Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Tydzień zleciał szybko. Jutro już nasz wyjazd. Denerwowałam się lotem, ale byłam też jednocześnie podekscytowana. Odpoczynek rzeczywiście mi się przyda. Ostatni raz kiedy wyjechałam gdzieś odpocząć był jeszcze za czasów, gdy żył Andrew. Od tamtego czasu nie byłam na wakacjach. Nie miałam na to czasu, ale też i brakowało mi chęci. Będąc na wakacjach miałabym za dużo czasu na rozmyślenie, a to nie było mi potrzebne. 

Ostatniego dnia przed podróżą, w pracy dopięłam wszystko na ostatni guzik, by mieć pewność, że o niczym nie zapomniałam. Erykowi przekazałam najistotniejsze informacje i byłam gotowa do wyjazdu. Jeszcze tylko pozostało się spakować i mogłam udać się na zasłużony odpoczynek.

- Gotowa na jutrzejszy lot? – zapytał Eryk, gdy weszłam do salonu.

- Tak. Już nie mogę się doczekać. Chociaż nie zaprzeczę, że zjada mnie stres przed lotem. Dziękuje wam za to co dla mnie cały czas robicie – powiedziałam uśmiechając się do niego i jego żony.

- Ana nie przesadzaj, jesteś naszą córką. Nie możemy patrzeć jak zatracasz się w pracy. Nie masz swojego życia. Chcemy w końcu ujrzeć blask w twoich oczach.

- Tylko praca i praca. – wtórowała Erykowi Synthia.

- Cieszę się, że rozwinęłaś firmę, którą zbudował Andrew, rozszerzyłaś jej działalność do tego stopnia, że firma zajmuje się również branżą reklamową, ale praca to nie wszystko. – powiedział Eryk.

- Dobrze już dobrze. Zrozumiałam co chcecie mi powiedzieć. – odpowiedziałam. - Mogę was o coś zapytać? – zawahałam się lekko.

Oboje kiwnęli głowami twierdząco, więc nie pozostało mi nic innego, jak zadać pytanie, które kiełkowało w mojej głowie od tygodnia.

- Dlaczego akurat wyspa St. Ferido? – zapytałam niepewnie, bojąc się odpowiedzi.

- Wyspa ta jest mała, kameralna, znajduje się na niej tylko jeden hotel prowadzony przez lokalnych mieszkańców, ale jest tam cisza i spokój, a chyba tego najbardziej ci potrzeba – tłumaczyła Synthia.

- Jest jeszcze coś co powinnaś wiedzieć o tej wyspie – powiedział niepewnie Eryk patrząc bacznie na mnie – To właśnie w okolicach tej wyspy rozbił się samolot Andrew. Wiem, że różne myśli mogą ci teraz krążyć po głowie, ale wszyscy doszliśmy do wniosku, że już czas – dodał nerwowo.

- Ana, kochamy cię i nie możemy patrzeć cały czas się zadręczasz. Pora ruszyć dalej. Wiem, że nie będzie to łatwe, ale pora się pożegnać z Andrew. Skoro nie dane było nam pochować go, to chociaż może będziesz chciała się z nim pożegnać w miejscu, w którym prawdopodobnie zginął. Wiem, że to może dużo, ale powinnaś spróbować. – powiedziała Synthia spokojnie, chociaż w jej głosie dało się wyczuć emocję, jakie nią targają.

- Ana nie możesz ciągle żyć przeszłością. Pora ruszyć do przodu, dla siebie, dla córek, dla waszego syna. Dzieci potrzebują matki, która będzie szczęśliwa. Wmawiasz nam wszystkim, że wszystko jest w porządku, ale my wiemy, że to nieprawda – powiedziała Mary łapiąc mnie za rękę.

Moje oczy się zaszkliły. Próbowałam żyć normalnie. Chodziłam do pracy, zajmowałam się dziećmi, ale nie byłam szczęśliwa. Nie potrafiłam. Nie umiałam do końca pogodzić się z myślą, że jego już nie ma. Nie byłam w stanie nawet pozbyć się jego rzeczy. Garderoba Andrew została tak jak była w dniu jego wyjazdu. Nie wyrzuciłam z niej nic, mimo że minęły trzy lata. Była zamknięta na klucz i nikt nie miał prawa do niej wchodzić. Wiem, że to dziwne, ale w ten sposób czułam, jakby wciąż tutaj był ze mną.

- Może macie rację – powiedziałam łamiącym się głosem. – Ja chyba po prostu boje się tak naprawdę z nim pożegnać, bo to będzie oznaczało, że już nie wróci – dodałam powstrzymując łzy.

- Andrew chciałby, byś była szczęśliwa, nie zniósłby myśli, wiedząc, że jest inaczej – powiedziała czule Synthia.

- Pojadę, odpocznę i pożegnam się z moim mężem i obiecuję, że postaram się żyć na nowo. Dla dzieci, dla Arona, który wiem, że potrzebuje mnie najbardziej z czwórki, ale nie oczekujcie, że się z kimś jeszcze zwiąże. To byłoby dla mnie za wiele. – powiedziałam lekko się uśmiechając.

Ten wyjazd miał być jak oczyszczenie, którego potrzebowałam i tak też miałam zamiar zrobić. Moja terapeutka powtarzała mi nieraz, że muszę ruszyć do przodu dopuszczając do siebie myśli, że mojego męża już nie ma.

Było to dla mnie strasznie bolesne, a złudzenia, że może osoba, którą kochałam nad życie wróci już nie wystarczały tak jak na początku.

Czas mijał, a ja byłam sama. Śladu po Andrew nie było. Gdyby nie dzieci sama zapewne rzuciłabym się w głąb oceanu, by pochłonęła mnie jego otchłań, tak jak jego.

***************

Z powietrza wyspa rzeczywiście wydawała się mała, dookoła otoczona oceanem. Po dwóch godzinach lotu wylądowałyśmy na małym lotnisku.

Droga do hotelu zajęła nam pół godziny meleksem, bowiem jak się okazało, na wyspie jedynymi środkami transportu były właśnie meleksy i rowery. Cisza, spokój, czyste powietrze, raj dla ciała i umysłu.

Hotel rzeczywiście był mały. Mieściło się w nim zaledwie dwanaście apartamentów, recepcja, dość duży hol oraz restauracja i patio z widokiem na ocean.

Wokoło kurortu rosło mnóstwo kolorowych kwiatów rozmaitych gatunków wśród wszechobecnej zieleni, oraz pełno ścieżek do pieszych wędrówek. Z każdego apartamentu roztaczał się widok na błękitny ocean, a na dachu budynku, na którym znajdował się potężnych rozmiarów taras w oddali było widać gęsty las. Jak się później dowiedziałyśmy, ten teren był zamknięty dla turystów. W jego głębi mieszkała rdzenna ludność tej wyspy, która niekoniecznie mogła być przychylnie nastawiona dla obcych. Owszem jedni i drudzy się szanowali, nie wchodząc sobie w drogę, ale różnie mogło być.

Kilka osób z zakazanego lasu dostarczała świeże leśne owoce do hotelu, ale była to niewielka liczba osób. Z opowieści przewodnika, który przy kolacji opowiadał nam o wyspie mogłyśmy się dowiedzieć, że ludzie zamieszkujący tamtą część wyspy często były osobami, które nie umiały, pisać, czytać, a poza lasem nie znały życia, a żywiły się tym co dała matka natura.

Przez chwile byłam bliska paniki. Opowieść Brunona kojarzyły mi się z tubylcami, którzy mieli wymalowane twarze i porywali ludzi. Zresztą chyba nie tylko ja miałam takie skojarzenia patrząc po minach zebranych, ale Brunon nas uspokoił przekonując, że ludność zamieszkujący las jest niegroźna, ale mimo wszystko zawsze warto zachować ostrożność.

Po kolacji razem z Mary udałyśmy się wąską ścieżką nad ocean, co zajęło nam nie więcej nim dwie minuty.

- Jak tu pięknie – zachwycała się moja towarzyszka.

- Tak. Pięknie i spokojne, słychać tylko szum fal i śpiew ptaków. Magiczne miejsce. Cieszę się, że namówiliście mnie na ten wyjazd. – odpowiedziałam Mary siedząc na plaży z zamkniętymi oczami.

- To ja się cieszę, że się zgodziłaś. Tydzień lenistwa dobrze nam zrobi – zaśmiała się kobieta, na co ja również zaczęłam się śmiać.

Humory nam dopisywały i to było piękne. Już nie pamiętałam, kiedy się tak beztrosko śmiałam.

To będzie wspaniały tydzień.

Po półgodzinie wróciłyśmy do hotelu, gdyż się ściemniało i z drinkami usiadłyśmy na tarasie, który był połączony z salonem.

Zaczęłyśmy wspominać stare czasy, kiedy to jeszcze dziewczynki były małe, po przeprowadzkę do Bostonu, po czas kiedy to Andrew na nowo starał się o moje względy, aż po narodziny Arona. Mimo iż czasami czułam ścisk w sercu nie chciałam unikać tematu. Musiałam wreszcie nauczyć się mówić o przeszłości. Kiedyś, gdy mój syn dorośnie będzie zadawał coraz więcej pytań o ojca, a ja będę chciała mu o nim opowiadać z uśmiechem w oczach, a nie z bólem w sercu. Wiem, że w głębi duszy nigdy tak naprawdę nie pogodzę się z tym, co mi zgotował los, zabierając mi ukochanego, ale chciałam się chociaż nauczyć żyć z tym i iść dalej. Ni byłą już młodą kobietą i nie chciałam resztę swojego życia przeżyć na rozdrapywaniu ran. Andrew, by tego nie chciał. Miałam nadzieję, że patrzy na mnie z góry i wierzy we mnie, że uda mi się pójść do przodu, a kiedyś spotkamy się ponownie, tam na górze.

- Myślisz o Andrew, prawda? - spytała miękkim głosem Mary.

- Tak, ale raczej o tym, że Andrew, by chciał, abym w końcu ruszyła przed siebie i starała się przeżyć życie jak najlepiej. – odpowiedziałam wpatrując się w zachód słońca.

- Myślę, że tak. On zawsze chciał dla ciebie jak najlepiej. Będziesz mogła w przyszłości z duma opowiadać małemu jak piękna i wielka była wasza miłość. Tego ci nikt i nic nie zabierze – powiedziała moja przyjaciółka popijając swojego drinka.

- Tak, masz rację – odpowiedziałam uśmiechając się, a ciepło rozlewało się na moim sercu. Miłości, którą przeżyłam nikt mi nie zabierze.

Z tą myślą i spokojem upiłyśmy z Mary drinki do końca i poszłyśmy do swoich sypialni wypocząć, bowiem czekał nas kolejny wspaniały dzień na tej wyspie. Pełna nadziei i pozytywnych myśli położyłam się, wtulając głowę w miękką poduszkę.


St. Ferido - Nazwa wyspy została przeze mnie wymyślona na potrzeby książki, nie istnieje w świecie realnym. Bynajmniej nic mi o tym nie wiadomo ;-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro