Rozdział 2
Uwielbiam słuchać tego utworu, przy tym utworze. " I see red"
Od rana siedziałam w biurze i sprawdzałam czy wszystko było dopięte na ostatni guzik. Chwilę po jedenastej rozległo się pukanie do drzwi i do biura wszedł Alan.
- Witam największą i najpiękniejszą pracoholiczkę w Bostonie – rzekł Roudney na powitanie, tryskając energią.
- Miło cię widzieć Alan, jak zawsze żarty się ciebie trzymają – powiedziałam zadowolona i wstałam zza biurka.
Mężczyzna położył teczkę na sofie i podszedł, aby się przywitać. Mężczyzna mnie przytulił i pocałował w policzek.
- Tęskniłem za tym uśmiechem – powiedział patrząc mi w oczy.
- Cały ty, jak zawsze czarujesz – odpowiedziałam wyswobadzając się z jego objęć. – Napijesz się czegoś? – zapytałam podchodząc do barku.
- Wody poproszę – odpowiedział patrząc na mnie niepewnym wzrokiem.
- Coś się stało? Wydajesz się jakiś nieswój – zapytałam. Dobrze znałam to jego spojrzenie. Wyglądał jakby chciał mi coś powiedzieć, ale się wahał.
- Nie, wszystko w porządku. Co u Mary? – zapytał zmieniając temat.
- Wszystko dobrze. Jak powiedziałam, że przylatujesz, to zarzuciła mnie mnóstwem pytań. Mam nadzieję, że nie uciekniesz tak szybko i na kolacje dasz się namówić – powiedziałam przyglądając mu się dokładnie.
- Z przyjemnością dam się zaprosić na kolację. Zostaje do niedzieli. Na imprezie charytatywnej nie wywiniesz się od mojego towarzystwa – powiedział, wytykając w moją stronę palec.
- No ja mam nadzieję, że nie uciekniesz przed balem i z chęcią będę ci na nim towarzyszyć, w końcu jesteśmy gospodarzami tej imprezy.
Rozmawiało nam się tak dobrze, że nie liczyliśmy ile upłynęło czasu odkąd Alan wszedł do mojego gabinetu. Dyskusji nie było końca. Śmialiśmy się jak małe dzieci, ciesząc się swoim towarzystwem, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę – zawołałam podnosząc się z fotela.
- Pani Ano przyszedł pan z Industries Company – powiedziała moja asystentka.
- Już? Spotkanie rozpocznie się za pół godziny – powiedziałam zdziwiona, patrząc to na nią, to na Alana.
- Proszę pani, ten pan powiedział, że jest właścicielem firmy, a pan Mark będzie punktualnie o trzynastej tak jak się umawialiście. On jest szybciej, ponieważ chciał porozmawiać najpierw z państwem osobiście – zakomunikowała.
- No dobrze, niech wejdzie – odpowiedziałam, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
Podeszłam do okna i spojrzałam na panoramę Bostonu. Poczułam nagle niepokój, ten sam co wczoraj, zacisnęłam mocniej ręce na szklance z wodą.
- Cześć Alan, witaj Ana – usłyszałam dobrze znajomy mi głos. Uniosłam wzrok wyżej i zobaczyłam odbicie mężczyzny w lustrze.
I wtedy wszystko zniknęło. Czas jakby się nagle zatrzymał, a oprócz nas nie było nikogo w pomieszczeniu. Poczułam jakby wszystko zaczęło nagle wirować, a jedyne co mogłam dostrzec to odbicie zbilżającego się w moją stronę faceta w idealnie skrojonym garniturze, którego otaczały moje ulubione szyprowe perfumy.
Stałam jak wryta. Nie potrafiłam w pierwszej chwili wydobyć z siebie ani słowa. Gdy się wreszcie odwróciłam w jego stronę stał tuż blisko mnie. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a moje ciało oblała fala gorąca. Musiałam nad sobą zapanować. Byłam bliska paniki, a nogi się pode mną ugięły. Nagle nie wiedząc kiedy, szklanka wypadła mi z rąk i z hukiem rozbiła się na podłodze.
- Kurwa – powiedziałam cicho, patrząc w dół i się rumieniąc.
Wdech wydech, wdech wydech. Wreszcie po dwóch głębszych oddechach powoli wracałam do równowagi.
- Andrew – wychrypiałam drżącym głosem. Myślałam, że nie będę się w stanie w ogóle odezwać.
Odwróciłam głowę w stronę Alana i zmierzyłam go gromkim wzrokiem. Patrzył na mnie niepewnie, zastanawiając się jak zareaguje. Teraz wszystko stało się jasne. To Peterson był powodem dla którego przyjechał.
Spojrzałam ponownie na stojącego przede mną mężczyznę. Byłam w szoku. Chciałam się spytać co tutaj robi, ale słowa uwięzły mi w gardle. Nie mogłam przestać gapić się na niego. Hipnotyzował swoim spojrzeniem. Stałam, jakbym była przyklejona do podłogi.
Peterson poza kilkoma zmarszczkami, które nabył przez te cztery lata niewiele się zmienił. Włosy miał jak zawsze starannie ułożone, rysy twarzy trochę bardziej wyostrzone, był bardziej umięśniony. Wyglądał seksowniej. Chociaż w sumie czy mógł stać się jeszcze seksowniejszy, niż był te cztery lata temu?
- Pięknie wyglądasz, jak zawsze – powiedział i pocałował mnie w policzek, na co moje ciało od razu zareagowało. Minęły cztery lata, a jego dotyk nadal na mnie działał. Dobrze, że miałam na sobie koszulę z długim rękawem. Inaczej, by zauważył jak moje ciało pokryła gęsia skórka.
Po tym niby niewinnym pocałunku w policzek odsunęłam się od niego jak oparzona. Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić podeszłam do barku i nalałam sobie whisky, zapominając zupełnie o potłuczonej szklance. Musiałam szybko pozbierać się do kupy, inaczej byłoby po mnie.
- Ana? – zawołał Andrew na co moje serce aż podskoczyło.
- Zrobić ci drinka? – zapytałam nie patrząc na niego.
- Poproszę whisky.
Nalewałam trunku do szklanki, czując wlepione w siebie spojrzenia obu mężczyzn. Postanowiłam zebrać w sobie całą potrzebną siłę i skupić się na pracy. Zrobiłam drinka jemu i sobie. Tego było mi trzeba.
- Domyślam się, że to ty jesteś szefem Industry Company – powiedziałam podchodząc do Andrew z drinkiem.
Podałam mu whisky, a jego palce w tym momencie musnęły moje. Gdyby nie wziął szklanki w odpowiednim momencie zapewne bym upuściła kolejną . Moje ciało przeszył prąd wywołany jego dotykiem.
Odwróciłam się na pięcie w stronę zdrajcy Roudneya oczekując wyjaśnień. Jedno moje spojrzenie wystarczyło, by zrozumiał o co mi chodzi. Wzięłam swoją whisky i czekałam na wyjaśnienia.
- Ana wybacz, że nic ci nie powiedziałem, ale nie wiedziałem jak. – powiedział rozkładając ręce w geście bezradności. - Szukałem firmy godnej zaufania, która mogłaby się zająć budową i ma swoją siedzibę w Bostonie. Zadzwoniłem do Andrew z pytaniem, czy może mi kogoś polecić. Wtedy dowiedziałem się, że dwa lata temu przeniósł się do Bostonu. Od razu wiedziałem, że nie znajdę nikogo lepszego niż jego firma. Budował tę firmę i wie doskonale w czym rzecz – powiedział patrząc mi prosto w oczy z nadzieją.
- Rozumiem twoją decyzję, ale nie zrozumiem dlaczego to przemilczałeś. Za kogo ty mnie masz? Czego się spodziewałeś? Że będę przeciwna? Nie jestem dzieckiem Alan! Chyba zapomniałeś, że to co było między mną, a nim to zamierzchła przeszłość! – powiedziałam mocno podniesionym głosem, kipiąc ze złości.
- Ana... - odezwał się Andrew.
- Czy wy mnie macie za idiotkę!?
Byłam wściekła na Alana za to co zrobił. Jak mógł tak postąpić. Miałam ochotę wylać mu tą whisky prosto w twarz. Gdyby nie spotkanie, które miało się za chwile odbyć, zrobiłabym to bez wahania.
- Ana proszę, porozmawiajmy spokojnie – wtrącił ponownie Peterson.
- Ale ja jestem całkiem spokojna. To co było między nim, a mną to przeszłość. Rozumiesz Alan?! Jeśli to jego firma ma postawić ten cholerny magazyn, to niech go stawia! Może ty zapomniałeś czym jest profesjonalizm, ale nie ja! Powinieneś o tym doskonale wiedzieć – warknęłam Alanowi, wypijając whisky do dna.
- Tak Lu? - powiedziałam zdenerwowanym głosem do interkomu.
- Pan Mark Spencer właśnie przyszedł, zaprowadziłam go do sali konferencyjnej – poinformowała mnie sekretarka.
– Dobrze, dziękuje, już idziemy – odpowiedziałam i się rozłączyłam.
- Twój pracownik już na nas czeka. – powiedziałam spoglądając przez ułamek sekundy na Petersona i ruszyłam do drzwi nie zwracając na nich uwagi.
Ścisnęło mnie w żołądku, ale zaczęłam szybciej oddychać. Czułam się tak jakbym tonęła i jednocześnie się wznosiła. Musiałam ustabilizować oddech i się uspokoić. Byłam rozbita. Nie wiedziałam czy dam radę poprowadzić spotkanie.
Po chwili weszliśmy do konferencyjnej, gdzie czekał na nas mężczyzna. W tej chwili właśnie uświadomiłam sobie, że nie sprawdziłam czy wszystko jest przygotowane tak jak chciałam. Na szczęście Lu wraz z firmą cateringową spisali się na medal.
- Dzień dobry panie Spencer, powiedziałam na powitanie podając dłoń mężczyźnie.
- Dzień dobry pani Ano – odpowiedział całując mnie w dłoń.
- Cześć Mark, to jest Alan Roudney – powiedział Andrew przedstawiając sobie mężczyzn.
- Proszę usiądźmy – powiedziałam do zebranych osób, wskazując miejsca przy stole konferencyjnym zastawionym suto potrawami i napojami.
- No no Ana, widzę, że chcesz nam napełnić żołądki – powiedział zdumiony Alan chcąc przy tym rozluźnić atmosferę – Wszystko wygląda przepysznie. Jak tak zawsze będziesz nas gościć, to będę przyjeżdżał częściej – dodał uśmiechając się z zadowoleniem.
Alan usiadł na rogu stołu, po jego lewej stronie usiadł Mark co mnie ucieszyło, bo byłam pewna, że Andrew usiądzie obok niego, a ja usiadłam po prawej stronie Alana, na przeciwko Marka.
Jakież było moje zdziwienie kiedy poczułam, że ktoś obok mnie odsuwa krzesło i siada. To pieprzony Andrew usiadł obok. Te jego perfumy wyczułabym na kilometr. Co on odwalał?
Odwróciłam głowę w stronę Alana i zobaczyłam niepokój na jego twarzy. Był zdenerwowany. Nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach widziałam troskę i prośbę, a moje tryskały w jego stronę błyskawicami.
- Ana proszę uspokój się, porozmawiamy po spotkaniu – powiedział Andrew mi do ucha, nachylając się tak blisko, że czułam jego oddech na swojej skórze. Ciarki od razu pojawiły się na moim ciele. Byłam zła na siebie. Moje ciało nie powinno reagować w taki sposób na tego mężczyznę. Czułam się tak, jakby mój rozum mówił co innego, a ciało się buntowało i reagowało po swojemu.
- Ana, proszę - usłyszałam kolejny raz Petersona.
Nie mogłam nic zrobić. Nie byłam w stanie odwrócić się w jego stronę, ani się odezwać. To było silniejsze ode mnie. Zrobiło mi się duszno, musiałam jak najszybciej się stamtąd wydostać.
– Alan proszę poprowadź spotkanie. Źle się czuje, musze wyjść. – spojrzałam się proszącym wzrokiem na swojego szefa. - Przepraszam panów – odezwałam się, odwracając głowę w stronę Marka, wysilając się przy tym na lekki uśmiech.
- Mówiłem Ana, że wszystko załatwię, a ty masz odpocząć. Stanowczo za dużo pracujesz – powiedział Alan, by mnie wybronić, chociaż wiedział doskonale, że co innego było powodem mojego wyjścia.
- Przepraszam - powiedziałam wstając od stołu i wyszłam.
Poszłam o trzęsących się nogach do łazienki. Przemyłam twarz wodą, by się ochłodzić, spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie. Nie pamiętałam, by kiedyś tak mocno targały mną emocję. Musiałam zebrać się do kupy, inaczej nie wiedziałam, jak przetrwałabym dzisiejszy dzień.
Nieraz wyobrażałam sobie nasze spotkanie po latach, ale nie przypuszczałam, że będą mną targały tak silne emocje, ani tym bardziej, że nasze spotkanie odbędzie się w takich okolicznościach. Nie powinnam nic czuć, a tymczasem serce waliło mi jak oszalałe, nogi miałam jak z waty. Dlaczego widok tego mężczyzny nadal wzbudzał we mnie takie uczucia. Minęły przecież cztery lata. Cztery, cholerne, pieprzone lata.
Wyszłam z łazienki i poszłam prosto do swojego biura. Nie byłam w stanie wrócić na spotkanie. Musiałam ochłonąć, poukładać myśli.
Weszłam do gabinetu, który niestety nie był pusty. Przy oknie stał nikt inny, jak Andrew. Wyglądał na zamyślonego. Odwrócił się w moją stronę, słysząc stukot moich obcasów. Wyglądał cholernie seksownie, męsko.
Wróć, Ana. Cholera obudź się z transu.
- Andrew co ty tutaj robisz? Powinieneś być na spotkaniu – powiedziałam starając się zachować spokój, chociaż kosztowało mnie to sporo wysiłku.
- Wyszedłem za tobą. Musiałem sprawdzić jak się czujesz. Nie mogłem cię tak zostawić samej – powiedział przeszywając mnie tymi cudownymi, ciemnymi oczami.
- Nie potrzebuje niańki Peterson – powiedziałam nieco złośliwie, stojąc na środku biura.
- Ana porozmawiajmy. Wiem, że nie spodziewałaś się mnie tutaj. Ja też nie myślałem, że dojdzie do naszego spotkania w taki sposób. – rzekł podchodząc do mnie. - Mimo wszystko cieszę się, że cię widzę, bardzo.
Wyminęłam go i podeszłam do okna. Założyłam ręce na piersi i stałam odwrócona do niego plecami.
- Mieszkasz w Bostonie od dwóch lat? – zapytałam ściszonym głosem.
- Tak. Pomogłem ojcu zbudować w Bostonie biurowiec, w którym mieści się główna siedziba jego hoteli. Stąd wszystkim zarządza. Dwa lata temu poważnie zachorował i postanowiłem się przenieść, by pomóc mu prowadzić interes. Przeniosłem też swoją firmę. W Nowym Jorku został tylko jej oddział – opowiadał, gdy szedł w moją stronę.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że z Erykiem wszystko w porządku – powiedziałam, nadal stojąc do niego plecami.
- Tak, już wszystko ok. Nasze firmy mieszczą się w jego biurowcu. Nadal mu pomagam, ma już swoje lata, ale jest dobrze. Wiesz, że z niego pracoholik. Będzie pracował dopóki będzie dawał radę – odpowiedział stojąc tuż za moimi plecami.
- Dwa lata mieszkasz w Bostonie i się przez ten cały czas się nie odezwałeś. Tak mało dla ciebie znaczyłam? - zapytałam z żalem w głosie.
- To nie tak Ana.
- A jak niby?
- Początkowo musiałem się skupić na obu firmach, oraz ojca rehabilitacji. Wiedziałem, że nadejdzie dzień, w którym stanę przed tobą, ale nie sądziłem, że to za sprawą interesów – oznajmił lekko zachrypniętym głosem.
- Przyszedłeś dzisiaj w tajemnicy przede mną i czego oczekiwałeś? – zapytałam odwracając się do niego twarzą.
- Kiedy Alan poprosił mnie o budowę tego magazynu biłem się z myślami. Wiedziałem, że to się wiąże z naszym spotkaniem. Nie chciałem, by odbyło się ono w takich okolicznościach, ale jak widzisz stoję tu przed tobą – powiedział miękkim głosem.
- Mam ci bić brawo? - prychnęłam.
Złapał mnie za podbródek i uniósł moją twarz w górę. – Porozmawiaj ze mną, spójrz na mnie, nie unikaj mojego wzroku – rzekł, patrząc, głęboko w moje oczy.
Te jego ciemne, duże oczy. Czułam się jakby zaglądał mi w głąb duszy. Nie mogłam znieść jego spojrzenia. Nie chciałam się znowu zatracić w jego oczach.
- Andrew, ja tak nie mogę, powinniście mnie z Alanem uprzedzić. To nie w porządku. Zachowaliście się niedojrzale – odparłam zrezygnowana.
- Mała, przepraszam, że tak wyszło. Nie chciałem, aby nasze spotkanie tak wyglądało. Od jakiegoś czasu zamierzałem się z tobą spotkać. Jednak zanim zdobyłem się na odwagę, to zadzwonił Roudney. - powiedział i położył swoje ręce na moich ramionach.
Spojrzałam ponownie w jego oczy i zobaczyłam w nich troskę. Tak dobrze mi znane spojrzenie. Patrzyłam i byłam coraz bardziej urzeczona.
- Chodź – rzekł, po czym przytulił mnie do siebie.
Oparłam głowę na jego klatce piersiowej, czując jak szybko biło mu serce. Objął mnie swoimi ramionami, przez co zatopiłam się w jego uścisku. Czułam się jak mała dziewczynka, która potrzebowała schronienia przed potworem.
Nie wiem jak długo tak staliśmy, ale oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę – zawołałam i skierowałam kroki w stronę biurka.
- Ana skarbie, przyniosłem sprawozdanie ze spotkania za.... – urwał gdy zobaczył Andrew. - Przepraszam, nie wiedziałem, że nie jesteś sama – dodał zmieszany.
- Nic się nie stało. Daj te dokumenty – rzekłam wyciągając po nie rękę. – Andrew Petersona znasz. Jego firma zajmie się budową magazynu – dodałam zerkając raz na jednego, raz na drugiego mężczyznę.
- Witaj Andrew, miło cię widzieć – odparł Dylan Worrow i podał mężczyźnie dłoń na powitanie.
- Ciebie również. Cieszę się, że wyszedłeś cało z tamtego wypadku – odparł grzecznościowo Peterson.
Atmosfera zrobiła się napięta. Widać było, że ta dwójka się nie polubi. Miałam wręcz wrażenie, że gdyby mogli, to wydrapaliby sobie oczy.
- To ja w takim razie już pójdę. Miło było cię spotkać Andrew – oznajmił Dylan i ruszył w kierunku wyjścia, gdzie niemal zderzył się z Alanem.
- Wow, a temu co? Wystrzelił jak z procy nawet mnie nie zauważając – powiedział Alan, na co obydwoje z Andrew zgromiliśmy go spojrzeniem.
- No co się tak patrzycie? Coś nie tak powiedziałem? Zaraz, zaraz...Dylan widział się z Andrew. To wiele wyjaśnia – rzekł rozbawiony Roudney.
- Co niby wyjaśnia? – zapytał Andrew stojąc z rękoma w kieszeniach.
- Mój drogi Andrew jaki ty jesteś niedomyślny. Dylan od dawna startuje do naszej Any, ale ta jest nieugięta. Jak zobaczył ciebie, wyraźnie poczuł zagrożenie – rzekł rozbawiony i poklepał mężczyznę po ramieniu.
Zerknęłam ukradkiem na Andrew. Przyglądał mi się, wręcz nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Alan wiem, że jesteś moim szefem, ale jak się zaraz nie zamkniesz to ci przydzwonię w tę piękną buźkę, że nie będziesz w stanie przez tydzień się odezwać - odparłam patrząc na niego złowrogo.
- Dobra już nic nie mówię - rzekł unosząc ręce w geście obronnym. – Mark już wyszedł, mówił, że nie będzie czekał. Dokumenty zostały podpisane, możemy zacząć naszą współpracę, ale najpierw musimy wszyscy razem wyskoczyć na drinka.
- Zapomniałeś Alan, że Mery zaprasza cię dzisiaj na kolację? Jak się nie zjawisz, to ci głowę urwie.
- No faktycznie. Ale jakoś uczcić to musimy. – rozmyślał.
- Do kiedy zostajesz w Bostonie? – zapytał Andrew mojego szefa.
- Do niedzieli. Wracam po imprezie charytatywnej. Ale zaraz. Czemu ja na to od razu nie wpadłem. Skoro dzisiaj jest kolacja u Any, to może ty też wpadniesz? - rzekł podekscytowany Alan.
Mało brakowało, abym z krzesła spadła. Alan jesteś martwy, pokazałam gestem ręki podcinanie gardła. W co on mnie pakuje. Obiecuję, że jak nie przestanie to coś mu uszkodzę.
- Ana co ty na to, by Andrew do nas dołączył? Nie masz nic przeciwko prawda? – zapytał Alan stawiając mnie pod ostrzałem.
Już ja mu później coś odstrzelę.
- Nie, oczywiście, że nie. Zapraszamy. Kolacja będzie o dziewiętnastej. Wyśle ci adres smsem, jeśli to nie problem. – rzekłam, nie dając po sobie poznać, że jestem zła.
- W porządku. Numer mam cały czas ten sam – poinformował mnie, odwracając się w moją stronę.
Przysięgam, że jak nie przestanie na mnie tak patrzeć to wkrótce spłonę. Kiedyś kochałam to spojrzenie, teraz nie mogłam go znieść. Czułam się jakbym się spalała od wewnątrz.
- W takim razie ustalone – odparłam i schowałam głowę w dokumentach.
- Na mnie już czas. Obowiązki wzywają. Do wieczora – pożegnał się i wyszedł.
Roudney wkurzył mnie na tyle, że postanowiłam go ignorować. Nie zamierzałam się odzywać w obawie, że wybuchnę. Nie chciałam, by cała firma słuchała jak opierniczam własnego szefa.
- Ana odezwiesz się? – zapytał Alan.
- Jesteś pewien, że tego chcesz? Nie powiedziałeś mi, że Andrew jest właścicielem firmy Industries Company, na dodatek zaprosiłeś go na kolacje do mojego domu, nie dając mi innego wyboru, jak się zgodzić. Co ty do cholery wyprawiasz Alan?– podniosłam się z krzesła zła.
- Ana wiem, że wyszło niezręcznie, ale nie wiedziałem jak mam ci to powiedzieć.
- Normalnie. Może bym wtedy nie była zaskoczona? - odparłam zrezygnowana.
- Ty go nadal kochasz – wypalił Alan, przyglądając mi się uważnie.
- Chyba żartujesz. Wyobraźnia cię za mocno ponosi Roudney – prychnęłam nalewając sobie wody do szklanki.
- Już nic nie mówię, a teraz uciekam do hotelu. Musze się odświeżyć po podroży. Do zobaczenia na kolacji Ana.
- Do zobaczenia Alan.
Zapowiadał się ciężki wieczór.
Ogarnęłam w firmie najpilniejsze rzeczy i postanowiłam wyjść szybciej z pracy. Tak naprawdę to nie byłam w stanie się na niczym skupić. Potrzebowałam wytchnienia. Po dobrej godzinie jazdy autem byłam nad rzeką. Szum wody, widoki. Zawsze mnie to uspokajało. To był mój sposób na stres, odreagowanie. Usiadłam na jednej z ławek przymykając oczy i wsłuchując się w odgłosy szumiącej wody i ptaków. Tego mi było potrzeba. Samotności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro