Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

Przez noc napadało tyle śniegu, że zrobiła się jego wielka warstwa aż po same schody. Założyłam wysokie kozaki i po kolana w śniegu poszłam do małej drewutni po drewno do kominka.

Zbierając drewno usłyszałam odgłos silnika samochodu. Wyszłam z pomieszczenia i ujrzałam terenowe auto na nowojorskich tablicach. Pomyślałam, że to Alan postanowił zrobić mi niespodziankę. Ucieszyłam się, że postanowił dotrzymać mi towarzystwa. Byłam tutaj zaledwie od wczoraj, a wszechobecna cisza zamiast pomóc mi ogarnąć myśli wręcz mnie dobijała.

Ruszyłam z kupką drewna przez śnieg w stronę auta, gdy drzwi pojazdu się otworzyły i wyszedł z nich nieznany mi mężczyzna. Po chwili drzwi od strony pasażera również się otworzyły.

Stałam spanikowana nie wiedząc co robić. To nie był Alan, a nikogo innego się nie spodziewałam.

Kto to był i czego tu tutaj szukał?

Zamknęłam na chwilę oczy, nabrałam powietrza w płuca i powoli je wydychając otworzyłam źrenice ponownie. Serce z nerwów niemal podskoczyło mi do gardła, a żołądek ścisnął się w supeł.

A co jeśli to był jakiś przestępca? Tylko czego on chciał ode mnie. Nogi zaczęły mi się trząść ze strachu, a w głowie kołowało się milion myśli.

Chwilę później z auta wyszedł drugi mężczyzna. Gdy go zobaczyłam drewno wypadło mi z rąk. To nie mogła być prawda. Moje oczy mnie zawodziły. Oprócz Roudneya nikt nie wiedział gdzie jestem, a on nie zdradziłby miejsca mojego pobytu nikomu. Byłam tego bardziej niż pewna.

Mężczyzna wyszedł z auta i brodząc w śniegu szedł prosto w moim kierunku nie odrywając ode mnie swojego spojrzenia, które przeszywało mnie na wskroś.

- Witaj Ana. Myślałaś, że przede mną uciekniesz? – zapytał stając na przeciwko mnie i patrząc mi głęboko w oczy tymi swoimi ciemnymi tęczówkami.

- Przestraszyłeś mnie i skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – zapytałam cicho.

- Jeśli chodzi o ciebie poruszyłbym niebo i ziemie jeśli zaszłaby taka potrzeba. – odpowiedział rozkładając szeroko w ręce, chcąc mnie wziąć w swoje ramiona.

Bez wahania wtuliłam się w niego, a on objął mnie mocno. Poczułam ciepło, spokój i ukojenie, którego tak bardzo potrzebowałam.

Staliśmy tak wtuleni w siebie dopóki nie odezwał się drugi mężczyzna, który prowadził auto.

- Peterson na czułości będziesz miał dosyć czasu. Zanieśmy rzeczy z auta do środka – odezwał się znajomy Andrew.

- Zabrałem ze sobą prowiant. Chodź wypakujemy wszystko – odezwał się mój narzeczony i pocałował mnie czule w czoło.

Andrew przedstawił nas sobie, po czym rozładowaliśmy jedzenie z auta oraz walizkę Andrew i poszliśmy pakunkami do domu. Zrobiłam nam gorącej herbaty, a Peterson w tym czasie przyniósł drewno do kominka i podłożył drewka, by ogień nie zgasł.

Po godzinie mężczyzna, który przywiózł mojego narzeczonego zaczął się zbierać.

- Jeszcze raz Will dziękuję za wszystko. Będziemy w kontakcie – zwrócił się Andrew do mężczyzny podając mu dłoń.

- Nie ma sprawy stary, będziemy w kontakcie. Jak się czegoś dowiem dam znać – odpowiedział uśmiechając się.

- Do widzenia Will – odpowiedziałam żegnając się z mężczyzną.

Usiadłam w salonie na kanapie czekając aż Andrew do mnie dołączy. Czekała nas trudna rozmowa, co było nieuniknione.

- Andrew ja....

- Poczekaj Ana. Zanim zaczniesz chce ci coś powiedzieć. - przerwał mi stanowczo.

Skinęłam głową, wiedząc, że nie ma sensu się z nim droczyć. Nie tym razem. Jego mina zdradzała, że był śmiertelnie poważny, a to co usłyszę zapewne nie będzie miłe. 

- Po pierwsze Ana powinnaś ze mną porozmawiać, a nie uciekać. Nie dałaś mi nawet możliwości wytłumaczenia się. Nie ufasz mi? - zapytał z wyrzutem i wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że go bardzo zraniłam. 

- To nie tak. Oczywiście, że ci ufam.

- Kocham cię Ana, ale jeśli nie będzie między nami zaufania to jak ty sobie wyobrażasz nasz związek? – zapytał bacznie mi się przyglądając.

- Andrew naprawdę ci ufam. Wyjechałam dlatego, że nie chciałam wywierać na tobie presji. Wiedziałam, że gdybym została to myślałbyś tylko o nas, a nie o dziecku, a to na nim powinieneś się skupić. Chciałam dać ci przestrzeń do namysłu, do zastanowienia się co dalej. Ufam ci - odpowiedziałam gładząc go dłonią po policzku.

- Ana musisz mi obiecać jedno. Już nigdy więcej nie wyjedziesz bez rozmowy ze mną. Już nigdy nie uciekniesz. Nigdy. – powiedział stanowczo.

- Andrew, ale....

- Obiecaj mi to. Inaczej nasz związek nie ma sensu – odparował z powagą wymalowaną na twarzy, która zdradzała ile ta rozmowa kosztowała go wysiłku.

- Ale jak to? A Chantel, dziecko? – zapytałam skołowana wstając z kanapy i krążąc niespokojnie po pokoju.

Andrew podniósł się tak samo jak ja i stanął na przeciwko mnie wbijając we mnie wzrok.

- Zanim odpowiesz, zastanów się dobrze. Jesteś w stanie obiecać mi, że więcej nie zrobisz takiego głupstwa i nie uciekniesz? Jesteś w stanie zagwarantować mi, że każdy problem będziemy rozwiązywać razem? Za każdym razem przyjdziesz do mnie i porozmawiasz ze mną nie uciekając? – zapytał śmiertelnie poważnym głosem.

- Andrew, ale dziecko..

- Ana jesteś w stanie mi to obiecać czy nie?! Odpowiedz! – wrzasnął wściekły łapiąc mnie za przedramiona.

- Tak obiecuje, ale..

- Kurwa nie ma żadnego ale. Obiecujesz, że więcej już się taka sytuacja nie powtórzy? – zapytał ponownie już nieco spokojniej.

- Obiecuję, już nigdy nie wyjadę bez słowa – odpowiedziałam zdziwiona jego determinacją.

- To dobrze, a teraz siadaj i słuchaj. - rozkazał.

Nigdy jeszcze nie widziałam go w takim stanie. Był śmiertelnie poważny, a ból wymalowany na jego twarzy powodował, że niemal pękło mi serce.

Usiadłam czekając na to co miał mi do powiedzenia. Pierwszy raz był na mnie taki zły i wcale mu się nie dziwiłam. Na jego miejscu też byłabym wściekła. Teraz dopiero widziałam, że postąpiłam irracjonalnie. Kierowana emocjami wyjechałam zamiast z nim porozmawiać. To było z mojej strony głupie i niedojrzałe.

- Jeśli dziecko byłoby moje zrobiłbym wszystko, by zapewnić mu byt i widywałbym się z nim tak często jak byłoby to możliwe. Jednak nigdy nie związałbym się z Chantel. Nie kocham jej, a ona nie kocha mnie. Nie mógłbym być całe życie z kobietą, która nic dla mnie nie znaczy. Nawet gdybyś zrezygnowała z nas nie związałbym się z nią.

- Andrew przepraszam, zareagowałam pod wpływem emocji. Nie powinnam wyjeżdżać. Nie wiem co się ze mną dzieje, ale mam ostatnio huśtawki nastrojów. To chyba przez stres. Praca, ślub, przeprowadzka. Naprawdę przepraszam. Nie chciałam sprawić ci bólu. – odpowiedziałam, a do oczu napłynęły mi łzy.

- To dziecko nie jest moje – powiedział, a mnie zamurowało.

- Jak to nie jest twoje? Przecież byliście wtedy parą? – zapytałam zdzwiona nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza.

- Chantel zaszła w ciążę w kwietniu. W tym czasie była w Europie, nie mogę być ojcem jej dziecka. Nie bzykałem jej, bo jej wtedy nie było w Stanach.

- Chcesz powiedzieć, że....

- Tak pieprzyła się z kimś innym będąc ze mną. Nie wiem kto to był, ale się wkrótce dowiem – odparł patrząc na mnie z czułością 

- Przepraszam. Zachowałam się jak kretynka – odparłam, a łzy płynęły mi z oczu zamazując obraz przede mną.

- Chodź do mnie kochanie – odparł tuląc mnie do siebie.

Poczułam się podle. Nadwyrężyłam nie tylko jego zaufanie, ale podważyłam również trwałość naszego związku. Obiecałam sobie, że już nigdy nie ulegnę emocjom, które jak widać okazały się najgorszym doradcą z możliwych. 

Jedno wiedziałam na pewno. Prawdziwa miłość, taka jak nasza przetrwa wszystkie burze.

- Kocham cię Andrew i dziękuję ci za miłość, którą mnie obdarzasz. – powiedziałam patrząc w oczy narzeczonemu, które były odbiciem łączącego nas uczucia.

- Wiesz skoro już tutaj jesteśmy, to może zostańmy trochę – odparł.

- Nie chcesz jutro wracać do Bostonu? – zapytałam zaskoczona jego pomysłem.

- Myślę, że przeżyją bez nas dwa dni. – rzekł.

- Zgadzam się, ale potem wracamy, skoro mamy wziąć ślub to trzeba wszystkiego dopilnować – odpowiedziałam szczęśliwa.

- Dobrze kochanie, a teraz chodź do łóżka. Jesteś mi coś winna i nie wywiniesz się. – rzekł całując mnie w szyję.

***********

Rano, gdy się obudziłam Andrew nie było już w łóżku. Założyłam kapcie na nogi i poszłam szukać narzeczonego.

Wchodząc do kuchni poczułam roznoszący się dookoła słodki zapach zmieszany z leciutkim aromatem syropu klonowego, który spowodował, że mój brzuch odezwał się niemal automatycznie domagając się posiłku.

- Dzień dobry kochanie, śniadanie gotowe, chodź – przywitał się z uśmiechem Andrew.

- Zrobiłeś moje ulubione pancekes? – zapytałam składając lekki pocałunek na policzku mężczyzny.

- Yhy, a teraz siadają dopóki są ciepłe. – odparł wypuszczając mnie z ramion.

Lepiej uważaj, bo jak tak dalej będziesz mnie rozpieszczał to nie będę chciała wracać do Bostonu. – rzekłam szczerząc się zadowolona do swojego faceta.

- Nie kuś mała, bo jestem gotów zostać z tobą tutaj tak długo dopóki nie wezwą po nas posiłków – odpowiedział puszczając oczko.

Oboje się roześmialiśmy i usiedliśmy przy stole. Tak jak parę lat temu miałam wątpliwości co do tego mężczyzny, tak teraz wiedziałam, że zrobi wszystko by nasza miłość przetrwała.

Po śniadaniu zabrałam się za mycie naczyń, a Andrew wyszedł na dwór po drewka do kominka. Spoglądając na niego przez okno wpadł mi do głowy pewien pomysł.

Po kilku minutach wyszłam na zewnątrz ciepło ubrana. Pogoda dzisiaj była słoneczna, śnieg przestał padać i nawet wiatr się uspokoił.

Zachodząc od tyłu po cichu niczego nie podejrzewającego mężczyznę rzuciłam w niego śnieżką, potem drugą i jeszcze kolejną.

- Co u licha! – zawołał Peterson, gdy oberwał kolejna śnieżką..

Mężczyzna wstał i odwrócił się w moją stronę, a ja głośno się śmiejąc przygotowałam się do kolejnego ataku.

- To nie ujdzie ci płazem. – rzekł krocząc w moim kierunku.

Wyczuwając kłopoty odwróciłam się w drogę powrotną do domku, brnąc co sił po kolana w śniegu, co nie było proste. Po chwili poczułam jak dostałam jedną kulką śniegu, następną, a potem jak mężczyzna złapał mnie w talii.

Nawet nie wiem kiedy powalił mnie na plecy w te hałdy śniegu. Siedział na mnie okrakiem z tryumfującym uśmieszkiem.

- Tak się chciałaś bawić? – zapytał zbliżając się do mojej twarzy z warstwą śniegu w ręce.

- Nie zrobisz tego, nie odważysz się – stwierdziłam z przerażeniem widząc co chce zrobić.

- Jesteś tego pewna mała? – zapytał unosząc brew.

W odpowiedzi kiwnęłam przecząco głową. Byłam na przegranej pozycji.

Po chwili kupka śniegu wylądowała na mojej twarzy, a zimne ręce wsunął mi się pod kurkę stykając się z ciepłem mojego ciała. Zimno przeszyło moje ciało na co aż pisnęłam.

- Będziesz grzeczną dziewczynką? - zapytał sunąc lodowatymi dłońmi po moim ciele w kierunku piersi.

- Andrew weź te zimne ręce, proszę. Obiecuje. że już nie będę – odpowiedziałam próbując się wyswobodzić spod niego, ale był silniejszy i leżałam cała skąpana w śniegu.

- Tak już lepiej – odpowiedział wycofując dłoń.

Uśmiechnął się zawadiacko, by po chwili złożyć na moich ustach długi i namiętny pocałunek. Między nami zrobiło się tak gorąco, że gdybyśmy dłużej zostali w tej pozycji zapewne śnieg pod nami zacząłby się topić od wrzenia naszych ciał.

Mężczyzna pomógł mi wstać i otrzepać się ze śniegu, po czym ruszyliśmy do środka. W domu zrobiłam nam ciepłej czekolady, którą popijaliśmy przy rozgrzanym kominku.

- Skoro nie wracamy jeszcze do Bostonu to co zamierzasz robić przez te dwa dni? – zapytałam zastanawiając się nad tym co można robić w środku zimy w lesie zasypanym śniegiem.

- A jak myślisz? – zapytał zadziornie.

- Nie mam pojęcia. Jesteśmy tak naprawdę odcięci od cywilizacji. Sami w tym gęstym lesie, no może poza zwierzętami. – odpowiedziałam przypatrując mu się.

- Na pewno nie wiesz? Bo ja już wszystko zaplanowałem. – odpowiedział uśmiechając się.

- Czyli co? – spytałam udając, że nie wiem do czego zmierza.

- To kochanie – odpowiedział kładąc mnie na rozłożonym na dywanie kocu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro