Rozdział 28
Dwa dni później wracaliśmy z Trevorem do domu, a Eryk pozostał z Andrew na pobliskiej wyspie w szpitalu. Do Bostonu mieli oni przylecieć prywatnym samolotem Petersonów, gdy Andrew wypiszą ze szpitala.
Cały lot samolotem sytuacja między mną, a Trevorem była napięta. Trevor niewiele się odzywał. Widziałam, że cierpi. Mi też nie było łatwo. Zakochałam się w nim, a świadomość, że to co było między nami się kończyło, nie napawało mnie optymizmem.
W końcu kiedy po kilku godzinach lotu zajechaliśmy taksówką pod dom odetchnęłam z ulgą. Nie sądziłam, że to cisza przed burzą.
– Nareszcie w domu. Jestem zmęczona, a ty? – Próbowałam zagadać do swojego męża, ale ten udawał, że nie słyszy.
Mało tego, gdy wysiadłam z taksówki z walizką, on swoją zostawił w holu.
– Dlaczego nie zabierzesz walizki na górę? – zapytałam widząc, że nie zamierza jej wnieść do sypialni.
Trevor nie odpowiedział mi na pytanie, tylko zawołał Marię.
– Pani Mario czy wszystko zostało przygotowywane tak jak o to prosiłem? – zapytał, a ja stałam przysłuchując się i zastanawiając o co chodzi.
– Takie panie Anderson, wszystko zrobiliśmy według pana prośby – odpowiedziała smutno kobieta.
– Halo, ja też tutaj jestem. Czy ktoś mi wyjaśni o co chodzi? – zapytałam zdezorientowana.
– Pani Ano....
– Mario pozwól, że ja to wyjaśnię Anie – przerwał kobiecie mój mąż.
Maria skinęła głową i wróciła do kuchni.
– To słucham? Miałeś mi coś wyjaśnić – rzekłam przypatrując się mu, ale jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.
– Porozmawiamy na górze, chodź – odparł zmierzając w stronę windy.
Poszłam za nim zastanawiając się o co może chodzić. Jazda windą oczywiście minęła nam na milczeniu, a kiedy otworzyłam drzwi sypialni stanęłam jak wryta. Słyszałam jak Trevor zamyka je za mną.
– Co to za kartony? Co w nich jest? Trevor co się dzieje? – zapytałam odwracając się do mężczyzny, który stał za mną w rękoma w kieszeniach spodni.
– Poprosiłem Marie, by spakowała wszystkie moje rzeczy do kartonów. Jutro z samego rana przyjadą po nie ludzie z firmy przeprowadzkowej – odparł patrząc na mnie pustym wzrokiem.
– Co? Jak to twoje rzeczy? – spytałam wchodząc do garderoby i zobaczyłam puste półki i wieszaki.
– Wyprowadzam się Ana – odparł stając przy drzwiach garderoby opierając się o framugę.
– Jak to się wyprowadzasz? – czułam jak pod powiekami zbierają mi się łzy.
– Ana oboje wiemy, że niedługo wprowadzi się tutaj Peterson. Badania dna potwierdziły jego tożsamość. Naszego małżeństwa już nie ma. Po co to niepotrzebnie przedłużać – powiedział to nie pokazując po sobie żadnych emocji.
– Odpuszczasz?
– Ja? To ty podjęłaś decyzję, że z nim zostajesz. Po mnie nic tutaj.
– Trevor dlaczego taki jesteś?
– Jaki?
– Obojętny. Jakby ci nie zależało.
– A co to da jeśli ci powiem, że nigdy w życiu nie czułem się tak beznadziejnie jak teraz? Czy to coś zmieni w twojej decyzji jeśli ci powiem, że jesteś miłością mojego życia? – podszedł do mnie i pogłaskał mnie czule po policzku.
– Trevor ja nie wiem co będzie między mną, a Andrew, ale to jest jego dom, nie mogę zabronić mu tutaj mieszkać.
– Wiem Ana. Nie winie cię za to. Po prostu uważam, że nie ma sensu przedłużać tego co jest nieuniknione. Chcesz zostać z nim, rozumiem i nie mam zamiaru ci tego utrudniać.
– Więc to koniec? – zapytałam łamiącym się głosem. Było mi strasznie ciężko.
– To koniec Ana. Oboje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę.
– Rozumiem twoją decyzję, ale chce, abyś wiedział i pamiętał, że ja naprawdę się w tobie zakochałam. Kocham cię i dla mnie to nie jest łatwe.
– Wiem kochanie, ale będzie lepiej jak to zakończymy już teraz.
– Nie chce, abyś zniknął z mojego życia – powiedziałam składając lekki pocałunek na jego ustach.
– Ana nie rób tego – szepnął mi w usta opierając swoje czoło o moje.
– Pocałuj mnie – szepnęłam z zamkniętymi oczami. Nie wiem co mnie kierowało, ale potrzebowałam jego bliskości.
– Ana...
– Trevor, proszę. Kochaj się ze mną, kochaj się ze mną ten ostatni raz, pragnę cię – powiedziałam po czym go mocno pocałowałam przyciągając jego twarz bliżej siebie.
– Ana, co ty ze mną robisz – odparł całując mnie po szyi.
– Weź mnie Trevor, tutaj, teraz – odparłam odpinając mu koszulę. – Tak bardzo cię chce – jęknęłam cicho kiedy jego dłoń wylądowała pod stanikiem na mojej piersi.
Trevor oparł mnie o pobliską ścianę i zaczął coraz intensywniej składać pocałunki na moim ciele. Zaczęliśmy się w pośpiechu wzajem rozbierać pragnąć swojej bliskości. Po chwili oboje byliśmy nadzy. Mężczyzna uniósł mnie, a ja oplotłam nogami jego uda. Nie przestawaliśmy się całować, kiedy niósł mnie do sypialni. Po chwili leżałam już na łóżku, a mój małżonek językiem zaczął mnie pieścić po wewnętrznej stronie ud. Z przyjemnością przyjmowałam to co ofiarował mi w tej chwili ten mężczyzna. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak bardzo brakowało mi jego dotyku. Kochaliśmy się długo i namiętnie, dziko i czule. Nawet nie zorientowaliśmy się kiedy na dworze całkowicie się ściemniło.
– Zostaniesz ze mną? – zapytałam wtulona w mężczyznę.
– Ana nie powinienem.
– Proszę, zostań ze mną na noc. Ten ostatni raz chce przy tobie zasnąć. Potrzebuję tego.
Nie wiedziałam dlaczego, ale nie chciałam, by odchodził. Chyba się bałam, że stracę w swoim życiu kolejną osobę, która była dla mnie ważna, na której mi zależało.
– Kochanie wiesz, że zostałbym na zawsze, gdyby to było możliwe i nigdy bym cię nie wypuścił z objęć.
– Wiem Trevor i przepraszam cię za to, że to wszystko potoczyło się w taki sposób.
– Nie przepraszaj, to nie twoja wina. Nikt się nie spodziewał tego, że nasze małżeństwo będzie miało koniec, a tym bardziej taki.
– Trevor przytul mnie. Chce przy tobie zasnąć – powiedziałam sennie mocniej wtulając się jego ciepłe ciało.
Rano obudziłam się z uśmiechem na ustach. Odwróciłam się na drugi bok, ale miejsce było puste. Zamiast Trevora na jego miejscu leżała złożona na pół kartka.
Kochanie, wybacz, że wyszedłem bez słowa, ale tak będzie lepiej. Nie lubię pożegnań, tak jak i ty, a nasze byłoby wyjątkowo trudne. Ostatni rok był najlepszy w całym moim życiu, za co ci dziękuję. Bądź szczęśliwa.
Kocham cię. Twój Trevor.
Czytałam kartkę, a łzy spływały mi po policzkach. Miałam mętlik w głowie. Pogubiłam się i nie wiedziałam co będzie dalej.
Czekało mnie niebawem również spotkanie z Andrew, którego zwyczajnie się bałam. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, gdy się spotkamy. Jak się zachowa? Jak zareaguje na mój widok? Czy będzie chciał wrócić ze mną do domu? Do naszego domu?
Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. To był Eryk.
– Witaj Eryku – odebrałam telefon pociągając nosem.
– Witaj Ano. Wszystko u ciebie w porządku? Masz dziwny głos – zmartwił się mężczyzna.
– Bywało lepiej. Trevor się wyprowadził. Eryku ja wiem, że powinnam się cieszyć, że Andrew żyje, ale dla mnie to za dużo. Wszystko wywróciło się do góry nogami. Boję się co przyniesie jutro.
– Ana rozumiem i proszę nie wiń się za to, co czujesz. Trevor jest ci bliski i to normalne, że wasze rozstanie jest dla ciebie ciężkie. Rozumiemy cię z Synthią i masz nasze wsparcie. Pamiętaj o tym.
– Dziękuję, jesteście dla mnie ogromnym wsparciem.
– Co do mojej żony, to powinna niedługo być u ciebie, a ja dzwonię, aby powiadomić cię, że jutro z Andrew i Benjaminem przylatujemy do Bostonu. Z lotniska jedziemy prosto do kliniki.
– Dziękuję, że dzwonisz Eryku i mnie informujesz.
– Ano wiem, że to trudne, ale chciałbym abyś przyjechała do szpitala jak będziemy już na miejscu.
– Oczywiście, przyjadę.
Odłożyłam telefon na stolik i poszłam pod prysznic. Potrzebowałam chwili relaksu. Chłodny prysznic zazwyczaj zawsze powodował, że moje napięte mięśnie się rozluźniały.
Pół godziny później z uśmiechem na ustach zeszłam po schodach do salonu. Ku mojemu zdziwieniu nie byłam sama. Siedziały w nim moje córki i syn z Synthią. Zdziwił mnie ich widok, ale wyściskałam ich wszystkich mocno. Tęskniłam za dziećmi i cieszyłam się, że są tutaj ze mną.
– Ale zrobiliście mi niespodziankę. Nie macie pojęcia jak się cieszę, że was widzę.
– Babcia do nas wszystkich po kolei zadzwoniła i powiedziała, że musimy jak najszybciej przyjechać – powiedziała Lucy.
– Cytuje słowa babci „mama potrzebuje was bardziej niż kiedykolwiek, musisz przyjechać" – naśladowała głos Synthi Kaja.
– Więc jesteśmy wszystkie i po twojej minie widać, że coś jest nie tak – rzekła Melanie.
– Trevor zejdzie do nas? – zapytała Synthia.
– Nie, Trevor się wyprowadził – odparłam cicho.
– Tak mi przykro kochanie, ale wiesz, że w tej sytuacji postąpił właściwie? To inteligentny facet. Dobrze zrobił nie przedłużając waszego rozstania – złapała mnie za dłoń moja teściowa.
– Wiem, ale to nie znaczy, że jest mi przez to lżej..
– Halo. Jak to Trevor się wyprowadził? Zostawił cię? Wyjaśni nam ktoś co się tutaj dzieje? – podniosła głos zdziwiona Lucy.
– Nie, nie zostawił mnie.
– To dlaczego się wyprowadził? – zapytała Lucy.
– Dziewczyny jest coś o czym musimy wam z mamą powiedzieć, tylko niech najpierw Maria zabierze Arona – wybawiła mnie z opresji Synthia.
Kobieta zawołała Marię, po czym ta zjawiła się w salonie i zaprowadziła mojego synka do jego pokoju.
Ja nie miałam siły mówić. Synthia mimo iż wszystko przeżywała równie mocno to opowiedziała moim córkom o tym, że Andrew żyje i jak to się stało, że się odnalazł. Oczywiście dziewczyny były w szoku. Emocje dały się we znaki. Niedowierzanie, poprzez euforie i łzy towarzyszyły im kiedy zasypały nas mnóstwem pytań, na które byłam zmuszona odpowiedzieć.
– Mamo, a ty się nie cieszysz, że Andrew żyje? – rzuciła oschle Lucy.
– Co to za pytanie? Oczywiście, że się cieszę.
– Jakoś nie widać tego po tobie – zarzuciła mi Lucy, która najbardziej z całej trojki dziewczyn była zżyta z Andrew.
– Lucy dość. Nie widzisz jak mama to wszystko przeżywa? Ślepa jesteś? Myślisz, że jest jej lekko? – zaatakowała siostrę Melanie.
– Dziewczyny nie kłóćcie się. To nie czas i miejsce – wtrąciła się Synthia. - Lucy musisz zrozumieć, że dla waszej mamy ta sytuacja jest trudna. Nie zapominaj, że niedawno poślubiła ona Trevora.
– To teraz mama ma dwóch mężów? – Nie przestawała drążyć dalej nieustępliwa Lucy.
– Dość! Nie, nie mam dwóch mężów. Jak tylko oficjalne zostanie uznane, że Andrew żyje to moje małżeństwo z Trevorem zostanie unieważnione – nie wytrzymałam już tych oskarżeń i pretensji Lucy.
Rozumiałam jej podekscytowanie na wieść, że Andrew żyje, ale mi było ciężko. Nie rozumiała ona tego, że powrót mojego prawowitego męża do domu nie będzie taki łatwy. Andrew miał amnezję i nikt nie był w stanie przewidzieć tego, jak się odnajdzie w nowej rzeczywistości, a ja nie miałam również pojęcia o tym jak będą wyglądały nasze stosunki. Czy będzie między nami dystans, mur? Czy zaakceptuje on fakt, że jestem jego żoną? Ja, a nie Lilif z którą żył przez ostatnie cztery lata.
Byty to pytania, które kłębiły się w mojej głowie i na które nie znałam odpowiedzi. I to mnie przerażało.
– Kiedy Andrew wróci do domu? – zapytała Kaja.
– Na razie nie wiem. Jutro przylecą do Bostonu i Andrew zostanie na kilka dni w klinice. Lekarze zbadają go pod kontem neurologicznym. Mamy nadzieję, że dowiemy się co jest przyczyną tego, ze cierpi na amnezję – odpowiedziałam zerkając kolejno na wszystkie córki.
– Mamo będziemy z tobą. Zostaniemy tutaj dopóki Andrew nie wróci. Nie chcemy abyś była sama – przytuliła mnie Kaja, a po chwili już wszystkie cztery siedziałyśmy w niedźwiedzim uścisku.
– Dobra siostry weźcie walizki i idziemy do swoich pokoi. Dajmy mamie i babci porozmawiać – zarządziła Melanie za co byłam jej wdzięczna.
Cieszyłam się, że są przy mnie wszystkie moje dzieci, ale potrzebowałam spokoju od nieustających pytań.
Jakiś czas później pojechałam do firmy, a Synthia obiecała zostać z Aronem. Musiałam sprawdzić czy reklama dla hotelu na St. Ferido jest realizowana zgodnie z moimi wytycznymi.
Owszem miałam wrażenie, że moje życie wywróciło się do góry nogami, ale miałam swoje zawodowe zobowiązania i nie mogłam sobie pozwolić na to, by to wpłynęło na moje obowiązki w pracy jak i w domu.
Będąc już w swoim konsorcjum przybrałam uśmiech na twarz, zobaczyłam się z osobami, którym powierzyłam projekt reklamy dla hotelu i rzuciłam się w wir pracy. To mi dobrze zrobiło. Praca zawsze poprawiała mi humor. Te kilka godzin przez które nie myślałam o rodzinnych problemach sprawiły, że poczułam się lepiej. Do domu wróciłam w lepszym nastroju niż byłam rano.
Maria akurat szykowała kolację na której została z nami Synthia. Udało mi się ją namówić na to, by u nas nocowała.
Eryka jeszcze nie było w Bostonie, więc tak naprawdę nic ją nie ciągnęło do swojego domu, a wzajemne towarzystwo mogło nam dobrze zrobić. Obie tak naprawdę potrzebowałyśmy obecności kogoś drugiego. Cieszyłam się, że mamy siebie.
Nalałam nam po lampce czerwonego wina i usiadłyśmy na tarasie. Wieczór był ciepły, dziewczyny poszły do swoich pokoi, a Aron już spał. Miałyśmy czas, by porozmawiać.
– Jak się czujesz Ana? Ale tak szczerze – pierwsza odezwała się Synthia.
– Jest mi ciężko. Zraniłam Trevora. Mam wyrzuty sumienia względem niego i boje się powrotu Andrew do domu.
– To normalne, że się boisz. Andrew nic nie pamięta i żadne z nas nie wie jak będzie funkcjonował w naszej rzeczywistości.
– Boję się, że mnie znienawidzi. To w końcu przeze mnie jego życie ulegnie całkowitej zmianie. Do tego jeszcze jest ta kobieta, Lilif.
– Ana no co ty. Nie będzie tak źle. On po prostu potrzebuje czasu. Jak my wszyscy z resztą.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz, ale co jeśli nigdy już mnie nie pokocha? – upiłam łyk wina czując ciężar na sercu.
– Kochana nawet tak nie myśl.
– Nie potrafię się tym nie zadręczać.
– A jak Trevor to wszystko przyjął?
– Ciężko. Sprawiłam mu ból. On naprawdę mnie kocha. Mimo wszystko postanowił się wycofać. Kiedy wróciliśmy do Bostonu jego rzeczy stały już spakowane w kartonach. Życzył mi bym była szczęśliwa – ukłuło mnie to w sercu co zauważyła kobieta siedząca obok mnie.
– Ana zakochaliście się w sobie. Niedawno wzięliście ślub. To normalne, że cierpicie. Nie obwiniaj się za to. Masz prawo czuć smutek i bol po odejściu Trevora. To, że Andrew się odnalazł, a ty cierpisz po stracie to nic złego, naprawdę. Oboje z Erykiem rozumiemy przez co przechodzisz i jesteśmy z tobą. Masz nasze wsparcie.
– Pogubiłam się Synthia. Nie wiem co mam robić. Czyje jednocześnie ból, smutek, radość i strach – rozpłakałam się.
Z każdą chwilą z mojego gardła wydostał się coraz większy szloch. Nie potrafiłam już nad tym zapanować. Synthia przysiadła blisko mnie i przyciągnęła mnie w swoje objęcia.
– Płacz kochanie, wyrzuć to wszystko z siebie – głaskała mnie po plecach.
Po kilku minutach się uspokoiłam i o dziwo czułam się lepiej. Chyba stres, który towarzyszył mi od kilku dni uleciał ze mnie.
Mimo wielu obaw i strachu miałam nadzieję, że wszystko pomału się jakoś ułoży.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro