Rozdział 21
Od ślubu minęło kilka dni. Początkowo obawiałam się tego, jak będzie wyglądała relacja w naszej rodzinie po zamieszkaniu w naszym domu Trevora, ale póki co wszystko szło dobrze. Nawet Lucy przestała się spinać, a Aron polubił Trevora i zaczął nazywać go wujkiem. Jeśli kiedyś zechce do niego mówić tato, nie będę miała nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie. Mój syn był jeszcze mały i potrzebował ojca, męskiego wzorca.
Mimo iż bardzo się starałam, to miałam świadomość tego, że nigdy nie będę w stanie zastąpić mu Andrew. Mogę być jak najlepsza matką, ale roli taty nie da się zastąpić.
– O której macie lot? – zapytała Melanie.
– Za godzinę musimy wyjeżdżać. Erik i Synthia powinni niedługo się zjawić – odpowiedziałam kończąc śniadanie.
– Dzień dobry kochani – usłyszeliśmy radosny głos.
– Dzień dobry – odpowiedziałam wstając od stołu. Właśnie mówiłam dzieciom, że lada moment będziecie.
– Witaj Ana. Gdzie mój ulubiony wnuk? – zapytała Synthia rozglądając się po jadalni.
– Poszedł z Mary po swoją torbę. Już nie może się doczekać wakacji z wami – uśmiechnęłam się z wdzięcznością, że zechcieli zabrać Arona na wakacje.
Chyba gdzieś w głębi duszy miałam wątpliwości co do tego, że rodzice Andrew bez problemów zaakceptowali Trevora. Nie miałam pojęcia dlaczego tak myślałam. Może to przez to, że sama chwilami czułam się winna tego, że dopuściłam innego mężczyznę do swojego życia i serca.
Wydawało mi się, że wszyscy są temu przeciwni, tylko nikt nic nie mówi, chociaż nie miałam do tego żadnych podstaw.
Wiedziałam, że to absurd, ale chyba moje własne poczucie winy brało górę i dlatego wszystko widziałam w czarnym kolorze.
Kiedy w końcu postanowiłam nabrać dystansu i przyjrzałam się temu z boku wydawało mi się, że wszyscy poza mną przyjęli moją decyzję pozytywnie. Miałam świadomość tego, że to były moje bezpodstawne obawy, a mózg płatał mi figle i nie robiłam nic złego.
– Mamo, mamo już jestem. Ciocia Mary pomogła mi spakować moją ulubioną poduszkę z misiem – wołał radośnie Aron biegnąc w moją stronę.
– Aron naprawdę? Przecież babcia i dziadek mają pełno poduszek – odpowiedziałam kręcąc głową na myśl jaki rośnie z niego uparciuch.
– Ale nie mają takiej. To moja ulubiona, prawda dziadku? – szukał poparcia u Eryka.
– Oczywiście, że tak mój maluchu.
– No widzisz mamo. Dziadkowi to nie przeszkadza – odpowiedział dumnie unosząc głowę.
– Ciekawe po kim jesteś taki uparty – zaśmiałam się.
– Po mamie i tacie – odparowała Lucy.
– Ja? Uparta? – wskazałam ręką na siebie.
– I to jak – odpowiedziały dziewczyny chórem, na co reszta się roześmiała.
– Już dobrze, wygraliście – uniosłam ręce w geście, że się poddaje.
– Czy ja dobrze usłyszałem, że moja żona przegrała z kretesem? – odezwał się Trevor wchodząc do pomieszczenia.
– Dokładnie tak. Pięć do jednego – odpowiedziała zadowolona Lucy.
– To nieźle cię urządzili – roześmiał się mój mąż.
– Synthio, Eryku witajcie – przywitał się Trevor podając im dłoń na powitanie.
– Dzień dobry Trevorze, dbaj o naszą córkę. Na wyspie jest dużo dzikusów. No i bawcie się dobrze – uśmiechnęła się do niego Synthia, która jak zawsze musiała zaznaczyć, że dla mich jestem jak córka.
To było miłe. Czasami dziwiłam się temu, że okazują mi tyle miłości. W końcu byłam tylko ich byłą synową. Ci ludzie mieli serca ze złota i byłam szczęściarą, że mogłam z pełną świadomością nazywać ich rodziną.
– Będę jej strzegł jak ognia – odparł Trevor i pocałował mnie w policzek.
****
– Podekscytowana? – zapytał mój małżonek kiedy opuściliśmy pokład samolotu.
– Tak, bardzo – odpowiedziałam wsiadając do auta, które miało zawieźć nas do hotelu na wyspie.
Uśmiechnęłam się rozglądając się dookoła. To tutaj poznaliśmy się z Trevorem i zaczęła się naszą historia. Gdyby nie wakacje, na które wysłali mnie Synthia z Erykiem, być może nigdy bym nie spotkała mężczyzny, który siedział teraz obok mnie i był moim mężem.
Przytuliłam się do niego wsuwając swoją dłoń w dłoń męża. Czułam się szczęśliwa. Cieszyłam się, że przez najbliższe dwa tygodnie będziemy mieli czas tylko dla siebie i to w miejscu, w którym rozpoczęła się naszą historia.
Po kilku minutach dojechaliśmy na miejsce. Po przekroczeniu progu hotelu przywitał nas menedżer obiektu Simone, a potem zaprowadzono nas na piętro do apartamentu dla nowożeńców.
– Podoba ci się? – zapytał mój mąż, który stał za mną i wtulił się w moją szyję.
– Tu jest pięknie. I ten widok na ocean i las. Nie sądziłam, że będzie to typowy apartament małżeński. Myślałam raczej o zwykłym pokoju hotelowym.
Wystrój pomieszczenia był iście romantyczny. Wokoło pełno było rozrzuconych płatków róż, pozapalane świece. Na stoliku stał szampan z kieliszkami oraz wyfiletowane owoce na paterze.
Mieliśmy do dyspozycji w pełni wyposażony salon z wyjściem na przestronny taras oraz sypialnię z dużym łóżkiem i przylegającą do niej łazienką z wanną oraz prysznicem.
Na ogromnym łóżku leżały dekoracje w kształcie serca z ręczników oraz kartka z gratulacjami i życzeniami udanego pobytu.
– Cieszę się, że jesteś zadowolona. Uwielbiam patrzeć jak się uśmiechasz – odezwał się Trevor stojąc w drzwiach sypialni oparty o futrynę z rękoma w kieszeniach.
– Nie spodziewałam się tego. Zaskoczyłeś mnie, dziękuję – odpowiedziałam podchodząc do męża.
Trevor objął mnie w pasie przyciągając bliżej siebie i złączył nasze usta w namiętnym pocałunku.
– Gdyby nie to, że umieram z głodu po kilku godzinach podróży to już teraz byśmy wypróbowali to łóżko.
Zachichotałam cicho na te słowa i wtuliłam się w męża. Od dawna nie byłam taka szczęśliwa. Pragnęłam by tak już zostało zawsze.
– To co? Szybki prysznic i idziemy? Mamy jakieś pół godziny, by się wyszykować – zerknął na zegarek.
– Proponujesz wspólny prysznic? – zapytałam zarzucając mu ręce na szyję.
– Z tobą zawsze kochanie, ale w tym wypadku to nie wiem czy pół godziny by nam wystarczyło.
– W takim razie skorzystam z łazienki pierwsza – oznajmiłam i odwróciłam się na pięcie idąc w stronę walizki kręcąc zmysłowo biodrami.
– Ana cholera nie kuś mnie, bo nie wytrzymam i nie wyjdziemy dzisiaj z tego pokoju, a czeka na ciebie niespodzianka.
– To nie wszystko? Coś jeszcze wymyśliłeś? – odwróciłam się do niego zdziwiona.
– Owszem, ale jak nie przestaniesz tak seksownie kręcić tyłeczkiem to niczego się nie dowiesz – uśmiechnął się zawadiacko.
Po odświeżeniu się i przebraniu opuściliśmy nasz apartament i udaliśmy się na kolację. Ku mojemu zaskoczeniu nie zeszliśmy do hotelowej restauracji.
Trevor poprowadził mnie na taras, na którym mieliśmy randkę, gdy pierwszy raz byłam na wyspie. Kiedy weszliśmy na górę zaczęła rozbrzmiewać muzyka Straussa wygrywana na skrzypcach przez trzech eleganckich panów we frakach, a w rogu tarasu stał pięknie przystrojony stół. Wszędzie było mnóstwo pięknych kwiatów.
Byłam urzeczona tym widokiem. Nie spodziewałam się, że Trevor postara się tak bardzo. Odwróciłam się do męża chcąc mu podziękować i zobaczyłam, że trzyma w rękach ogromny bukiet kwiatów. Wzruszyłam się bardzo na ten widok, a oczy zaszły mi mgłą.
– To dla najpiękniejszej kobiety na świecie. Dziękuję ci Ano za to, że uczyniłaś mnie szczęśliwym – spojrzał na mnie wzrokiem pełnym miłości.
– Trevor.... - zaniemówiłam.
– To wszystko dla ciebie kochanie. Chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że to mało – pogłaskał mnie po policzku.
– Nawet nie wiesz jak to dużo. Dziękuję ci za to jak bardzo się starasz, ale frezje? Skąd ty do cholery je tutaj wytrzasnąłeś? – zaśmiałam się przez łzy.
– Dla ciebie mogę nawet i góry przenosić, a teraz chodź, zaraz podadzą kolację - pocałował mnie w czoło i poszliśmy usiąść do stołu, a muzykanci opuścili taras zostawiając nas samych.
Czułam się kochana i zaopiekowana. Było to wspaniałe uczucie, którego już dawno nie doświadczyłam, a mianowicie od śmierci Andrew. Rozglądałam się dokoła i nie wierzyłam we własne szczęście. Na wszelki wypadek uszczypnęłam się w bok, by upewnić się, że to nie jest tylko sen.
Kolacja była wyśmienita, a humory nam dopisywały. Patrzyłam na Trevora i cieszyłam się, że pojawił się on w moim życiu.
Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a w tle z głośnika leciała cicho muzyka. W pewnym momencie Trevor wstał od stołu i wyciągnął do mnie rękę.
– Ta piosenka kochanie jest specjalnie dla ciebie. Czy moja żona ze mną zatańczy? – zapytał patrząc na mnie z czułością.
– Oczywiście – uśmiechnęłam i podałam mu dłoń.
Trevor objął mnie w pasie, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Zaczęliśmy się wolno poruszać do piosenki Leny Del Rey „Love".
Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy ciesząc się swoją bliskością. Jego spojrzenie było pełne miłości i oddania. Oparł swoje czoło o moje i przysunął mnie bliżej siebie, tak, że nasze ciała się ze sobą stykały.
Tańczyliśmy od kilku minut kiedy usłyszeliśmy odgłos zbliżających się kroków. Trevor podniósł głowę i skierował wzrok w stronę schodów. Kiwnął do kogoś porozumiewawczo głową, a potem poszliśmy usiąść na swoje miejsca.
Po chwili na górę weszli kelnerzy z talerzami, na co się trochę zdziwiłam, ponieważ myślałam, że kolację mamy już za sobą. Spojrzałam na deser przed sobą, a potem na Trevora. Moje zdziwienie było wymalowane na twarzy do tego stopnia, że mój mąż zaczął chichotać.
– Kiedy ty to wszystko zdążyłeś zorganizować? – zapytałam zaskoczona.
– Kiedy moja ukochana załatwiała sprawy w firmie przed wyjazdem ja miałem czas na to, by przyszykować małą niespodziankę.
– Małą? Jesteśmy na St. Ferido dopiero od kilu godzin, a ty już mnie zaskakujesz.
– To znaczy, że jak na razie dobre mi idzie? – zapytał z uśmiechem.
– Zdecydowanie, a ten sernik z musem malinowym w kształcie serca wygląda tak zjawiskowo, że szkoda go jeść.
– Skoro tak mówisz – odezwał się, a po chwili sam mnie już nim karmił.
– Mhmm, jakie to pyszne, tylko nie myśl, że od teraz już zawsze będę ci jadła z ręki – zażartowałam na co Trevor się roześmiał.
– Nawet nie śmiałbym o tym marzyć. Jesteś zbyt niezależną kobietą i taka mi się właśnie najbardziej podobasz.
Trevor był cudowny. Dbał o mnie, a przy tym jeszcze teraz mnie rozpieszczał. Czułam się jak w jakiejś bajce. Jakbym była księżniczką, która odnalazła swojego księcia. Cudownie było po kilku latach czuć się chcianą i pożądaną.
Do teraz nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo potrzebowałam obecności i bliskości drugiej osoby.
Stałam na tarasie oparta o barierki zachwycając się zachodem słońca podczas, gdy mój ukochany mąż wydawał ostatnie polecenia kelnerom.
– Dziękuję i proszę, by nam teraz nie przeszkadzano – usłyszałam nim obsługa opuściła taras.
Po chwili poczułam jak dłonie mężczyzny oplatają mnie w pasie, a jego głowa chowa się w zagłębieniu mojej szyi.
– Taka piękna, cholernie seksowna – szepnął mi do ucha, a następnie zaczął składać pocałunki na mojej szyi, a z głośników wybrzmiewała piosenka Seleny Gomez „Love You Like a Love Song". Trevor po cichu wyśpiewywał tekst piosenki nie zaprzestając pieszczot.
Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł przyjemny dreszcz. Odchyliłam głowę do tyłu opierając się o niego. Przymknęłam oczy z przyjemności jaką mi sprawiał ukochany. Nawet się nie zorientowałam kiedy podwinął do góry moją suknię i zaczął pieścić moją kobiecość poprzez materiał moich majtek
– Trevor co robisz? Może nas ktoś zobaczyć – wychrypiałam.
– Mamy taras tylko dla siebie. Nikt tutaj nie wejdzie, a nawet gdyby jakimś cudem mu się udało to zobaczy jak wielbię swoją cudowną żonę – oznajmił rozrywając cienki materiał mojej bielizny na co pisnęłam.
– Zamierzam cię tutaj wziąć kiedy będziesz podziwiała widok przed sobą. Chcę by twoje jęki podniecenia niosły się echem po wyspie – powiedział mi przy uchu wsuwając we mnie dwa palce.
– Kurwa Ana uwielbiam kiedy jesteś taka gotowa na mnie – rzekł podwijając do pasa moją suknię nie przestając mnie pieprzyć swoimi palcami
Nogi robiły mi się jak z waty. Wychyliłam się lekko do przodu, by móc złapać się rękoma barierki.
Trevor kolanem rozchylił mi szerzej nogi i przyciągnął mój tyłek bliżej siebie. Ruchy jego ręki stały się bardziej gwałtowne. Czułam jak zaczynam się zaciskać na jego palcach.
– Właśnie tak kochanie, dojdź dla mnie – rzekł zachrypniętym głosem wbijając jeszcze mocniej swoje palce.
Moje ciało zalała fala błogości kiedy wykrzyczałam jego imię dochodząc.
Trevor wysunął ze mnie swoje palce i objął mnie ręką w pasie. Nim zdążyłam dobrze ustabilizować oddech poczułam jego penisa ocierającego się o moje wejście.
– Czego chcesz Ana? – droczył się ze mną.
– Trevor – jęknęłam.
– Powiedz mi proszę czego chcesz?
– Proszę, potrzebuje cię w środku – jęknęłam.
– Dla ciebie wszystko skarbie – mruknął wbijając się we mnie, wypełniając mnie całą swoim kutasem.
Z przyjemności przymknęłam oczy zagryzając wargi.
Trevor zaczął się we mnie poruszać w boleśnie powolnym tempie wysuwając się do samego końca nim wbił się we mnie ponownie. Utrzymywał takie tempo cały czas, czym doprowadzał mnie na skraj. W niedługim czasie miałam drugi orgazm, jednak to mi nie wystarczyło. To były miłosne tortury, które powodowały, że chciałam więcej.
Dyszałam ciężko kiedy mój mąż wymierzył mi klapsa w pośladek.
– Masz dość kochanie? – zapytał ponownie wymierzając mi klapsa w drugi pośladek.
– Nie, potrzebuje więcej, proszę. Orgazm, który dopiero co przeżyłam nie dał mi spełnienia, było wręcz na odwrót. Byłam na krawędzi i potrzebowałam mocniejszych doznań.
– Tak myślałem, niegrzeczna dziewczyna – odezwał się poruszając się we mnie na nowo.
– Trevor szybciej do cholery, nie zniosę już dłużej tego ślimaczego tempa! – krzyknęłam zirytowana.
– Skoro prosisz – zaśmiał się wiedząc, że ma nade mną absolutną władzę po czym przyspieszył swoje ruchy.
– Uwielbiam to kochanie – oświadczył poruszając się we mnie z coraz większą dzikością.
Tego było mi trzeba. Wygięłam ciało w łuk mocniej przytrzymując się barierki.
– Tak mi dobrze w tobie Ana. Jesteś taka ciasna, idealna. Dojdź dla mnie kochanie. Teraz! – wnet ryknął co jeszcze bardziej mnie podnieciło i ścianki mojej cipki zaczęły się ponownie na nim zaciskać.
Po kilku kolejnych szaleńczych pchnięciach doszłam na sam szczyt głośno krzycząc jego imię. Czułam jak Trevor wypełnił mnie swoim nasieniem dochodząc w tym samym czasie co ja. Dobrze, że brałam tabletki antykoncepcyjne. W innym wypadku kto wie czy nie byłabym w ciąży biorąc pod uwagę nasz brak samokontroli podczas zbliżeń. Oboje zachowywaliśmy się jakbyśmy byli na jakimś haju.
Obróciłam się do męża, który trzymał mnie mocno w swoich ramionach. Zsunął moją suknię w dół i złożył czuły pocałunek na moich ustach.
– To było szalone – wyszeptałam.
– My jesteśmy szaleni kochanie – odparł odgarniając włosy z mojego policzka.
– To prawda – zachichotałam.
– To teraz moją szalona żono chodź. – pociągnął mnie za rękę splatając nasze palce razem.
– Dokąd? – zapytałam zdziwiona.
– Pod prysznic. Wieczór się jeszcze nie skończył – uśmiechnął się zawadiacko.
To będzie długa noc. Ciekawe czy ja jutro będę w stanie chodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro