Rozdział 8
Od wyjazdu Alana z Bostonu minął prawie tydzień. Przez ten czas nie kontaktowałam się z Andrew. Dokumenty do podpisu potrzebne do rozpoczęcia realizacji projektu budowy magazynu przekazywał mi jego współpracownik Mark. Wiedział, że potrzebowałam czasu i uszanował to nie narzucając mi się.
Trzy tygodnie temu w szkołach odbyło się zakończenie roku szkolnego, co oznaczało, że przed bliźniaczkami został ostatni rok nauki w liceum. Za rok rozpoczną studia, a już w niedziele cała trójka tradycyjnie jak co roku jedzie do ojca na wakacje. Tym razem Brandon zrezygnował z czterogodzinnej jazdy autem do Bostonu na rzecz samolotu. W końcu chyba coś do niego dotarło, chociaż myślę, że prędzej to dziewczyny go przekonały.
Siedziałam od rana w pracy zawalona dokumentami. Zbliżał się koniec pierwszego półrocza i trzeba było przygotować sprawozdania finansowe.
Czekała nas nie tylko budowa nowego magazynu, ale również nowe kontrakty, które mieliśmy finalnie podpisać w najbliższych dniach. Firma przez te cztery lata, które miną w sierpniu mocno się rozrosła co nas cieszyło, ale oznaczało też coraz więcej obowiązków.
Potrzebowaliśmy dodatkowych rąk do pracy w kilku działach. Do teraz osobiście zajmowałam się tworzeniem kampanii reklamowych, co chłonęło dużą część mojego czasu, a jako dyrektorka generalna miałam masę innych powinności służbowych.
Owszem pracownicy z działu marketingu zajmowali się wdrożeniem kampanii reklamowych, ale cały zamysł, projekty wykonywałam sama. Czas oddać stery nad tym innym. Owszem ostateczne zdanie dalej będzie należało do mnie, ale to inni będą się wykazywać kreatywnością w tworzeniu kampanii reklamowych i pracy nad marką osobistą.
- Tak Lu? – zapytałam odbierając telefon.
- Przyszedł pan James Black na umówione spotkanie w sprawie pracy. – oznajmiła asystentka.
- Dobrze, wpuść go proszę – odparłam odkładając słuchawkę telefonu na miejsce.
- Dzień dobry panie Black – przywitałam się z mężczyzną, który wszedł do gabinetu.
Był to wysoki o ponad głowę ode mnie blondyn z niebieskimi jak ocean oczami. Rysy twarzy miał wyostrzone, lekki jednodniowy zarost dodawał mu uroku. Do tego był nieźle umięśniony. Miał na sobie błękitną koszule, która dodawała mu uroku i szary garnitur. Do tego czarne, lakierowane, klasyczne buty Louboutina. Wyglądał niczym model z okładki, a nie spec od reklamy.
- Dzień dobry pani Thorman. Przyszedłem na umówione spotkanie w sprawie pracy na stanowisko specjalisty ds. reklamy. – przywitał się całując mnie w dłoń.
Był pewnym siebie mężczyzną koło czterdziestki. Widać było, że twardo stąpa po ziemi i należy do tego typu osób, które uparcie dążą do celu.
- Proszę niech pan usiądzie. – wskazałam krzesło stojące przy biurku, sama siadając po jego drugiej stronie.
Rozmowa rekrutacyjna, którą z nim przeprowadziłam trwała prawię godzinę. Black okazał się niezłym specjalistą w swoim fachu. Pracował w jednej z lepszych firm reklamowych Orlando, a od miesiąca mieszka w Bostonie. Ma zamiar osiąść tutaj na stałe i szuka pracy. Z jego siedemnastoletnim doświadczeniem zapewne nie miałby z tym problemu, więc nie zastanawiając się dłużej złożyłam mu propozycje pracy i od poniedziałku dołącza do naszej ekipy.
Cieszyłam się, udało się w końcu zatrudnić kogoś kompetentnego, zgodnie z moimi oczekiwaniami, które nie są małe na to stanowisko. Poszukiwania idealnego kandydata zaczęłam jeszcze przed pojawieniem się Petersona, ale nie było odpowiednich osób, a potem bal charytatywny i nie było kiedy zapoznać się z nowymi kandydatami. Tym bardziej się cieszyłam, że po prawie dwóch miesiącach udało się znaleźć odpowiednia osobę.
Zadowolona siedziałam za biurkiem sprawdzając harmonogram na przyszły tydzień, gdy do gabinetu zapukała i weszła Lu.
- Tak Lu? To coś pilnego? – zapytałam zapisując ważne informacje w kalendarzu.
- W sumie to nie, ale był kurier i kazał to pani przekazać – odpowiedziała asystentka.
Podniosłam głowę i zerknęłam na nią. Stała na środku biura z ogromnym bukietem kwiatów. Patrzyłam na nią w osłupieniu, z wrażenia mrugając oczami, czy na pewno mi się nie przewidziało. Bukiet był ogromy, ledwie mieścił się Lu w ręce.
- Pani Ano....co z tymi kwiatami? – zapytała kobieta, widząc, że mocno jej ciążył od swego ciężaru wstałam, by go od niej zabrać.
- A... już go biorę Lu i zobacz czy mamy jakiś odpowiedni wazon czy innego naczynie, w które się mieści. – odpowiedziałam idąc do kobiety odebrać od niej bukiet. – Wiadomo ko je przysłał? – dodałam zastanawiając się kto wykupił wszystkie frezje i goździki z kwiaciarni.
- Kurier poinformował tylko, że w środku powinien być liścik od adresata – odpowiedziała zanim wyszła w poszukiwaniu ogromnego wazonu.
Położyłam kwiaty na stole w poszukiwaniu karteczki. Po chwili poszukiwaniu w końcu znalazłam.
Przewodnią myślą mego życia jesteś Ty.
Gdyby wszystko przepadło, a ty jedyna byś została,
To i ja istniałbym nadal.
Ale gdyby wszystko zostało, a ty byś zniknęła
Wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny.
Wszystkiego co najlepsze i najpiękniejsze w dniu twoich urodzin Ana. ♥
Andrew
Pamiętał. Niewiele osób wie, że dzisiaj dwudziestego czwartego czerwca mam urodziny. Tak jest rok dwa tysiące dziewiętnasty, a ja kończę trzydzieści osiem lat.
Wpatrywałam się w małą karteczkę, a łzy wzruszenia popłynęły mi po policzkach. Mimo, że nie byliśmy razem rozumiałam co miał na myśli. Czułam dokładnie to samo.
Każdy z nas miał swoje życie, ale świadomość, że ta druga osoba gdzieś tam jest dawała otuchę i nadzieję, że nadal jesteśmy w sercu tej osoby, a w każdym bądź razie, że nie zapomniał o nas, o tym co pięknego nas kiedyś łączyło.
Jednak słowa nie wystarczą, by na nowo wszystko posklejać, by wszystkie kawałki puzzli nagle do siebie pasowały stanowiąc jedną całość. Wszystko posypało się cztery lata temu i nie wiedziałam czy uda się odbudować to co łączyło nas, gdy mieszkaliśmy w Nowym Yorku.
Zaufanie.
Tak straciłam zaufanie do tego człowieka. Serce rwało się w jego stronę, ale dusza cierpiała. W obecnej chwili wiedziałam tylko jedno. Czekała nas poważna rozmowa. A co dalej? Na to pytanie nie byłam w stanie sobie odpowiedzieć. Czy będę potrafiła mu zaufać na tyle, by ponownie otworzyć przed nim swe serce, czy ja w ogóle tego chciałam? Za dużo pytań, na które nie byłam w stanie odpowiedzieć sama przed sobą. Nie byłam również pewna tego, czy jego intencje są szczere.
- Mam. Wysłałam portiera do kwiaciarni. Owszem bardziej przypomina to doniczkę niż wazon, ale nic innego nie było. – oznajmiła Lu wyparowując do biura.
- Nie jest taki zły. Ważne, że kwiaty się do niego zmieszczą, dziękuje – odparłam wkładając bukiet do naczynia.
- Pani Ano, przepraszam, że pytam, ale to od tego pana Petersona prawda? Widziałam na balu jak na panią patrzył. Pasowalibyście do siebie – powiedziała nieśmiało moja asystentka.
- Tak to od niego te kwiaty w podziękowaniu, ale starczy już Lu. Wracaj do pracy – odparłam czerwieniąc się. Dobrze, że stałam do niej tyłem nalewając wody do szklanki, by wlać ją do tego wielkiego wazonu. W innym wypadku zobaczyłaby jak moją twarz pokrył rumieniec. Nie potrzebowałam spekulacji i domysłów wśród pracowników.
Wyciągnęłam telefon i postanowiłam do niego zadzwonić. Nie mogłam ciągle uciekać. Rozmowa była konieczna, zwłaszcza, że mieliśmy współpracować. Nie chciałam, aby nasze osobiste sprawy przeniosły się na sferę zawodową.
Wpatrywałam się w ekran telefonu na którym widniało jego imię. Wreszcie po dłuższej chwili nacisnęłam zieloną słuchawkę i zadzwoniłam. W gardle czułam wielką gulę i nie byłam pewna czy zdołam się odezwać. Zaczęły targać mną różne emocje.
Peterson odebrał telefon niemal od razu. Jakby czekał na mój telefon.
- Witaj Ana, cieszę się, że dzwonisz – powiedział odbierając telefon z zadowoleniem. Miałam wrażenie jakby się uśmiechnął do telefonu.
- Witaj Andrew – odparłam lekko drżącym głosem. – chciałam ci podziękować za kwiaty i za pamięć – dodałam już nieco spokojniej.
- Miło mi, że je przyjęłaś. Ana zjesz ze mną kolację? – zapytał z nadzieją w głosie.
- Andrew nie mogę – odpowiedziałam wiedząc, że będzie rozczarowany.
- Czyli nadal mnie unikasz? – zapytał z żalem. - Zasłużyłem sobie, wiem, ale w końcu kiedyś musimy porozmawiać – dodał.
- Nie Andrew. Dziewczyny wylatują w niedzielę rano do Brandona. Zaplanowaliśmy, że moje urodziny spędzimy razem. Możemy się spotkać najszybciej w niedzielę, o ile nie masz innych planów – odpowiedziałam czując ulgę, że wreszcie się odważyłam na to spotkanie.
- Nie mam planów, a nawet gdybym miał to bym je odwołał mała – odparł z przekonaniem. - Więc dasz się namówić na drinka w niedziele? – dodał zadowolony.
- W porządku Andrew, możemy wyskoczyć na drinka – odparłam już nieco rozluźniona.
- Cieszę się Ana. W takim razie przyjadę po ciebie o dziewiętnastej. Pasuje ci? – zapytał.
- Dziewiętnasta może być. A teraz przepraszam, ale musze już kończyć. Jeszcze raz dziękuję za kwiaty – odparłam nie chcąc zbytnio przedłużać rozmowy.
- W porządku Ana, to do niedzieli – rzekł i się rozłączyliśmy.
Padłam na biurowe krzesło z wyrazem ulgi. Czułam się jakby ciśnienie ze mnie zeszło. Nie zdążyłam dobrze ochłonąć, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę – opowiedziałam, chociaż nie byłam zadowolona, że ktoś mi przeszkadza właśnie teraz, gdy potrzebowałam chwili spokoju.
- Cześć Ana. Masz chwilę? - wszedł Dylan trzymając teczkę w ręce.
- Tak, wejdź proszę – odparłam.
- Jesteś sama? – zapytał rozglądając się po biurze
- Tak, a nigdy kto tutaj miałby być? – zapytałam udając, że nie wiem o kogo mu chodzi.
- Myślałem, że zastane tu tego całego Petersona – rzekł gorzko siadając na krześle przed biurkiem.
Spojrzałam na niego uważnie. Miał wymalowany grymas na twarzy. Ewidentnie cos było nie tak, jednak postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy.
- Owszem będzie czasami tutaj bywał, ponieważ wiesz, że to on zajmie się dobudową magazynową, jednak nie oznacza to, że będzie tutaj siedział non stop – odparłam – Jednak chyba nie przyszedłeś do mojego biura, by urządzać pogawędkę o Petersonie – dodałam stanowczo.
- Nie, mam dokumenty z księgowości, które powinnaś przejrzeć. Zaznaczyłem o które dane mi chodzi – rzekł kładąc teczkę na biurku.
- Świętnie, zaraz się tym zajmę – oznajmiłam biorąc dokumenty do ręki.
Chciałam skupić się na pracy, ale Willson nadal siedział, jakby nagle przyrósł do krzesła.
- Coś jeszcze Dylan? – zapytałam podnosząc głowę znad dokumentów.
- Właściwie to tak – odparł. – Dasz się zaprosić dzisiaj na drinka. Niedaleko mojego domu otworzyli fajny pub. Moglibyśmy wyskoczyć tam razem, a potem......
- Dylan chyba się zapędziłeś. Myślałam, że już dawno coś uzgodniliśmy – odpowiedziałam wstając i podchodząc do okna.
- To przez Petersona prawda? – zapytał ze złością wstając z krzesła.
- Przestań być śmieszy. On tutaj nie ma nic do rzeczy. Myślałam, że ten temat jest już dawno zamknięty, a ty bawisz się w odgrzewane kotlety – odpowiedziałam poirytowana krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Czyżby? Widziałem jak na ciebie patrzy. Nie wiem co się kiedyś stało, że się rozstaliście, ale nie jesteś z nim, a nam było przecież dobrze – rzekł podchodząc do mnie.
Stał tak blisko mnie, że niemal nasze ciała stykały się ze sobą. Widziałam w jego oczach żar i determinację. Nie byłam pewna o co mu chodzi. Czy zebrało mu się na wspominki czy to pojawienie się Andrew na niego tak podziałało.
- Ty chyba żartujesz? Jakie było nam dobrze? – odpowiedziałam gniewnie chcąc go wyminąć, ale złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Objął mnie z całej siły rękoma w talii tak, że nie byłam w stanie się ruszyć. Czułam jego przyspieszony oddech tuz przy skórze. Nasze ciała niemal się o siebie ocierały.
- Nie powiesz mi, że było ci źle. Pamiętam jak jęczałaś kiedy cię pieprzyłem. – gadał jak w amoku całując mnie po szyi. Zachowywał się jak opętany. To nie był Dylan, którego znałam.
- Przestań Dylan. Co ty wyprawiasz? – mówiłam próbując się wyswobodzić z ego uścisku, ale był silniejszy. – Dylan głuchy jesteś?! – niemal krzyknęłam kiedy przywarł swoimi ustami do moich.
Rozluźnił wtedy nieco swój uścisk dzięki czemu się wyrwałam. Byłam wściekła. Nie zastanawiając się wymierzyłam mu policzek. Chyba podziałało, bo wyglądał jakby się nagle ocknął z jakiegoś amoku.
- Nie waż się mnie więcej dotykać, a tym bardziej całować – mówiłam podniesionym głosem wymierzając w niego palec. – To, że dwa lata temu raz się ze sobą przespaliśmy nic nie znaczyło o czym dobrze wiesz. Poza tym oboje wtedy za dużo wypiliśmy. Uważałam dotąd, że temat jest zamknięty. Nie wiem o co ci chodzi, ale nic tym nie wskórasz – wygrażałam mu dalej, czując jak wszystko we mnie buzuje.
- Ana, ja cholera, przepraszam poniosło mnie – tłumaczył się przeczesując nerwowo włosy ręką.
- Teraz kurwa przepraszasz?! Trzeba było pomyśleć zanim zacząłeś mnie napastować! Czego się spodziewałeś?! Że rzucę ci się w ramiona?! - krzyczałam nie panując już nad emocjami.
- Ana naprawdę przepraszam. Wiesz, że podobasz mi się od dawna. Kiedy zobaczyłem Petersona cos we mnie pękło. Kurwa chyba jestem o niego zazdrosny. – bełkotał tłumacząc się.
- Czy ty siebie w ogóle słyszysz?! Jesteś pieprzonym małolatem czy poważnym facetem po czterdziestce? Zazdrosny! Też mi coś! Dlatego postanowiłeś dobrać mi się do majtek?! Bo sobie coś uroiłeś?! – wrzeszczałam na całe biuro tak, że pewnie było mnie słychać na całym piętrze, ale gówno mnie to obchodziło w tej chwili.
- Ana proszę uspokój się. Wiem, nie powinienem.....
- Owszem, nie powinieneś. Dałam ci dwa lata temu jasno do zrozumienia, że między nami nigdy nic nie będzie. Szanowałam cię jako człowieka i pracownika. Jesteś moją prawa ręką. Ufałam ci, a ty co zrobiłeś? Wchodzisz do mojego biura i mnie molestujesz. Będzie lepiej jak już pójdziesz, nim powiem za dużo – odparłam już spokojniej przez zaciśnięte zęby.
- Chcesz mnie zwolnić? – zapytał zszokowany z oczami wielkimi jak spodki ze zdziwienia.
- Nie. Tym razem nie. Mam jednak nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. W innym wypadku będziesz się musiał rozstać z pracą w tej firmie. Nie będę tolerowała takiego zachowania. Ani w stosunku do mnie, ani do innego pracownika. Każdy wie, jakie panują tutaj zasady. Ty chyba jako jedyny o tym zapominałeś, a teraz wyjdź natychmiast. – poinformowałam go wskazując mu ręką drzwi.
Wyszedł trzaskając drzwiami, a pode mną ugięły się nogi. Ręce mi się trzęsły jakby były z galarety. Musiałam nalać sobie wody. Byłam cała roztrzęsiona.
Stojąc przy barku usłyszałam jak ktoś pukał do drzwi, a potem wszedł.
- Nie teraz, jestem zajęta – powiedziałam nie patrząc kto wszedł.
- Pani Ano to tylko ja – odpowiedziała niepewnie Lu.
- A to ty? Co ważnego? – zapytałam uprzednio wypijając duszkiem całą szklankę wody.
- Pani Ano wszystko w porządku? Jest pani strasznie blada. Słyszałam krzyki – odpowiedziała niepewnie kobieta podchodząc do mnie. – Jest pani cała roztrzęsiona. Czy on cos pani zrobił? Pomogę pani usiąść – dodała prowadząc mnie na kanapę.
Tak naprawdę to nie miałam siły iść sama. Czułam się bezsilna. Gdy cała złość ze mnie wyparowała poczułam jakby bezwład ogarniał moje ciało. Musiałam się uspokoić.
Nie jestem osobą, którą łatwo wyprowadzić z równowagi, ale to jak zachował się Dylan przerastało nawet moje pokłady cierpliwości.
Szczerze mówiąc miałam ochotę wyrzucić go na zbity pysk nie tylko z biura, ale i z firmy. Jednak wiem, że czasami emocje są złym doradcą. Jako pracownik spisywał się bez zarzutu. W tej kwestii nie miałam do niego żadnych zastrzeżeń. Mam nadzieję, że zrozumiał swoje niewłaściwe zachowanie i więcej się to nie powtórzy. W innym wypadku zwolniłabym go bez mrugnięcia okiem. Nawet gdybym musiała tłumaczyć się z decyzji samemu Alanowi.
- Tak Lu, już jest dobrze. To było tylko nieporozumienie. Wszystko jest w porządku. Możesz wracać do siebie, dziękuje – odpowiedziałam popijając wodę, którą podała mi asystentka.
Oddech powoli mi się stabilizował i wracałam do siebie. Telefony dzwoniły od kilkunastu minut, ale ja nie byłam w stanie z nikim rozmawiać. Dopiero po jakiś trzydziestu minutach byłam w stanie wrócić do pracy.
- Lu, proszę nikomu ani słowa, dobrze? - powiedziałam do dziewczyny zanim opuściła moje biuro.
Zabrałam się na przejrzenie dokumentów, które przyniósł mi Dylan. Musiałam się na czymś skupić, inaczej bym nie wytrzymała w biurze ani chwili.
Po dobrej godzinie miałam wszystko ogarnięte. Rozpisałam na kartce kwestie, które będę chciała omówić na najbliższym zebraniu i wyszłam z dokumentami z biura informując Lu, że do końca dnia będę poza biurem.
Przed wyjściem udałam się jeszcze z dokumentami, które przyniósł Dylan do jego asystenta.
- Witaj Kent – powiedziałam podchodząc do biurka, przy którym siedział mężczyzna.
-Dzień dobry, szef jest u siebie. Wprawdzie siedzi swoim biurze zamknięty od rana i nie każde nikomu wchodzić, ale pani przecież nie wygoni. Coś go ugryzło dzisiaj. Wyszedł z biura rano, a jak wrócił, to ze złości trzasnął drzwiami i zabronił mi wpuszczać kogokolwiek – poinformował mnie Kent.
- W porządku. Przyniosłam tylko dokumenty. Proszę przekaż mu je. Spieszę się, więc z góry dziękuję – odpowiedziałam kładąc przez nim dokumenty i ruszyłam w kierunku wyjścia.
David zawiózł mnie do domu. Nie byłam w nastroju na towarzystwo.
Informując Mary, że boli mnie głowa i chce się przespać poszłam na górę. Wzięłam prysznic, ubrałam T-shirt, dresowe spodnie i położyłam się do łóżka.
*************
Obudziło mnie szturchanie w ramię.
- Mamo spałaś dwie godziny. Wstań proszę. Przygotowaliśmy niespodziankę. Wszyscy na ciebie czekają w salonie – powiedziała uparcie Melanie.
Niechętnie otworzyłam oczy. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka, ale w końcu były moje urodziny, a wieczorem mieliśmy świętować.
- Melanie dajcie mi dziesięć minut. Ogarnę się i zejdę- odpowiedziałam wstając.
Melanie wyszła z pokoju, wyciągnęłam dżinsy z wysokim stanem oraz błękitną koszule i poszłam do łazienki. Obmyłam twarz wodą, uplotłam z włosów warkocza, przebrałam się i zeszłam na dół.
- Sto lat, sto lat....zaczęli wszyscy śpiewać, gdy mnie tylko ujrzeli. Dziewczyny z Mary i Michaelem udekorowali pięknie stół. Biały obrus, wstawiły do wazonu frezje i wyciągnęły na tą okazję odświętną zastawę.
Po środku stołu stało krzesło ozdobione czerwoną wstążką, co było u nas tradycją. Osoba, która miała urodziny zawsze siadała na tak ozdobionym krześle. Tak zawsze było u moich rodziców, kiedy jeszcze żyli, a ją tą tradycję podtrzymuję w swoim domu.
Dziewczyny wspólnymi siłami upiekły mój ulubiony tort bezowy, a Mary szarlotkę.
Odkąd przeprowadziliśmy się do Bostonu nie wyprawiałam hucznie swoich urodzin. Byli tylko moi najbliżsi. To był nasz czas. Lubiłam spędzać w taki sposób swoje święto.
- Dziewczyny tort jest znakomity. Wyszło wam przepysznie. W ogóle dziękuję wam wszystkim za starania, za to, że pamiętaliście i za to, że jesteście tutaj dzisiaj ze mną – odpowiedziałam wzruszona ciesząc się wspólnie spędzonym czasem.
Wieczór minął nam w doskonałych humorach. Oderwałam myśli od wydarzeń, które miały miejsce w biurze. Relaks był mi potrzebny i zdziałał cuda.
Po kolacji zrobiliśmy sobie maraton filmowy. Około pierwszej w nocy kiedy każdy zaczął przysypiać poszliśmy do łóżek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro