Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29


Jechałam do kliniki na spotkanie z Andrew. O zawiezienie mnie na miejsce poprosiłam swojego szofera. Byłam tak zestresowana, że kierowca dzisiaj byłby ze mnie marny. Ręce z nerwów mi się pociły, a serce waliło jak głupie. To miało być nasze pierwsze spotkanie od czasu, kiedy został ugodzony nożem. Jak się zachowa na mój widok? Czy będzie chciał ze mną rozmawiać?

Po półtorej godzinny drogi z mojego domu na obrzeżach Bostonu zajechaliśmy pod prywatną klinikę. Przymknęłam oczy starając się zapanować nas oddechem i dopiero po dłuższej chwili wyszłam z pojazdu.

Weszłam do ogromnego budynku w którym czekał na mnie już ochroniarz. Tak, Eryk Peterson zatrudnił dwóch ochroniarzy, by pilnowali pokoju w którym umieszczony został Andrew. Nie mieliśmy pojęcia jak długo uda nam się utrzymać w tajemnicy fakt, że mój mąż wcale nie zginął, a po latach się odnalazł. Hieny i brukowce węszyły zawsze i wszędzie. Ostrożności nigdy za wiele.

– Pani Peterson? – zapytał ochroniarz

– Tak to ja.

– Proszę za mną – odezwał się mężczyzna i ruszył prze siebie, a ja kroczyłam za nim.

Po kilku minutach znalazłam się na odpowiednim piętrze. Mężczyzn poprowadził mnie korytarzem na sam jego koniec i zostawił przed drzwiami. Niepewnie zapukałam i weszłam.

– Dzień dobry, nie przeszkadzam? – zapytałam patrząc na Eryka siedzącego na krześle przy łóżku mężczyzny.

– Ana kochana, wejdź. Dobrze, że jesteś – Eryk wstał i ruszył w moją stronę, po czym mnie mocno przytulił. – Wszystko będzie dobrze, nie denerwuj się – szepnął na tyle cicho, bym tylko ja usłyszała te słowa.

Po chwili odwróciliśmy się w stronę łóżka. Siedział na nim mój mąż. Co prawda włosy miał nadal długie, ale twarz nie pokrywał już zarost. To był on, mój Andrew.

Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę w milczeniu, podczas której walczyłam z napływającymi łzami. Jego widok patrzącego na mnie swoimi pięknymi, brązowymi oczami mnie wzruszył. Cztery lata temu myślałam, że te oczy już nigdy na mnie nie spojrzą. A teraz on tutaj był.

– Ana wszystko w porządku? – zapytał z troską Eryk kładąc mi rękę na ramieniu.

– Tak – odchrząknęłam.

– To ja zostawię was samych. Będę na korytarzu – odpowiedział poklepując mnie po ramieniu i wyszedł.

– Cześć – odezwałam się pierwsza.

– Więc jesteś moją żoną? – zapytał wprost patrząc na mnie chłodno.

– Tak, jestem twoją żoną.

– Yhy – odparł z przekąsem nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Pozwolisz, że usiądę? – wskazałam na miejsce, na którym wcześniej siedział jego ojciec.

– Wolałbym abyś usiadła bliżej – wskazał miejsce obok siebie na szpitalnym łóżku.

Zdziwiłam się, ale odłożyłam torebkę na krzesło i przysiadłam obok niego na skraju łóżka. Patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, a kąciki jego ust lekko się uniosły.

Poczułam się nieswojo. W jego spojrzeniu było coś czego wcześniej nigdy nie widziałam. Spuściłam głowę. Czułam się niekomfortowo.

– Hej, nie unikaj mojego wzroku. Jeśli faktycznie jesteś moją żoną to nie powinnaś się czuć niezręcznie w moim towarzystwie – chwycił mój podbródek bym na niego spojrzała.

– Nie unikam. Po prostu dziwnie się czuje widząc cię....żywego. Przepraszam, ale to trudne. Jakbym brała udział w jakimś przedstawieniu, a to wszystko było nierealne.

– Doskonale cię rozumiem. Dla mnie również to dziwne. Ty chociaż pamiętasz swoje życie, ja nie.

– Mogę cię dotknąć? – zapytałam nieśmiało.

– Chcesz się upewnić, że jestem prawdziwy? – uśmiechnął się na co odpowiedziałam mu tym samym.

Nieśmiało podniosłam prawą dłoń i dotknęłam lica mężczyzny. Czułam ciepło jego skóry pod opuszkami palców. Przymknęłam powieki nie przestając go gładząc po twarzy. Po chwili otworzyłam oczy, a łzy skapnęły mi po policzkach.

– Już ci to mówiłem, że nie lubię kiedy kobiety płaczą – starł ręką ślady łez z mojej twarzy. – Tak lepiej – dodał a potem nachylił się nade mną i czule mnie pocałował.

– Smakujesz tak samo przyjemnie jak wtedy, kiedy pocałowałem cię na pomoście na wyspie.

Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Zrobiło mi się ciepło na sercu.

– Cudownie się uśmiechasz. Jeśli faktycznie jesteś moją żoną to jestem szczęściarzem. Jesteś piękna – rzekł przyglądając się mojej twarzy.

– Nie wierzysz, że jesteśmy małżeństwem. Rozumiem. Każdy ci coś mówi, ale poza tym, że badania wykazały, że Eryk jest twoim ojcem to wszystko inne wydaje ci się fikcją – odparłam ze smutkiem.

– Ana...

– Mam coś. Chciałabym ci coś pokazać – wstałam i podeszłam do torebki i wyciągnęłam z niej kopertę. Wróciłam z nią do Andrew i zajęłam miejsce na którym siedziałam wcześniej.

Wyciągnęłam zawartość koperty i podałam mu pierwsze zdjęcie.

– To ja. Mam krótkie włosy. Nawet niezły był ze mnie przystojniak – patrzył na zdjęcie z uśmiechem na twarzy. – Co tam jeszcze masz? – zapytał patrząc na pozostałe fotki, które trzymałam w ręce.

Nie czekając aż mu je podam wyciągnął mi je z ręki i zaczął je przeglądać marszcząc brwi.

– Możesz usiąść obok mnie i wyjaśnić mi kto jest kim? – spojrzał na mnie z błyskiem w oku i przesunął się tak, by zrobić mi miejsce.

Usiadłam obok niego tak, że teraz nasze ramiona się ze sobą stykały. Zapragnęłam by zgarnął mnie do siebie jak kiedyś, gdy oglądaliśmy zdjęcia z naszego ślubu. Miałam ochotę się do niego przytulić, ale musiałam zwalczyć to uczucie. Nie wiedziałam jakiej reakcji mogę się po nim spodziewać.

– To jesteśmy my na wycieczce w Las Vegas, a to jest zdjęcie z naszego ślubu – rzekłam zerkając na niego z boku co szybko wychwycił i odwrócił głowę w moją stronę.

– Czyli naprawdę jesteś moją żoną – rzekł jakby dalej nie dowierzał.

Puściłam tę uwagę mimo uszu i pokazywałam mu kolejne zdjęcia objaśniając kto się na nich znajduje. Ciężko było mi stwierdzić czy wykazywał on szczere zainteresowanie czy tylko stwarzał takie pozory.

– A to jest Aron, nasz syn. Ma sześć lat. Dzień po jego urodzinach miałeś lot i wydarzyła się ta katastrofa lotnicza – patrzyłam na zdjęcie chłopca i widziałam takie same oczy jak u jego ojca.

Andrew wziął fotografię w ręce i przyglądał się jej przez chwilę w skupieniu.

– Jest bardzo podobny do mnie – rzekł sunąc ręką po zdjęciu.

– Tak. Jest twoją kopią. Nawet charakterem zaczyna przypominać ciebie.

– To piękny chłopiec. Widać, że ma w sobie dużo radości.

– Tak, Aron jest pogodnym dzieckiem.

– Możesz zostawić mi te zdjęcia? – zapytał odkładając je na stolik, a potem z półki w szafce przy łóżku wyciągnął telefon.

– Masz smartphona? – zdziwiłam się robiąc wielkie oczy.

– Tak, Eryk mi go wczoraj dał. Chciał bym mógł popatrzeć w tym całym intrenecie trochę na świat. I zobacz co znalazłem – odwrócił telefon ekranem do mnie, na którym było moje zdjęcie z Trevorem, które ukazało się w czasopiśmie. Zdjęcie zostało zrobione podczas ceremonii ślubnej.

– Chcesz abym ci się z tego tłumaczyła? – powiedziałam oschle nie bardzo wiedząc do czego ten człowiek zmierza.

– Jest on twoim mężem?

– Dwa miesiące temu się pobraliśmy – wstałam z łóżka i stanęłam na jego końcu.

– Czyli teraz masz dwóch mężów? – zapytał kpiąco.

– Nie. Z chwilą kiedy oficjalnie zostaniesz uznany za żywego małżeństwo moje i Trevora zostanie unieważnione. Prawo mówi o tym, że można mieć tylko jednego męża, jedną żonę. Moim prawowitym mężem jesteś ty – spojrzałam na niego wytrzymując pogardę z jaką na mnie patrzył.

– Kochasz go?

– Zakochałam się w nim, jest dobrym człowiekiem, ale moją wielką miłością jesteś ty, tak jak ja byłam twoją. Nasza miłość Andrew była niesamowita. To co było między nami było wyjątkowe, jedyne. Można pokochać kogoś innego, ale to nie będzie już tak samo silne uczucie.

– Widzisz Ano może i według prawa jak mówisz jesteśmy małżeństwem, ale ty kochasz tego tam Trevora, a ja Lilif. Ona jest moją miłością. To z nią chce być – powiedział szorstko.

– Słucham? Żartujesz? Twierdzisz, że chcesz być z kobietą, która cię oszukała i okłamywała przez te cztery lata? Z kobietą, która doskonale wiedziała kim jesteś i milczała? W waszej chatce znaleziono portfel z twoimi dokumentami. Wiedziała kim jesteś i to ukryła. Gdyby nie ona nie zmarnowalibyśmy czterech lat, tylko byli dalej szczęśliwym małżeństwem! – wybuchnęłam.

– Lilif uratowała mi życie. Gdyby nie ona pewnie faktycznie bym nie żył! Moim obowiązek jest być jej lojalnym, kocham ją i mam nadzieję, że wrócę tam skąd mnie zabraliście! – krzyczał.

– Jej zasranym obowiązkiem było wezwać pomoc! Ona ci wmówiła, że jesteś kimś innym niż w rzeczywistości. Podczas, gdy ja cię tutaj opłakiwałam, wylewałam łzy nie mogąc pogodzić się z twoją śmiercią, ona opowiadała ci, że jesteś tak samo dzikusem jak ona.

– Moje miejsce jest przy niej.

– Nie, twoim obowiązkiem jest bycie przy mnie i przy twoim synu. To ja jestem twoją żoną, nie ona. Twoje życie jest tutaj, nie tam w buszu – odpowiedziałam zaciskając żeby.

– To się rozstańmy. Wyczytałem, że musimy wziąć rozwód, aby przestać być małżeństwem. Niech każdy z nas wróci do swojego życia, po co komplikować coś, co przez ostatnie lata działało dobrze.

– Tobie naprawdę nie zależy na tym, by odzyskać pamięć? Nie chcesz wiedzieć jak wyglądało twoje prawdziwe życie? Nie interesuje cię to, że to tutaj masz prawdziwą rodzinę? Że masz syna? – nie dowierzałam w to co do mnie mówił.

– Ty masz swoje życie tutaj, a ja swoje na wyspie. Prościej dla wszystkich by było gdybyśmy się rozstali – odpowiedział twardo stając przy swoim.

– Nie wierzę. Po prostu w to nie wierzę. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zranisz mnie tak bardzo.

– Synu, co ty wygadujesz za bzdury? – zdziwił się Eryk, który musiał słyszeć na zewnątrz nasze krzyki.

– Przepraszam Eryku – odezwałam się ostatkiem sił i wybiegłam z pokoju.

Do windy szłam jak najszybciej mogłam. Kiedy weszłam do środka i zamknęły się za mną drzwi rozpłakałam się na dobre. Ból rozsadzał mi klatkę piersiową.

Jak przez mgłę patrzyłam w ekran telefonu pisząc do kierowcy smsa, że wychodzę ze szpitala.

Nim dźwig zatrzymał się na parterze wytarłam oczy od łez i założyłam ciemne okulary udając się wprost do wyjścia przy którym czekał już na mnie kierowca.

Wsiadłam do auta starając się nie dać po sobie poznać, że przed chwilą płakałam.

– Do domu, jedziemy do domu – poinstruowałam szofera.

Kiedy zajechaliśmy pod dom udałam się prosto do swojej sypialni. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Ściągnęłam z siebie w pośpiechu ciuchy i poszłam pod prysznic. Z deszczownicy lala się woda, a wraz nią leciały moje łzy. Z każdą chwilą było coraz gorzej, aż w końcu łkanie zamieniło się w szloch. W pewnym momencie osunęłam się po ścianie i siedziałam na płytkach, a woda lała się po moim ciele. Tak bardzo bolało.

Nie wiem ile czasu spędziłam w takim stanie. Wiem tylko, że w pewnym sensie woda przestała lecieć i pojawiła się Mary.

– Ana kochanie coś ty zrobiła. Chodź pomogę ci wstać. Jesteś cała przemarznięta – słyszałam glos przyjaciółki, która podnosił mnie z zimnej podłogi.

Chciałam wcześniej podnieść sama, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie miałam na to sił.

Z tego co pamiętam to Mary pomogła mi wyjść spod prysznica, wytarła ręcznikiem i ubrała w piżamę.

Leżałam w łóżku. Było mi zimno. Ale to nie miało znaczenia. W głowie słyszałam tylko jeden głos, był to głos Andrew, który powtarzał w kółko, że chce się rozstać. Dźwięki nie ustępowały, a z każdą chwilą były coraz głośniejsze. Zatkałam rękoma uszy, ale to nic nie pomagało. Nie mogłam wytrzymać chaosu, który panował w mojej głowie.

Jakieś inne głosy dochodziły do mnie z zewnątrz, ale nic z tego nie rozumiałam. Wydawały się one być strasznie odległe. W jakimś momencie poczułam tylko ukłucie w rękę, a potem zmorzył mnie sen. W końcu w moim umyśle nastała cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro