Rozdział 4
Czas spędzony na wyspie pozwolił przyjrzeć mi się z boku swojemu życiu. Osoba, która nie znała mnie mogłaby z całym przekonaniem stwierdzić, że miałam szczęście. Wielki, wspaniały dom, firma odnosząca sukcesy, grono bliskich osób, cudowne dzieci. Czego chcieć więcej. Prawda?
Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego, że to co widzimy na pierwszy rzut oka jest złudne, a pod głębszymi warstwami może już nie być tak kolorowo. Każdy z nas kryje jakąś własną historię i to niekoniecznie miodem i mlekiem płynącą.
Za moją historią krył się ból po starcie ukochanej osoby, która stanowczo za wcześnie odeszła z tego świata. Stratą z którą ciężko było mi się pogodzić, a to wszystko chowałam gdzieś głęboko przyodziewając swego rodzaju maskę.
Oderwanie się od codzienności, pożegnanie ze zmarłym Andrew dało mi nadzieję na to, że ruszę do przodu i będę jeszcze w stanie cieszyć się życiem tak, jak to miało miejsce jeszcze parę lat temu.
No i Trevor. Przystojny mężczyzna o cudownych, szmaragdowych oczach, które wręcz hipnotyzowały. Miał on w sobie to coś, co powodowało, że człowiek od razu darzył go sympatią i zaufaniem. Polubiłam go.
Pomimo obaw i strachu postanowiłam zacząć nowe życie. Bez złudnych nadziei, że Andrew jakimś cudem żyje, co było wręcz absurdalne oraz bez obwiniania się o to, że chce sobie to życie na nowo ułożyć, być może w przyszłości z jakimś mężczyzną.
- Można? – wyrwał mnie z zamyślenia Eryk.
- Tak, wejdź proszę, miło cię widzieć – przywitałam się z teściem tuląc go na powitanie.
- Widzę, że promieniejesz. I ten blask w oczach, którego dawno nie widzieliśmy. To był dobry pomysł, by cię tam wysłać – uśmiechnął się zadowolony.
- Tak, to było mi potrzebne. Dziękuję, że namówiliście mnie na urlop. Miałam trochę czasu, by pomyśleć, poukładać sobie wszystko na nowo. Czuje się silniejsza. Dziękuję tobie i Synthi za to co dla mnie robicie. Nigdy nie będę w stanie się wam za to odwdzięczyć. – odpowiedziałam z sentymentem.
- Ana jesteś dla nas córką. Dałaś nam wnuka. Zrezygnowałaś ze swojej pracy, by zając się firmą, którą zbudował Andrew. To my jesteśmy ci wdzięczni. – odparł mężczyzna.
- Mam wielkie szczęście, że otaczają mnie cudowni ludzie – rzekłam wzruszona.
- Zanim przejdę do interesów, chciałbym abyś wiedziała jeszcze jedno.
- Tak?
- Ana masz przed sobą całe życie. Kobieta powinna mieć u swego boku mężczyznę, który będzie ją chronił, wspierał. Chce ci powiedzieć, że jeśli kiedyś znajdziesz odpowiedniego mężczyznę, który będzie dla ciebie opoką to nie musisz się obawiać, że ja czy moja żona będziemy mieli coś przeciwko. Wiem jak bardzo kochaliście się z Andrew, ale życie napisało taki, a nie inny scenariusz. Trzeba iść do przodu i cieszyć się każdym danym nam dniem, dopóki możemy, bo nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie jego kres. Chcemy byś była szczęśliwa – oznajmił z miłością w oczach.
On i Synthia byli dla mnie jak rodzice, których straciłam. Po śmierci Andrew dali mi ogrom wsparcia, mimo iż sami przeżywali stratę syna.
- Zrozumiałam przekaz. Dziękuję Eryku. – uśmiechnęłam się. – W firmie widzę, że wszystko w porządku? – zmieniłam temat nie chcąc się rozwodzić nad tym co było.
- Tak. Projekt reklamy dla Coofergandis zespół już ukończył. Czeka tylko na twoje zatwierdzenie. Swoją drogą to masz świetnych pracowników. Widać, ze reklama to twój konik.
- Dziękuję, ale masz rację. Czułam się w tym temacie jak ryba w wodzie. A jak idzie budowa dla firmy z Nowego Jorku? Tamtejszy oddział miał wysłać sprawozdanie. – zapytałam Eryka chcąc na początek sprawdzić, czy wszystko idzie zgodnie z planem.
- Mają małe opóźnienie. Raport powinien być u ciebie na biurku po południu.
- Co to znaczy opóźnienie? Dokumenty powinny być w piątek. Dzisiaj już poniedziałek. – zdenerwowałam się czując po kościach, że coś tu nie gra.
- Ana spokojnie. Za bardzo się wszystkim przejmujesz. – uspokajał mnie Eryk.
- James pracował z Andrew od samego początku. Był jego prawą ręką, teraz jest moją. Nie znam bardziej skrupulatnego człowieka niż on. Jeśli nie ma raportu na czas, to znaczy, że jest jakiś problem. - odpowiedziałam zastanawiając się co się stało.
- W porządku, rozumiem. Uciekam do swoich obowiązków i widzimy się na lunchu. Odmowy nie przyjmuje – rzekł podnosząc się z miejsca.
- Dobrze, widzimy się o trzynastej. – odparłam starając się nie wyglądać na zmartwioną.
- Moly połącz mnie z Nowym Jorkiem z Jamsem – rzekłam dzwoniąc do sekretarki.
Po chwili byłam już na linii. Miałam tylko nadzieję, że nie czekają nas kłopoty.
- Dzień dobry pani Ano. – odezwała się w słuchawce asystentka Jamesa.
- Dzień dobry Gabi, połącz mnie z Jamsem proszę.
- Pani Ano pana Jamesa nie ma.
- Co to znaczy nie ma?
- W czwartek źle się poczuł. Zabrała go karetka. Miał zawał. Jest w szpitalu.
- Żartujesz Gabi? Dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował? – byłam bliska wybuchu.
- Wiedzieliśmy, że pani nie ma, więc...
- To nie jest usprawiedliwienie. Chyba jasno wyraziłam się przed wyjazdem, że zastępuje mnie Eryk Peterson. W końcu to firma jego syna. Co było niejasne w informacjach, które przekazałam? Możesz mi to wytłumaczyć? - zrugałam asystentkę dyrektora generalnego, którym został James, kiedy to Andrew przeniósł się do Bostonu.
- Przepraszam, nie pomyślałam. – odparła ledwo słyszalnie Gabi.
- Gabi co się dzieje teraz w firmie? – zapytałam starając się mówić spokojniej.
- Wszyscy pracują jak zawsze, ale jest lekkie zamieszanie. – odparła niepewnie dziewczyna.
- Na razie to wszystko, będę z tobą w kontakcie. Prawdopodobnie przyjadę do Nowego Jorku. – odparłam nim się rozłączyłam.
Pierwszy dzień w pracy po powrocie i już problemy. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Co innego problemy z dokumentami, a co innego nagła nieobecność najważniejszej osoby w firmie.
Oby tylko James wyszedł z tego cało.
Nie zastanawiając się wiele poprosiłam swoją asystentkę o rezerwację dla mnie na następny dzień lotu do Nowego Jorku oraz hotelu.
Następnie udałam się do biura Eryka, by poinformować go o zaistniałej sytuacji. Mieliśmy poważny problem i każda chwila zwłoki mogła źle wpłynąć na interesy w całej firmie, nie tylko w oddziale w Nowym Jorku.
- Już pora na lunch? – zapytał mężczyzna podnosząc głowę znad sterty porozkładanych na biurku teczek.
- Nie Eryku. Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam pilną sprawę.
- W porządku, usiądź proszę. Co to za sprawa?
- Dzwoniłam do Jamesa do Nowego Jorku. – odparłam siadając na przeciwko niego.
- O ten raport? – zerknął na mnie ściągając okulary, który zwykle zakładał do czytania.
- Tak, ale to w tej chwili to najmniejszy problem.
- Coś się stało? Nie wyglądasz na zadowoloną. – dociekał Eryk.
- Niestety tak. James jest w szpitalu. Szefowie działu radzą sobie bez problemu, ale wiesz jak to jest na pokładzie, gdy brak głównego szefa.
- To niedobrze. Wiadomo co z nim?
- Z tego co mówiła jego asystentka to miał zawał. Nic więcej nie wiem.
- To niedobrze. Oby wyzdrowiał. Jak to się stało?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że się źle poczuł i zabrała go z firmy karetka. Gdybym nie zadzwoniła do Gabi, to w dalszym ciągu byśmy nic nie wiedzieli.
- To nieprofesjonalne z jej strony. O czym ona myślała? Jej zachowanie to skandal Ano. Powinna powiadomić cię niezwłocznie po zaistniałej sytuacji.
- Wiem Eryku. To niedopuszczalne. Jako właścicielka firmy powinnam być na bieżąco z sytuacją pracowników na wyższych stanowiskach i to nie tylko tutaj na miejscu, ale też w Nowym Jorku.
- Dokładnie. Gabi jest prawą ręką Jamesa. Powinna skontaktować się niezwłocznie. Myślę, że trzeba będzie z nią porozmawiać. Taka sytuacja nie może mieć ponownie miejsca w przyszłości.
- Słusznie Eryku. Z informacji, które udało mi się od niej uzyskać, to praca niby działa bez zakłóceń, ale ja nie jestem tego taka pewna. Chociażby po tym opóźnieniu z raportem.
- Tak, masz rację. Co planujesz? – dociekał Eryk.
- Muszę tam pojechać. Ktoś musi zastąpić Jamesa. Wszystkiego dopilnować na miejscu. Poza tym jak już będę w firmie to zamierzam się skontaktować z jego żoną.
- Rozumiem i mam nadzieję, że James się z tego wykaraska.
- Ja też.
- Widzę, że coś jeszcze cię martwi.
Uśmiechnęłam się na słowa Eryka. Znał mnie bardzo dobrze. Wiedział kiedy coś zaprząta moją głowę i nie daje mi spokoju. Potrafił drążyć tak długo, aż w końcu mu powiem o co chodzi.
Andrew miał podobny pod tym względem charakter. Potrafił odczytywać ludzkie emocje i był nieustępliwy, gdy na czymś zależało.
- Niestety. Wczoraj dopiero wróciłam do domu po tygodniowej przerwie i znowu muszę wyjechać. Stęskniłam się za Aronem. On zresztą też tęsknił. Jest mi przykro, że muszę znowu się z nim rozstawać. Nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć. Jest mi ciężko go zostawiać.
- Rozumiem cię. Wiem, że mały będzie za tobą tęsknił. Mam nadzieję, że szybko wrócisz do Bostonu. Trzeba koniecznie zorientować się w sytuacji i wyznaczyć kogoś na zastępstwo za Jamesa.
- Mam nadzieję, że wszystko odbędzie się bez zbędnych komplikacji. – odpowiedziałam obmyślając już w głowie plan.
- Ja mam również taką nadzieję. I nie siedź dzisiaj długo w firmie. Przypilnuje wszystkiego, a ty jedź do do mojego wnuka. – uśmiechnął się serdecznie.
- Dziękuję Eryku. Do usłyszenia zapewne z Nowego Jorku. Przekażę niezbędne informacje Lucy i jadę do domu.
- Powodzenia i wracaj rychło.
Czekał mnie lot. Samotny lot. Z tą myślą wracałam do swojego biura. Kiedyś latanie sprawiało mi przyjemność, a teraz wywoływało u mnie lęk. Była to kolejna rzecz, jaką musiałam pokonać, by ruszyć naprzód.
- Moly? Co to za kwiaty? – zapytałam asystentkę, która wstawiała ogromny bukiet frezji do wazonu.
- Poczta kwiatowa dla pani prezes – odparła dziewczyna uśmiechając się szeroko.
- Dla mnie? Wiadomo od kogo? – dociekałam zaskoczona biorąc wazon z kwiatami w ręce.
- W środku jest malutki liścik pani Ano.
- Dobrze, dziękuje – odparłam i z wielkim wazonem weszłam do gabinetu.
Postawiłam kwiaty na stoliku kawowym i zaciągnęłam się zapachem moich ulubionych frezji co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
Mało osób wiedziało jakie lubiłam kwiaty. Zastanawiałam się kto był ich adresatem i nikt nie przychodził mi do głowy.
Odszukałam małą kopertę i wyciągnęłam z niej liścik.
Dla najbardziej niezwykłej kobiety. Dopiero się poznaliśmy, a już zdążyłaś się wkraść do mojego umysłu. Do zobaczenia wkrótce.
Trevor Anderson.
Trevor. Mogłam się domyślić, że to są kwiaty od niego. Tylko skąd wiedział, że właśnie takie lubię? Jestem pewna, że mu o tym nie wspominałam. Czyżby zwykły przypadek? Wydawało mi się to dziwne, ale nie miałam czasu się w to zagłębiać.
Zabrałam się do pracy. Dopiero co wróciłam i musiałam wyjeżdżać ponownie. Jeśli chciałam wyjść w miarę szybko z firmy, musiałam skupić swoją uwagę na najbardziej istotnych sprawach. Resztą miał się zając Eryk.
Swoją drogą był kiedyś taki czas, gdy myślałam o zatrudnieniu zastępcy, by nie obciążać sprawami firmy Eryka Petersona, ale ten się stanowczo sprzeciwił. Szanowałam jego zdanie, ponieważ ta firma należała do jego syna. Podejrzewałam również, że w ten sposób czuł się związany z tym miejscem. Mimo iż Andrew nie było wśród nas od trzech lat, to jego duch był cały czas obecny wśród nas. Dlatego też Eryk lubił przychodzić do tej części budynku. Czuł tutaj obecność swojego syna, poza tym zawsze powtarzał, że jest to winien Andrew. Kiedyś to mój mąż zajmował się jego przedsiębiorstwem, gdy jego ojciec dochodził do siebie po ciężkiej chorobie, teraz Eryk wspierał mnie.
Znaczyło to dla mnie bardzo wiele. Rodzina Andrew zawsze była dla mnie oparciem. Oni oraz Mary z Michaelem byli osobami za którymi poszłabym w nieznane.
Zawsze będę wdzięczna za to, że otaczają mnie tacy dobrzy ludzie. Jesteśmy rodziną mimo iż nie płynie w nas ta sama krew.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro