąd cały czas karmiłam się złudzeniami, że może jakimś cudem się odnajdzie. Andrew umarł i musiałam w końcu to zaakceptować.
- No nareszcie jesteś. Martwiłam się o ciebie – zawołała z ulgą Mary, gdy ujrzała mnie w drzwiach pokoju.
- Nic mi nie jest. Jak widzisz jestem cała i zdrowa.
- Jak się czujesz?
- Dziwnie. Ból przeplata się z ulgą. Z jednej strony jakbym zrzuciła z siebie ogromny ciężar, a z drugiej jakby w moim sercu została wykuta dziura.
- To zrozumiałe Ana. Ale dobrze zrobiłaś. Czas ruszyć do przodu. – przytuliła mnie kobieta czując, że właśnie tego potrzebowałam.
Musiałam ochłonąć. Poszłam pod prysznic z zamiarem zmycia z siebie tego całego ciężaru. Po piętnastu minutach wyszłam z łazienki ubrana w lekką, zwiewną sukienkę w kolorowe kwiaty.
Zdecydowałyśmy się z Mary zejść na obiad, a potem trochę pospacerować. Był to nasz ostatni dzień na wyspie i chciałyśmy nacieszyć się ostatnimi chwilami w tym raju. Mimo iż należałam do osób, które cechuje pracoholizm to czas spędzony w tym miejscu był magiczny. Nigdy bym nie posądzała siebie o to, że lenistwo, jakiemu się tutaj poddawałam będzie mi odpowiadało. Chyba rzeczywiście potrzebowałam wytchnienia i solidnego odpoczynku. Tęskniłam za domem, dziećmi, ale potrzebowałam oczyścić głowę. Byłam wdzięczna teściom za to, że wysłali mnie na tę wycieczkę.
- Ana nie zrozum mnie źle, ale co się stało wczoraj na kolacji z Trevorem? Wróciłaś poddenerwowana. Nie chciałam cię wcześniej o nic pytać. Domyśliłam się, że potrzebujesz chwili w samotności – zapytała delikatnie Mary przeglądając kartę dań.
- Trevor to wspaniały mężczyzna. Szczery, ciepły, troskliwy. Dobrze mi się z nim rozmawiało. Czułam się w jego towarzystwie swobodnie. Ale później mnie pocałował. Poczułam się winna w stosunku do Andrew. Miałam wyrzuty sumienia. Musiałam stamtąd wyjść. Nie mogłam zostać.
- Oh Ana. Zdajesz sobie sprawę z tego, że Andrew chciałby twojego szczęścia? Wiele kobiet po stracie ukochanej osoby układa sobie życie na nowo i to normalne. Nie ma nic w tym złego – rzekła kobieta troskliwie, łapiąc mnie za rękę.
- Wiem. Po prostu nie spodziewałam się tego. Przestraszyłam się. – odpowiedziałam spuszczają głowę w dół.
- Czego się wystraszyłaś?
- Chyba tego co poczułam.
- Czyli?
- Podobał mi się nasz pocałunek. Trevor był delikatny i czuły...ale nagle jakby jakiś chochlik z tyłu głowy mi mówił, że jak mogę, że zapomniałam o Andrew – odpowiedziałam chowając twarz w dłoniach.
- Ana, musisz przestać w końcu myśleć w ten sposób.
- Wiem, masz absolutną rację. No i muszę przeprosić Trevora. Zostawiłam go samego na tarasie.
- Dasz radę. Trevor wygląda na inteligentnego faceta i myślę, że zrozumie.
- Mam nadzieję.
Przez resztę posiłku nie poruszałyśmy już trudnych tematów. Skupiłyśmy się na tym, co chciałyśmy robić ostatniego dnia naszych wakacji. Zadowolone wyszłyśmy z restauracji kierując się do wyjścia z budynku.
- Trevor – odezwałam się wpadając na mężczyznę w drzwiach hotelowych.
Chciałam z nim porozmawiać, ale nie sądziłam, że okazja nadarzy się tak szybko. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nie ma sensu tej rozmowy odkładać na później.
- Witaj Ana, miło cię widzieć – odpowiedział patrząc w moje oczy.
Teraz albo wcale.
- Trevor masz chwilę czasu? Chciałabym z tobą porozmawiać – zapytałam z nadzieją, że się zgodzi.
- Szedłem właśnie do pokoju, ale tak mam. Możemy nawet teraz – odpowiedział, a kąciki ust mu się lekko uniosły w uśmiechu.
- To ja wam nie będę przeszkadzać. Zobaczymy się później Ana – odezwała się Mary i wyszła za zewnątrz.
- To może spacer po plaży? – zapytał pierwszy.
- Myślę, że to dobry pomysł.
Ruszyliśmy schodami w dół plaży oddalając się lekko od hotelu. Czekała nas poważna rozmowa i oboje nie chcieliśmy, by nam ktoś przeszkodził. Słońce przyjemnie grzało, wiał lekki wiatr, słychać był szum fal. Iście romantyczna sceneria. Z tym, że to nie była randka.
- Trevor chciałam się przeprosić za wczoraj. Zareagowałam impulsywnie. Przepraszam jeśli sprawiłam ci przykrość. To nie było zamierzone – odezwałam się pierwsza chcąc przełamać ciszę i wytłumaczyć swoje zachowanie.
- Nie spodziewałem się, że uciekniesz dlatego, że cię pocałowałem.
- Nie chciałam cię urazić. Jest mi głupio.
- Dlaczego uciekłaś? Nie zrozum mnie źle, ale oddałaś mi pocałunek.
- To skomplikowane – westchnęłam, jednak musiałam być z nim całkowicie szczera.
- Mam czas. Czuję, że ci się podobam tak jak ty mi, ale mam wrażenie jakby coś cię blokowało.
- Rozgryzłeś mnie – zażartowałam chcąc chociaż odrobinę rozładować napięcie.
Trevor się zaśmiał, ale nic nie powiedział dając mi tym do zrozumienia, że ma kontynuować.
- Będę z tobą całkowicie szczera. Mam nadzieję, że zrozumiesz moje zachowanie chociaż trochę.
- Ana poczekaj. – odezwał się przystając i odwracając mnie za ramiona twarzą do siebie. – Widzę, że nie jest to dla ciebie łatwe, Jeśli nie chcesz nie musisz nic więcej mówić. Zrozumiem. Jedyne co muszę wiedzieć, to czy jest jakiś cień nadziei, że dasz mi szansę się bliżej poznać.
- Tak Trevor, ale najpierw muszę ci wyjaśnić moje wczorajsze zachowanie. – odpowiedziałam z całą świadomością tego, co mówię.
- Dobrze, w takim razie zamieniam się w słuch.
- Z Andrew poznaliśmy się wiele lat temu. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Nasze uczucie było wystawione na wiele prób nim ostatecznie staliśmy się rodziną. Nasza miłość była szczera, nic nie było w stanie stanąć nam na drodze. Jestem pewna, że taka miłość jak nasza nie zdarza się często. Wypadek Andrew był dla mnie szokiem. Nie potrafiłam pogodzić się z jego śmiercią, tym bardziej, że ciała nigdy nie odnaleziono. Cały czas jakaś część mnie się łudziła, że któregoś dnia on się zjawi. Teraz wiem, że tak było mi po prostu łatwiej i wygodniej. Gdybym się przyznała, że on naprawdę nie żyje, musiałabym się pogodzić z tym, że już więcej go nie zobaczę, a na to nie byłam gotowa.
- Ana nie musisz...
- Pozwól mi skończyć. Kiedy mnie wczoraj pocałowałeś spodobało mi się to, ale jakiś chochlik w głowie zaczął mi mieszać, że zdradzam Andrew. Poczułam się strasznie, musiałam wyjść.
- Przykro mi, że tak się poczułaś.
- Niepotrzebnie. Myślę, że to było mi potrzebne. To tak jakbym dostała porządnego kopa, by się ocknąć. Zrozumiałam, że czas się pogodzić z tym, że Andrew nigdy nie wróci i ruszyć dalej do przodu, bez niego – odparłam czując jak po policzkach płyną mi łzy.
- Ana...chodź tutaj – rzekł Trevor tuląc mnie w swoich ramionach.
Poczułam się w jego objęciach dobrze. Pierwszy raz od śmierci Andrew czyjś dotyk powodował, że czułam się bezpiecznie, a serce zaczęło bić szybciej.
- Trevor. Nie chcę cię oszukiwać, że wszystko jest już super. Potrzebuje czasu. Nie chcę się z niczym spieszyć. Jeśli jesteś gotowy kontynuować naszą znajomość po opuszczeniu tego rajskiego miejsca to ja również będę chciała, ale jeśli to dla ciebie za dużo to zrozumiem.
- Ana spójrz na mnie. To co było między tobą, a twoim mężem było piękne. Nikt nie zabierze ci wspomnień. Rozumiem cię i nie oceniam. Chcę cię lepiej poznać. Nie będę również ukrywać, że chciałbym, aby miedzy nami kiedyś było coś więcej. Bardzo mi się podobasz – odparł czule głaszcząc mnie po policzku.
- Przy tobie czuje się dobrze. Nie wiem dokąd nas to zaprowadzi, a nie chce by nasza znajomość zakończyła się wraz z opuszczeniem wyspy – odparłam zadowolona, że udało mi się wypowiedzieć te słowa, chociaż nie było to wcale łatwe.
- Bardzo się cieszę – odparł po czym złożył na moich ustach lekki pocałunek, który był niczym obietnica.
- Wracamy? – zapytałam leniwe się uśmiechając.
- Tak, chodźmy – odparł mężczyzny obejmując mnie ramieniem.
Czułam gdzieś tam w głębi duszy, że z tej relacji może wyjść coś pięknego, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że nigdy żadnego mężczyzny nie pokocham w taki sposób jaki kochałam Andrew.
Miałam świadomość tego, że miłość którą przeżyłam z Andrew była wyjatkowa. Jednak nie chciałam do końca życia być w zawieszeniu. Nawet nie zdawałam się sprawy jak bardzo mnie to męczyło.
Czułam, że w moim sercu jest jeszcze miejsce dla kogoś, kogo mogę pokochać i trwać przy nim.
Czy byłam na to gotowa?
Miałam nadzieję, że tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro