Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7


Spałam jak niemowlę. Obudziłam się, gdy słońce już porządnie grzało przez rolety. Dochodziła godzina dziesiąta. Mimo iż była sobota to umówiliśmy się z Alanem w firmie. Trzeba było posprawdzać raporty z licytacji, poza tym Roudney w niedziele wracał do Nowego Yorku, więc musieliśmy ustalić ostatnie szczegóły budowy przed jego wylotem.

Zeszłam na dół skąd do mojego nosa dochodziły cudowne zapachy, aż zaburczało mi w brzuchu.

- Co tak pięknie pachnie z samego rana? – zapytałam zaglądając do kuchni w której buszowały moje córki.

- Kaja smaży suflet z pomidorami i bazylią – odpowiedziała Melanie nakrywając do stołu w jadalni.

- Brzmi super. Mam nadzieję, że załapie się na jedną porcję – odpowiedziałam wesoło przygotowując kawę zbożową.

- Już kończę mamo, zaraz będziemy mogli zjeść – odparła Kaja wykładając danie na duży talerz.

Kaja uwielbiała gotować od małego. Zawsze krzątała się w kuchni z chęcią pomocy, gdy ja lub Mary coś pichciłyśmy.

Melanie za to z chęcią zawsze pomagała mi przy pieczeniu ciast, a Lucy była ich zupełnym przeciwieństwem. Nie lubiła nic co by się wiązało z gotowaniem. Owszem nauczyłam ją podstaw, by potrafiła sama przyrządzić sobie posiłek, ale zawsze, gdy znajdowała się w kuchni i miała mi pomóc robiła to niechętnie z wielkim grymasem na twarzy. Odkąd pamiętam to cały czas powtarzała, że znajdzie sobie takiego męża, który będzie potrafił gotować, aby ona nie musiała.

Początkowo się z tego śmiałam, ale dzisiaj, gdy ma już szesnaście lat widzę, że niewiele się zmieniło w tej kwestii i unika kuchni jak ognia, gdy tylko może.

- To jest smaczne Kaju. Dzięki dziewczyny za przygotowanie śniadania. Jesteście kochane – powiedziałam zajadając się ostatnim kawałkiem swojej porcji sufletu.

- Wiem, że dzisiaj jest sobota, ale o trzynastej musze być w biurze. Wiecie, wczorajsza licytacja, poza tym pan Alan jutro wyjeżdża. - poinformowałam córki wypijając ostatnie łyki zbożówki.

- Pan Alan będzie dzisiaj też na kolacji? Skoro jutro wyjeżdża, to byłoby fajnie, gdyby był – wyparowała Lucy.

- Myślę, że będzie. – rzekłam.

- To może zrobimy grilla? - zapytała Kaja.

- Super by było. Przyszłaby ciocia Mary, Michael, pan Andrew – wymieniała Melanie.

- Pan Andrew? Ten z którym mama się spotykała jak mieszkałyśmy w Nowym Yorku? – spytała zaskoczona Lucy.

- No ten. Ostatnio był u nas na kolacji z panem Alanem jak byłyście na imprezie. – trajkotała Melanie jak papla.

- Melanie dość! Pana Petersona nie będzie na kolacji – odpowiedziałam zdenerwowana wstając od stołu i zbierając brudne talerze.

Wkładałam brudne naczynia do zmywarki, gdy do domu weszła uśmiechnięta jak zawsze Mary.

- Dzień dobry dziewczyny, cześć Ana – przywitała się kobieta wchodząc do kuchni.

- Cześć Mary – odparłam od niechcenia.

- Widzę, że ktoś tu nie ma humoru. Co się stało? - zapytała opiekunka.

- Mama jest zła, bo zapytałam czy zrobimy dzisiaj grilla i zaprosimy pana Alana i pana Andrew – wygadała Melanie, która jak zawsze nie potrafiła siedzieć cicho.

- Nie jestem zła. Po prostu nie chce rozmawiać o panu Petersonie – odpowiedziałam wstawiając czajnik na kawę. – Mary napijesz się kawy? – dodałam stojąc w dalszym ciągu plecami do nich.

- Z chęcią. Usiądziemy w salonie i wszystko mi opowiesz. – poinformowała Mary. Wiedziałam, że jak ona się na coś uprze to nie odpuści.

Siedziałyśmy w salonie popijając kawę dziewczyny wyszły do znajomych, a my zostałyśmy same. Rozmawialiśmy o niczym. Gadałam bez sensu celowo unikając tematu Petersona. Od kilku dni nic, tylko ciągle w rozmowach była poruszana jego osoba,  jakby był jakimś bogiem.

Cholera był bogiem seksu. Nieprzyzwoicie przystojny, z ciemnymi włosami i dużymi ciemnymi oczami, które potrafiły hipnotyzować, w których się kiedyś zakochałam. Wysoki, dobrze zbudowany. A to jak jego mięsie idealnie się odznaczały pod koszulą i ten zmysłowy, szyprowy zapach perfum. Kurwa, był bogiem, spełnieniem marzeń również tych seksualnych.

- Ana czy ty mnie w ogóle słuchasz? – pytała Mary przypatrując mi uważnie.

- Przepraszam, zamyśliłam się – odpowiedziałam rumieniąc się na twarzy.

- Ana czemu za każdym razem, gdy jest w rozmowach poruszana osoba Andrew to się denerwujesz?

- Cała ta sytuacja z jego nagłym pojawieniem się mnie denerwuje. Jego zachowanie wręcz mnie irytuje. Zjawia się nagle po czterech latach, całuję mnie, gada o tym jak to o mnie nie zapomniał, gdy kolejnego dnia dowiaduje się, że od kilku miesięcy się z kimś spotyka. Jest hipokrytą i sam nie wie czego chce, mam dość. Przyjeżdżając tu zaburzył cały mój spokój. – wyrzucałam z siebie to co od kilku dni we mnie siedziało.

- Ana, a może ty jesteś zazdrosna? Wiem, że nadal go kochasz i uważam, że on ciebie też – odparła kobieta patrząc mi prosto w oczy.

- Zazdrosna? Żartujesz? Ja ci mówię, że Andrew jest hipokrytą, że mam do niego żal, a ty mi Mary mówisz, że jestem zazdrosna?!– prychnęłam w odpowiedzi.

- Jeśli nie to, to w takim razie o co więc chodzi? – zapytała jak zawsze ze stoickim spokojem.

- Mary nie zrozum mnie źle. Nie widzieliśmy się od czterech lat. Nagle zjawia się w firmie i okazuje się, że przez najbliższe miesiące będę z nim współpracować. Okej, jakoś bym to przełknęła. Praca to praca. Ale jego zachowanie mnie po prostu wkurza. – rzekłam popijając już chłodną kawę.

- To niby dlaczego? Co on zrobił? – powiedziała Mary drążąc temat dalej.

- Od dwóch lat mieszka w Bostonie. Opowiada mi bajki jak to cały czas o mnie myślał, że tym razem nie pozwoli mi odejść i inne historyjki. Do tego ukrywa fakt, że ma dziewczynę. Skoro mu niby tak zależy to dlaczego nie skontaktował się ze mną przez te dwa lata? Zapewne, gdyby nie budowa magazynu to dalej bym nie wiedziała, że on mieszka w tym mieście. – odpowiedziałam z żalem.

- Masz rację Ana, ale uważam, że powinniście poważnie porozmawiać o tym. Im dłużej będziesz zwlekać, tym gorzej będziesz sfrustrowana.

- Być może. Czas najwyższy zakończyć tę farsę. A teraz uciekam do biura. Dobrze się rozmawia, ale praca sama się nie zrobi. – zwróciłam się do Mary idąc z pustą filiżanką do kuchni.

Zabrałam z blatu kluczyki od mojego Range Rovera i poszłam do garażu wyprowadzić auto. Lubiłam prowadzić samochód, ale ze względów praktycznych w tygodniu raczej korzystałam z tego, że do pracy zabierał mnie nasz firmowy kierowca. Mogłam wtedy drogę jaką musieliśmy pokonać do firmy przeznaczyć na przejrzenie skrzynki mailowej czy wykonanie telefonów.

Do biura weszłam krótko przed trzynastą, zaraz po mnie przyszedł Alan.

- Cześć Ana. Zdążyłaś się wyspać? – zapytał mężczyzna, który wyglądał jakby dopiero co wrócił z imprezy.

- Cześć, ja tak, ale ty chyba nie bardzo. – odpowiedziałam przyglądając mu się.

- Fakt niezbyt. Zachciało mi się po powrocie z balu sprawdzać pocztę mailową. Do rana siedziałem nad dokumentami. Księgowy miał zastrzeżenia do raportu z działu marketingu. Położyłem się coś przed piątą. Na szczęście wszystko w papierach jest dobrze, ale trzy godziny spania to nie za wiele. – odpowiedział robiąc sobie kawę.

- W takim razie bierzmy się za sprawdzanie raportu z wczorajszej licytacji co skończymy o przyzwoitej porze, a ty zdążysz się wyspać, bo wieczorem przychodzisz do nas na grilla – odparłam siadając na kanapie, kładąc na stoliku przed sobą stertę papierów do przejrzenia.

Po półtorej godzinie mieliśmy sprawdzoną większość część sprawozdania. Zrobiliśmy sobie chwilę przerwy na odpoczynek. Zamówiłam jedzenie z dostawą do biura, a kiedy kończyliśmy pałaszować swoje porcje chińszczyzny ktoś zapukał do drzwi.

- Cześć wam. Alan wspominał, że będziecie dzisiaj w biurze. Postanowiłem nie czekać i od razu wam go wręczyć – odpowiedział Andrew podając mi mały dokument.

- Co to jest? – zapytałam

- Czek Ana. Nie chciałem zwlekać. Milion dolarów za obraz – odpowiedział poważnym tonem wpatrując się we mnie.

- Czyli nie żartowałeś. Naprawdę postanowiłeś go kupić. Dziękujemy. To piękny gest z twojej strony na tak szczytny cel. – odpowiedziałam przyjmując od niego czek.

- Gdzie jesteś! Gdzie się schowaliście! Przede mnę się nie skryjecie! – ktoś krzyczał na korytarzu.

- Alan co tam się dzieje? Słyszałeś? – zapytałam zdziwiona.

- Już dzwonie do ochroniarza – odpowiedział łapiąc za słuchawkę telefonu.

- Gdzie się do cholery ukrywacie! – ktoś wykrzykiwał dalej.

- Ochroniarz mówił, że jakaś rozwścieczona kobieta wparowała do firmy i zaczęła się awanturować. W momencie, gdy chciał zadzwonić uciekła mu wsiadając do windy – odpowiedział idąc w kierunku drzwi. W chwili, gdy je otwierał z impetem do biura wpadła długonoga blondynka.

- Tu jesteś, wiedziałam, że będziesz się chciał spotkać z tą wiedźmą – wygrażała kobieta.

- Chantel co ty tutaj robisz? Śledziłaś mnie? W dodatku jesteś kompletnie pijana. – zapytał się wściekły Andrew. Złość w nim buzowała do tego stopnia, że aż zacisnął szczęki.

- Andrew kochanie, ja ci wszystko wybaczę tylko mnie nie zostawiaj. Przecież było nam razem dobrze. Pamiętasz nasz seks w ogrodzie, kiedy.... – nie zdążyła dokończyć kiedy Peterson jej przerwał.

- Wystarczy! Skończ już! Jak ci nie wstyd? Przychodzisz do cudzej firmy i się awanturujesz! – krzyczał Peterson trzymając kobietę na łokieć.

- Jakim prawem wchodzisz do mojej firmy i robisz sceny? Wynos się w tej chwili! – krzyknął Alan stojąc przed kobietą.

- Alan wezwij ochronę. Niech wyprowadzą tą pijaczkę. – powiedziałam ostrym tonem do mężczyzny patrząc na kobietę ze skrzyżowanymi rękoma na piersi.

- Pijaczkę? Że niby o mnie mówisz? Ja ci zaraz pokaże złodziejko facetów! – wykrzykiwała wyrywając się Andrew z uścisku ruszając chwiejnym krokiem w moją stronę.

Zamachnęła się ręką przede mną, ale w porę chwyciłam ją uniemożliwiając jej tym samym uderzenie mnie. Złość we mnie narastała coraz bardziej. Na szczęście w tym samym momencie do biura wparował ochroniarz. W innym wypadku bym ją chyba wyszarpała za te długie kudły.

Andrew i ochroniarz siłą wyprowadzili tą wariatkę, która wyrywała się na wszystkie możliwe strony krzycząc na całe gardło jakby ją ze skóry ktoś obdzierał na żywca.

Z kim ten Peterson się zadawał?

Nalałam sobie wody do szklanki drżącymi ze zdenerwowania rękoma i poszłam usiąść na fotel. Miałam dość. Powrót Petersona to same problemy. Ani dnia spokoju odkąd pierwszy raz przekroczył próg tego biura.

- W porządku Ana? – zapytał Alan kładąc mi rękę na ramieniu.

- Bywało lepiej. – odparłam kierując wzrok na drzwi, w których ponownie pojawił się Andrew.

- Przepraszam was za to zamieszanie. Musiała mnie śledzić po tym jak wyszedłem z domu. Była wściekła, gdy jej rano oznajmiłem, że między nami koniec. – powiedział przepraszającym tonem patrząc wprost na mnie, jakby te słowa skierowane były bezpośrednio do mnie.

- Chyba powinieneś jej pilnować, by za chwile nie wparowała tutaj drugi raz. Przysięgam, że jak jeszcze raz wejdzie do mojego biura to nie ręczę za siebie – odpowiedziałam zła patrząc na mężczyznę.

- Wsadziłem ją do taksówki i odjechała – odpowiedział ściszonym głosem.

- Ty chyba powinieneś zrobić to samo Peterson. Jesteście siebie warci.– rzekłam oschle.

- Ana przepraszam, ciebie Alan tez przepraszam, nie sądziłem, że tak jej odbije – odparł Andrew przeczesując nerwowo ręką włosy.

- Wiesz co? Mam dość. Odkąd się pojawiłeś w firmie wszystko się sypie. Wszystko się komplikuje. Miałam spokojne, ułożone życie, bez takich ekscesów jak ten sprzed chwili – wyrzucałam z siebie stając przed mężczyzną. - Wszedłeś na nowo do mojego świata i co myślałeś? Że głupia Ana będzie do ciebie wzdychać jak ta małolata? Że padnę ci w ramiona jak gdyby nigdy nic się nie stało? A może chodziło ci o seks, co? No tak zaciągnąć Ane do łóżka. Bo czemu by nie? – wyrzucałam z siebie uderzając go palcem w tors.

- To ja was zostawię samych – oznajmił Alan i wyszedł.

Andrew stał słuchając co mam mu do powiedzenia przyjmując wszystko ze spokojem. Nie drgnął nawet o milimetr. Wszystko się we mnie gotowało. Emocje, które nagromadziły się w przeciągu ostatnich kilku dni spowodowały, że nie wytrzymałam i wybuchnęłam. Krzyczałam na niego waląc go pięściami w tors, a z oczu leciały mi łzy. Nie mogłam powstrzymać swojej złości. Czułam się sfrustrowana i bezsilna.

Po kilku minutach, kiedy opadałam z siły w bezradności Andrew przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił otaczając ramionami. Mimo, że miałam ochotę się w niego wtulić wyrwałam się z jego uścisku. Nie mogłam być taka słaba.

- Przepraszam Ana. Nie chciałem cię zranić. Twoje łzy rozrywają mi serce. Nie chce być ich powodem. – powiedział ponurym głosem.

- To dlaczego się tak zachowujesz? Nie rozumiem z tego nic. Jeszcze ta cała Chantel – odparłam odsuwając się od mężczyzny na tyle, by nie mógł mnie dosięgnąć.

- Wiem, że masz mętlik w głowie. Powinniśmy porozmawiać. Jestem winień ci wyjaśnienia. – oświadczył zgaszony.

- Chyba rzeczywiście powinniśmy porozmawiać, ale nie dzisiaj. Mam dosyć wrażeń jak na jeden dzień. – odpowiedziałam posępnie mężczyźnie, który wciąż patrzył na mnie oczami, które były aż czarne. Za tym spojrzeniem chowało się przygnębienie i ból.

- Dobrze, uszanuje twoją decyzję. Porozmawiamy, kiedy będziesz gotowa – odpowiedział dalej stojąc w tym samym miejscu.

- W takim razie porozmawiamy po weekendzie. Dam znać kiedy, a teraz proszę, chcę zostać sama. – odpowiedziałam zerkając w jego stronę.

- Dobrze Ana, do zobaczenia – odparł.

- Po rozmowie masz mi dać spokój Andrew i mówię to na serio.

Z jednej strony poczułam ulgę, gdy był już za drzwiami, z aż drugiej pewna część mnie odczuwała pustkę. Targały mną sprzeczne emocje. Byłam wykończona emocjonalnie. Potrzebowałam spokoju i samotności. Musiałam się wyciszyć i ukoić skołatane nerwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro